– Wszystko w porządku, Emily?

Nawet nie usłyszała, że Ben wszedł na górę.

– Gotowa jestem się założyć, że Ted uwielbia ten pokój – powiedziała przyciszonym głosem. – Jest przepiękny. Sam go urządziłeś?

– Wspólnie z Tedem. Kiedy się tu sprowadziłem, byłem zupełnie spłukany. Przez jakiś czas właściwie nawet się nie rozpakowywałem, ale sąd orzekł, że jeśli chcę zapraszać Teda, to muszę zapewnić mu pokój z jego własnymi rzeczami, więc przeniosłem tu cały swój dobytek, który przechowywałem u rodziców. Wszystko to mianowicie, czego moja żona nie chciała. Zapytałem Teda, czy chciałby skorzystać z niektórych moich starych sprzętów, a jemu bardzo spodobał się ten pomysł i w ten sposób zaczęliśmy urządzać jego pokój. On ogromnie lubi tu przychodzić; zawsze z niecierpliwością wygląda wizyt u mnie. Wydaje mi się, że to wnętrze wygląda radośnie, nie sądzisz?

– O tak, zgadzam się z tobą. Żałuję, że nigdy… Ian zaangażował dekoratora, który sam zajął się naszym domem… Ja nawet… ale nieważne, to już przeszłość. Powiedz lepiej, co z naszą kolacją?

W odpowiedzi Ben roześmiał się.

– Czekam, aż zrobisz grzanki. Rozpuściłem ci już masło. Ale mam tylko dżem, a nie galaretkę. Odpowiada ci?

– Uwielbiam dżem. Natomiast nie cierpię, kiedy galaretka ślizga mi się po całej grzance.

– To tak jak ja – odparł zadowolony Ben. – A jaki lubisz bekon?

– Dobrze wysmażony, chrupki i przecięty na pół. Cztery kawałki dla mnie.

– Jesteś moją bratnią duszą. A jajka, jakie mają być?

– Bardzo luźne; chcę, żeby żółtka były naprawdę płynne. I chyba zjem trzy.

Ben roześmiał się głośno.

– Emily, twoje wyczucie smaku jest bez zarzutu. Jak widzisz, naszykowałem już osiem plasterków bekonu i sześć jajek. I po trzy tosty dla każdego, pasuje ci?

– Uhu. A będzie jakiś deser? Po takim posiłku lubię zjeść coś słodkiego. Zwykle raczę się mandarynkami z puszki.

– Jezu Chryste – krzyknął Ben otwierając szafkę nad zlewem, w której stało dziewięć puszek z mandarynkami. – Ja sam zjem całą puszkę.

– Ja też – stwierdziła Emily.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie oczami pełnymi zdumienia. Emily pierwsza odwróciła wzrok, czując że czerwieni jej się szyja. Kolację pochłonęli niemal, jakby od dawna nic nie jedli, i skończyli w tym samym czasie. Mandarynki wyjedli prosto z puszek, a potem obydwoje wypili z nich sok.

– Nie będziemy teraz zmywać. Jutro muszę wcześnie wstać, żeby pojechać po Teda, więc mogę rano się tym zająć.

– To najwspanialsza rzecz, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałam – oznajmiła Emily, po czym wstała z krzesła i skierowała się wprost do salonu. Ben poszedł za nią niosąc tacę ze świeżą kawą i butelką brandy. Ustawił wszystko na stoliku. – Ty nalej, a ja zapalę tę sztuczną kłodę. Jedną czy dwie?

– Dwie – odrzekła chichocząc. – Lubię duże ogniska. Nie używasz drewna?

– Muszę dopiero kupić. Pewnie jutro pojedziemy po nie z Tedem do supermarketu. Wiesz, że można kupić drewno w wiązkach po trzy dolary za sztukę?

– Nie, nie wiedziałam. Ale jak będziesz potrzebował opału za darmo, to przyjedź do mnie. Za garażem leży chyba tona drewna.

Ben usiadł obok Emily i oparł stopy o okrągły stoliczek. Ona zrobiła to samo. Słyszeli, jak na zewnątrz deszcz uderza o szyby.

