Ześlizgnąwszy się z konia, Katarzyna patrzyła niemo na tę czarną sylwetkę powoli się do niej zbliżającą. Ermengarda tak schudła, że prawie pływała w swojej sukni z czarnego aksamitu. Posiwiała, a jej oczy straciły dawny blask, były zaczerwienione pod spuchniętymi powiekami. Katarzyna podbiegła do przyjaciółki, chwyciła ją w ramiona, przerażona jej widokiem i tym, co przeczuwała.

- Ermengardo! Na Boga! Co się stało? Czy Filip?...

Z głuchym jękiem leciwa dama osunęła się w ramiona Katarzyny i załkała boleśnie na jej ramieniu. Rozpacz tej tak silnej kobiety zwaliła z nóg Katarzynę, która zrozumiała, że jej najgorsze przeczucia sprawdziły się.

- Czy on... - nie mogła dokończyć, gdyż te zbyt okrutne słowa nie chciały przejść jej przez usta.

Lecz Ermengarda przytaknęła ruchem głowy. Obie kobiety rzuciły się sobie w ramiona, nie mogąc powstrzymać szlochu. Obok nich, jak przykuci do miejsc, stali oniemiali rycerze i pogrążona w smutku Sara. Przepełnione żalem serce Katarzyny pękło, zamieniając ją w jeden łkający strzęp człowieka. Sara zmartwiała, z trudem zsiadła z konia i podeszła do rozpaczających kobiet, aby je rozdzielić. Otoczyła obydwie ramionami i powiodła do wnętrza.

W zamku panowała głucha cisza. Służba ubrana na czarno przemykała jak cienie, nie śmiąc podnieść głowy. Od śmierci małego Filipa, który zgasł wczoraj wieczorem, stara siedziba wypełniła się przygnębieniem i obawą.

Dopiero rankiem udało się kapelanowi oderwać hrabinę od łóżeczka dziecinnego, aby rozpocząć toaletę pośmiertną chłopca. Jej ból spowodował, że Katarzyna poczuła wstyd. Młoda kobieta, przybita wiadomością, odczuwała odrętwienie, które łagodziło jej własny ból i doprowadziło do całkowitego zobojętnienia.

- Co się stało? - spytała głucho, nie poznając własnego głosu.

Ermengarda, którą Sara zmusiła, aby usiadła w fotelu, zwróciła na nią swą zmęczoną twarz i zaczerwienione oczy.

- To febra... - wybełkotała. - Dużo ludzi we wsi pomarło po wypiciu wody z zatrutej studni. Filip też się jej napił, wracając ze spaceru ze swoim nauczycielem. Chciało mu się pić, zatrzymali się w młynie i poprosili o wodę... Następnego dnia był nieprzytomny. Wtedy postanowiłam cię wezwać. Doktor robił, co w jego mocy... a ja nawet nie mogłam się pocieszyć powieszeniem młynarza - dodała z gwałtownym wybuchem dzikości - gdyż zmarł tego samego wieczoru wraz z całą rodziną od swojej przeklętej wody... Czy kiedykolwiek mi przebaczysz? Powierzyłaś mi go... a on nie żyje... nie żyje mój mały, piękny Filip!

Hrabina ukryła twarz w drżących dłoniach, wybuchając tak rozdzierającym szlochem, że ogarnięta współczuciem Katarzyna otoczyła ramieniem starą przyjaciółkę.

- Ermengardo!... Przestań się dręczyć! Błagam cię! Nie możesz czynić sobie żadnych wyrzutów... Byłaś dla niego najlepszą matką, o wiele lepszą ode mnie! O wiele lepszą...

Jej oczy znowu wypełniły się łzami. W tej chwili wszedł na palcach kapelan i szeptem zawiadomił, że wszystko przygotowane i że dziecko leży w kaplicy. Ermengarda wstała i podając dłoń Katarzynie, powiedziała: - Chodź... chodź go zobaczyć...

