Zoe Meyers była bibliotekarką, słabo zarabiała i uważała się za starą pannę. Miała czterdzieści osiem lat i była najstarszą z lokatorek Emily, ale jedyną, która mogła jakoś dać sobie radę w życiu dzięki niewielkiej emeryturze i zasiłkom z opieki społecznej.

Czterdziestopięcioletnie bliźniaczki, Rose i Helen Demster, prowadziły firmę zajmującą się wycinką drzew i pielęgnacją trawników. Miały trochę oszczędności, lecz wystarczył jeden zły rok, żeby je straciły. Wyprowadziły się z domku w ogrodzie i zamieszkały w mieszkanku Emily nad garażem. Żadna z sióstr nie wyszła za mąż. Helen twierdziła, że to dlatego, iż ciągle noszą obszerne ogrodniczki, a Rose, że mają duże pupy, a piersi prawie wcale.

Od czterdziestodwuletniej Marthy Nesbit odszedł mąż po dwudziestu latach małżeństwa. Martha utrzymywała go, podczas kiedy on studiował prawo. Na pożegnanie powiedział jej: „Wiesz Martho, żyć z tobą pod jednym dachem to jak patrzeć na pomalowaną ścianę czekając aż wyschnie”. Po rozwodzie dostała dożywotnie ubezpieczenie zdrowotne i dwadzieścia pięć tysięcy dolarów odszkodowania, lecz rozpuściła je próbując znaleźć sobie jakiegoś męża. Nie udało się jej jednak, więc zaczęła pracować jako listonoszka. Ciągłym chodzeniem i noszeniem torby dorobiła się odcisków na nogach. Pałała nienawiścią do wszystkich mężczyzn, w szczególności prawników, a na zderzaku samochodu miała naklejkę z napisem: „Najpierw powybijamy prawników!”

Wszystkie lokatorki Emily, łącznie z nią samą, były emocjonalnie okaleczone. Emily czuła, że żadna z nich, nawet Lena, nie ma na tyle odwagi i motywacji, by spróbować zmienić swoją sytuację; one wolały po prostu pozostać bierne. Jeśli w ich życiu miała nastąpić jakaś zmiana, Emily wiedziała, że zależy to wyłącznie od niej.

Z całej dziewiątki Emily powodziło się najlepiej, o ile można było tak to określić. Miała oszczędności, a do tego biżuterię i futra. Poza tym, kiedy pracowała w klinikach nic wprawdzie nie zarabiała, lecz Ian wpłacał za nią składki na ubezpieczenie społeczne, więc po skończeniu sześćdziesięciu pięciu lat mogła liczyć na emeryturę. Tyle że bardzo niewiele osób potrafiło się utrzymać z samej tylko emerytury. A Emily nie zamierzała dołączyć do ich grona. Wiedziała, że w żadnym wypadku nie może utracić domu. Gdyby do tego doszło, czułaby się osobiście odpowiedzialna za los mieszkających w nim kobiet. Były obecnie jej przyjaciółkami i musiała im pomagać tak jak kiedyś Ianowi. Różnica polegała na tym, że teraz czekała ją za to nagroda. W pomocy koleżankom nie było też nic niezdrowego czy obsesyjnego, i nie musiała prasować dla nich białych koszul. W głębi duszy wiedziała, że jeśli zdoła obmyśleć jakiś interes, dzięki któremu mogłyby się wszystkie utrzymać i odzyskać szacunek do samych siebie, to jej lokatorki pracowałyby jak mrówki. Ani jedna nie przypominała Iana Thorna. One wynagrodziłyby jej wszelki trud w stu procentach. Powstałoby coś w rodzaju kobiecego towarzystwa wzajemnej pomocy. Emily uznała, że to bardzo ładnie brzmi.

Popatrzyła w stronę drzwi do łazienki. Dziwne naprawdę, że żadna z kobiet nigdy nie zadawała pytań na temat tego pomieszczenia. W końcu wstała, żeby się ubrać, lecz zanim wyszła z kuchni zasalutowała żartobliwie przed tańczącym na ścianach mężczyzną. – Niezłe bicepsy – powiedziała śmiejąc się. – Naprawdę niezłe. Świetne.

