I rzeczywiście, po chwili zgrzytnęły zamki i do lochu wkroczyłszambelan w towarzystwie kata, który oświetlał mu drogę, trzymając wgórze kaganek. Szambelan na widok zmaltretowanej twarzy Katarzyny iśladów krwi stanął jak wryty, nie mogąc opanować wzburzenia.

- Co tu się stało? Jesteś ranna? Przecież wyraźnie poleciłem. .

Bonawentura wcisnął głowę w ramiona, trzęsąc się ze strachu.

Katarzyna postanowiła natychmiast przyjść mu z pomocą.

- Ktoś próbował mnie zabić, panie! Ten człowiek usłyszał mojewołanie o pomoc.. i uratował mi życie!

- Dobrze zrobił! Trzymaj... to dla ciebie! I zostaw nas samych!

Rzucił w stronę kata złotą monetę, którą ten złapał w locie i zacząłwycofywać się w ukłonach. La Tremoille rozejrzał się za czymś dosiedzenia, lecz nie znalazłszy niczego, musiał pozostać w pozycji stojącej.

Ze swojej opończy wyciągnął worek i podał go Katarzynie.

- Masz! Musisz być głodna. Jedz i pij! Potem porozmawiamy. Alemusisz się pośpieszyć.

Katarzyna, która nie miała nic w ustach od wielu godzin, nie kazałasobie tego dwa razy powtarzać. Chciwie rzuciła się na kurczaka i na chleb,a po chwili wszystkie te smakołyki wraz z flaszką wina zniknęły w jejpustym żołądku.

- Dziękuję ci, panie, jesteś dla mnie taki dobry! - obdarowałaszambelana spojrzeniem pełnym wdzięczności.

Jej serce wypełniła nadzieja. Pierwszy raz przebywała sam na sam zszambelanem. Czyżby nadszedł czas wyrównania krzywd? La Tremoillerozpłynął się w uśmiechu, który zamienił jego twarz w setki tłustychwałeczków. Katarzyna poczuła na głowie pulchną dłoń i jednocześnieusłyszała fałszywy szept:- No, sama widzisz, że nie chcę, aby ci się stała krzywda. Wiem, żejesteś niewinna. Czyż nie opuściłaś mnie wbrew własnej woli?

- Tak było, panie! Jakaś młoda i bardzo piękna dziewczyna przyszłapo mnie - odparła z dziecięcą prostotą.

- Wioletta de Champchevrier! Wiem, co to za jedna! To konfidentkamojej małżonki, lecz ty, moja mała, jesteś moją przyjaciółką, nieprawdaż?

Czyż nie byłem zawsze dobry dla ciebie?

- Bardzo dobry, panie!

- A więc nadeszła pora, żebyś sobie o tym przypomniała... Powiedzmi, co zawierała buteleczka, którą stłukłaś i której skorupy cisnęłaś wtwarz hrabiny?

Katarzyna schyliła głowę, jakby walczyła z samą sobą i nieodpowiedziała od razu. La Tremoille zniecierpliwił się.

- Dalejże, mów! Wiesz, że to jest w twoim interesie!

Uniosła głowę i spojrzała szambelanowi prosto w twarz z wyrazemniewinnej szczerości.

- Masz rację, panie... A ty nigdy nie zrobiłeś mi krzywdy... Otóżbuteleczka zawierała eliksir miłości, który potrzebny był twej małżonce!

- Napój miłosny! - La Tremoille wykrzywił grube wargi, a jegoźrenice zwęziły się. - A czy wiesz, dla kogo był przeznaczony?

Odpowiedz!

Katarzyna nie wahała się. Nie mogła narazić na niebezpieczeństwomłodego księcia du Maine. Energicznie potrząsnęła głową.

- Nie, panie, tego nie wiem!

Szambelan spochmurniał, bawiąc się nerwowo końcami złotegopasa.

- Napój miłości, mówisz... - wyszeptał w końcu. - Po co? Mojamałżonka nie szuka miłości, lecz tylko rozkoszy.

