W końcu w głębi korytarza rozległ się odgłos kroków i serce więźniarki zaczęło bić gwałtownie. Nadszedł oczekiwany moment...
Wyciągnęła rękę w stronę ciężkiego, dębowego taboretu. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Pitoul, ale natychmiast wycofał się, trzymając czapkę w dłoni. Zbita z tropu Katarzyna opuściła rękę, a do celi wszedł ławnik Lhuillier z dwoma żołnierzami. W ręce trzymał arkusz pergaminu. Jego czerwona toga rozjaśniła celę ponurym światłem. Wiedziona instynktem Katarzyna wstała i popatrzyła na chłodną twarz przybysza.
Spojrzał na nią szybko, rozwinął pergamin i zaczął głośno czytać: - Pod nieobecność Jego Wysokości Jana z Orleanu, pod nieobecność pana Raoula de Gaucourta, gubernatora miasta Orlean, my, ławnicy miejscy, skazujemy panią Katarzynę de Brazey na śmierć, przekonani o jej zdradzie i spiskowaniu z nieprzyjacielem...
- Na śmierć? - powiedziała przygnębiona Katarzyna. - Ależ... nie zostałam jeszcze osądzona!
Niewzruszony Lhuillier czytał dalej: - W konsekwencji zdecydowaliśmy, że wyżej wymieniona pani zostanie zaprowadzona jutro, dwudziestego ósmego dnia miesiąca kwietnia, do katedry Świętego Krzyża, aby prosić Boga o wybaczenie win, a następnie zostanie odprowadzona na plac Martroy, gdzie zostanie powieszona.
Sporządzono w Orleanie, w dniu dzisiejszym...
Zrozpaczona Katarzyna nie słuchała go dłużej. Osunęła się na posłanie, ręce zacisnęła na kolanach, a jej ciało przeszywały zimne dreszcze.
Powieszona! Miała być powieszona!
- Jego Wysokość Jan powiedział, że decyzja o moim losie zostanie podjęta po oswobodzeniu miasta - powiedziała cicho.
- Jego Wysokość pod swoją nieobecność powierzył nam władzę w mieście, jedynie my decydujemy teraz, co jest dla miasta dobre odpowiedział sucho Lhuillier. - Otóż wydaje się nam, że miasto powinno być oczyszczone z obecności osoby twego pokroju, zanim przybędzie tutaj wysłanniczka Boga. Jesteś plamą, którą chcemy usunąć.
Wąskie usta ławnika przybrały wyraz niewypowiedzianej pogardy.
Najwyraźniej on również uważał ją za popleczniczkę szatana i Katarzyna zrozumiała, że od tych ludzi nie doczeka się żadnej łaski ani zrozumienia.
- Nie boisz się, panie, obciążyć swego sumienia zbrodnią? - zapytała z goryczą. - Powiedziałam wam i powtarzam, że jestem niewinna.
- To sprawa między Bogiem a tobą, kobieto! Jutro przyjdzie kapłan, aby przygotować cię do stawienia się przed jego obliczem.
Ławnik zwinął pergamin, wsunął go do szerokiego rękawa i obrócił się na pięcie. Drzwi zatrzasnęły się za nim i za towarzyszącymi mu żołnierzami.
Katarzyna została sama w ciemnym pomieszczeniu. Wszystko skończone...
nic już nie mogło jej uratować! Poczuła wielką rozpacz, przybita padła na słomiane posłanie i zaczęła szlochać. Była sama, zgubiona w czeluściach głuchej i ślepej fortecy, otoczona nieprzejednanymi nieprzyjaciółmi, którzy jutro wyprowadzą ją na śmierć. Jutro!... Pozostało jej tylko kilka godzin życia!...
Przez dłuższą chwilę więźniarka leżała załamana. Już nie płakała, ale czuła, że ucieka z niej życie. Było jej zimno, drżała... Nawet gdyby Pitoul powrócił, nie będzie mogła zrealizować swojego planu. Usłyszała, jak wychodzący Lhuillier powiedział do żołnierzy, aby stanęli na warcie przed drzwiami celi i nie oddalali się pod żadnym pozorem. Nie mogła już nic uczynić!...