– Lubisz letnie burze – no wiesz, takie z piorunami i błyskawicami? – spytała.

– Pewnie. Nic tak nie odświeża powietrza jak burza. Lubię ją oglądać przez okno. W domu moich rodziców była kiedyś oszklona weranda i często siadywałem tam na huśtawce i patrzyłem na burzę dopóki się nie skończyła. Matka bardzo się wtedy denerwowała. Ted także lubi burze. Pod wieloma względami jest do mnie bardzo podobny. A ty oglądasz pioruny i błyskawice?

– Też wyglądam wówczas przez okno. Ale zwykle zaczynam czuć się lepiej, kiedy burza już się skończy, choć nie wiem dlaczego. Obecnie wdzięczna jestem losowi niemal za wszystko, co poprawia mi samopoczucie – powiedziała z zadumą w głosie Emily.

– Jak to, na przykład? – spytał Ben pochylając się w jej stronę i całując ją lekko w usta.

Emily uśmiechnęła się.

– Tak, na przykład to – odrzekła.

– Mogę zrobić to jeszcze raz, jeśli sprawia ci przyjemność.

– Owszem, sprawia. Tym razem uśmiechnęła się szerzej. – Może lepiej przestańmy, zanim…

– Nie. Wtedy było wtedy, a teraz jest teraz. A może umówimy się, że co będzie to będzie i żadne z nas nie ma wobec drugiego zobowiązań? Muszę to sobie dobrze wbić do głowy.

– Jeśli zaczniemy na ten temat dyskutować, to możliwe, że nigdy nie przestaniemy, ale dobrze, możemy się tak umówić.

Ben objął Emily i przytulił. W jednej chwili przylgnęła do niego całując go mocno i zapamiętale, a jej ręce gorączkowo błądziły po całym jego ciele. Nagle odsunął się od niej; trudno mu było złapać oddech.

– Hej, Emily, o co chodzi?

– Ciii – szepnęła. – Wiem, że tego chcesz, więc zamierzam ci to dać.

– Nie chcę!

W świadomości Emily te słowa zabrzmiały jak uderzenie pioruna. Zamrugała oczami ze zdziwienia i z wyrazem kompletnego ogłupienia na twarzy cofnęła się. Potrząsnęła energicznie głową próbując rozjaśnić myśli.

– Nie? Czy to właśnie powiedziałeś?

– Zgadza się. Posłuchaj, Emily… może nie mam racji, ale odnoszę wrażenie że wyobrażasz sobie, iż jestem kimś innym… może twoim mężem. Lubię namiętny seks, tak samo jak każdy inny człowiek, i lubię dawać, jak też i brać, ale przy tobie nie mam nawet szansy cokolwiek ci dać. Nie jestem twoim mężem, Emily. Jestem Ben. Chcę się z tobą kochać, ale nie chcę cię gwałcić i nie chcę, żebyś ty gwałciła mnie. Do kochania potrzeba dwojga. A w tym pokoju jest o jednego faceta za dużo i jeśli on nie odejdzie, to nie mamy szans.

Upokorzona Emily oblała się rumieńcem i unikając wzroku Bena zaczęła otulać się szlafrokiem.

– Ja… czy mógłbyś zamówić mi taksówkę? Moje ubranie na pewno już wyschło.

Miała wrażenie, że język urósł jej do kolosalnych rozmiarów. Nigdy w życiu nie czuła się taka zawstydzona.

– Emily…

W ustach czuła kompletną suchość. Musiała się jakoś bronić. Ale jak? Jak miała to zrobić?

– Emily…

Zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę schodów, zapominając że ubranie suszy się na dole w pralni. Uświadomiwszy to sobie zawróciła i zbiegła ze schodów; po twarzy spływały jej łzy. Nie chciała nawet spojrzeć na człowieka, który tak ją upokorzył. Cóż właściwie ona zrobiła, że Ben tak zareagował? Że chciała być stroną aktywną? A czyż kobiety nie miały od czasu do czasu tego właśnie robić? We wszystkich eleganckich magazynach pisano, że kobieta powinna pokazać swemu partnerowi czy kochankowi, co sprawia jej przyjemność. Czyżby autorzy tych artykułów mieli na myśli słowa, a nie czyny? Najwyraźniej nie wszystko z nich zrozumiała.

