Czego ty pragniesz, Emily? – pytała samą siebie. – Rzecz w tym, że nie wiem. Jednego jestem pewna, myślała, że muszę się stąd wyrwać, zanim naprawdę przegram życie. Muszę gdzieś wyjechać. Jadę. Zaraz się spakuję i wyjadę. I to natychmiast, nie jutro czy dziś wieczorem, ale zaraz. Mapę kupię na stacji benzynowej. Zadzwonię jeszcze tylko do dziewczyn i do Bena, i wyruszam.

W ciągu ostatnich paru lat Emily zdążyła pokochać swój dom. Był tak pełen życia, ciepły i przytulny, bo każda z jego mieszkanek dodała do jego wystroju coś od siebie – rośliny w doniczkach, miedziane naczynia w kuchni, plecione dywaniki, bibeloty na parapetach czy słoiki po majonezie wypełnione kolorowymi szkiełkami, które połyskiwały i migotały, gdy przeświecały przez nie wpadające przez kuchenne okno słoneczne promienie.

Któraś z koleżanek uszyła kraciaste zasłony do okien i tylnych drzwi w kuchni, ale Emily nie mogła sobie przypomnieć która. Pomyślała jednak, że naprawdę dobrze im się mieszka w tym domu. Wszystkie kobiety zżyły się ze sobą i tutaj było ich miejsce; razem tworzyły zespół, w którym każda pracowała na rzecz wspólnego dobra.

Wzrok Emily powędrował ku łazience, tej obok kuchni. Kiedyś zamknęła jej drzwi na klucz i powiedziała koleżankom, że nie można z niej korzystać. Minęły już całe lata, przez które nie myślała choćby o otworzeniu tych drzwi. Na podłodze za nimi wciąż leżały szczątki lustra – tysiące drobniutkich kawałeczków. Właściwie dlaczego? Powinna przecież wejść do tej łazienki, posprzątać i zamówić u szklarza nowe lustro. Tylko, gdzie jest klucz? Pewnie w szufladzie z rupieciami. Ale ten zamek dałoby się otworzyć nawet czubkiem noża. A gdyby nie, to wystarczy zdjąć drzwi z zawiasów. Zakładając oczywiście, że będzie chciała je otworzyć.

Nie spuszczając oczu z drzwi, Emily wróciła myślami do tego, co powiedział ksiądz. Usiłowała przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni obudziła się rano i miała ochotę śpiewać z radości. No tak, to było w dniu ślubu. A kiedy niechętnie kładła się spać, bo miała ważniejsze rzeczy do zrobienia? W noc przed ślubem. A kiedy zachwycała się wschodami i zachodami słońca? Nigdy. Kiedy ucieszyła się na widok kwiatu albo ptaka? Nigdy. No, chyba, że liczą się motyle. Bo raz, w dniu ślubu, Ian dał jej motylka, którego miała wypuścić na wolność. A co do tych śmieci, to owszem, była wdzięczna, że śmieciarze je wywożą, lecz nie czuła się z tego powodu szczęśliwa. A czy uśmiechała się i śmiała w głos? Prawie wcale. A wesoło bawiące się dzieci? Ilekroć je spotykała, serce ściskało się jej z bólu. Jak właściwie miała śmiać się i radować, i udawać że wszystko jest dobrze, skoro miała złamane serce?

Przeszukała szufladę z rupieciami i znalazłszy klucz zacisnęła go w dłoni. Sztywno wyprostowana ruszyła w stronę łazienki i wsunęła klucz do zamka. Gdy otworzyła drzwi, zapaliła światło i popatrzyła na pustą ścianę, na której kiedyś wisiało lustro. Teraz były na niej tylko czarne grudki kleju. W jednym z górnych rogów został nawet kawałek lustra. Gdyby stanęła na krześle, mogłaby zobaczyć w nim swoją twarz. O ile miałaby na to ochotę, naturalnie. Wyszła z łazienki i ruszyła do schowka po mocny kubeł na śmieci, szczotkę i śmietniczkę. Potem zmiotła z podłogi tyle szkła, ile się dało, a resztki zebrała odkurzaczem. Następnie włożyła gumowe rękawice i porządnie wyszorowała całą łazienkę, sedes i umywalkę. Powiesiła też świeże ręczniki. Gdy podłoga wyschła, przyniosła jedno z kuchennych krzeseł i weszła na nie.

Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. – Cześć, Emily – powiedziała przyciszonym głosem. – Tak długo wpatrywała się w twarz w zwierciadle, że aż oczy zaczęły jej łzawić. – To ja. Mam ci coś do powiedzenia, Emily Thorn, coś, co zrozumiałam dopiero po rozmowie z księdzem Michaelem, bo sama byłam za głupia, żeby to pojąć. A chodzi o to, że nie można wrócić do tego co było, nie da się odzyskać przeszłości. Tak bardzo się starałam, udało mi się nawet zmienić swój wygląd, żebym była taka, jak ta Emily, którą kiedyś byłam i którą znów chciałam się stać. Tak była pochłonięta próbą odtworzenia swojej zewnętrznej powłoki, że zapomniałam zupełnie o… że zamknęłam całkiem swoje wnętrze. Przestałam czuć. Zmarnowałam większość swego życia. A teraz chcę na powrót mieć tę cząstkę mojego ja. Pragnę umieć cieszyć się i śmiać. I chcę znów móc odczuwać. A jeśli ponownie ktoś mnie zrani, to będę wiedziała, że wciąż jestem żywa. W przeciwnym razie, skąd miałabym to wiedzieć? Wyciągnęła rękę i ostrożnie pociągnęła wiszący na ścianie kawałek lustra.

– Żegnaj, Emily Thorn. Jesteś kimś nieprawdziwym, sztucznym, jesteś fikcją.

Odniosła krzesło do kuchni, ale zostawiła w łazience zapalone światło i otwarte drzwi.

Podniosła leżącą na stole karteczkę z nazwą i numerem telefonu tego górskiego Ustronia, o którym opowiadał jej ksiądz Michael. Zadzwoniła tam, poprosiła o bliższe informacje i zanotowała parę rzeczy. – Chciałabym zarezerwować pokój od jutra – oznajmiła. – Nie jestem pewna, kiedy dokładnie przyjadę. Tak, proszę o domek jednoosobowy. Sypialnia, salon i łazienka. Tak, świetnie. Jak długo zostanę? Nie potrafię tego określić! – Zapisała jeszcze kilka wskazówek odnośnie do drogi. W pół godziny spakowała cztery walizki. Skoro nie umiała sprecyzować terminu wyjazdu, musiała zabrać ze sobą dużo ubrań. Zniosła bagaż na dół, ustawiła przy drzwiach wejściowych, po czym zadzwoniła do przyjaciółek i do Bena prosząc, by wszystko zostawili i natychmiast przyjechali do domu. – To bardzo ważne – oświadczyła. – Zanim jednak przygotowała dzbanek świeżej kawy, zatelefonowała jeszcze na lotnisko i zarezerwowała sobie miejsce w samolocie do Asheville w Północnej Karolinie oraz do agencji wynajmu samochodów z prośbą, by podstawiono dla niej auto. Planowała przenocować w Asheville i wcześnie rano wyruszyć w drogę do Ustronia.

Nakryła stół ustawiając na nim śmietankę, cukier i filiżanki, a przy nich łyżeczki i serwetki. Potem usiadła i czekała. Kiedy jej współlokatorki weszły do domu, od razu wyczuły, że coś się stało. Emily poznała to po ich twarzach. Wszystkie spoglądały w stronę otwartych drzwi łazienki.

– To była ostatnia rzecz, jaką musiałam zrobić. Posłuchajcie mnie teraz – jest jeszcze coś, co mnie czeka. Wiem, że przez jakiś czas dacie sobie radę beze mnie. Mówię „przez jakiś czas”, bo nie wiem dokładnie, jak długo mnie nie będzie. Muszę odnaleźć samą siebie. – Na jej twarzy pojawił się uśmiech, szczery i ciepły. – Myślicie, że to oklepany frazes? Niestety, ja naprawdę właśnie to muszę zrobić. Pewnie uznacie, że jestem jedną z tych co to późno zaczynają, późno dojrzewają… czy jeszcze coś innego. W każdym razie należę do osób, którym trzeba wbić coś do głowy, żeby do nich dotarło. Ale pojęłam to. Wreszcie zrozumiałam. Poradzicie sobie tutaj. Zresztą obecnie interes sam właściwie idzie do przodu, dzięki wam wszystkim. Nic się nie zmieni. Możecie tu mieszkać tak długo jak zechcecie i żyć tak jak do tej pory.

