Emily wybuchnęła śmiechem.
– Może powinnaś zmienić przynętę. Skąd pochodzisz, Rosie?
– Z Barnesboro w Pensylwanii. Jestem wieśniaczką ze wsi zabitej dechami. Rozważałam możliwość przeprowadzenia się na południe, żeby uciec od mroźnych zim, ale ilekroć pomyślę o pakowaniu wszystkich moich rzeczy porzucam ten zamiar. Dlatego na zimę wyjeżdżam na Florydę, a na wiosnę wracam do domu. Chodźmy na spacer. Musimy spalić kalorie z kolacji. Chyba że masz jakieś inne plany.
– Słusznie – odparła chichocząc Emily. – Przejdźmy się. Za bardzo się objadłam.
– Tutaj o to nietrudno. Świeże powietrze wzmaga apetyt, lecz w ciągu dnia dużo się spala. W końcu czegokolwiek człowiek by się tu tknął, jest jakąś formą gimnastyki. No, ale teraz kolej na ciebie – opowiadaj-
Pamiętaj, że nie możesz pozwolić mi tak nadawać cały czas, bo sama nie będziesz miała okazji się odezwać. Opowiedz mi o sobie, Emily. Oczywiście tylko to co chcesz – dodała pospiesznie.
– Właściwie nie mam wiele do opowiadania. Rozwiodłam się, a mój były mąż umarł w zeszłym roku. Jestem dość nudna. Pracujesz gdzieś, Rosie?
– W całym swoim życiu nie przepracowałam ani jednego dnia – za pieniądze oczywiście. Ale w domu zaharowywałam się na śmierć. Wprost spod skrzydeł rodziców trafiłam do domu mego męża i wkrótce urodziłam dziecko. Mąż bardzo dobrze zarabiał. Zajmował się ubezpieczeniami i przekonany był o wartości tego, co sprzedawał, więc interesy świetnie mu szły. Nie jestem bogata, ale mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie zawracać sobie głowy pracą i nie martwić o zabezpieczenie na starość. Stać mnie nawet na to, żeby w razie potrzeby wspomóc dzieci. Mój Harry zmarł na polu golfowym. Byłam wtedy strasznie wściekła. Ale to osobna historia. No, powiedz, jak ci się tutaj podoba?
– Jest cudownie. Czy zimą również są tu jacyś goście?
– Tak. Prawdę mówiąc, to jest więcej chętnych niż miejsc. Po śmierci Harry’ego przyjechałam tu kiedyś na Boże Narodzenie. Po prostu czułam, że muszę coś takiego zrobić. Ale cały czas ryczałam, więc wróciłam do domu wcześniej niż zamierzałam. Ale zimą jest tu inaczej. Jeździ się na nartach i skuterem śnieżnym, albo konno. Konie uwielbiają śnieg. Założę się, że tego nie wiedziałaś. Wszyscy siadają przy kominku i robi się ciepła atmosfera, a przy szklaneczce czegoś dobrego zawiązują się przyjaźnie. Siostra Cookie robi grzane wino z korzeniami, po którym ma się ochotę zrzucić z siebie ciepłe rzeczy.
– Mam zamiar pojeździć jutro rowerem. Może wybrałabyś się ze mną, Rosie?
– Bardzo chętnie. Ale chyba powinnyśmy już wracać. Mam na dużym palcu wielki odcisk, który zaczyna mnie strasznie boleć. Z przyjemnością włożyłabym kapcie, ale najpierw odprowadzę cię do domku.
– Nie musisz – zaprotestowała Emily.
– Jasne, że muszę. Nie znasz jeszcze wszystkich ścieżek, a zrobiło się ciemno. Musisz przyzwyczaić się do tego, że ścieżki oświetlone są kagankami. Podczas mojego pierwszego tutaj pobytu błąkałam się przez parę godzin. Zakonnice wysłały ludzi na poszukiwania. Zrobiło mi się wtedy nieprawdopodobnie głupio. Po drodze wstąpimy do sklepiku, żebyś mogła kupić sobie jakieś napoje i soki. Wszystko zapisywane jest na twój rachunek, który regulujesz pod koniec miesiąca. Właściwie to każdy obsługuje się sam i zapisuje, co bierze. Przyszło mi do głowy, że mogłybyśmy usiąść u ciebie na ganku, odpocząć i pogadać popijając colę.
