- Wszystko, co mam, należy do ciebie, siostro. Czego ci potrzeba?

- Potrzebuję tego eliksiru, który mi dałaś tamtej nocy... przypominaszsobie? Powiedz, jak się go przyrządza. Życie nas wszystkich zależy, byćmoże, od tego napoju. Możesz mnie nauczyć, jak się go robi?

Tereina spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Nie wiem, w jakim celu prosisz mnie o ten eliksir, Tchalai, leczjeżeli twierdzisz, że życie ludzkie zależy od niego, nie będę stawiała ciżadnych pytań. Musisz jednak wiedzieć, że przygotowanie napoju trwadługo i że przepisu nie można nikomu przekazać. Aby go przyrządzić, niewystarczy wiedza, trzeba jeszcze mieć coś w rodzaju daru. W przeciwnymrazie nie będzie skutkował... Trzeba znać odpowiednie zaklęcia...

- Czy możesz mi go zrobić sama? - przerwała Katarzyna,niecierpliwiąc się. - To bardzo poważna sprawa. . i niezwykle pilna!

- Dużo ci tego trzeba? Na ilu osobach chcesz go wypróbować?

- Tylko na jednej!

- W takim razie mam to, czego ci potrzeba!

Tereina prześlizgnęła się na tył wozu, spośród leżących tamkolorowych strojów wyciągnęła małą, okrągłą flaszeczkę z kamionki iwłożyła ją ostrożnie w dłoń Katarzyny, zaciskając na swym skarbie palceprzyjaciółki.

- Masz. Przygotowałam go na twą noc poślubną. Jest więc twój. Zróbz nim, co zechcesz. Wiem, że użyjesz go w dobrym celu.

Katarzyna odruchowo objęła małą czarodziejkę i pocałowała ją woba policzki.

- Nawet gdyby coś złego przytrafiło się Ferowi, pozostanę na zawszetwoją siostrą. Chciałabym zabrać cię ze sobą, ale na razie nie mogę!

- I tak muszę tutaj zostać. Oni mnie potrzebują.

W tej chwili zniecierpliwiony sierżant rozchylił poły plandeki,wsadził głowę do wozu i krzyknął:- Dosyć tego gadania! Pośpiesz no się, kobieto! Muszę wypełniaćrozkazy!

Zamiast odpowiedzi Katarzyna jeszcze raz ucałowała Tereinę iwsunąwszy flaszeczkę do mieszka, zwinnym ruchem wyskoczyła z wozu.

- Jestem gotowa! Skończone!

Strażnicy otoczyli ją i cała grupa ruszyła z powrotem. Przechodzącwśród zgromadzonego plemienia, Katarzyna napotkała w tłumie wzrokDunichy i odwróciła głowę, nie mogąc znieść jadu nienawiści. Dunicha zpewnością uważała, że Fero został uwięziony z winy Katarzyny... i jejnienawiść była sto razy silniejsza niż tamtego dnia, kiedy miały walczyć nanoże o względy Fera...

Postanowiła być bardziej czujna; Dunicha miała wszelkie powody,żeby szukać zemsty.

Nagle odwróciła się, słysząc odgłos trąbek za sobą. Słońce stało jużwysoko. W jego promieniach Loara błyszczała, tocząc swe wody międzytrawiastymi brzegami. Na moście widać było wielki, kolorowy orszakzmierzający w stronę zamku. Rycerze w wojennych zbrojach, niepasującado nich grupa dam w jasnych strojach jadących na małych konikach, a wśrodku duża karoca z podniesionymi firankami. Wewnątrz dama cała wbiałych muślinach, mamka z niemowlęciem na ręku, dwie służące i trzydziewczynki w wieku od trzech do ośmiu lat. Oddział łuczników, paziowiei herold na przedzie, chorąży trzymający ciężki sztandar, na którymKatarzyna z bijącym sercem zobaczyła herb Francji, a obok niego herbAndegawenii.

Sierżant zaczął ją popędzać.

- Nie widzisz, że to królowa? - zapytał. - Żebyś nie zapomniałauklęknąć, kiedy nasza dobra pani będzie przejeżdżać!

