Po pierwsze chciała dać ogłoszenie w „Plainfield Courier” w dziale pokoje do wynajęcia. Następnie miała zamiar zadzwonić do „Star Ledger”, gazety nieco bardziej poczytnej niż „Courier”, i zamówić ogłoszenie o sprzedaży samochodów. Kolejną ważną sprawą był telefon do agencji nieruchomości w kwestii wynajmu domku na plaży. Emily starannie przygotowała oba ogłoszenia na liniowanym papierze, zaniosła je do gazety i przypięła do przygotowanej na takie notki tablicy. Po powrocie do domu poszła obejrzeć mieszkanie nad garażem. Leżały tam kartony, pudła i rozmaite rupiecie, które zostały jeszcze po poprzednim lokatorze i których nigdy stąd nie uprzątnięto. Przeciskając się pomiędzy nimi i starymi meblami, Emily ruszyła w stronę maleńkiej kuchni i łazienki, by sprawdzić, w jakim są stanie. Wszędzie zalegał osiadający latami kurz, brud i tłuszcz, ale to można było wyczyścić. A gdyby jeszcze pomalować ściany i zawiesić firanki w oknach, wnętrze robiłoby przyjemniejsze wrażenie. Meble koniecznie trzeba było wymyć. Najtrudniejszym zadaniem wydawało się wyniesienie rupieci do pojemnika ze śmieciami. Zanosiło się na spory wysiłek.

Kiedy przyszła pora na lunch, Emily zjadła biały ser, sałatę doprawioną sokiem cytrynowym i ziołami oraz melona, i popiła to wszystko dwiema puszkami niskokalorycznych napojów. Wciąż jednak była straszliwie głodna i tak bardzo tęskniła za Big Maćkiem, że, aby zdusić w sobie to pragnienie, zaczęła szaleńczo rzucać strzałkami. – Nie poddałam się, Ianie – mówiła sobie. – I nie dopuszczę do tego, żebyś znów wygrał. Tym razem ja odniosę zwycięstwo, zobaczysz, ty sukinsynu!

Emily ponownie wsiadła do samochodu i pojechała do sklepu, gdzie kupiła zasłony, farbę, duży pojemnik płynu do czyszczenia okien, środek usuwający tłuszcz, pastę do podłóg i kilka puszek białej farby. W drodze powrotnej wstąpiła do zakładu energetycznego i zażyczyła sobie, by w mieszkaniu nad garażem podłączono znów prąd. Do przedsiębiorstwa wodociągowego zadzwoniła już z domu. Obiecano jej, że dostawa wody zostanie wznowiona przed południem następnego dnia.

Potem rozpaczliwie, lecz zawzięcie, Emily zabrała się do ćwiczeń na deptaku i rowerku. Na obydwu wytrzymała dokładnie tyle samo czasu co rano, ale kiedy tym razem padła na podłogę wyczerpana pedałowaniem, została na niej i przespała całą godzinę.

Gdy się obudziła, zrobiła sobie kawę, zapaliła papierosa i zaczęła się zastanawiać, dlaczego nigdy dotąd nie potrafiła zmusić się do tego, co robiła obecnie. Ale w końcu, jakie to miało znaczenie? Teraz ćwiczyła i tylko to się liczyło.

Chociaż nie, nie tylko to było ważne. Nawet, gdyby wcześniej zastosowała dietę i wyglądała jak modelka, Ian i tak by ją rzucił. Nie wiedziała, skąd ma tę pewność, lecz ją miała i zdawała sobie sprawę z tego, że gdzieś w głębi duszy zawsze była o tym przekonana. Tak więc nie warto było kiedyś odchudzać się i ćwiczyć. Ale dlaczego stało się to ważne teraz? Ponieważ, odpowiedziała sobie, ta Emily Thorn, którą widziałam w lustrze, to nie ja. Wydmuchała nos w papierową chusteczkę i rzuciła ją w stronę kosza na śmieci. Za oknem wciąż padało. Emily zawsze kochała deszcz. Kiedyś nawet spytała Iana, czy pójdzie z nią na spacer bez parasolki, tak żeby przemokli do suchej nitki. – I miałbym zniszczyć sobie ubranie i buty? – odparł wtedy. – Ty chyba postradałaś zmysły. Tak zachowują się tylko głupawi romantyczni bohaterowie na filmach. – Potem już ani razu Emily nie ponowiła swej prośby, a i sama również nie wybrała się na spacer w deszczu. W tej chwili jednak zamierzała to zrobić. Szybko, nie dając sobie czasu na zmianę zdania, wyszła na zewnątrz. Stała na podjeździe tak długo aż cała ociekała wodą, po czym zaczęła iść i okrążyła dom trzy razy. Kiedy wyżymając ubranie weszła w końcu do kuchni, przyszło jej do głowy, że być może Ian miał jednak rację uważając, że ociekanie wodą i trzęsienie się z zimna to nic romantycznego. Najwyraźniej potrzebny był partner, by można drżeć w czyichś ramionach. Emily zwiększyła ogrzewanie i pijąc gorącą kawę marzyła o pizzy z podwójnym serem.

