Poszła więc do kuchni i zajęła się tym, co zawsze, kiedy była sfrustrowana i zła. Zaczęła jeść. Kiedy skończyła, powiedziała sobie to co zwykle w takiej sytuacji: – Nie powinnam tak się opychać.

Następnie ciężkim krokiem ruszyła do łazienki, by nalać wody do wanny. Kąpiel w pianie sprawiła, że ucisk, jaki czuła między łopatkami, zelżał nieco. Doszła do wniosku, że kieliszek wina na pewno jeszcze bardziej jej pomoże. A potem chciała się przespać. Po obfitej kolacji i wszystkich zjedzonych słodyczach czuła się bardzo ospała.

Godzinę później leżała już w łóżku ubrana w długą flanelową koszulę w stylu babuni. Spała do trzeciej po południu, a gdy tylko wstała przygotowała sobie lunch składający się między innymi z ogromnej porcji smażonych ziemniaków i całej puszki puree z kukurydzy. Na deser zjadła pół Paczki maślanych herbatników i wypiła dwie szklanki czekoladowego mleka. Resztę popołudnia spędziła na oglądaniu seriali. W czasie przerw na reklamę przełączała program na stację nadającą prognozę pogody.

Trzeciego dnia, w samo południe, do domu wrócił Ian. Emily siedziała akurat przy kuchennym stole i popijając kawę czytała gazetę.

– Emily! – krzyknął zdziwiony.

– Ianie!

– Emily, co ty tu robisz, na miłość boską? Myślałem, że jesteś na Kajmanach. Dzwoniłem do ciebie całą noc, ale nikt nie odpowiadał.

– Bo spałam. Pewnie nie słyszałam dzwonka – odparła. – Bałam się jechać sama, a poza tym, nie miałam ochoty jechać bez ciebie.

– Jeży Chryste, Emily! Zmarnowałaś dwa bilety. Lepiej, żebyś się teraz nie skarżyła, jaka jesteś zmęczona i że nigdzie nie jeździmy. Ja nie miałem wyboru, ale ty tak. Czasami potrafisz być tak niewiarygodnie głupia, że aż trudno mi w to uwierzyć.

Emily upiła łyk kawy, w której więcej było śmietanki i cukru niż samego naparu.

– A jak się ma twoja pacjentka? – spytała cicho.

– Umarła. W ogóle dużo ludzi zmarło w czasie ostatnich kilku dni. Pracowałem bez przerwy dzień i noc; zdrzemnąć się mogłem nie dłużej jak dziesięć minut, a i to wsparty tylko o ścianę. Przyszedłem do domu, żeby się umyć i przebrać. Dziś po południu jest pogrzeb pani Waller. Twój samochód musiałem zostawić przed szpitalem, więc przyszedłem pieszo. Nogi mam kompletnie przemoczone i zmarznięte. Nie mogłaś przynajmniej odśnieżyć samochodu?

– Zrobię to teraz.

– Możesz nie zawracać sobie tym głowy. Śnieg, który na nim leży, zamarzł. Zapłaciłem paru dzieciakom, żeby go zeskrobali.

– Przepraszam, Ianie. Przykro mi z powodu pani Waller i tego auta także. Powinnam była się nim zająć. Sama nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Na dworze jest tak zimno.

– Mnie to mówisz – odezwał się szyderczym głosem. – Czy mogłabyś mi zrobić kanapkę z jajkiem i zaparzyć świeżą kawę, o ile oczywiście nie stanowi to dla ciebie zbyt wielkiego problemu? Zabiorę jedzenie ze sobą. A jeśli spodziewasz się mnie na kolacji, to wiedz, że nie przyjdę. Po pogrzebie muszę wracać do szpitala.

– Mogłabym ci jakoś pomóc? Ian zawrócił do kuchni.

– Owszem, Emily, jest coś, co mogłabyś zrobić. Przygotuj zestawienie strat, jakie ponieśliśmy. I przyklej je do drzwi lodówki razem z karteczką, na której napiszesz: „Nigdy więcej nie zmarnuję ani centa”. Mówię poważnie. Jeśli jeszcze chociaż raz usłyszę, jak marudzisz, że nigdy nie mamy wakacji albo coś w tym rodzaju, to odejdę od ciebie. Miałaś okazję wypocząć i sama ją zaprzepaściłaś.

