Emily nie była religijna, lecz przekraczając próg szpitala przeżegnała się. Operację miała wyznaczoną na dwunastą w południe, a była dopiero siódma trzydzieści.

O dziwo, ból nie dokuczał jej zanadto. Emily dużo spała, piła tylko przez słomkę i ani razu nie chciała spojrzeć w lustro. Kiedy po trzech dniach opuszczała szpital, owinęła głowę barwnym szalikiem firmy Hermes, który zakrywał sporą część twarzy. Bandaże zostały już zdjęte i Emily czuła jedynie zapach własnej skrzepłej krwi. Włosy miała splątane i przylizane. Klamry na twarzy wydawały się jej tak ogromne, jakby przeznaczone były raczej do drewnianych desek niż do skóry. Ciągle jeszcze nie odważyła się spojrzeć w lustro.

Ostatniego dnia przed wyjściem ze szpitala lekarze usunęli jej szwy z powiek. Miała wrażenie, że w oczach ma piasek i nie wiadomo dlaczego czuła się straszliwie brudna. Kąpała się przecież, tyle że nie mogła myć twarzy ani włosów.

Siódmego dnia po operacji zdjęto jej klamry i Emily wolno już było umyć głowę. Wciąż unikała patrzenia w lustro i siedziała cały czas w pokoju zleciwszy obsłudze hotelowej, by posiłki zostawiano jej przed drzwiami.

Dziesiątego dnia Emily wyszła z hotelu na spacer po Central Parku. Usiadła na ławce zajadając hot doga, który wydał jej się najsmaczniejszym posiłkiem, jaki kiedykolwiek jadła. Część bułki pokruszyła gołębiom, które tłumnie się wokół niej zgromadziły.

Pod koniec trzeciego tygodnia Emily poczuła się już na tyle pewnie, że odważyła się pójść na Manhattan na zakupy i sprawiła sobie sześć koronkowych biustonoszy z fiszbinami, majteczki typu bikini i dwa kostiumy firmy Donna Karan.

Kiedy dobiegał końca czwarty tydzień i po sińcach nie było już śladu, a i opuchlizna niemal całkiem zeszła, Emily umówiła się na wizytę w salonie Elizabeth Arden i zażyczyła sobie strzyżenie w pokoju bez luster.

Czterdziestego drugiego dnia lekarz uznał, że dalsze wizyty kontrolne są zbędne. Emily miała ochotę śpiewać z radości. W ciągu zaledwie pięciu tygodni przeobraziła się w zupełnie nową osobę. A za dwa dni miała wracać do domu przy Sleepy Hollow Road.

Dumna z modnej fryzury, Emily ubrała się w jeden z nowych kostiumów, włożyła buty od Louisa Jourdana i zapięła dyplomatkę, w której miała przygotowaną listę korporacji, jakie zamierzała odwiedzić tego dnia.

Przyszedł wreszcie czas na spojrzenie w lustro. Powolutku, krok za kroczkiem, z zamkniętymi oczami weszła do łazienki. W końcu nadeszła ta podniosła chwila. Emily otworzyła oczy, spojrzała w lustro i wybuchnęła śmiechem. Jakimś cudem chirurg zdołał odjąć jej dziesięć lat. Pomyślała, że umiejętnym makijażem uda jej się odmłodzić o kolejne pięć. – Emily, z ciebie jest wcielony diabeł! – powiedziała sobie chichocząc. Następnie umalowała się, pewnie i zręcznie posługując się pędzelkami i kredkami. Pamiętała, by nie nakładać na twarz zbyt wiele kosmetyków; zawsze lepiej było ich użyć za mało. Gdy skończyła, uśmiechnęła się. A Emily w lustrze odpowiedziała jej tym samym.

Teraz przyszła kolej na kolczyki, które stanowiły ostatni element dopełniający jej nowego wyglądu. Emily przywiozła je ze sobą, a pochodziły jeszcze z czasów małżeństwa z Ianem, bo kiedyś sama kupiła je sobie na gwiazdkę. Były to duże grube kółka z litego złota. Nigdy do tej pory ich nie nosiła, bo jakoś nie pasowały do jej ubrań, a w dodatku miała wówczas długie włosy, które skutecznie zakrywały eleganckie kolczyki. – Masz klasę i wyglądasz naprawdę szykownie – powiedziała sobie. Okręciła się na pięcie, żeby obejrzeć się w lustrze, i roześmiała się. Czuła się tak szczęśliwa, że chciało jej się płakać z radości. – Jestem znów sobą. Naprawdę jestem sobą.

