Owszem, tak właśnie myślałam, odpowiedziała sobie. Pragnęłam tego. Chciałam do kogoś należeć, mieć rodzinę. Chciałam, żebyśmy szły przez życie razem, zwierzały się sobie nawzajem i były sobie pomocne, kiedy-w trudnych chwilach. Tak się wszystkie zgadzałyśmy, wszystko szło znakomicie. Odniosłyśmy sukces w interesach, jesteśmy zabezpieczone na przyszłość. I…

I co? Czy tylko to się w życiu liczy – praca i spokój o jutro? A zwykłe, codzienne życie? Czy nie chodzi także o to, żeby je dzielić z kimś, kto cię kocha? Żeby przeżyć miłość? Co w tym złego? W końcu nie masz prawa, Emily, mówić innym, co mają zrobić czy czego nie robić ze swoim życiem osobistym. A twoje koleżanki miały wczoraj przyjęcie, walentynkową uroczystość. Gdyby nie to, że nie było cię w mieście, siedziałabyś przy tym stole wraz z Benem. Ale ty wyjechałaś i to była twoja własna decyzja. Opanuj się, Emily, i nie rób burzy w szklance wody. Życie toczy się dalej bez względu na to co robisz, więc staraj się robić to, czego naprawdę chcesz. Pomyśl o tym, jak wiele radości daje ci przebywanie z przyjaciółkami i jak świetnie się rozumiecie.

Ale Ben…

Słysząc delikatne pukanie do drzwi, Emily zerwała się z podłogi. Nie była pewna czy nie zamknęła się na klucz. Odetchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że nie.

– Emily, to ja, Lena. Przyniosłam ci kawę. Proszę, otwórz drzwi. Wiem, że jesteś zdenerwowana. Mogłybyśmy porozmawiać?

Emily usiadła na łóżku, podkuliła kolana i objęła je rękami. Czuła się jak zraniony ptak, któremu ucięto skrzydła. Przypomniała sobie, że kiedyś czuła się jak stary, zmęczony pies. Sama nie wiedziała, co było gorsze. Jedyne czego była pewna, to że serce krwawi jej z bólu.

Wczoraj skradała się pod domem jak złodziej i szpiegowała własne przyjaciółki. Dzisiaj schowała się w swoim pokoju, jakby zrobiła coś złego. Pomyślała, że rzeczywiście ogromnie się zmieniła przez te ostatnie lata. I że powinna teraz zejść na dół i wszystko wyjaśnić. Nie można pozwalać, żeby rana się jątrzyła.

– Nie mogę cię wpuścić – odrzekła płaczliwym głosem. Owszem, możesz, powiedziała sobie w duchu. Jesteś w stanie zrobić co tylko trzeba. Przecież właśnie dlatego, że to potrafisz, osiągnęłaś aż tak wiele. Dasz sobie teraz radę – to nie ulega wątpliwości. Twoje przyjaciółki mają prawo, by je wysłuchano.

Emily przyczesała włosy i popatrzyła w lustro. Zdążyła już zapomnieć o swojej nowej twarzy. Ale nagle, w tej jednej chwili, nie miało dla niej znaczenia, jak wygląda. Liczyło się tylko to, kim właściwie jest ta osoba patrząca na nią z lustra.


* * *

Usiadły wszystkie wokół stołu w kuchni, każda z kubkiem kawy przed sobą. Krzesło Emily było puste, zresztą jej kubek także.

– Najwyraźniej miałyście przyjęcie – powiedziała przyciszonym głosem.

– Owszem. Prawdę mówiąc świętowałyśmy nie tylko z powodu walentynek. Zoe podpisała kontrakt z dużą firmą ubezpieczeniową w Raritan Center, a Martha z zakładem chemicznym w Middlesex Industrial Park. Ben natomiast miał sfinalizować umowę z tą nową firmą, która powstała za Foodtown. Zadzwonił nawet wieczorem i powiedział, że sprawa jest załatwiona. On też był zaproszony na kolację, ale przyjechała jego młodsza siostra, która studiuje w Tampa, i Ben zabrał ją i Teda do Poconos na narty. Nie zachowywałyśmy się wcale aż tak frywolnie jak… jak ci się wydawało, gdy się zjawiłaś – opowiadała Lena. I ton jej głosu, i wyraz oczu świadczyły o zmęczeniu.