Następne kilka tygodni upłynęły Emily bardzo pracowicie. Wstawała o piątej rano i zupełnie wyczerpana kładła się spać najpóźniej o wpół do dziesiątej. Ściśle przestrzegała diety i starała się jak mogła ćwiczyć trzy razy dziennie. Kilkanaście razy w ciągu dnia piła wodę mineralną. Mieszkanie nad garażem było już gotowe na przyjęcie lokatora. Emily miała nawet listę około dwudziestu osób, z którymi rozmawiała na temat wynajmu i o każdej z nich zrobiła sobie notatki. Musiała szybko zdecydować, którym z nich chce zaoferować lokum u siebie, bo czynsze za obydwa domy należało wpłacić do przyszłego tygodnia. Najtrudniej przyszło jej ustalić warunki wynajęcia domku na plaży. Nie bardzo wiedziała, czy lepiej będzie podpisać umowę na rok za osiemset pięćdziesiąt dolarów miesięcznie, czy też tylko na kwartał, ale za trzy tysiące za miesiąc. Wybierając drugą opcję musiałaby jesienią szukać nowego lokatora, lecz jednocześnie miałaby wtedy wystarczająco pieniędzy, żeby płacić czynsz, nawet, gdyby nie znalazła nikogo na zimę. W końcu zdecydowała się wynająć domek na cały rok pobierając dość duży depozyt oraz czynsz za pierwszy i ostatni miesiąc. Tym samym mogła wykreślić domek na plaży z listy spraw do załatwienia. Miała o jeden kłopot mniej.

Za samochody oferowano jej ceny dużo niższe niż te, które spodziewała się uzyskać, ale zbliżał się termin płacenia składki za ubezpieczenie, więc sprzedała oba, a otrzymaną kwotę sześćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów natychmiast wpłaciła na konto. Kupiła sobie też trzyletniego forda mustanga z przebiegiem trzydziestu tysięcy mil. – Teraz widzisz, Ianie, co myślę o tobie i tych twoich zagranicznych zabawkach – mruknęła.

Ściany w kuchni obwieszone były rozmaitymi wykresami – po jednym na odnotowywanie liczby wypalonych papierosów, spadku wagi, rekordów osiągniętych na deptaku i na rowerku, a także na wyniki w rzucaniu strzałkami i rejestrację zapłaconych rachunków. Lodówka natomiast oblepiona była żółtymi karteczkami przypominającymi Emily o sprawach do załatwienia i różnych terminach.

Obejrzała wszystkie wykresy i notatki, by móc ułożyć sobie plan dnia. Poza zwykłymi rutynowymi zajęciami nie czekały ją ani zakupy, ani żadne pilne sprawy. Podobnie jak każdego popołudnia miała więc zamiar pospacerować wokół domu, a przy okazji zdecydować się, komu chce wynająć pokoje.

Ni stąd, ni zowąd ogarnęło ją przygnębienie i bliska była wybuchnięcia płaczem. Nic nie działo się tak szybko jak tego chciała. Jej wygląd nie zmienił się ani odrobinę. Wciąż była grubą, brzydką Emily. Fakt, sama teraz decydowała o swoim życiu, ale jakież ono właściwie było? Jak długo przyjdzie jej żyć tak, jak do tej pory, i co będzie robić przez następne trzydzieści lat, zakładając że dożyje siedemdziesiątki? – Chwileczkę – upomniała samą siebie – stawiaj krok po kroczku. Nie wpakowałaś się w te problemy z dnia na dzień, więc i nie wyjdziesz z nich tak szybko.