Emily uznała, że Ian jest przemęczony i dlatego mówi rzeczy, których tak naprawdę nie myśli. Przecież chyba nie mógłby jej zostawić. Była jego żoną na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. Łzy skapywały do miski, w której ubijała jajka na pienistą żółtą masę. Oczami wyobraźni zobaczyła całe swoje życie i w tej chwili ręka z trzepaczką do piany znieruchomiała. Cóż ona by poczęła, gdyby Ian ją zostawił? Umarłaby. Po prostu zwinęłaby się w kłębek i umarła, Ian był przecież sensem jej życia. Tylko czy tę egzystencję można było nazwać życiem? Zdusiła w sobie łkanie. Czuła się winna, zawstydzona i nie potrafiła spojrzeć mężowi w twarz, gdy sięgnął po kanapkę i nakryty pokrywką kubek kawy.

Gdy wyszedł, Emily podbiegła do okna w salonie. Popatrzyła jak Ian płaci chłopcom i wsiada do samochodu. Nawet na drugim piętrze słychać było odgłos zapalanego silnika. A niech to diabli, dlaczego sama nie odśnieżyła tego auta?

Kiedy w kuchni wszystko było już posprzątane, Emily usiadła spokojnie i formując cyfry w dwie równiutkie kolumny zrobiła zestawienie poniesionych strat. No cóż, był tylko jeden sposób, żeby jakoś je wyrównać. Zadzwoniła do „Heckling Pete’s” i poprosiła do telefonu szefa.

– Cześć, Pete, nie wyszedł mi ten wyjazd. Jeśli ci się przydam, jestem wolna przez najbliższe cztery dni. Dobrze, tylko odbiorę samochód z parkingu przed szpitalem. Może trochę potrwać, zanim go odśnieżę. Główne drogi są przejezdne, prawda? Moje auto nie ma napędu na cztery koła. Będę jechać ostrożnie. Aż trudno uwierzyć, że po takiej zawiei masz ruch w interesie. Pewnie wszyscy chcą się odprężyć. Tak, chyba właśnie w tym rzecz. No dobrze, będę jak będę. Dzięki, Pete.

Emily obliczyła, że jeśli popracuje do zamknięcia, a potem jeszcze weźmie poranną zmianę, to ma szansę zarobić tyle, ile kosztowały ich wakacje, Ian nie mógłby już wypominać jej tego zmarnowanego wyjazdu. A może jednak i tak by to robił? Naprawdę, sama już nie wiedziała. Modliła się tylko, żeby napiwki były wysokie.


* * *

Po odpracowaniu swojej zmiany, Emily przyjechała do domu i wkradła się do mieszkania niczym złodziej w nocy. Samochód Iana stał na podjeździe; najwyraźniej więc mąż wrócił wreszcie do domu. Trzęsąc się z zimna, bo w pokoju panował chłód, rozebrała się po ciemku, położyła do łóżka i otuliła kołdrą, mając nadzieję, że w ciepłe przestanie drżeć. Za nic nie ośmieliłaby się obudzić Iana.

Kiedy dwie godziny później rozległ się dzwonek budzika, obydwoje wstali z łóżka. Emily poszła prosto do kuchni zostawiając Ianowi wolną łazienkę. Zrobiła tylko jedną filiżankę kawy, przeznaczoną dla siebie. Gdy łazienka była już pusta, Emily weszła do niej zabierając ze sobą kawę i ubranie. Tym razem, po raz pierwszy odkąd wyszła za mąż, zamknęła się w środku. Odkręciła kurek prysznicu i przysiadła na brzegu wanny popijając gorący napar.

Ściągała właśnie nocną koszulę mając zamiar wejść pod strumień wody, gdy Ian zaczął dobijać się do drzwi próbując je otworzyć.

– Emily, gdzie jest kawa?

– Wypiłam ją – odkrzyknęła namydlając ciało pod oblewającą ją ciepłą wodą.

– Cały dzbanek? – spytał wściekły Ian.