Na zewnątrz panował olbrzymi zgiełk. Do celi dochodziły okrzyki radości i śpiewy. Wydawało się, że tej nocy miasto ogarnęła wielka radość!
Katarzyna pomyślała z goryczą, że z pewnością ludzie cieszą się z powodu jej rychłej śmierci. Pamiętała jedynie krzyki nienawiści, jakie towarzyszyły jej przy wejściu do Chatelet. Jutro będzie jeszcze gorzej. Wszyscy staną na drodze jej przejazdu, żeby obrzucać ją obelgami, przeklinać i ciskać w nią błotem...
Około północy drzwi celi otworzyły się znowu. Katarzyna wstała, sądząc, że przychodzi zapowiedziany kapłan.
Ale w drzwiach stał Arnold...
Przez sekundę patrzył na nią. Następnie wolno zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków.
- Przyszedłem pożegnać się z tobą! - powiedział głucho. Postawił na ziemi latarnię. Żółte światło rysowało na ścianie jego olbrzymi cień.
Górował nad nią wysoką sylwetką i kiedy podniosła głowę, pomyślała, że nigdy dotąd nie dostrzegła, iż jest tak wysoki. Był bardzo blady. Być może blada cera i głębokie bruzdy biegnące po policzkach aż do nosa były wynikiem słabego oświetlenia? Miał na sobie podobnie jak w dniu rozprawy zielony kaftan i zatknięty u pasa sztylet.
Serce Katarzyny zabiło mocniej. Poczuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Ale ponieważ stał, patrząc na nią i nic nie mówił, zaatakowała go pierwsza: - Tak więc - powiedziała powoli - pan de Montsalvy odczuł potrzebę pożegnania się ze mną? Cóż za honor! Cóż za wielki zaszczyt spotyka mnie od człowieka tak dumnego i wrażliwego. Mogę spytać, dlaczego uważasz, że twoje pożegnanie może mieć dla mnie jakieś znaczenie? Bądź szczery przynajmniej wobec siebie samego. Przyszedłeś zobaczyć, w jakim jestem stanie, czekając na śmierć, czyż nie? Więc odpowiadam ci: czekam na nią z radością, ze szczęściem, jakiego nie możesz sobie nawet wyobrazić, gdyż oswobodzi mnie od ciebie i tobie podobnych. Teraz możesz odejść. Wiesz już wszystko!
Kapitan pokręcił głową. Na jego ładnej twarzy nie pojawiła się złość, lecz coś w rodzaju obawy i niepewności.
- Nie... nie dlatego! - powiedział w końcu. - Przyszedłem, ponieważ nie mogłem inaczej. Co noc walczę z chęcią przyjścia tutaj. W dzień jest bitwa, mogę więc zapomnieć... lecz w nocy nie mogę wytrzymać. Ciągle o tobie myślę. Opętałaś mnie, czarownico!...
Katarzyna wybuchnęła śmiechem opanowana okrutną radością, że może jeszcze wywoływać w nim cierpienie.
- Czarownica! - wykrzyknęła. - To wszystko, co mogłeś wymyślić?
Sadziłam, że jesteś bardziej inteligentny...
- Ja również tak myślałem - powiedział, nie obrażając się wcale. - Ale już od dawna mnie opętałaś, przyczepiłaś się do mnie, zatrułaś moje życie...
Pogardzam tobą i nienawidzę cię. Żeby o tobie zapomnieć, próbowałem wszystkiego: wina i kobiet. Usiłowałem nawet się ożenić. Panna de Severac była bardzo piękna, łagodna, czysta i mnie kochała. Ale kiedy byłem z nią, widziałem ciebie, gładziłem twoją dłoń, na twoich policzkach składałem pocałunki. Więc musiałem uciekać, bo byłoby świętokradztwem myśleć o takiej lad... jak ty, w obecności tej słodkiej dziewczyny. Potem znowu powracałem, czepiałem się jej jak tarczy, prosząc Boga, aby pozwolił mi ją kochać... Niebo pozostawało głuche, a pragnienie ciebie torturowało mnie jeszcze bardziej. Inne, które mi się ofiarowywały, nie były więcej warte niż ty. W pewnym momencie chciałem zostać benedyktynem...