Katarzyna postanowiła spełnić rzetelnie rozkaz sierżanta. Obawiałasię bowiem, że królowa - znana z doskonałej pamięci - rozpozna ją mimoprzebrania, że przypomni sobie jedną ze swych ulubionych dam dworu,która spędziła u niej wiele długich miesięcy.

Toteż kiedy królewska kawalkada wśród okrzyków radościmieszkańców Amboise przechodziła obok niej, Katarzyna szybko uklękła,skromnie spuściwszy głowę... tym bardziej że zauważyła nadciągającą odstrony zamku grupę panów na czele z Gilles'em de Rais'em, którzy mieliwładczynię powitać.

Na szczęście nie zwrócono na nią uwagi. Kiedy orszak zniknął wczeluściach bramy mostu zwodzonego, pomyślała, że wreszcie możepodnieść głowę, lecz wtedy ujrzała przed oczami końskie nogi i usłyszałamłodzieńczy głos nad sobą.

- Co zrobiła ta kobieta i dlaczego prowadzisz ją, sierżancie?

Pytający mógł mieć nie więcej niż dziesięć lat. Chudy, z szerokimikościstymi ramionami, miał małe, czarne i przenikliwe oczka. Po sposobie,w jaki nosił głowę, po dorodnym koniu, a zwłaszcza po stroju na wpółczerwonym, na wpół czarno-białym, jaki przystoi książętom krwi, Katarzyna poznała delfina Ludwika, starszego syna króla.

Tymczasem sierżant, czerwony z zadowolenia, odpowiedział:- Nie prowadzę jej, panie, lecz eskortuję z rozkazu szlachetnej panide La Tremoille!

Katarzyna ku swemu zdziwieniu zobaczyła, że delfin wzruszywszyramionami, przeżegnał się pośpiesznie i bezceremonialnie splunął naziemię.

- Mauretańska niewolnica, czy tak? Nie cierpię tej przeklętej rasy, aleco do pani de La Tremoille, to nic nie zdoła mnie zdziwić... Jej podobne...

Nie zdążył skończyć zdania, gdyż w tej chwili jakiś jeździec zbliżyłsię do niego i szepnął mu coś na ucho, z pewnością doradzając więcejumiarkowania w doborze słów. Na widok tego rycerza Katarzynapoczerwieniała po czubek głowy, a jej strach zamienił się w prawdziwąpanikę. Pomimo zbroi okrywającej całe jego ciało rozpoznała krzyżJerozolimy wyhaftowany na kolczudze, a w szczególności tę piękną twarzwidoczną pod uniesioną przyłbicą. Piotr de Breze! Mężczyzna, który wAngers zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i prawie poprosił o jejrękę! Należał do spisku przeciw de Tremoille'owi, więc na pewno jej niezdemaskuje. Bała się tylko, że może się zdradzić, wyrażając zaskoczenie ztak nieoczekiwanego spotkania.

Katarzyna patrzyła na niego z prawdziwym zachwytem i czułaradość, której nie potrafiła wyjaśnić. Rzeczywiście, Piotr de Brezewyglądał wspaniale na swoim siwym koniu bojowym. Wydawało się, żestalowa zbroja okrywająca jego postać jest lekka jak piórko, takoż samodługa lanca z drewna jesionowego, którą miał przytroczoną do uda.

- Panie - mówił de Breze - pośpieszmy się. Królowa czeka.

Wypowiadając te słowa, spojrzał wymownie na Katarzynę i lekko sięuśmiechnął. Nie było wątpliwości, że ją rozpoznał i że przybył tu dla niej,narażając się na gniew króla i na nienawiść La Tremoille'a, gdyż w zamkunie życzono sobie jego obecności... Nie tylko odnalazł swą miłość, lecz nadodatek potrafił bez słów wyznać jej swe uczucia po raz drugi. Nieśmiałyuśmiech Piotra de Brezego nie uszedł uwagi delfina, który poczęstował gokpiącym spojrzeniem.

- Do diaska, wydaje mi się, szlachetny rycerzu, że masz tak samopodły gust jak pani de La Tremoille. Ruszajmy!