Przysiadła na brzegu wanny. W jednej chwili zapomniała o wszystkich przykrościach i niepowodzeniach. Czuła się lżejsza, a jej twarz promieniała. Pomyślała, że zasłużyła sobie na ten poranek.

Jadąc windą, a zwłaszcza idąc potem przez hotelowy pasaż, czuła na sobie pożądliwe spojrzenia. Przed budynkiem czekała już na nią limuzyna, którą wynajęła na cały dzień, by odwiedzić zanotowane na liście firmy. Nie przestając się uśmiechać, wsiadła do samochodu.

Kiedy o czwartej wysiadła z limuzyny i szła w stronę mieszczącego się między Madison a Park Avenue biura firmy produkującej światłowody, jej uśmiech był, o ile to możliwe, jeszcze bardziej promienny.

Wręczyła recepcjoniście swoją wizytówkę i od razu została wprowadzona do gabinetu Keitha Mangrove’a.

– Mogę pani poświęcić dokładnie dziesięć minut, pani Thorn. Powiedziała pani, że tyle właśnie potrzebuje, czy tak?

– Tak, panie Mangrove, rzeczywiście wystarczy mi to. Proszę mnie teraz oprowadzić. Chciałabym wykorzystać pięć minut na obejrzenie pańskiej firmy. – W jednej chwili zrobiła w tył zwrot i ruszyła w dół korytarza mijając bardzo duży otwarty pokój i mniejsze pokoje, w których pracowały kobiety, z wyglądu czterdziestokilkuletnie. – Moim zdaniem, to naprawdę godne pochwały, że zatrudnia pan kobiety w średnim wieku. Dzieci mają już odchowane i wróciły do pracy, żeby dorobić do pokrycia kosztów ich kształcenia i rodzinnych wakacji. Proszę mi powiedzieć, co pan tu widzi, panie Mangrove?

– Pracujące kobiety.

– A co jeszcze?

– Nic. A czy czegoś nie dostrzegam?

– Owszem. – Emily zerknęła na zegarek. – Wydajność pracy bardzo spada o tej porze dnia. Te panie zrobiły się już dosyć ospałe. Niech pan zerknie na biurka; ile widzi pan tam batoników i puszek z napojami? I proszę spojrzeć na pańskie pracownice. Nie sądzi pan, że niektóre z nich mogłyby swobodnie zrzucić po pięć lub siedem kilo? Ma pan tu całkiem sporo tuczników, panie Mangrove. Mogę sobie pozwolić na użycie tego słowa, bo kiedyś odnosiło się ono także do mnie. Proponuję, aby po moim wyjściu jeszcze raz obszedł pan biuro powoli i spokojnie, i żeby zastanowił się pan nad tym, co pan widzi. A tak przy okazji, znam pewne ćwiczenie, które pozwoliłoby panu zredukować obwód w pasie o jakieś osiem centymetrów.

Emily ponownie spojrzała na zegarek i obróciwszy się na pięcie, ruszyła z powrotem w stronę gabinetu.

– Moja firma prowadzi program pod nazwą „Gimnastyka w Czasie Lunchu”. Sami instalujemy urządzenia do ćwiczeń i prowadzimy serwis. Pan płaci za ich wynajem. Nasze stawki nie są konkurencyjne, bo też nie mamy konkurentów. Mimo to, są całkiem rozsądne. Gwarantujemy panu wzrost wydajności pańskich pracownic już przed upływem pierwszych sześciu miesięcy funkcjonowania programu. Moi ludzie mogą zjawić się u pana za tydzień. Za dziesięć dni rozpoczną się pierwsze zajęcia. Jeśli zdecyduje się pan wprowadzić w swojej firmie „Gimnastykę w Czasie Lunchu”, to proponuję, żeby pracownicy uczestniczyli w nim obowiązkowo. No, ale czas już minął.

