- Próżny twój płacz, dziewczyno, kiedy sama podpisałaś na siebiewyrok! Co cię ugryzło, że zaatakowałaś tę okropną kobietę?

Ponieważ Katarzyna nie odpowiadała, kat ciągnął dalej.

- I pomyśleć, że będę musiał uszkodzić taką ładną dziewczynę jak ty!

Hrabina każe ci drogo zapłacić za zniewagę!

- Co mi może zrobić?

- Hrabina nie zadowoli się zwykłym powieszeniem. . Każe ciętorturować... Ale obiecuję ci, że postaram się być niezręczny, żeby skrócićtwe męki.

Kat wykazał wiele dobrej woli, lecz to, o czym mówił, było straszne.

Po wyjściu z izby tortur poprowadził swego więźnia wąskim korytarzem,w którym widać było troje drzwi z żelaznymi sztabami. Jedne z nich stałyotworem. Kat wepchnął Katarzynę do wilgotnego i małego lochu, któregocałe umeblowanie stanowił pozieleniały ze starości dzban, wiązkazbutwiałego siana i żelazne kajdany przymocowane do muruzardzewiałymi łańcuchami. Odrobina dziennego światła przedzierała się downętrza przez małe okienko, które musiało znajdować się tuż nad ziemią,sądząc po sączących się z niego strużkach błota.

- No to jesteśmy na miejscu - powiedział kat. - Daj ręce!

Wyciągnęła dłonie bez oporu. Ciężkie, żelazne kajdany zatrzasnęłysię wokół jej delikatnych nadgarstków, które kat trzymał przez chwilę, niewypuszczając, i przyglądał się im z podziwem.

- Masz ładne ręce - powiedział. - Jak prawdziwa dama. Szkodatakich rąk... Tak, są dni, kiedy mój zawód jest bardzo smutny.

- W takim razie dlaczego go wykonujesz?

Płaska twarz kata przybrała wyraz dziecięcego zdziwienia, anieśmiały uśmiech ukazał krzywe i pożółkłe zęby.

- Zwyczajnie. . Nie potrafię robić nic innego. Mój ojciec był katem,mój dziad również. To piękny zawód i może daleko zaprowadzić, jeśli sięjest dość zręcznym. Może któregoś dnia zostanę katem przysięgłym wdużym mieście - rozmarzył się. - Gdyby tylko król chciał wrócić doParyża!

Katarzyna ze zgrozą patrzyła na plamy jeszcze świeżej krwibłyszczącej na jego potężnym, owłosionym torsie. Zauważył to iuśmiechnął się, starając się ukryć zmieszanie.

- Nie musisz się mnie bać... A teraz spróbuj zasnąć! Katarzyna niechciała go urazić ani uczynić z niego swojego wroga, więc spytała:- Jak cię zowią?

- To miło, że pytasz. Nieczęsto mi się to zdarza, wiesz? Zowią mnieCzerwony Bonawentura.. tak, Bonawentura. Moja matka mówiła, że toładne imię. .

- I miała rację - powiedziała poważnie Katarzyna. - To bardzo ładneimię.

* * *

Oczy Katarzyny szybko przyzwyczaiły się do mroku panującego wlochu. Okienko, choć niewielkie, pozwalało przynajmniej rozróżnić dzieńod nocy. Dziękowała Bogu, że nie wrzucono jej do jednego z tych lochówukrytych głęboko pod ziemią, gdzie nie docierał ani jeden promień słońca,takiego, w jakim siedziała w Rouen.

Tkwiąc na przegniłym sianie, liczyła mijające godziny. Jej zakute wkajdany drobne ręce pomimo znacznego na nich ciężaru mogły sięporuszać, a nawet, przy odrobinie wysiłku, mogłaby się z nich uwolnić. .

Ale na razie nie należało próbować, narażając się na potworny ból.

Miała jeden powód do radości: nie została przeszukana i czuła podsercem ostatnią deskę ratunku, sztylet Arnolda. Dzięki niemu nie będziemusiała znosić tortur, które z pewnością wymyślała dla niej hrabina. Jedenzdecydowany cios i wszystko się skończy... Nie będzie jęczeć na mękach inie dostarczy swej rywalce powodu do zadowolenia. .