– Zrobiłam tylko jedną filiżankę. Jeśli chcesz się napić kawy, musisz sam ją sobie zrobić. I pamiętaj, żeby wychodząc z domu zabrać koszule do pralni. I w ogóle wszystkie swoje brudne rzeczy. Ja strajkuję. Możesz też zacząć jadać w restauracjach – nic mnie to nie obchodzi. I dopilnuj, żeby mój samochód stał przed domem najpóźniej w południe, bo inaczej zgłoszę na policji, że go ukradłeś.

– Kiedy zamierzasz wyjść z łazienki?

– Kiedy przyjdzie mi na to ochota. Prawdopodobnie nie wcześniej, niż ty wyjdziesz z domu. Nie chcę cię dzisiaj oglądać, Ianie.

– Sama zmarnowałaś własne wakacje, a teraz nie chcesz na mnie patrzeć. Mój Boże, Emily, to właśnie zachowanie w twoim stylu. Jak długo tym razem masz zamiar się boczyć?

– Do końca życia – odkrzyknęła.

Emily stała pod prysznicem tak długo, aż woda zrobiła się chłodna. Dopiero wtedy wyszła z wanny, lecz nie zakręciła jeszcze kranu. Umalowała się lekko i zaczęła rozczesywać poskręcane włosy, aż były na tyle proste, że mogła je upiąć w gładki kok. Pięć minut później stała już ubrana i zdecydowała się zakręcić wodę. Przycisnęła wtedy ucho do drzwi nasłuchując ewentualnych odgłosów obecności męża. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że siedzi w łazience od półtorej godziny. Uznała, że Ian nie zwlekałby z wyjściem tak długo. Zwykle przecież w pośpiechu wypijał kawę i wybiegał z domu.

Tak więc z filiżanką w ręce Emily zaczęła robić obchód niewielkiego mieszkania. Najpierw zajrzała do kosza na brudną bieliznę. Koszule Iana wciąż tam były. Policzyła je, po czym zajrzała do szafy. Na półce leżały dwie czyste. Prawdopodobnie mąż po prostu kupi sobie nowe. Na oparciu krzesła wisiał garnitur przeznaczony do czyszczenia, Ian chyba nawet nie wiedział, gdzie mieści się pralnia chemiczna. Emily odstawiła filiżankę i zaścieliła swoją połowę łóżka. Było to małostkowe i dziecinne, ale nic ją to nie obchodziło.

– Dosyć, Ianie, ja mam już dość.

Zostało jej jeszcze tylko dwa i pół dnia urlopu; potem znów będzie musiała pracować w klinice w każde przedpołudnie. Chyba że już tam nie wróci. Nigdy, przenigdy.

Upłynęły trzy dni, zanim Emily zauważyła, że Ian w żaden sposób nie zareagował na jej bunt. Westchnęła z ciężkim sercem; mąż jak zwykle myślał tylko o interesach, Ian ani słowem nie skomentował tego, że na stole kuchennym położyła mu pieniądze wraz z listą strat, którą kazał jej przygotować. W poniedziałek rano kartka była już zgnieciona i leżała w koszu, a po pieniądzach ani śladu. Chociaż obydwoje starali się zachowywać jakby nic się nie stało, to jasne było, że coś nie gra. Ian odzywał się niewiele i cicho, i wcześnie wychodził z domu, a gdy Emily wracała z pracy, on już spał. Kiedy natknęli się na siebie w klinice – w korytarzu albo przy biurku Emily – Ian uśmiechał się do żony tylko dlatego, że dokoła kręcili się pacjenci. Dla Emily nie ulegało wątpliwości, że Ian jej unika, więc i ona starała się jak mogła schodzić mu z drogi i pracowała w „Heckling Pete’s” tak długo, jak tylko się dało.

Piątego dnia ich zbrojnego rozejmu, bo tak nazywała Emily to, co ostatnio między nimi się działo, Ian podszedł do niej i powiedział:

– Dość tych bzdur, Emily. Jesteśmy jak dwaj zmęczeni walką wojownicy i ja przynajmniej mam już tego dosyć.

– Ja także – zgodziła się chowając dość dużą książkę w miękkiej oprawie. Dochodziła pierwsza i czas już był najwyższy pojechać do domu, przebrać się i pójść do „Heckling Pete’s”.