– Świetny pomysł.
Powiedziawszy to Emily uświadomiła sobie, że słowa te były najzupełniej szczere. Polubiła Rosie Finneran. Teraz ani te lasy, ani samotność nie wydawały jej się takie straszne.
Nieco później, gdy już doszły do domku Emily, Rosie wbiegła po schodkach, zabrała sprzed drzwi kaganek, po czym zapaliła go od jednego z tych, które płonęły wzdłuż drogi.
– A widzisz, sama szłabyś pewnie w ciemności. Kiedy wychodziłaś na kolację, było jeszcze widno i nie zapaliłaś swojego kaganka. A to jest – ciągnęła umieszczając latarenkę w przeznaczonym dla niej betonowym pojemniku – twoja lampa oświetlająca wejście do domu. Ale musisz ją sama zgasić przed pójściem spać. Te wzdłuż ścieżki palą się przez całą noc.
– Jaki wzniesiemy toast? – zapytała Emily wspominając liczne okazje oblewania rozmaitych wydarzeń, które urządzała razem ze swymi współmieszkankami.
– Może za przyjaźń i za to, żebyśmy zostały przyjaciółkami.
– Bardzo mi to odpowiada – zgodziła się Emily trącając się z Rosie butelkami.
Przez jakiś czas siedziały w milczeniu ciesząc się własnym towarzystwem, sącząc drinki, wsłuchując się w kumkanie żab i cykanie świerszczy, i wpatrując się w usiane gwiazdami niebo. O dziesiątej Rosie uznała, że czas już iść spać.
Kiedy w sypialni Emily zaczęła się rozbierać, uświadomiła sobie, jak bardzo czuje się samotna. Ni stąd, ni zowąd zaczęła płakać. Tak strasznie szlochała, że cała się trzęsła. Zaczęła się zastanawiać, czy coś jest z nią nie tak. – Czegóż ty chcesz, Emily – pytała samą siebie. – Co uczyni cię szczęśliwą? I czym, u diabła, jest szczęście? No, wydmuchaj nos, zapal papierosa i posiedź jeszcze na ganku. Pomyśl o tym, co dobrego cię spotkało i weź się w garść.
Otulona szlafrokiem Emily oparła się wygodnie o poduszki, które wyniosła ze sobą na ganek. Noc była ciepła i koc okazał się niepotrzebny. Przy świetle palącego się kaganka czuła się bezpieczna. W końcu zmorzył ją sen, a potem obudził blask latarki świecącej jej prosto w twarz. Była trzecia nad ranem.
– Kto… kto tu jest? A, to pan Haliday. Czy coś się stało? – spytała.
– Właśnie miałem o to samo zapytać panią. Przykro mi, że panią obudziłem, ale sprawy bezpieczeństwa traktujemy tutaj bardzo poważnie. Zastępuję dziś Ivana. Nadwerężył sobie kręgosłup próbując przesunąć pień drzewa, które kilka dni temu zwaliło się w czasie burzy.
– Ja… nie miałam ochoty spać w domku. A prawdę mówiąc to… nie mogłam tam zasnąć. Przyszłam więc na ganek, żeby pomyśleć o tym, co mam w życiu dobrego, tak sobie podumać i… no cóż, sam pan widzi. Chyba nie przyzwyczaiłam się jeszcze do świeżego powietrza.
– Na to potrzeba kilku dni – odparł Matt.
– Zawsze pan chodzi po lesie w środku nocy?
– Raz o dwunastej, a potem o trzeciej. Dostaję za to dodatkowe pieniądze. Przydadzą się, bo mam dwójkę dzieci i za parę lat będę Je musiał posłać do college’u.
– Ja nie mam dzieci – powiedziała przyciszonym głosem Emilv
– Są dni,, kiedy wcale nie wydają mi się radością mojego życia – odparł Matt. – Kiedy były małe, niewiele sprawiały kłopotu, ale teraz są większe i mam z nimi dużo więcej problemów. Sam już nie wiem, czy jest coraz gorzej, czy coraz lepiej.
– A kto się nimi zajmuje, gdy pan patroluje okolicę?
