– Chcę spróbować, Ianie. Kocham cię. Chyba zawsze będę cię kochała. A ty, kochasz mnie?

– Oczywiście. Jak możesz w to wątpić?

– Bo potrzebuję usłyszeć to od czasu do czasu, Ianie. A skoro mnie kochasz, to jak mogłeś tak po prostu odejść wtedy od stolika zostawiając mnie samą? I jak mogłeś wyjechać beze mnie?

– Sam tego nie rozumiem, Emily. Zachowałem się odruchowo, bezmyślnie i było mi bardzo smutno. Potem przez cały czas myślałem tylko o tobie i o tym, jak idą interesy. Nie mogłem się doczekać powrotu do domu, żeby cię przeprosić, ale kiedy przyjechałem, ty mnie odepchnęłaś. Nie wiedziałem, co mam zrobić, więc pozostałem bierny. Przyznaję, że postąpiłem źle. Co robiłaś, kiedy mnie nie było?

– Zalewałam się co wieczór w trupa.

– Naprawdę narozrabialiśmy, nie sądzisz? Emily pomyślała na moment o Mendenaresie.

– To ty narozrabiałeś, Ianie, nie ja.

– Przyznaję się do winy! – odparł Ian wesoło. – O Boże, cieszę się, że już to sobie wyjaśniliśmy. No, wstawaj, przeniesiemy twoje rzeczy na górę. Pomogę ci. A potem, o ile nie będziesz miała nic przeciw temu, weźmiemy razem długi, gorący prysznic i dołożymy wszelkich starań, żeby sprawić sobie dziecko.

Emily uśmiechnęła się. Mamy początek, pomyślała. W końcu zawsze trzeba od czegoś zacząć.

– Pozmywałeś naczynia? Znasz zasadę: kto gotuje, ten zmywa. Przypilnuję cię.

– Słusznie – odrzekł Ian i ruszył schodami do kuchni. Emily, poszła za nim i patrzyła jak wrzuca brudne naczynia, przyprawy i sztućce do kosza na śmieci.

– Zadanie wykonane! – oznajmił.

Emily nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu.

Potem czterokrotnie schodzili do sutereny po rzeczy Emily, zanim wreszcie gotowi byli wejść pod prysznic. Kiedy Ian powiedział: – No to zabierzmy się do robienia tego dzieciaka; ma być podobny do ciebie albo do mnie, albo do nas obojga – Emily poczuła, że rana w jej sercu zaczyna się zabliźniać. Tak, gdy tylko przytuliła się do męża pod strumieniem płynącej z prysznica wody, zdecydowanie zaczęła zdrowieć.

7

W ciągu następnych kilku lat życie w domu przy Sleepy Hollow Road zaczęło toczyć się inaczej, choć codzienność Emily nie zmieniła się diametralnie. Dni miała wypełnione pracą, a wieczorami uczyła się i spędzała czas z Ianem w ramach wymyślonego przez niego „programu bycia razem”.

W przeddzień swych trzydziestych dziewiątych urodzin Emily uznała, że nie ma czegoś takiego jak niczym niezmącone szczęście w małżeństwie. Powiedziała sobie, że można czuć jedynie spełnienie, a nawet zadowolenie. I trzeba albo się z tą prawdą pogodzić, albo ją odrzucić, czyli mówiąc innymi słowy, można płynąć z prądem albo pod prąd. Takie właśnie określenie słyszała w telewizji i postanowiła, że woli popłynąć z prądem.

Po pewnym czasie pożegnała się także z nadzieją zajścia w ciążę. I nie mogła nawet obarczyć za to winą Iana. Starali się przecież bardzo usilnie, i na wesoło, i z zacięciem, i z domieszką zdenerwowania, ale nic z tego nie wyszło.

Tego ranka Emily wiedziała, że szykuje jej się zły dzień. Czuła to w kościach.

– O co chodzi, Emily?

– Kończę dzisiaj trzydzieści dziewięć lat. Powiedz, co zaplanowałeś na weekend, żeby uczcić to doniosłe wydarzenie w moim życiu?

– Pojedziemy do domku na plaży i wypłyniemy w morze. Kupiłem ci na urodziny łódź. Dopiero wczoraj dostarczono ją na miejsce.

Zanosiło się więc na całe dwa dni z Ianem, które w dodatku miały upłynąć na świętowaniu jej urodzin. Pomyślała, że może mimo wszystko ten dzień nie będzie taki zły.