Katarzyna zaczerpnęła głęboko powietrza, walcząc z silnym,ogarniającym ją podnieceniem. Nadeszła chwila, aby postawić wszystkona jedną kartę, wypowiedzieć słowa, które zmusiłyby przeciwnika doopuszczenia kryjówki.

- Jest to silnie działający eliksir, panie. Ten, kto go wypije, staje siębezwolnym narzędziem w rękach osoby, która kazała mu go wychylić...

Pani de La Tremoille chciała za jego pomocą wydrzeć pewnemumężczyźnie tajemnicę skarbu...

Słowa te wywołały nadspodziewanie mocny skutek. Szambelanpoczerwieniał, a jego oczy zaczęły ciskać błyskawice. ChwyciwszyKatarzynę za ramiona, potrząsnął nią, wykrzykując:- Jaki skarb? Powiedz wszystko, co o tym wiesz! Mówże wreszcie!

Katarzyna z doskonale odgrywanym przerażeniem skuliła się,patrząc na szambelana ze strachem.

- Jestem tylko prostą dziewczyną, panie. Ale potrafię słuchać i wielerzeczy rozumiem. . W moim dalekim kraju opowiada się o walczącychmnichach, którzy ongiś przybyli, aby bronić grobu Zbawiciela i którzyodjechali, unosząc wielkie bogactwa. Kiedy wrócili do kraju Franków,ówczesny król kazał ich wszystkich stracić...

La Tremoille końcem rękawa wycierał pot spływający mu po twarzy.

Jego oczy błyszczały jak rozżarzone węgle.

- Templariusze! - wyszeptał, czując, że mu zaschło w ustach. - Mówdalej!

- Powiada się, że przed śmiercią ukryli swoje skarby, znacząc skrytkiza pomocą niezrozumiałych znaków. Jeden tylko człowiek potrafi jeodcyfrować! Ten właśnie człowiek interesuje hrabinę!

Twarz szambelana wyrażała rozczarowanie. Był zawiedziony i niezamierzał tego ukrywać.

- Ale nikt nie wie, gdzie znajdują się te znaki, czyż nie?

Twarz Katarzyny pojaśniała w anielskim uśmiechu, a jej oczyspoglądały na szambelana z niewinną słodyczą.

- Nie powinnam tego mówić, panie... ale ponieważ byłeś dla mnietaki dobry... a pani taka okrutna. Obiecała mi, że ułaskawi Fera, atymczasem pozwoliła mu umrzeć na moich oczach! Myślę, że ona wie,gdzie znajdują się znaki... Którejś nocy udawałam, że śpię, i usłyszałam, comówiła. Mówiła o zamku, w którym uwięziono templariuszy, zanimposłano ich na stos... ale nie mogę przypomnieć sobie jego nazwy...

Wszystko to zostało wypowiedziane tak naturalnie, że gdybyszambelan zwietrzył podstęp, to po tych słowach z pewnością pozbyłby siępodejrzliwości. Ponownie chwycił Katarzynę za ramiona.

- Masz sobie przypomnieć! Rozkazuję, abyś sobie natychmiastprzypomniała! Czy chodzi o Paryż... czy to może wielka wieża Temple?

Mów!

Katarzyna zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie... to na pewno nie Paryż. Chwileczkę... to taka trudna nazwa...

coś jak Ninon. .

- Chinon! Chodzi o Chinon?

- Chyba tak, ale nie mam pewności. Czy jest tam bardzo wielkawieża?

- Olbrzymia! Wieża Coudray. To w niej zostali zamknięcitemplariusze wraz z ich mistrzem Jakubem de Molayem w czasie procesu.

- W takim razie to właśnie w tej wieży wyryte są napisy!

Pasibrzuch był tak podniecony, że zaczął chodzić po celi tam i zpowrotem. Katarzyna patrzyła na niego z dziką satysfakcją. Tę historięopowiedział jej kiedyś Arnold. Pewnego wieczoru, po zniszczeniu dóbrMontsalvych, opowiedział jej, jak w zamierzchłych czasach pewientemplariusz z ich rodu został wyznaczony przez wielkiego mistrza wraz zdwoma innymi braćmi do ukrycia słynnego skarbu. Niedługo potem zabrałswój sekret do grobu.

