– Przypuszczam, że masz rację, chociaż może i nie.

Na słabo widocznej w ciemności twarzy Emily pojawił się uśmiech.

– Odpowiedź godna prawdziwego polityka – powiedziała.

– Czy jesteś jedną z tych kobiet karierowiczek?

– Chwileczkę, dlaczego to pytanie ma taki niemiły wydźwięk? – spytała chłodnym głosem.

– Wiele takich kobiet przyjeżdża tutaj w poszukiwaniu czegoś – nie wiadomo czego. Najpierw wkraczają do świata mężczyzn, walczą, kopią i drapią pazurami, a kiedy już osiągną cel, nie potrafią poradzić sobie z sytuacją i przychodzą tu do lasu, żeby grzebać we własnej duszy. A potem wracają do domu, wychodzą za mąż i rzucają pracę.

– No cóż, jeśli nie przemawia przez ciebie czysty szowinizm, to nie wiem jak można to nazwać – odparła najeżona. – Czy mam przez to rozumieć, że twoim zdaniem miejsce kobiety jest w kuchni, po której chodzi w kapciach i z brzuchem?

– O ile sama tego chce. Ale jeśli pragnie czegoś innego, to powinna być gotowa za to zapłacić. Problem polega na tym, że najczęściej nie chce płacić. Powtarzam oczywiście tylko to, co słyszałem na ten temat. Siostry dużo o tych sprawach rozmawiają. Ale ich rady pozostawiają wiele do życzenia. Za to ich tryb życia wpływa na ludzi bardzo korzystnie. Ale mężczyźni, ci na wysokich stanowiskach, którzy tu przyjeżdżają, nie są wcale lepsi od kobiet. Rzucają wszystko w diabły i wyruszają w podroż żaglówką dookoła świata, podczas gdy kobiety wracają do domu i wychodzą za mąż. Zupełnie tych ludzi nie rozumiem. Dlaczego nie mogą zachować we wszystkim umiaru? No, ale – kończył Matt rozmowę – chyba zabrałem ci wystarczająco dużo czasu. Muszę pójść teraz do głównego budynku i spisać raport. Przykro mi, że cię obudziłem.

– Nic nie szkodzi. Jestem już zupełnie rozbudzona. Chyba po prostu posiedzę sobie tutaj i obejrzę wschód słońca.

– To moja ulubiona pora dnia. Sama zobaczysz, jak wspaniale połyskują kropelki rosy w pierwszych chwilach poranka. Wszystko wokół wygląda jakby było usiane drobniutkimi diamencikami. A od zapachu sosen aż kręci się w głowie.

– Miałam kiedyś na Boże Narodzenie choinkę, której zapach był upajający.

– Wy, ludzie z miasta, nie macie pojęcia o drzewach – odparł drwiącym tonem. – Wycinacie je sobie w lesie i ciągniecie do domu. My nie sypiemy w ziemię nawozów chemicznych ani innych śmieci. To szalona różnica. Gdybyś zabrała do domu jedno z tutejszych drzewek, czułabyś jego zapach w każdym kącie. Zresztą sama się przekonasz – powiedział wstając ze schodka, na którym siedział. – Czy poważnie uważasz mnie za męskiego szowinistę?

– Uhu – odparła Emily z poważną miną starając się ukryć uśmiech.

– Moja córka powiedziała mi to samo. Chyba więc będę musiał popracować nad sobą.

– Na twoim miejscu tak bym właśnie zrobiła. Dzięki, że wpadłeś.

– Na tym polega moja praca – odparł krótko. – Zobaczysz co będzie jutro. Przekonasz się, że Phillie i Tiny wiedzą, że tu siedzieliśmy i gadaliśmy. Nie wiem, jak one to robią, ale nic co się tu dzieje nie da się przed nimi ukryć. To renegatki.

– Zapamiętam to sobie. Dobranoc, Matt.

– Dobranoc, Emily.

Emily skuliła się w fotelu i nawet się nie zorientowała, gdy zmorzył ją sen. Obudziło ją jakieś szuranie przy schodkach akurat w chwili, gdy wschodziło słońce. Od razu się uśmiechnęła.

– Chwileczkę, maluchy, już do was idę. – Niesamowite – powtarzała potem co chwila chodząc między wiewiórkami i królikami, które zajadały wyłożone przez nią przysmaki.

Jeszcze szerzej się uśmiechnęła, gdy na liściach krzewów i drzew dostrzegła coś, co przywodziło na myśl diamentowe naszyjniki. Chodziła w kółko po dywanie z połyskujących brylantów i tak się tym cieszyła, że aż klaskała w dłonie z radości.

– Witam cały świat, dzień dobry – powiedziała.

17

Emiły przyzwyczaiła się do nowego, tymczasowego trybu życia, jaki prowadziła w górach. Wypracowała sobie nawet pewien schemat dnia, w którym znalazło się miejsce dla Rosie Finneran i w pewnym stopniu także dla Matta Halidaya. Poza tym spała jak przysłowiowa kłoda, obżerała się jak przysłowiowa świnia i ćwiczyła jak przysłowiowy guru. I cieszyła się każdą minutą. Śmiała się, chichotała i żartowała z pozostałymi gośćmi. Niektórych znała z nazwiska, a innych, których uważała za osoby religijne, rozpoznawała tylko i kłaniała im się na dzień dobry.

– Mam wrażenie, że żyję tu od posiłku do posiłku – powiedziała do Rosie wstając od stołu po śniadaniu.