– A gdzie się wybierasz? – zapytali chórem.

– Do Czarnej Góry w Północnej Karolinie. To niedaleko od Tennessee w Great Smoky Mountains. Leży tam swego rodzaju ustroń. Przy telefonie zostawiłam numer. Możecie zadzwonić i zostawić wiadomość, a ja do was oddzwonię, bo w domkach nie ma telefonów. No, nie róbcie takich sceptycznych min. – Roześmiała się. – Dam sobie radę.

– Będzie mi ciebie brakowało – powiedział po prostu Ben.

– Mnie ciebie też. Wszystkich was będzie mi brakowało. Już za wami tęsknię, a przecież jeszcze nie wyjechałam. Zdaję sobie sprawę, że chcecie wiedzieć, dlaczego tak postępuję, ale jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to że osiągnęłam już cel, jaki sobie wyznaczyłam. Dzisiaj przypada rocznica śmierci Iana, ale nie przypisujcie temu większego znaczenia niż ma w rzeczywistości. Nie wolno marnować życia, a ja nie zamierzam tracić ani jednego dnia więcej. Wiecie chyba, co mam na myśli. Do tej pory tak byłam pochłonięta poprawianiem swojego wyglądu, że całkiem zapomniałam o tym, co jest we mnie. Zamknęłam się w skorupie nic przez nią nie przepuszczając. Ben wie to chyba najlepiej. Wierzcie mi, że w ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy aż do dziś rana, kiedy to pewien mądry człowiek zwrócił mi na to uwagę. Znacie mnie, więc rozumiecie, że od razu postanowiłam działać. Zapewne nie uda mi się tak raz dwa wszystkiego naprawić i jestem tego świadoma. Właśnie dlatego nie potrafię powiedzieć, jak długo mnie nie będzie.

– Brawo, Emily – powiedział Ben bezbarwnym głosem. – Będziemy na ciebie czekać.

– Nie spiesz się.

– Czuję się taka szczęśliwa – dodała Emily wydmuchując nos w chusteczkę. – Nie chcę się rozpłakać i nie chcę, żebyście wy ryczeli. No więc… kto odwiezie mnie na lotnisko?

– Żarty sobie stroisz? Wszyscy z tobą jedziemy – wykrzyknęły siostry Demster.

Emily nie wytrzymała i rozpłakała się.

– Strasznie was kocham. Dziękuję, że mnie rozumiecie.

– Zaczekam na zewnątrz – oznajmił Ben odwracając się, żeby nikt nie dostrzegł, że ma łzy w oczach. – Załaduję bagaże. Przypuszczam, że to te walizki przy drzwiach.

Emily skinęła głową. Wyszła za Benem przed dom. Tam wtuliła się w jego objęcia i płakała z głową na jego ramieniu.

– Muszę to zrobić – wyszeptała.

– Wiem, Emily. Skoro czujesz, że to ci potrzebne, jedź. Emily uśmiechnęła się przez łzy.

– Zawsze mi to powtarzasz. Jesteś wspaniałym przyjacielem, Ben. Jesteś przy mnie, ilekroć cię potrzebuję. Start mieliśmy niezbyt udany, ale daliśmy sobie radę. Dzięki tobie moje życie jest bogatsze. Nigdy tak naprawdę nie lubiłam pikników, dopóki ty mnie nie zabrałeś na zieloną trawkę. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, że polecę balonem, a jednak szybowałam w powietrzu. Pokazałeś mi, że mogę nie bać się samej siebie. Bardzo wiele się od ciebie nauczyłam. Ale jednego wciąż nie rozumiem. Ani razu słowem nie wspomniałeś o moim liftingu. Dlaczego?

– O jakim liftingu? Według mnie, ciągle wyglądasz tak samo – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Oczywiście, że zauważyłem, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Kocham tę Emily Thorn, którą poznałem i nic tego nie zmieni. No już, nie płacz. Wyruszasz przecież na spotkanie przygody i tylko od ciebie zależy czym dla ciebie będzie. Pomyśl czasem o mnie, o swoich przyjaciółkach i o firmie, ale tylko wtedy, gdy będziesz miała czas. Kocham cię, Emily. Będę na ciebie czekał. Bo wrócisz, prawda? – zapytał zaniepokojony.