Wyszedłszy przed dom, Emily z podziwem rozejrzała się po ogrodzie, który sama stworzyła wiele lat temu i który wciąż pielęgnowała. Część kwiatów już przekwitła i można było zbierać nasiona, a trawę między kamiennymi płytkami ścieżki przydałoby się spryskać. Trawnik wymagał podlania. Przez ostatnie dwa lata Emily nie używała do tego celu węża, żeby zaoszczędzić trochę na rachunkach za wodę. Nie bardzo o niego dbała, bo trawa ma to do siebie, że sama odrasta, ale krzewy, które znacząco upiększały otoczenie domu, bardzo potrzebowały wody. Emily zapisała w pamięci, że jeszcze i to ma zrobić przed końcem dnia. Wiedziała jednak, że jeśli sama się do tego nie zabierze, to któraś z jej przyjaciółek na pewno będzie o tym pamiętać. Nancy ogromnie lubiła pracę w ogrodzie i jeśli długo nie padało, to od czasu do czasu wylewała pod każdy krzaczek wiadro wody. Uważała, że podlewając w taki właśnie sposób, nie marnuje się jej.

Emily schyliła się, żeby dosięgnąć ustawionych wzdłuż ścieżki glinianych doniczek z kwiatami. Zauważyła, że ktoś zatroszczył się o niecierpki i wspaniałe dwubarwne dalie, bo ziemia była mokra. Pomyślała, że jeszcze miesiąc i letnie kwiaty przekwitną, a na ich miejsce pojawią się dynie. A tak w ogóle to i rośliny kwitnące, i warzywa w jej ogrodzie miały za sobą już niejeden zły okres.

W tym momencie Emily otrząsnęła się z zadumy i powiedziała sobie, że w jej życiu złe czasy należą do przeszłości. Owszem może się zdarzyć, że spotka ją jakieś niepowodzenie, lecz była pewna, że sobie z nim poradzi.

Pierwszą rzeczą, jaką załatwiła tego dnia, była wizyta w ATA Fitness Center. Otrzymała tam nazwiska trzech trenerów, którzy prowadzili zajęcia w domu klienta. Z ATA udała się do Klubu Tenisowego Inman, gdzie powiedziano jej, że wszyscy trenerzy są już zajęci. W siedzibie YMCA w Metuchen Emily polecono jeszcze dwie osoby. Następnie poszła do banku First Fidelity i poprosiła o rozmowę z urzędnikiem do spraw kredytów, tym samym, który niegdyś udzielił Ianowi pożyczki na uruchomienie pierwszej kliniki.

Pięć minut później wiedziała, że próba przekonania bankiera, iż ona, Emily, jest dobrze zapowiadającym się przedsiębiorcą, to walka z góry skazana na klęskę.

– Pani Thorn, nie tylko nigdzie pani nie pracuje, ale już od wielu lat nie była pani zatrudniona. Nie może mi pani dać żadnych gwarancji. Przykro mi, ale…

– Owszem, powinno panu być przykro, panie Squire, bo i tak dostanę gdzieś kredyt. Mojemu mężowi niemal na siłę pan go oferował, mimo iż Ian nawet nie zaczął jeszcze praktyki. Jak się panu wydaje, dzięki komu powstały te kliniki? Otóż dzięki mnie. Wiem wszystko na temat ich prowadzenia. Jedyne co robił mój mąż, to leczenie pacjentów. I nie chodzi o to, że nie doceniam jego zdolności, ale to ja właśnie zapracowałam na spłatę kredytu harując nocami i potem jeszcze przez pół dnia w klinice. To powinno mieć dla pana jakieś znaczenie.

– Powinno, ale nie ma, pani Thorn. Tu jest bank i jeśli nie może nam pani przedstawić jakiejś gwarancji, my nie możemy pani pomóc. Proszę jeszcze spróbować w towarzystwie SBA, ale tak czy owak formalności w banku pani nie uniknie. W takich sprawach jest masę papierkowej roboty.

– Czy chce mnie pan zniechęcić, panie Squire?