Emily wręczyła panu Mangrove cienką kopertę i ruszyła w stronę drzwi.

– Do jutra rana może się pan ze mną kontaktować w hotelu Plaża. Albo proszę zadzwonić do siedziby firny w New Jersey. Ewentualnie, jeśli będzie pan chciał pozbyć się tych paru centymetrów, wystarczy jeden telefon. – Emily była już w recepcji. Przechyliła głowę doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Mangrove wciąż za nią stoi. – Niech pan zapyta tę panią, ile ma nadwagi – szepnęła mu.

– Proszę zaczekać; mam jeszcze kilka minut – powiedział Mangrove.

– Panno Devers, jaką ma pani nadwagę? – rzucił prosto z mostu.

– Bardzo przepraszam, panie Mangrove, ale czy nie sądzi pan, że to raczej moja osobista sprawa?

– Nie, nie sądzę. Proszę zwyczajnie odpowiedzieć na moje pytanie. I nie chcę więcej widzieć, jak pani pogryza ten batonik.

– Sam mi go pan dał, panie Mangrove – odparła podenerwowana.

– A jeśli chodzi o nadwagę, to mam osiem kilo – dodała szeptem.

Emily wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Proszę zaczekać jeszcze chwilkę, pani Thorn, mam trochę więcej czasu.

– Ale ja nie mam, panie Mangrove. Powiedziałam, że potrzebuję dziesięciu minut i zawsze dotrzymuję słowa.

Kiedy wychodziła z budynku dobiegł ją głos Mangrove’a:

– Ten batonik był przeznaczony dla klientów.

Usadowiwszy się w samochodzie, Emily zrzuciła buty i nalała sobie lampkę wina z wyjętej z barku butelki. Była tak pewna, że tych sześć korporacji, które odwiedziła, stanie się jej klientami, że postanowiła toastem uczcić swój sukces. A jeszcze jak powie o wszystkim koleżankom i Benowi, będą się cieszyć równie szaleńczo jak ona sama. Gdyby wszystkie sześć firm wykupiło program „Gimnastyka w Czasie Lunchu”, ona i jej przyjaciółki zarobiłyby dodatkowo czterysta tysięcy dolarów w ciągu roku. A sprzedając jeszcze dietetyczną żywność, mogłyby podwoić ten dochód.

Emily nalała sobie drugi kieliszek. Gdy go wypiła, zapytała kierowcę, jak daleko znajdują się od hotelu.

– Jakieś osiem, dziesięć minut jazdy, zależnie od natężenia ruchu – odparł.

– Dobrze, proszę się tu zatrzymać. Resztę drogi przejdę pieszo. Stanąwszy na chodniku, Emily miała ochotę wyrzucić ramiona do góry i krzyknąć, ale się opanowała. Udała tylko, że poprawia spódnicę, po czym obciągnęła żakiet i zaczęła iść. Pomyślała, że może kroczyć dumna jak paw. W końcu miała do tego prawo. Gdy doszła do hotelu, na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Szybko obrzuciła portiera wzrokiem, po czym obróciła się na pięcie tak, że aż zakręciło się jej w głowie i uderzyła dłońmi w kolana wprawiając tym portiera w rozbawienie.

– Lepiej już chyba być nie może – powiedziała śmiejąc się radośnie. Ludzie wokół uśmiechali się do niej ciesząc się jej szczęściem.

– Teraz moja kolej rzucać piłką – zawołała przez ramię. Roześmiała się, gdy ktoś odkrzyknął:

– Tylko niech pani trafi do bramki.

Zostało jej zaledwie kilka godzin do powrotu do domu. Wyobrażając sobie miny przyjaciółek i reakcję Bena, nie mogła się już doczekać tej chwili. Straszliwie za nimi wszystkimi tęskniła. Żałowała trochę, że choć raz do nich nie zadzwoniła, ale w ten sposób wszystko by zepsuła. Z przeżyciami ostatnich sześciu tygodni musiała uporać się sama, bez niczyjej pomocy. Nawet teraz jeszcze pakując swoje rzeczy, te stare i te nowo kupione, nie była pewna, czy postąpiła słusznie, ale było już po fakcie.