– Usiądź, Emily. Naleję ci kawy – zachęcała cicho Kelly.

– Pewnie chciałabyś wiedzieć, kto… czyje samochody widziałaś na podjeździe. No cóż… Rose i ja zaprosiłyśmy dziewczyny na spóźniony bal noworoczny w klubie bliźniąt i… wprawdzie do klubu mogą należeć tylko bliźnięta, ale na bal możemy zapraszać gości… no wiesz. Wszyscy… świetnie się ze sobą zgadzali i przyszło też kilka nowych par, które przyprowadziły ze sobą kolejne pary bliźniaków, których nie znałyśmy, bo nie należały do klubu… i myślałyśmy… tak dobrze bawiłyśmy się w ich towarzystwie… wiem, że plotę trzy po trzy i sama nie wiem dlaczego – powiedziała Helen.

– Przez ciebie poczułyśmy się tak, jakbyśmy zrobiły coś złego – oświadczyła Lena chłodnym tonem. – Fakt, nie powinnyśmy iść spać zostawiając cały ten bałagan, lecz uzgodniłyśmy, że wcześniej wstaniemy i posprzątamy. Wypiłyśmy trochę za dużo wina. Jeśli w ten sposób zarobiłyśmy u ciebie krechę, to bardzo nam przykro.

– Nie wiedziałyśmy, że wrócisz wczoraj – podjęła Nancy. – Dlaczego się do nas nie przyłączyłaś, tylko poszłaś do siebie na górę? Myślę, że zachowałaś się nienormalnie, Emily. Dlaczego wzbudzasz w nas, a przynajmniej we mnie, poczucie, że robię coś podstępnego za twoimi plecami? Przecież my także tu mieszkamy. Powiedziałaś, że możemy przyjmować gości, chyba że miało się to odbywać wyłącznie podczas twojej obecności w domu?

A więc to była siostra Bena, myślała Emily. Od razu jej ulżyło. Wiedziała, że powinna teraz coś powiedzieć, dać koleżankom jakiś znak, że wszystko jest w porządku. Tyle że w porządku nie było. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa i miała świadomość, że – jak mawiał Ian – gotowa jest w tej chwili samej sobie zrobić na złość, byle drugiemu dokuczyć. Znów dawała się ponieść swemu głupiemu uporowi. Wmawiała sobie, że nawet jeśli jej przyjaciółki spotkały tych mężczyzn niedawno i nie wywiązała się między nimi jakaś głębsza więź, to przecież prędzej czy później dojdzie do tego. A wówczas opuszczą ją jedna po drugiej. I zostanie sama. W końcu skinęła głową. Czuła się bardzo nieprzyjemnie, jakby juz nie należała do tego grona.

– Oczywiście, że macie prawo przyjmować gości. Gratuluję wam nowych sukcesów w pracy. Ja też załatwiłam parę kontraktów w Nowym Jorku. Dokumenty leżą w kopercie na szafce. Ciężko mi to powiedzieć, ale chyba już czas, żebyście poszukały sobie innego mieszkania i wyprowadziły się stąd. Nie możemy do końca życia bawić się w harcerki. Ja… zamierzam sprzedać ten dom i kupić mniejszy albo jakieś mieszkanko. Może gdzieś w Park Gate. Nie musicie się jednak spieszyć. Właściwie to w ogóle nie ma pośpiechu, więc szukajcie spokojnie.

Powiedziawszy to odstawiła kubek i wyszła z kuchni. Gdy znalazła się w swoim pokoju, bezpieczna i zamknięta w czterech ścianach, wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się jak dziecko czkając i pociągając nosem. Nie przewidziała, że to, co zrobiła, zaboli aż tak bardzo. Przypuszczała, że jeśli sama będzie inicjatorką rozstania z przyjaciółkami, to cierpienie z tym związane okaże się łatwiejsze do zniesienia.