Pociągając Katarzynę i Sarę za sobą, opuściła komnatę i wielkimi krokami podążyła w kierunku krętych schodów przechodzących w szeroką galerię wypełnioną z jednej strony witrażami z herbem rodu Chateauvillain.

Na końcu galerii znajdowały się zwieńczone łukiem drzwi prowadzące do kaplicy. Na widok kaplicy Katarzyna krzyknęła. Sanktuarium było dosyć wąskie: sklepiona nawa wsparta była na potężnych romańskich kolumnach z szarego kamienia. W środku, na katafalku obleczonym czarno-złotym aksamitem, spoczywał chłopiec w niebieskim ubranku. U jego stóp widniał herb matki oraz tarcza herbowa książąt Burgundii z czerwoną skośną linią po lewej stronie, symbolem bastardów. Czterech rycerzy w błyszczących zbrojach stało w czterech rogach katafalku, opierając się na dwusiecznych toporach, nieruchomo jak posągi. Las płonących, żółtych świec rozświetlił małą kapliczkę z niskimi oknami, nadając jej uroczysty wygląd. Stare mury były prawie niewidoczne zza zwieszających się chorągwi. Katarzyna, uderzona tym celebracyjnym wystrojem, skierowała pytające spojrzenie na przyjaciółkę. Ermengarda poczerwieniała i uniosła dumnie głowę.

- W takiej uroczystej chwili liczy się tylko krew książęca - rzekła ochrypłym głosem.

Katarzyna, nic nie odpowiedziawszy, uklękła przy zmarłym synku, nie śmiąc podnieść oczu, zmieszana nagłym odkryciem podobieństwa syna do księcia. Tak dawno go nie widziała. Wydawał się taki duży... A jego dumne rysy i krótko obcięte, jasne włosy były rysami i włosami księcia... To był rzeczywiście jego syn i do żalu Katarzyny dołączyło coś na kształt zazdrości.

Czuła, jakby mały Filip nagle odwrócił się od niej, swojej matki, zwracając się do tego, który go spłodził... Serce Katarzyny ścisnął nieokiełznany żal, żal za nieodwracalnie straconym czasem, za tym, że sama pozbawiła się dziecka, a jego pozbawiła siebie. Teraz śmierć zabrała jej go na zawsze.

Poczuła z bólem zrywające się więzy krwi. Chciała wziąć w ramiona to małe, nieruchome ciało i ogrzać je swoim własnym życiem. W tej chwili oddałaby wszystko, nawet własne życie, aby Filip otworzył oczy, uśmiechnął się do niej! Lecz jego ostatni uśmiech był przeznaczony z pewnością dla Ermengardy...

Zgięta pod ciężarem boleści, Katarzyna ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała u stóp swego martwego synka.

Całą następną noc spędziła na modlitwie w kaplicy. Ani łagodne napomnienia Sary, ani Ermengardy, ani rady kapelana zaniepokojonego jej bladością, nie potrafiły oderwać jej od martwego dziecka.

- Chcę zostać z nim tak długo, jak tylko można - odpowiedziała - a i tak nigdy nie odrobię tych wszystkich dni, kiedy o nim nie myślałam.

Zgadując, co się dzieje w sercu Katarzyny, Ermengarda nie nalegała.

Ona również pozostała w kaplicy przez całą noc. Następnego dnia zaczęły się uroczystości żałobne, które odbyły się z wszelkimi szykanami w asyście mieszkańców miasteczka w strojach żałobnych. Kiedy zamknęła się kamienna płyta grobowca rodu Chateauvillain, pochłaniając ciało książęcego bastarda, Katarzyna i Ermengarda stanęły twarzą w twarz, dzieląc ten sam ból. Obie zgodnie milcząc, odmówiły posiłku i zaniknęły się w komnacie hrabiny. Siedząc w wysokich krzesłach z rzeźbionego dębu, w swoich czarnych woalkach, które upodabniały je do siebie, nie odzywały się przez długą chwilę wpatrzone nieruchomo w płomienie kominka. Można by rzec, matka i córka złączone boleścią, niemające odwagi się odezwać, aby nie zranić jedna drugiej. W końcu pierwsza przemówiła Ermengarda.