– Właściwie powinniśmy byli zorganizować coś specjalnego w dniu twoich urodzin, Ianie. Dlaczego nie obchodziliśmy go uroczyście?

– Bo nie cierpię przypominać sobie, że się starzeję. Nie chcę nawet rozmawiać na ten temat. Boże, przecież w przyszłym roku skończę czterdziestkę. Połowę życia będę miał już za sobą. A jeśli chcesz znać moje zdanie, to wiedz, że nasze szanse dożycia osiemdziesięciu lat są bardzo niewielkie.

– Ja mam zamiar dożyć setki. No i co, doktorze Thorn?

– To musisz liczyć się z tym, że zostaniesz wdową. Ot co.

– Ianie, obiecaj mi, że nas nie dotknie ten kryzys, o którym piszą we wszystkich tych eleganckich czasopismach, ten, który przechodzą małżeństwa koło czterdziestki. Jeśli któreś z nas poczuje, że coś jest nie tak, porozmawiamy o tym, dobrze? Przysięgnij mi to. Mówię zupełnie serio, Ianie. Czytałam naprawdę okropne artykuły na ten temat. No jak, obiecujesz?

– Pewnie – odparł Ian zamykając walizkę. – Posłuchaj, Emily. Muszę ci coś wyznać. Nie jestem pewien, czy dam radę wypłynąć w morze na tej łodzi. Już na samą myśl żołądek podchodzi mi do gardła. Prawdę mówiąc wątpię czy kiedykolwiek się na to zdobędę.

Emily wybuchnęła śmiechem.

– To po co ją kupiłeś? – spytała.

– Bo umieściłaś ją na tej swojej cholernej liście – odrzekł z wściekłością w oczach.

– Wobec tego uważam, że powinieneś ją sprzedać. Może któregoś dnia wybierzemy się gdzieś statkiem. W zupełności mi to wystarczy.

Jakież to miłe, pomyślała Emily, że Ian sam przyznał się do błędu i ujawnił przed nią swój słaby punkt. To był najlepszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek dostała. I pomyśleć, że trzeba było czekać trzydzieści dziewięć lat, żeby poznać Iana od tej strony.

– No to chyba możemy już iść. O Boże, czuję się, jakby ktoś zdjął mi z ramion ogromny ciężar.

– Ianie, czy mogę powiedzieć coś, co jest dla mnie bardzo ważne?

– Jasne, strzelaj.

– Ja nigdy nie doświadczyłam tego uczucia, które ty teraz przeżywasz. Mam na myśli tę ulgę, wrażenie, że pozbyłeś się ciężaru, który dźwigałeś na barkach. Często chciałam powiedzieć ci, jak się czuję, wyrzucić to z siebie, ale bałam się, bo nie wiedziałam jak zareagujesz. I nie mówię teraz wcale o tych głupich błędach, które popełniałam. Ale nie ma sprawy, nie da się już cofnąć czasu; chciałam tylko, żebyś o tym wiedział. Życie jest zbyt krótkie, żeby rozpamiętywać w nim bolesne chwile, chociaż było ich bardzo wiele.

– O mój Boże, Emily. Nie wiem co powiedzieć.

– Nie musisz niczego mówić. Co się stało, to się nie odstanie. No chodź, czas już zacząć świętować moje urodziny. Chcę, żeby ten dzień był wspaniały.

– Już ja tego dopilnuję – odparł Ian uśmiechając się. Zanim jednak dojechali na miejsce…

Emily otworzyła oczy, a tym samym wróciła do rzeczywistości… i zobaczyła przed sobą list doręczony przez Federal Express.

– Dosyć mam już wspomnień. I dosyć mam ciebie, doktorze Ianie Thorn. Dość tego!