A wszystko z powodu głupiego przyjęcia. No cóż, nie mogła już cofnąć słów, które wypowiedziała. Nawet gdyby chciała, a przecież nie miała wcale takiego zamiaru. – Nie wahaj się, Emily, rób co masz do zrobienia, powiedziała sobie. Tylko co, do cholery, mam właściwie do zrobienia?

Muszę przestać opierać swoje szczęście na innych ludziach. Muszę ułożyć sobie własne życie. I zamknąć na zawsze ten jego rozdział, który już się skończył, a do którego należał również Ian. Dopiero wtedy będę mogła rozpocząć nowy etap. Po raz kolejny zresztą. – Ale czego ty właściwie pragniesz, Emily – pytała samą siebie.

Chcę… chcę być szczęśliwa, zadowolona, mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, podzielić się codziennymi przeżyciami, zarówno tymi złymi, jak i tymi dobrymi, kogoś, kto by mnie nie osądzał. Chwileczkę, upomniała siebie, a co ja przed chwilą zrobiłam? Nie tylko osądziłam swoje przyjaciółki, ale jeszcze wytoczyłam im proces i skazałam je. Nawet Bena. Wszystko zepsułam, pomyślała.

Chwilę później wyleciała z pokoju jak strzała i zaczęła zbiegać na dół skacząc po dwa schodki. Przemknęła przez pomieszczenia na dole wymijając stół po drodze i wpadła do kuchni. Zatrzymała się tak gwałtownie, że aż się poślizgnęła. Wszystkie jej przyjaciółki płakały. Ona sama zresztą także.

– Chciałam tylko powiedzieć, że nie mam nic przeciw temu, jeśli wolałybyście się wyprowadzić. Po prostu nie zniosłabym żegnania się siedem razy. Pomyślałam, że jeśli powiem wam wszystkim naraz, żebyście poszukały sobie innego mieszkania, to tylko raz będę cierpieć. Nie mogę wytrzymać… Wydawało mi się, że nie przeżyłabym tego powtórnie. Obserwowałam was przez okno, jak siedziałyście przy stole; każda z was kogoś miała i wiedziałam, po prostu wyczułam, że… – Na moment głos jej się załamał, lecz zaraz znów zaczęła mówić: – Popracuję nad sobą. Proszę, nie bądźcie na mnie złe. Zachowałam się jak idiotka. Kiedy wracałam do domu z prezentami, z nowymi kontraktami, z nową twarzą i piersiami, wyobrażałam sobie… chciałam, żebyśmy… ale teraz to już nie ma znaczenia. Byłam głupia i postąpiłam dokładnie tak samo jak wtedy, gdy byłam z Ianem. Miałam nadzieję, że wydoroślałam i zmądrzałam, ale emocjonalnie chyba wciąż jestem na poziomie przedszkolaka.

W jednej chwili wszystkie koleżanki zerwały się z miejsc i obstąpiły Emily oglądając jej twarz, dotykając skóry, to znów odsuwając się nieco, by, jak ujęła to Nancy, właściwie ocenić zarys biustu. A potem zaczęły mówić jedna przez drugą przekrzykując się; opowiadały o zaproszonych na przyjęcie bliźniakach, o tym, w czym każdy z nich mógł im pomóc, o interesach, o pogodzie, o domu i wszystkim, co tylko przyszło im do głowy. W sumie można by to streścić następująco: – Tęskniłyśmy za tobą, Emily. Bez ciebie nic nie było takie jak powinno.

– Ja także za wami tęskniłam – odrzekła Emily ocierając oczy. – Wczoraj wieczorem, kiedy zobaczyłam was ucztujące przy stole pojechałam do Bena, a drzwi otworzyła mi młodziutka dziewczyna. Udałam, że pomyliłam adres. Pomyślałam, że Ben postanowił dać sobie ze mną spokój. A potem poczułam się kompletnie przybita. Wybaczycie mi?

– Oczywiście. Czyż nie po to ma się rodzinę?

– Czy nad nami czuwa jakiś dobry duch, czy co? – zastanawiała się Emily uszczęśliwiona.

Chyba czuwa.

15

– Emily, wyjdziesz za mnie? – spytał Ben. – Oświadczam ci się już piętnasty raz w ciągu ostatnich dwóch lat. No jak, czy dzisiaj jest mój szczęśliwy dzień?