Ale moje biedne nogi nie zawiodłyby mnie tak daleko i umarłabym w drodze. Więc wolę zostać tutaj, aby modlić się za tego anioła!
Katarzyna po raz pierwszy słyszała o Joannie d'Arc. Nie wzbudziła ona jej zachwytu, wręcz przeciwnie, gorzką zazdrość, bo „taka młoda i piękna", bo „kapitanowie oczekują jej z niecierpliwością". Czy ta piękna Lotarynka, która ukaże się w aureoli bożej wysłanniczki i sławie oręża, dla którego także żył Arnold, nie wzbudzi w jego sercu uczucia? ... Musiała się śpieszyć, musiała koniecznie przybyć przed tą niebezpieczną kobietą!
Katarzyna z całego serca znienawidziła Joannę.
Następnego dnia rano przyjęła chleb rozdzielany wśród pielgrzymów przez czarnych mnichów, a potem, gdy inni stłoczyli się u bram kościoła, niepostrzeżenie ruszyła w dalszą drogę. Berta powiedziała jej, że do stolicy księstwa Orleanu pozostało prawie dziewięć długich mil, jeszcze tylko dziewięć mil.
Przed Katarzyną otwierała się najcięższa część jej drogi przez mękę, gdyż teraz zwątpienie i strach zagościły w jej sercu, a ciało znajdowało się na granicy wyczerpania. Podczas porannego marszu wszystko szło dosyć dobrze. Lecz za Chateauneuf rany na stopach otworzyły się, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Jej ciało ogarnęła gorączka. Pochylając się u źródła, aby zwilżyć usta, z przerażeniem ujrzała w wodzie odbicie swej wychudłej, szarej od kurzu twarzy. Była podobna do żebraczki i w tym stanie Arnold nie pozna jej nigdy! Miejsce to było bezludne i osłonięte olchowym zagajnikiem, a powietrze dosyć ciepłe. Katarzyna żywo zrzuciła z siebie łachmany i z rozkoszą zanurzyła się w źródle. Woda była lodowata i dziewczyna zaczęła szczękać zębami, ale piekące stopy doznały znacznej ulgi. Pocierała żwawo całe ciało, myśląc z żalem o wonnych mydłach, które ze znawstwem przygotowywała Sara. Następnie umyła włosy i zwinęła je na głowie. Wychodząc z wody, rzuciła spojrzenie na odbicie swego nagiego ciała i ten widok trochę ją pocieszył. Pomimo zmęczenia nie straciło ono niczego ze swej urody i czaru. Szybko narzuciła łachmany na wilgotne ciało i ruszyła dalej.
Droga wiła się w lesie nad brzegiem Loary. Im Katarzyna bliżej była celu, tym częściej spotykała całe połacie wypalonych drzew. Mijała spalone miasteczka, sczerniałe pnie, porzucone trupy. Wszędzie widoczne były skutki wojny, lecz Katarzyna parła do przodu, nie zważając na nic. Jej oczy szukały murów miasta, tej Ziemi Obiecanej.
O zachodzie miała za sobą sześć przebytych mil... i wtedy w oddali zarysowały się niewyraźne kontury dużego miasta. Była prawie u celu.
Ogromnie wzruszona, upadła na trawę ze szlochem i zmówiła krótką modlitwę. Wkrótce miasto zniknęło w mroku nocy. Wtedy legła w miejscu ledwie żywa, nie szukając schronienia. Kto w tej wyludnionej okolicy troszczyłby się o śpiącą żebraczkę. Nie miała już niczego, co można by ukraść, była biedniejsza niż mysz kościelna, cała w łachmanach, głodna, z pokrwawionymi stopami...