Ten pomysł wydał się Katarzynie tak szalony, że wybuchnęła śmiechem.
- Ty mnichem? Z twoją dumą, z twoim uporem?
- Mógłbym nim zostać. Ale zbyt kocham wojaczkę, żeby być dobrym sługą Pana. Dumę można poskromić. Ale nie miłość do walki! To jest rzecz, którą ma się we krwi, kiedy przychodzi się na świat, którą wypija się z mlekiem matki. Więc walczyłem, mając nadzieję, że któregoś dnia śmierć wybawi mnie od ciebie. Ale i ona pozostała głucha.
Katarzyna wstała powoli. Oparła się o ścianę, jakby szukała wsparcia.
Jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Arnolda, jak krzyżują się dwa miecze. Uśmiechnęła się z pogardą.
- Dlatego pomyślałeś, że śmierć może zabrać mnie! Bo przecież to ty, korzystając z nieobecności bastarda i de Gaucourta, wymogłeś na ławnikach moje skazanie. Czy tak?
- Tak, to ja! Nie miałem z tym żadnego kłopotu. Ciążyłaś im jak zła wróżba. Powieszą cię z radością...
Nagle odeszła od muru, zbliżyła się do niego, prawie go dotykając, z płomieniem wyzwania w oczach: - A ty? Ty również powiesisz mnie z radością, nieprawdaż? Sądzisz, że w ten sposób wyzwolisz się ode mnie na zawsze? Tak myślisz, prawda?
Odpowiedział z trudem: - Tak... tak myślę!
Zaśmiała mu się w twarz. Był to triumfalny, kpiący, nieznośny śmiech.
Zuchwale podniosła głowę. Ogarnęła ją dzika radość, była wprost szalona.
Arnold wydal się jej bardzo słaby i bezbronny. Sto razy, tysiąc razy bardziej godny pożałowania niż ona, już przecież tak bliska śmierci.
- Ach, i ty w to wierzysz? Sądzisz, że mój duch i wspomnienie o mnie nie będą cię nękać? Sądzisz, że kiedy moje ciało zamieni się w proch, zapomnisz o mnie? Biedny głupcze! Po śmierci stanę się sto razy niebezpieczniejsza. Będziesz mnie widział wszędzie, w kobiecych twarzach i ciałach, bo ani bieda, ani starość mnie nie dotkną. I dlatego, że do pragnienia dodasz jeszcze wyrzuty sumienia...
Po raz pierwszy w ciemnych oczach młodzieńca zapalił się płomień złości...
- Wyrzuty sumienia? Z pewnością zasługujesz na taki los, bo przyszłaś tutaj czynić zło.
- Przestań okłamywać siebie i mnie! To już nie ma teraz znaczenia, bo sam zdecydowałeś o moim losie. Wiesz dobrze, po co tutaj przybyłam.
Wiedziałeś o tym od chwili, kiedy podeszłam do ciebie z wyciągniętymi rękami przy bramie Burgundzkiej. Wiedziałeś również o tym w sali tortur.
Wiesz, że z miłości do ciebie zrobiłabym wszystko, że zostawiłam wszystko i chciałam tylko jednego: odnaleźć cię i umrzeć z tobą na zgliszczach tego miasta.
- Milcz! - krzyknął.
- Nie, nie będę milczała. Jeszcze jestem żywa. Mam jeszcze głos.
Sznur nie zacisnął się jeszcze na moim gardle. I będę mówiła, jak długo będę miała na to ochotę. Powiem ci wszystko to, co od tylu lat miałam ochotę ci powiedzieć. I w czasie bezsennych nocy będziesz słyszał mój krzyk: „Kochałam cię... kochałam cię, a ty mnie zabiłeś"...
- Zamilcz wreszcie!
"Katarzyna Tom 2" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 2". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 2" друзьям в соцсетях.