– Ilekroć mam służbę, nocuje u nas opiekunka. W ciągu dnia radzą sobie same. Sąsiedzi mają na nie oko, a zresztą latem często przychodzą tutaj. Zimą są za dnia w szkole. Nie zaniedbuję ich.
– Nie zamierzałam wcale tego sugerować – odparła chłodno Emily.
– Podoba się pani tutaj?
– Tak, ale jest tu strasznie cicho. Chyba nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona. Od razu bardzo polubiłam się z Rosie Finneran. Chyba zyskałam sobie w niej przyjaciółkę. Cieszę się z tego. Lubię ludzi, lecz tęsknię za moimi przyjaciółmi, a przecież jestem tu dopiero jeden dzień.
– Stawiam pięć dolarów, że zanim minie miesiąc nie będzie pani chciała wracać do domu. A musi pani wiedzieć, że niechętnie się zakładam.
– Przyjmuję zakład. Nie jestem pewna, czy mam żyłkę do hazardu, ale chyba tak – powiedziała z namysłem. – Zdarzało mi się już grać o bardzo wysokie stawki. Kładłam na szali własne życie i zabezpieczenie finansowe.
– I wygrała pani?
Emily roześmiała się. Sama nie mogła uwierzyć, że śmieje się o trzeciej nad ranem.
– Chyba można tak powiedzieć. Ale patrzyłam na tę wygraną raczej jak na cel, który sobie wyznaczyłam i osiągnęłam. A kiedy już to się stało, nie miałam wcale pewności czy to rzeczywiście jest to, czego chciałam… to znaczy zależało mi na tym, ale odnosiłam wrażenie, że to mi nie wystarcza, wie pan chyba co mam na myśli.
– Czy jest pani mężatką, pani Thorn?
– Kiedyś byłam. Ale rozwiodłam się, a potem – w zeszłym roku – mój były mąż umarł. Może nawet słyszał pan o tym w telewizji; sprawa była dość głośna, Ian został zastrzelony przed kliniką aborcyjną w Los Angeles. Bardzo ciężko to przeżyłam, ale dałam sobie radę, bo musiałam. Niedawno rozmawiałam z pewnym księdzem, który powiedział mi o Czarnej Górze. I tak właśnie tu trafiłam. A pan, panie Haliday?
– Proszę mówić mi Matt. Wszyscy tak mnie nazywają.
– A ja jestem Emily.
– W porządku. Mieszkam w tych okolicach od urodzenia. Nigdy stąd nie wyjeżdżałem, za wyjątkiem pobytu w szkole. Wróciłem tu zaraz po skończeniu nauki i od razu dostałem pracę jako strażnik parku. Potem się ożeniłem i urodziły się dzieci.
Fakt, że siedzi w obcym sobie miejscu w środku lasu i o trzeciej nad ranem prowadzi rozmowę ze strażnikiem wcale nie wydał się Emily dziwny.
– I od tej pory żyłeś niemal szczęśliwie – dodała cicho.
– Rzeczywiście, prawie. Czasami nie dane jest nam być naprawdę szczęśliwymi – odparł ze smutkiem.
– Czy jesteś szczęśliwy, Matt?
– Zadowolony, to właściwe słowo. Nie mam pewności, czym jest szczęście. Kiedy żyła żona, myślałem że je mam, ale być może to też było tylko zadowolenie. Tutaj wszyscy dużo mówią o spokoju, zadowoleniu, o dobrym samopoczuciu w sensie duchowym. Rzadko kiedy ktoś używa słowa szczęście. A ty, Emily?
Emily nie miała najmniejszego zamiaru zwierzać się komuś, kto był jej zupełnie obcy, chociaż czuła się, jakby znała go już dość dobrze.
– Ja zadowolona jestem ze wszystkiego, co wypełnia moje życie. Kto wie, może każdy z nas powinien spróbować odgadnąć co znaczy słowo szczęście, a potem przekonać się, czy potrafi je odczuwać. Myślę, że często instynktownie unikamy szczęścia, bo boimy się, że nie potrwa długo – lepiej więc w ogóle go nie doświadczyć niż przeżyć potem zawód.
"Kochana Emily" отзывы
Отзывы читателей о книге "Kochana Emily". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Kochana Emily" друзьям в соцсетях.