Z daleka dochodziły odgłosy z zamku, do których dołączył kobiecyśpiew, tajemniczy i rozdzierający... Katarzynie wydało się, że już kiedyśsłyszała ten głos.

Nagle uzmysłowiła sobie, że ten śpiew nie był wytworem jejwyobraźni, lecz ktoś naprawdę śpiewał, i to bardzo blisko... Tak jakby głosdochodził zza muru... Chciała rzucić się w jego stronę, lecz powstrzymałyją łańcuchy, o których zapomniała i które napiąwszy się gwałtownie,zahamowały jej rozpęd i rzuciły nią o ziemię. Kajdany wpiły się wprzeguby rąk, lecz w tej chwili żadne pęta nie byłyby w staniepowstrzymać jej szaleńczego okrzyku radości.

- Saro! Saro! To ja... - Ugryzła się w język, żeby nie wypowiedziećswojego prawdziwego imienia. - To ja, Tchalai! Słyszysz mnie? Wstrzymała oddech i z bijącym sercem zaczęła nasłuchiwać.

W przylegającym lochu umilkł śpiew i nastąpiła cisza, a już pochwili dało się słyszeć stłumione:- Bogu niech będą dzięki!

Jej głos był teraz ledwo słyszalny. Katarzyna pomyślała, że niełatwobędzie się porozumiewać, chyba że krzycząc. Trudno. Najważniejsze, iżSara przebywała obok. A Tristan? Przecież powiedział, że czuwa nad nią.

A dzisiaj widział Katarzynę udającą się do więzienia z panią de LaTremoille. Z pewnością zauważył, że hrabina wyszła z więzienia bez niej, iwyciągnął z tego właściwe wnioski.

Jeśli szambelanowa nie każe zgładzić jej natychmiast, może będziejakaś szansa ratunku. To w głębi ponurych lochów nadzieja przychodzinajszybciej i nie chce opuścić skazańca. Pomimo odradzającej się nadzieiserce Katarzyny wypełniło się strachem przed zbliżającą się nocą, którapogrąży ją w nieprzeniknionych ciemnościach. Ponure otoczenie zatracałostopniowo kontury i w końcu przyszedł moment, kiedy nawet plama jejbiałej ręki przestała być widoczna. Sara odgadując w głębi swego lochuniepokój Katarzyny, zawołała:- Spróbuj zasnąć, Tchalai! Teraz noce są krótkie.

Katarzyna ułożyła się na słomie i zamknęła oczy, starając się zasnąć,kiedy do jej uszu doszły jakieś dziwne hałasy. Znieruchomiała,nadstawiając uszu i wstrzymała oddech. Usłyszała ciche skrzypienie drzwii wyczuła obecność jakiejś istoty ludzkiej w swej celi. Poczuła czyjś oddech, coraz bliżej i bliżej... Zimny pot wystąpił jej na czoło. Chwyciłasztylet, starając się nie poruszać łańcuchami. W tej chwili jakaś ciężkapostać zwaliła się na jej brzuch. Katarzyna wydała potworny okrzyk, któryodbił się głośnym echem aż na dziedzińcu. Dwie owłosione łapy chwyciłyją za szyję i zaczęły dusić. Jej twarz owionął okropny, kwaśny oddechnapastnika. Powodowana dzikim pragnieniem życia uniosła sztylet w góręi uderzyła z całą siłą. Ostrze zagłębiło się w czyichś plecach aż porękojeść. Ciałem napastnika wstrząsnęły drgawki, ręce trzymające jej szyjęopadły bezsilnie i w tej samej chwili poczuła jakiś ciepły i lepki płynspływający po jej ciele. Z trudem odsunęła trupa na bok. Równocześniedrzwi lochu otworzyły się i dwóch ludzi wpadło do środka, oświetlającsobie drogę łuczywem. Na widok trupa leżącego obok zakutej w łańcuchy ispływającej krwią Katarzyny mężczyźni stanęli jak wryci. Katarzynaspojrzała na nich jak lunatyk, z ledwością rozpoznając Tristana Eremitę ikata Bonawenturę.