Zasnęła, nie wiedzieć kiedy, lecz gdy pierwszy promień słońca ogrzał jej twarz, wstała, gnana tajemniczą siłą, i z miejsca ruszyła przed siebie...
krok za krokiem... Miasto było coraz bliżej i przyzywało ją. Gorączkowo wpatrywała się w mury, nie zauważając ani pożaru, ani dymu. Gdyby miała choć trochę siły, wyciągnęłaby ręce, aby schwytać złudzenie, które wreszcie stało się jawą. Powoli na rzece wyłoniły się płaskie wyspy pokryte trawą, wielki, przerwany w dwóch miejscach most z dwiema fortecami broniącymi nań wstępu po obu stronach. Zobaczyła strzeliste wieże kościołów, rozległe zacieki od gorącej smoły i oleju na murach, a na ich szczycie liczne katapulty. Widziała zrównane z ziemią przez samych mieszkańców przedmieścia, posępne fragmenty murów, które kiedyś były pięknymi siedzibami, a nawet wielkie kościoły, otoczone przez wroga drewnianymi basztami i ziemią. Aż wreszcie ujrzała angielski sztandar ze złotymi leopardami, szydzący z kwiatów lilii powiewających na najwyższej wieży zamku.
Katarzyna zapomniała o bólu, o skręcającym jej wnętrzności głodzie, myśląc tylko o jednym: tam, za tymi murami, był Arnold, żył, oddychał, walczył i cierpiał.
Zbliżała się ostrożnie, kryjąc się wśród zgliszcz. Od miasta dzieliła ją olbrzymia angielska baszta, która, jak się później dowiedziała, należała do Saint-Loup. Trzeba było ją minąć niezauważenie, żeby dojść do bramy Burgundzkiej, gdyż tylko przez nią dało się wejść do Orleanu. Anglicy Suffolka i Talbota nie mieli na szczęście dosyć ludzi, aby otoczyć całe męczeńskie miasto. Do uszu Katarzyny dobiegły dalekie dźwięki trąbki, po których nastąpiły strzały artylerii. Z obydwu stron mostu katapulty wyrzucały kamienne pociski. Odpowiedziały im śmigownice, a potem okrzyki ludzi. Katarzyna ujrzała na murach niezwykłe poruszenie. Nie zauważona przez nikogo przemknęła obok baszty Saint-Loup i zbliżała się do upragnionej bramy, kiedy za wyłomem w murze dojrzała jakąś głowę na wysokości stóp i schody prowadzące w dół. Dwie ręce schwytały ją i wciągnęły do czegoś w rodzaju krypty słabo oświetlonej kopcącą łojową świecą. Zanim zdążyła zaprotestować, wesoły głos oświadczył: - I co, siostrzyco! Co ty sobie myślisz? Że można wejść do Orleanu ot, tak sobie, za dnia? Trzeba poczekać, aż zapadnie noc, moja piękna!
Rozejrzawszy się wokół, Katarzyna stwierdziła, że otacza ją grupa mężczyzn i kobiet tak samo nędznie wyglądających jak ona. Siedzieli na podłodze z wyrazem przygnębienia na twarzach. Sklepienie było wysoko nad ich głowami i tonęło w mroku.
- Kim jesteście i gdzie się znajdujemy? - spytała Katarzyna.
Odpowiedział jej młody chłopiec o kształtnej sylwetce. Był brudny i miał zarośniętą twarz.
- Jesteśmy z Montaran. Anglicy spalili naszą wioskę wczoraj. My też chcemy wejść do miasta. A to jest krypta kościoła Saint-Aignana, który orleańczycy zrównali z ziemią razem z całym przedmieściem. Możesz zrobić to co my, usiąść wśród nas i czekać.
Chłopiec nie pytał jej o nic i wrócił na swoje stanowisko obserwacyjne na pokruszonych schodach. Przyglądając się uważniej swoim sąsiadom, spostrzegła, że ich twarze są naznaczone łzami i bólem. Wszyscy pospuszczali głowy, jakby wstydzili się swojej nędzy. Nie ośmieliła się o nic pytać i usiadłszy nieco z boku, czekała.
W piwnicy panował okropny ziąb. Katarzyna poczuła dreszcze. Głowa ciążyła jej ze zmęczenia, lecz zdecydowanie odpędzała sen, bojąc się, że tamci o niej zapomną, kiedy za chwilę będzie można wejść do miasta.
Oczekiwanie nie trwało długo. Po upływie pół godziny chłopiec ukazał się na najniższych schodach, dając znak ręką.