Wieczorem wchodząc na dreptak, po raz trzeci już tego dnia, Emily miała gotową listę swoich nowych lokatorów. Każdą z pięciu sypialni wynajęła za dwieście pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Za suterenę zażyczyła sobie trzysta pięćdziesiąt dolarów, a za mieszkanko nad garażem sześćset. Sam garaż natomiast, w którym swobodnie mieściły się trzy samochody, udostępniła za opłatą czterystu dolarów miejscowemu sprzedawcy, który nie miał gdzie przechowywać maszyny do gier i automatu do sprzedaży gumy do żucia. Po raz setny chyba Emily podliczyła w myślach swoje miesięczne dochody z wynajmu. Okazało się, że nie tylko starczy jej na czynsz za dom, ale jeszcze zostanie sto dolarów, które będzie mogła wykorzystać na zapłacenie rachunku za wodę. Zresztą telefonicznie uprzedziła wszystkich lokatorów, iż jeśli opłaty za prąd i wodę przekroczą pewną kwotę, to będzie musiała podnieść im czynsz. Zgodzili się. Zawarła nawet taką klauzulę w przygotowanej przez siebie umowie o wynajem. Pomyślała, że obserwowanie nawiązujących się wzajemnych relacji pomiędzy tymi ludźmi może okazać się bardzo interesujące. Najważniejsze wydało jej się to, iż wszyscy oni mieli jakąś pracę, co znaczyło, że w ciągu dnia będzie sama w ciszy i spokoju. Uśmiechnęła się – po raz pierwszy odkąd otrzymała list Iana. Na koncie w banku zgromadziła już dwieście tysięcy dolarów i suma ta miała się powiększyć po sprzedaży biżuterii i futer. Jedyne, czego obecnie potrzebowała, to była praca na półetatu, z której mogłaby się utrzymać. Wiedziała, że gdyby zaszła taka potrzeba, może uszczknąć nieco ze swego konta osobistego, na którym miała dziesięć tysięcy. Tak więc była zabezpieczona przynajmniej na rok. Przez najbliższych dwanaście miesięcy nie musiała martwić się ani o dach nad głową, ani o to co włożyć do garnka, a gdyby dopisało jej szczęście, to uskładane oszczędności pozostaną nietknięte aż do emerytury. Znów się uśmiechnęła uświadamiając sobie, że jest pogodnie nastawiona i do otaczającego ją świata, i do siebie samej. W duchu pomodliła się, żeby wszystko poszło dobrze.


* * *

Upłynęły aż cztery miesiące, zanim Emily poczuła się na tyle pewna siebie, by umówić się na wizytę u prawnika zajmującego się sprawami rozwodowymi. Nie miała wprawdzie zamiaru składać pozwu, ale chciała wiedzieć na czym stoi z prawnego punktu widzenia. Uznała, że wystąpienie o rozwód to zadanie dla Iana.

Ubrała się w zwyczajne codzienne rzeczy, zadowolona że w ciągu czterech miesięcy straciła sześć kilogramów, co nie było może dużym ubytkiem, lecz bezpiecznym dla zdrowia.

Był ciepły sierpniowy dzień, a w powietrzu czuło się zapowiedź letniego deszczu. Idąc przez Park Avenue w kierunku kancelarii adwokackiej, Emily wdychała woń świeżo skoszonej trawy. Cały trotuar tonął w cieniu, bo osłaniały go ogromne korony drzew. Od czasu do czasu dochodził stamtąd leniwy świergot ptaka, który najwyraźniej chciał przypomnieć przechodniom, iż wciąż mieszka w rozciągającej się nad ich głowami zielonej chmurze. Szosą tuż obok przemykały samochody, z których przez otwarte okna dobiegały głośne dźwięki muzyki. Emily mijała właśnie cukiernię po prawej stronie. Zatrzymała się przed nią. W tej chwili bardziej niż czegokolwiek na świecie zapragnęła słodkiego puszystego pączka. I nic nie zasmakowałoby jej tak, jak ta wyjątkowa kawa, którą tu właśnie parzono z cukrem i najprawdziwszą, najlepszą śmietanką. Och, jak bardzo chciała zjeść dwa pączki, jeden z galaretką, a drugi z kremem. Tyle że gdyby kupiła je teraz, musiałaby niemal połknąć je w pośpiechu, bo nie było czasu, żeby się nimi delektować. Uznała więc, że lepiej będzie przyjść do cukierni po wizycie u prawnika. Należała jej się jakaś nagroda za surowe przestrzeganie dyscypliny, którą sobie sama nałożyła cztery miesiące temu. No i miała przed sobą przyjemne oczekiwanie na nią.