- Ludzie powiadają, że w więzieniu - mówił Arnold - w wielkiejwieży w Chinon, mistrz templariuszy nakreślił znaki kluczowe, którychnikt nie potrafi odczytać. Widziałem je sam, ale wówczas nieprzywiązywałem do nich większego znaczenia. Wtedy byłem bogaty,beztroski... Teraz chciałbym odnaleźć ten skarb, aby odbudować potęgęnaszego rodu.

Katarzyna przypomniała sobie opowieść Arnolda, jeszczeprzebywając w Angers, kiedy wszyscy głowili się nad przynętą, którapozwoliłaby zwabić La Tremoille'a do Chinon. Teraz przynęta zostałazarzucona, ryba połknęła haczyk! Powodzenie akcji zdawało sięprzesądzone. Szambelan krążył po celi jak niedźwiedź w klatce. Słyszała,jak ogarnięty gorączką złota mamrotał pod nosem:- Muszę znaleźć tego człowieka! Muszę zmusić go do mówienia...

- Panie - przerwała łagodnie Katarzyna - czy pozwolisz, abym ci dałapewną radę?

Spojrzał na nią tak, jakby zupełnie zapomniał o jej istnieniu.

- Na twoim miejscu, panie, utrzymywałabym sprawę w wielkiejtajemnicy i udałabym się do Chinon wraz z dworem, a nawet z królem,jeśliby zaszła taka potrzeba, żeby pilnować szlachetnej małżonki. Niespuszczając z niej oka, na pewno dowiedziałabym się, kim jest interesującyją człowiek!

Szambelan pokraśniał z zadowolenia. Porwał swój kaganek i zacząłwalić pięścią w drzwi.

- Strażnik! Do mnie!

Widząc, że gotuje się do wyjścia, Katarzyna krzyknęła:- Panie, miej litość nade mną! Nie zapomnij o biednej Cygance!

Szambelan rzucił w jej stronę roztargnione spojrzenie.

- Tak... Tak! Możesz być spokojna. Ale pamiętaj, że masz milczećjak grób, w przeciwnym razie.. !

Nie dokończył, lecz Katarzyna zrozumiała, że w jednej chwilistraciła całą wartość w jego oczach. Że od tej chwili liczył się dla niegotylko skarb. Wkrótce wyjedzie wraz z dworem do Chinon, zapominając oobiekcie swego dotychczasowego pożądania i że w ten sposób zostaniezdana na niełaskę hrabiny, która zadba o to, aby się jej pozbyć. Czy Tristanprzybędzie na czas z pomocą? Przycisnęła rękojeść sztyletu do drżącychust.

- Arnoldzie, będziesz pomszczony! Wykonałam swoje zadanie... Ateraz niech Bóg ma mnie w swojej opiece!

* * *

Przez resztę nocy nikt nie pojawił się w więzieniu Katarzyny.

Dopiero koło południa przyszedł Bonawentura, przynosząc podłą strawę,trochę zupy podejrzanego koloru, w której pływał głąb kapusty, kawałekczarnego chleba i dzban wody. Kat wydawał się bardzo przygnębiony. Miskę z chlebem i dzban postawił u stóp Katarzyny.

- Oto twój obiad - rzekł z głębokim westchnieniem. - Wolałbymprzynieść ci coś lepszego, ale zjedz choć trochę. Musisz nabrać sił...

Katarzyna z obrzydzeniem odsunęła nogą okropną zupę, której niepotrzebowała po zjedzeniu kurczaka.

- Nie jestem głodna. Ale powiedz, dlaczego twierdzisz, że będą mipotrzebne siły.

- Dlatego, że to ma się stać tej nocy. Zostaniesz stąd zabrana, a jabędę musiał... Ale przebaczysz mi? Powiedz, że mi przebaczysz! To niemoja wina... Muszę spełniać swoje obowiązki.

Katarzyna poczuła ucisk w gardle. Zrozumiała, co kat miał na myśli.