Emily zwlokła się z sofy i ruszyła do kuchni. Czuła potrzebę zjedzenia jeszcze kilku słodkich bułeczek czy w ogóle czegokolwiek, byle tylko ruszać buzią i jakoś stłumić ból. Po drodze do lodówki minęła drzwi do łazienki; były otwarte. I światło też wciąż się tam paliło. W ogromnym wiszącym na ścianie lustrze mignęła jej sylwetka jakiegoś koczkodana. Nie, to przecież nie mogła być ona. Emily poczuła się tak niepewnie, tak nie dowierzała temu, co zobaczyła, że weszła do łazienki i przyjrzała się swemu odbiciu. Nie, to nie była Emily Thorn. Podobieństwo do niej przywodziła na myśl jedynie bujna czupryna niesfornych loków. Emily zaczęła nerwowo szukać nożyczek w szufladzie toaletki. Nie mogła jednak ich znaleźć. Pobiegła więc do kuchni, wyciągnęła szufladę, chwyciła nożyce do drobiu i biegiem wróciła do łazienki. Tam zaczęła gwałtownie ścinać włosy, kosmyk po kosmyku, Ian zawsze mówił, że uwielbia jej włosy. – Odpieprz się, doktorze – wymamrotała. Przestała ciąć dopiero wtedy, gdy nie mogła już utrzymać ręki w górze. Wyglądała teraz jak bohaterka jakiegoś horroru. I wciąż nie przypominała Emily Thorn, żony znanego lekarza, doktora Iana Thorna.

Ale jeśli ta kobieta w lustrze nie była Emily Thorn, to kim była? Emily podeszła bliżej szklanej tafli. Tak, kiedyś ta nieznajoma była Emily Thorn, lecz długie lata przepracowywania się przeobraziły ją w tę właśnie kreaturę z dwudziestokilogramową nadwagą, workami pod oczami i trzema podbródkami. Kiedy i w jaki sposób tak jej się zniszczyła cera? Fakt, tłuste jedzenie i słodycze zrobiły swoje. Emily wyszczerzyła zęby, żeby móc je dokładnie obejrzeć. Były zupełnie w porządku. Mogły służyć za wzór. Czyż hodowcy nie oglądają psom właśnie zębów, żeby upewnić się, że są zdrowe? Zaraz, chwileczkę, pomyślała, przecież nie jestem rasowym zwierzęciem. Ale za to jestem opuszczoną brzydulą, której mąż już nie potrzebuje.

Kobieta w lustrze zaczęła płakać. A jednak to była Emily Thorn. Bo ona zawsze płakała, kiedy coś szło nie tak. A skoro miała teraz coś do powiedzenia, to należało jej wysłuchać.

– Zmarnowałam swoje życie. Można je spisać na straty. Niczego nie osiągnęłam, a jedynym rezultatem minionych lat jest to… to czym się stałam. Roztrwoniłam cały czas, moje najlepsze lata i to jedynie za uśmiech, za pogłaskanie mnie po głowie i za sto dwadzieścia białych koszul. Po prostu zmarnowałam życie. I w żaden sposób nie mogę odzyskać tych straconych lat. A mam ich na karku czterdzieści. Co mam teraz zrobić, gdzie pójść?

Emily zgasiła światło i usiadła na sedesie. Postać z lustra zniknęła. Emily zacisnęła pięści i zaczęła nimi uderzać w tłuste kolana aż chciało jej się krzyczeć z bólu. Wiedziała, że jeśli dalej nie będzie się szanować, tak jak do tej pory, to zrobi z siebie kalekę.

Nie lubiła ciemności, nigdy nie czuła się w nich dobrze, ale czyż nie żyła po ciemku i to już od bardzo dawna? W kuchni nie było ani jednego lustra, więc mogła tam pójść i smucić się tak samo, jak w tej pozbawionej okien łazience.

Kiedy znalazła się z powrotem w kuchni zalanej wpadającym przez okna słonecznym światłem, zapaliła papierosa, potem następnego i paliła jednego za drugim przez godzinę, zanim wreszcie sięgnęła po list Iana. Ta kartka była ostatnią rzeczą, jaką od niego dostała, bo nic więcej nie miała już otrzymać. Po policzku spłynęła jej łza. List adresowany był do tej Emily Thorn, którą widziała w łazienkowym lustrze i która zmarnowała swoje życie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w kartkę. Zastanawiała się, ile jeszcze razy ją przeczyta. Znała jej treść na pamięć, ale czytając po raz kolejny głośno wymawiała każdy wyraz. Nawet teraz, chociaż były to ostatnie słowa, jakie miała od niego usłyszeć, Ian ją właśnie za wszystko obwiniał. Twierdził, że to ona jest odpowiedzialna za to, iż ją opuścił, bo zwróciła mu uwagę na kilka spraw, których istnienia sam nigdy by nie dostrzegł.