- Chciał mnie udusić - powiedziała bezbarwnym głosem. - Zabiłamgo.

- Dzięki Bogu... - wymamrotał Tristan blady jak kreda. - Bałem się,że przybędę za późno.

Następnie zwrócił się do kata, który patrzył na Katarzynę oniemiałyz przerażenia.

- Czy zapomniałeś o rozkazach otrzymanych od pana? Wiesz, żeodpowiadasz głową za życie tej kobiety!

Bonawentura poszarzał na twarzy i skierował na Tristana błagalnespojrzenie.

- Tak, panie... Ja... pamiętam.

- No, to masz szczęście, że przybyłem w porę! A teraz zabierz stąd tościerwo i pozbądź się go dyskretnie. Tylko nas troje wie o tym.

Bonawentura schylił się i z wielkim trudem, pomimo swej siły,podniósł ciało i zarzucił je sobie na plecy.

- Wrzucę go do lochu obok.

- Pośpiesz się! Czekam na ciebie!

Kat, wychodząc z ciężarem, rzucił Tristanowi spojrzenie pełnewdzięczności. Kiedy tylko zniknął za drzwiami, Tristan pochylił się nadKatarzyną.

- Szybko! Nie mamy wiele czasu! Dziś wieczór, kiedy jak co dzieńprzyszedłem porozmawiać z Sarą pod okno piwniczne, zobaczyłem tegoczłowieka, pazia pani de La Tremoille, skradającego się do więzienia.

Zrozumiałem, co się święci, i poszedłem za nim. Moja liberia stanowinajlepszą przepustkę... Potem usłyszałem twój krzyk i przybiegłem. .

- Czy przyszedłeś po mnie? Tristan ze smutkiem zaprzeczył ruchem głowy.

- Jeszcze nie tym razem. Mniej więcej za godzinę wielki szambelanodwiedzi cię tutaj. .

- Jak się o tym dowiedziałeś?

- Przypadkiem usłyszałem, jak kazał jednej z niemych Greczynekwłożyć do wora pieczonego kurczaka i flaszkę wina... Najwyraźniej ciąglemu na tobie zależy. Myślę jednak, że w podobnej norze nie zbierze mu sięna cielesne igraszki. A poza tym, jest chory... i z pewnością niezdolny dowiększego wysiłku.

- Tak czy inaczej, nie dopuszczę do tego. Mój sztylet zadałśmiertelny cios jeden raz, zada i drugi!

- Tylko nie daj się ponieść emocjom, tak jak to zrobiłaś w izbietortur. Mogłaś zgubić nas wszystkich! Teraz muszę odejść. Pan de Brezeczeka na mnie w ogrodzie.

Kiedy wstał, szykując się do wyjścia, Katarzyna chwyciła gokurczowo za ramię.

- Kiedy ujrzę cię znowu?

- Być może następnej nocy... Może wcześniej, jeśli to będziekonieczne. Nie bój się niczego! Czuwamy nad tobą i sądzę, że dla ciebiepan de Breze gotów jest poderżnąć gardło La Tremoille'owi na oczachsamego króla! A więc odwagi!

W tej chwili do celi wszedł Bonawentura, więc Katarzyna spytała:- Panie, a jak wyjaśnię, skąd wzięła się ta krew na moim ubraniu?

- Opowiesz, co się wydarzyło i że Bonawentura cię uratował,zabijając napastnika. On tylko na tym skorzysta w oczach szambelana, atobie to kłamstwo nie może zaszkodzić.

Kat uśmiechnął się szeroko.

- Jesteś dla mnie zbyt łaskaw, panie. Gdybym mógł się czymśodwdzięczyć...

- To się zobaczy później! A teraz zamknij drzwi i strzeż ich jak okaw głowie!

Nie patrząc na Katarzynę, Tristan wyszedł z lochu i ciężkie drzwizamknęły się za nim. Znowu zapanowały egipskie ciemności. Z sąsiedniejceli nie dobiegały żadne dźwięki. Katarzyna pragnęła za wszelką cenęodzyskać utracony spokój. Potrzebowała go, aby stawić czoło La Tremoille'owi, który miał się za chwilę zjawić.