- Chodźcie, już czas!
Uciekinierzy wstali i bez słowa, jak stado idące posłusznie za przewodnikiem, jeden za drugim opuścili kryptę, przemykając chyłkiem wśród ruin, aby nie rzucać się w oczy. Noc nie była ciemna. Wysoko na niebie błyszczały zimne gwiazdy. Między dwiema wieżami wznosiła się brama... Odległość dzieląca zbiegów od jej murów została szybko pokonana i wkrótce wszyscy znaleźli się na zwodzonym moście, w którym ukryte było tajemne przejście... Biegnąc wąskim korytarzem, Katarzyna myślała, że zemdleje z radości. W końcu dopięła swego! Jej nieprawdopodobna odyseja dobiegła końca! Orlean stał przed nią otworem!
Rozdział trzynasty W rękach Arnolda
Brama Burgundzka wychodziła na wąską ulicę.
Z jednej strony znajdowały się zabudowania klasztoru, a z drugiej rząd domów z zamkniętymi okiennicami. Stało tam kilku uzbrojonych żołnierzy, jeszcze brudnych i pokrytych kurzem po niedawno stoczonej bitwie.
Pochodnie, które trzymali niektórzy z nich, oświetlały furtę. Dość silny wiatr rozwiewał płomienie.
- Znowu uciekinierzy! - powiedział kłótliwy głos, na którego dźwięk serce Katarzyny zaczęło bić mocniej. - Co z nimi zrobimy? Już niedługo nie będzie ich czym nakarmić.
- To ludzie z Montaran! - powiedział inny głos. - Ich wioska została wczoraj spalona.
Człowiek, który odezwał się pierwszy, nie odpowiedział, ale Katarzyna przyciągana jakąś dziwną siłą skierowała się w stronę, gdzie się znajdował.
Nie pomyliła się. Kilka kroków od niej stał Arnold de Montsalvy.
Oparty o klasztorny mur, z odkrytą głową i czarnymi krótkimi włosami w nieładzie, patrzył z niechęcią na godny pożałowania tłum, który wszedł do miasta. Na jego zakurzonej twarzy dostrzegła szramę, której wcześniej tam nie było. Jego zbroja była pokiereszowana, wydawał się zmęczony, ale przepełniona szczęściem Katarzyna nie spostrzegła w nim żadnych innych zmian. Rysy twarzy może miał trochę bardziej wyraziste. Wokół ust rysowały się głębokie bruzdy. Spojrzenie, które tak rzadko wyrażało czułość, było jak zawsze tak samo twarde, a postawa zuchwała. Ale właśnie taki, nieogolony, a nawet brudny wydał się Katarzynie piękniejszy od Michała Archanioła. Marzenie dziewczyny ziściło się!
Radość, że odnalazła go tak szybko, zaraz po przekroczeniu bramy, była tak wielka, że dziewczyna zapomniała o całym świecie. Przyciągał ją nieprzeparcie...
Z błyszczącymi oczyma, z wilgotnymi ustami i wyciągniętymi rękami zaczęła iść w jego stronę, powoli, jak w jakimś zauroczeniu... Wydawała się tak nierzeczywista, że zdziwieni towarzysze Arnolda rozstąpili się, robiąc jej przejście. Arnold nie spostrzegł jej od razu. Oglądał z widoczną irytacją wygiętą gardę miecza. Ale nagle podniósł głowę i spostrzegł idącą w swoją stronę kobietę w łachmanach, która zbliżała się po bruku mokrym jeszcze od ostatniego deszczu. Było w niej coś takiego, co zwróciło na nią jego rozproszoną uwagę. Widać było, że ledwie trzyma się na nogach.
Najwyraźniej znajdowała się u kresu sił, ale oczy jaśniały mocnym blaskiem, a na nędzną suknię spływała złocista rzeka wspaniałych włosów.
Dziewczyna zbliżała się do niego z uśmiechem na ustach, wyciągając drżące i pokaleczone ręce. Arnold pomyślał, że to zjawa, którą zrodziło zmęczenie po całym dniu wyczerpującej walki i godzinach wymachiwania ciężkim mieczem.
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.