Zostawiwszy Katarzynę, delfin spiął konia, zmuszając w ten sposóbpana de Brezego, aby podążył za nim. Katarzyna patrzyła za oddalającą siędumną sylwetką rycerza, dopóki nie zniknął w bramie zamczyska. Chwilępotem, ruszając w dalszą drogę, czuła w sercu nadzieję i przypływ nowychsił. Zauważyła, że de Breze nosił dumnie przypiętą do ramienia czarnosrebrzystą chustę, którą ongiś mu podarowała. Wtedy zadeklarował, żechce być jej rycerzem, i wszystko wskazywało na to, że był nim nadal. Odtej chwili jego obecność będzie dawać jej poczucie bezpieczeństwa, takpotrzebne w tym zamku, gdzie wszystko napełniało ją strachem. Będziemogła nawet, jeśli zajdzie taka potrzeba, umrzeć bez obawy, że niezostanie pomszczona, gdyż przypomniała sobie przysięgę, którą składał jejna kolanach. Jeżeli jej plan się nie powiedzie, on własnymi rękami zabijeLa Tremoille'a, nawet gdyby musiał potem wpaść w ręce kata.

Przekraczając zwodzony most, Katarzyna starała się przepędzićmyśli o rycerzu. W tym zamku uwięziony był bowiem człowiek, którymógł przez nią stracić życie.

Rozdział dziesiąty

W lochu

Kiedy Katarzyna ze strażnikami weszła na dziedziniec zamku, byłotam pełno ludzi. Do orszaku królowej dołączyła służba zamkowawyładowująca kufry podróżne, widać było wysokich rangą rycerzy idygnitarzy. Wkrótce zobaczyła szczupłą postać króla, który prowadził swąmałżonkę za rękę, kierując się do schodów. Katarzyna w tłumie szukałagorączkowo pewnego dumnego profilu, szerokich ramion i ciepłegospojrzenia, łucznicy jednak pociągnęli ją w kierunku schodów, któreprowadziły do komnat pani de La Tremoille.

Drzwi pokoju hrabiny były zamknięte. Przed nimi stała Wiolettaubrana w długi płaszcz. Faworyta ruchem dłoni odesłała rycerzy, lecz niepozwoliła Katarzynie wejść do środka.

- Teraz nie wolno!

- Dlaczego?

Wioletta nie uznała za stosowne odpowiedzieć.

Tymczasem do uszu Katarzyny dotarły odgłosy gwałtownej kłótni,której nie były w stanie zagłuszyć grube, dębowe drzwi. Trudno było nierozpoznać ostrego głosu hrabiny.

- Zatrzymam tę dziewczynę tak długo, jak mi się spodoba!

- Co za mucha cię ugryzła, żeby mieszać się w moje sprawy! Na coci ona?

- To moja sprawa! Bądź cierpliwy... Oddam ci ją, kiedy już niebędzie mi potrzebna!

Katarzyna zrozumiała, że nie może się spodziewać niczego dobregopo kobiecie, którą, jak się jej zdawało, owinęła sobie wokół palca.

Wioletta, jakby odgadując jej myśli, roześmiała się szyderczo i wyszeptała:- Czy to cię dziwi? A co ty sobie wyobrażałaś? Że zostaniesz damądo towarzystwa?

Katarzyna wzruszyła ramionami i udając niewiniątko, powiedziała:- Myślałam, że wielka pani potrafi się odwdzięczyć za oddanąprzysługę. Ale, w końcu... to nie ma znaczenia.

Spokój Katarzyny musiał zrobić wrażenie na dwórce, bo nagleprzestała się śmiać i rzuciwszy na Cygankę nieufne spojrzenie, przeżegnałasię pośpiesznie, jakby zobaczyła samego diabła. Rozmowa urwała się i wtej samej chwili drzwi otworzyły się z łoskotem i wybiegł z nich hrabia wrozwianej czerwono-złotej opończy. Na widok Katarzyny zatrzymał sięchwilę, rzucając dziewczynie płomienne spojrzenie, po czym bez słowaruszył w kierunku schodów z prędkością niesłychaną jak na takiegogrubasa.