- I co teraz?

Jej ciche słowa przerwały mur ciszy i spowodowały, że Katarzyna z jękiem upadła obok przyjaciółki, chowając twarz w fałdach jej czarnej sukni i zaciskając na nich palce.

- Nie zostało mi już nic... - szlochała. - Nie mam już męża ani dziecka, ani miłości... Zostałaś mi tylko ty, Ermengardo! Pozwól mi zostać z tobą.

Moje życie stało się puste. Nie mam już nic... nic! Chcę zostać blisko ciebie i grobu mego dziecięcia. Pozwól mi tutaj zostać...

Ermengarda zdjęła z głowy czarny, muślinowy woal i jęła pieścić jasne włosy zrozpaczonej przyjaciółki. Na jej przygnębionej twarzy pojawił się łagodny uśmiech.

- Ależ oczywiście... możesz zostać, Katarzyno... i to na zawsze. Wiesz chyba, że kocham cię jak własną córkę, jednak prędzej czy później opuścisz mnie, gdyż nie dla ciebie takie życie na odludziu...

* * *

Śnieg zaczął padać w trzy dni po pogrzebie małego Filipa, i to tak obfity, że życie w dobrach Chateauvillain zostało sparaliżowane. Zamek, na którym obok czarnej chorągwi pojawiła się chorągiew czerwona, zdawał się pogrążony we śnie w swojej wyniosłej samotności wokół dwóch kobiet w żałobie. Każdego ranka uczestniczyły w mszy odprawianej w kaplicy, po czym wracały do jednej ze swych komnat i przez cały dzień zajmowały się robótkami. Raz w tygodniu, w każdy wtorek, okoliczni chłopi udawali się na pańskie wzgórze, aby poddać się ich sprawiedliwości. Tego dnia Ermengarda zasiadła na tronie w głównej komnacie i całymi godzinami oddawała się rozstrzyganiu ich sporów - a to o mur, a to o drogę wytyczoną na polu innego, a to o spadek, innym razem wyrażała zgodę na ślub lub wyznaczała karę niewiernej małżonce. Jej sprawiedliwość była niepodzielna, a wyroki szybkie i oparte na głębokiej mądrości. Katarzyna biorąca udział w tych posiedzeniach nie mogła wyjść z podziwu dla hrabiny. Te wtorki stały się dla niej prawdziwą rozrywką.

Zbliżało się Boże Narodzenie i pewnego dnia do zamku przybył posłaniec od księcia Filipa, przywożąc list i wspaniałą książkę z wykazem godzin modlitw, przepięknie ilustrowaną, w okładce ze złota i kości słoniowej. To nie był pierwszy jego list przysłany do Chateauvillain. Po śmierci syna książę przelewał na papier cały swój ból. Aby załagodzić rozpacz matki, dobierał słowa ciepłe i niezwykle delikatne, które bardzo poruszyły Katarzynę. Gdyby nie zapowiedź przyszłego małżeństwa, wróciłaby do niego bez wahania. Lecz nie czuła się na siłach sprostać ciekawym spojrzeniom dworaków, zadowolonych, że została zepchnięta na drugie miejsce, bała się złośliwości kobiet, które od dawna jej zazdrościły.

Drugi list był tak samo czuły, jak pierwszy, lecz w słowach miłości ukryte było przemożne pragnienie księcia, aby do niego wróciła. Katarzyny nie zmyliły jednak czułe słówka. Przypominając jej obietnicę daną mu w czasie ich ostatniej nocy, Filip wydawał jej rozkaz.

- W istocie, to rozkaz - rzekła Ermengarda po przeczytaniu listu. - Co uczynisz? Chyba go spełnisz?

Katarzyna potrząsnęła głową.

- Raczej nie. Nie mam na to ochoty. Za kilka miesięcy przybędzie infantka, a ja - znowu będę musiała odejść. Więc po co?