– Ależ nie.

– Ale nie pomoże mi pan, mimo iż spłaciłam wszystkie dotychczasowe kredyty w wyznaczonym terminie. Czy to dlatego, że jestem kobietą?

– Nie, absolutnie nie. A planuje pani otworzenie własnej kliniki? Czy ja mam taki zamiar? A dlaczegóżby nie? – pomyślała.

– Tak – odparła na głos.

– Myśli pani o klinice rodzinnej?

– Nie. Ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak nie chce mi pan udzielić kredytu?

– Pani Thorn, czy ma pani jakieś karty kredytowe? Przy czym nie chodzi mi o te wystawione na nazwisko pani męża, którymi płaci pani w sklepie.

– Nie. Nie używam kart kredytowych. Za wszystko płacę gotówką.

– A co z rachunkami za światło, gaz, wodę?

– Wszystkie są wystawiane… na nazwisko męża. Nie przepisałam ich na siebie po tym, jak… jak mąż mnie opuścił.

– Musi więc pani zrobić to jak najszybciej. I mówi pani, że płaci je sama od ponad dwóch lat?

– Tak. Czy powinnam mieć kartę kredytową?

– Bankierzy lubią mieć dowód na to, że klient od dawna cieszy się zaufaniem banków. Naprawdę bardzo mi przykro, pani Thorn. I nie sądzę, żeby udało się pani coś wskórać w którymkolwiek z banków, dopóki nie przedstawi pani jakiegoś zabezpieczenia. A czasem nawet i to nie wystarczy. Banki nie podejmują ryzyka.

– Ale w przypadku mojego męża zaryzykował pan.

– On jest lekarzem, pani Thorn. Lekarzom zwykle bardzo dobrze się powodzi. Po prostu pani mąż ma zawód, który zdaniem większości bankierów nie ma sobie równych.

– Coś panu powiem, panie Squire. Te pańskie wyjaśnienia wydają mi się bardzo stronnicze i naciągane, a jeśli obraziłam pana takim stwierdzeniem, to ogromnie mi przykro. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.

Z torebką w ręce Emily ruszyła w stronę niskiej furtki na tarasie, przez którą wchodziło się do głównego budynku banku. Już miała ją otworzyć, gdy nagle zmieniła zdanie i zawróciła do gabinetu pana Squire’a. Urzędnik podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na nią gniewnie.

– Kiedy odniosę taki sukces jak Ian, przyjdę tutaj i pokażę panu stan swoich kont w innych bankach. Obiecuję to panu, panie Sąuire. A teraz żegnam.

Znalazłszy się w samochodzie Emily zaczęła się nagle trząść ze zdenerwowania. Zapaliła ponadplanowego papierosa i wypaliła go do końca. Zaraz zabrała się za następnego, lecz w myślach zakodowała sobie, że tego wieczora musi obejść się bez dwóch papierosów, na które zazwyczaj właśnie wtedy sobie pozwalała.

Pomyślała, że mimo wszystko jest głupia. Przecież już wcześniej powinna była zatroszczyć się o to, by rachunki za światło i wodę wystawiane były na nią i by bank wydał jej kartę kredytową. Miała trochę pieniędzy w First Jersey Bank. Dlaczegóż nie wspomniała o tym bankierowi? Gdyby wysokość pożyczki nie przekraczała sumy, jaką miała w banku, udzielenie jej kredytu nie powinno stanowić problemu. Chyba że nie odniosłaby sukcesu. A wtedy żelazne oszczędności przeznaczone na starość przepadłyby zupełnie i znalazłaby się w takiej samej sytuacji, jak jej lokatorki. Kto wie, może nawet straciłaby dom. – I tak rozmywają się wszystkie moje wspaniałe plany – mruknęła zapalając silnik.

Opanował ją strach – to straszliwe, okropne uczucie, które sprawia, że mamy wrażenie, iż w gardle rośnie nam kula, a żołądek podchodzi do góry. Emily czytała gdzieś, że strach istnieje tylko w naszej wyobraźni i nic więcej się za nim nie kryje. Uznała, że ktokolwiek to powiedział, musiał być mężczyzną.