Zamknąwszy się w pralni, Emily ściągnęła z siebie szlafrok, szybko się ubrała i wsunęła botki na nogi. Dyszała ciężko, a w jej oczach malował się ból. O Boże, nie mogła znaleźć płaszcza. Przypomniała sobie w końcu, że powiesiła go na oparciu krzesła przed kominkiem. Gdyby chciała go zabrać, musiałaby wrócić do salonu, przejść obok Bena, a może i spojrzeć na niego czy coś powiedzieć. Gdy wzrok jej padł na drzwi prowadzące na małe patio przed domem, poczuła że zawładnął nią upór. Otwierając te drzwi wiedziała, że postępuje głupio. Krople deszczu zaczęły wpadać do pralni. Zastanawiała się, czy naprawdę będzie w stanie przejść siedem kilometrów, jakie dzieliły ją od kliniki, pod którą zostawiła samochód. – Najpierw załatw tę sprawę, Emily – powiedziała sobie – a potem możesz zrobić, co uznasz za stosowne. Paskudną przeszłość masz już za sobą. Wróć do salonu i zadzwoń sama po taksówkę; możesz przecież zaczekać na nią na ganku.

Emily weszła do salonu. Zastanawiała się, w jaki sposób ukryć wstyd. Czy powinna iść z wysoko uniesioną głową, może patrzeć Benowi prosto w oczy albo coś powiedzieć? Uznała, że chyba wszystko naraz. Powinna zachowywać się tak, jakby w ogóle nic się nie stało, włożyć płaszcz i zadzwonić po taksówkę. Tylko że jednak coś się stało. Coś, co mogło wywołać w niej poważne zahamowania emocjonalne. O ile na to pozwoli. Uznała, że najważniejsze jest poczucie własnej godności. Tak, tego było jej teraz potrzeba. Podeszła do wiszącego na ścianie aparatu, wykręciła numer radio taxi, podała adres, a w odpowiedzi usłyszała, że taksówka przyjedzie za siedem minut.

– Dziękuję za kolację. Przykro mi, że zostawiam cię z kupą brudnych naczyń. Zamówiłam już taksówkę. Przyjedzie za chwilę, więc zaczekam na zewnątrz.

– Emily…

– Chyba będzie lepiej, jeśli wycofam się z tej oferty dotyczącej pracy w klinikach. Sądzę też, że nie potrzebuję już osobistego trenera. Jeśli jestem ci coś winna, to proszę, przyślij mi rachunek. Do widzenia, Ben.

– Emily…

Wyszła na ganek zamykając za sobą drzwi, zanim zdążyła się zorientować, że nie ma tam żadnego daszku. Właściwie to nawet nie był ganek, a jedynie betonowa płyta ogrodzona balustradą bez zadaszenia. Wystarczyło kilka sekund na deszczu, żeby przemokła do suchej nitki. I to już drugi raz tej nocy. – I co z tego, do jasnej cholery – mruknęła pod nosem.

Taksówka przyjechała akurat w tej samej chwili, kiedy Ben otworzył drzwi.

– Emily, do diabła ciężkiego, wejdź do domu. Musimy porozmawiać.

– Powiedziałeś mi już, co myślisz – odrzekła Emily próbując przekrzyczeć szum deszczu i biegnąc jednocześnie do samochodu. Trzęsąc się jak galareta na widelcu, usadowiła się na tylnym siedzeniu. Kiedy podawała kierowcy adres kliniki, zęby jej szczękały. Na ile mogła, wcisnęła się w róg siedzenia. Czuła, że policzki płoną jej ze wstydu. Miała ochotę się rozpłakać i właściwie potrzebowała tego. – Ty zawsze lejesz łzy – powiedziała do siebie – a przecież płaczem nie rozwiążesz żadnego problemu. Powinnaś była wysłuchać tego, co Ben miał ci do powiedzenia. Ale ty nigdy nie słuchasz; robisz coś, a potem tego żałujesz. Pozwalasz, żeby rządził tobą ten sam upór, przez który zrzekłaś się praw do klinik Iana. Ty idiotko, ty kompletna idiotko.