Rosie skrzywiła się.

– No no, jesteś tu od dziesięciu dni, a wydaje mi się, że stałaś się całkiem nową osobą. I masz zaróżowione policzki.

– O co ci chodzi?

– Baju, baju – odparła masując się po brzuchu. – Wszyscy zauważyli, że Matt Haliday stara się zawsze być tam, gdzie ty. Ludzie o tym gadają.

– Przestań, Rosie. Przecież i tak by tu przychodził. A skąd wiesz, że to ja nie chodzę za nim? Przemyśl to sobie, koleżanko – powiedziała uśmiechając się.

– Ty przebiegła diablico. Matt jest bardzo miły. Obserwowałam was, gdy jesteście razem. Ale seksowny nie jest. – Znów się skrzywiła. – Przejdźmy się.

– Ja myślę, że jest. To znaczy, że jest seksowny. Ale pamiętaj, że nie wszystko złoto co się świeci i na odwrót. Kto wie, w łóżku może okazać się bombowy.

– Ale równie dobrze może to być niewypał – odparowała Rosie. – Zdawało mi się, że mówiłaś, iż on jest męskim szowinistą.

– To prawda. Przypatrz się dobrze, on wcale nie jest mną zainteresowany; jest po prostu miły. Ciebie traktuje dokładnie w taki sam sposób.

Jeśli chodzi o mnie, to muszę przyznać, że trochę się nim interesuję. Intryguje mnie.

– A to dlaczego? – zaciekawiła się Rosie pochylając się, żeby zawiązać sznurówkę. Aż stęknęła, gdy się podnosiła. Idąca przed nią Emily nie dosłyszała tego niepokojąco brzmiącego odgłosu.

– Nigdy dotąd nie spotkałam kogoś, kto byłby zadowolony z życia w takim… w tego typu miejscu. Wiem, że ma dom w miasteczku, ale sam przyznał, że rzadko w nim bywa, po to tylko chyba, żeby się wyspać. Właściwie żyje tutaj wśród drzew i mchów.

– Nie wiem, czy to jest dokładnie tak, Emily. W końcu co roku poznaje tu nowych ludzi i spotyka starych znajomych. On szuka towarzystwa wczasowiczów. A takie kontakty przynoszą wiele satysfakcji. Poza tym Matt lubi żyć blisko z przyrodą, a to też daje mnóstwo zadowolenia. Wszystko to razem składa się na jego życie. Moim zdaniem, on uczynił z tego treść swego życia i kocha to co robi. Czy jest choć trochę podobny do tego twojego Bena?

– Jak jabłko do pomarańczy – odparła podniosłym tonem. – Rety, już za piętnaście dziewiąta. O wpół do dziewiątej miałyśmy wyruszyć na wędrówkę. Spotkamy się na rozstaju dróg. Mam już nasz lunch – powiedziała potrząsając kartonowym pudełkiem, które siostra Gilly dała jej po śniadaniu.

– To nie moja wina, że poprosiłaś o dodatkową porcję naleśników z orzechami. Zabierz mapę na wypadek, gdybyśmy się zgubiły – zawołała za nią Rosie.

Emily pobiegła do swego domku, szybko spakowała purpurowy plecak i zarzuciła go na plecy. W ostatniej chwili sięgnęła po mapkę okolicy i wsunęła ją do kieszeni szortów. Wychodziła już, gdy nagle zawróciła, ściągnęła buty i szorty i włożyła długie spodnie, po czym włożyła i zasznurowała buty. Teraz była gotowa. Zaraz, czy aby na pewno? Stanęła na schodkach i w myślach sprawdzała zawartość plecaka. Miała nóż, zestaw pierwszej pomocy, latarkę – małą wprawdzie, ale dającą silne światło, pudełko z lunchem, ciepłą bluzę i środek na komary. Po raz trzeci już weszła do domku i zabrała jeszcze trzy czekoladowe batoniki, które leżały na stole w salonie. – Chyba już wszystko – mruknęła.

– Idziemy szlakiem Appalachian – stwierdziła Rosie.

– Jak się czujesz? Bo jeśli nie jesteś w najlepszej kondycji, możemy wybrać się na tę wycieczkę innym razem. Piętnaście kilometrów to całkiem długa trasa. Jesteś pewna, Rosie, że dasz radę?

– Chodzę tędy co roku, ale robię najwyżej sześć kilometrów. To tylko o dziewięć więcej, co tam. Będę musiała odpoczywać po drodze, ale przejdę. A co, denerwujesz się?

– Nie, skąd. Cieszę się na tę wycieczkę. Nie mogę się doczekać, żeby napisać o niej moim przyjaciołom i pochwalić się, że przeszłam szlak Appalachian. Ale będą mi zazdrościć. Chociaż może raczej będą zadowoleni, że ich tu nie ma. Wędrowanie po górach nie jest ich ulubioną rozrywką.

– Założę się, że wcześniej czy później spotkamy na trasie Matta.

– Dzisiaj ma wolny dzień – przypomniała jej Emily.

– A więc znasz rozkład jego zajęć. – Rosie roześmiała się widząc zmartwioną minę koleżanki. – No, dobrze już, nie bądź taka zażenowana. Pełne napięcia oczekiwanie na coś daje więcej przyjemności niż samo zdarzenie, bez względu na to, jakie ono jest – romans, wycieczka czy cokolwiek. Przeważnie spotyka nas rozczarowanie. Ale tę szaleńczą radość i najdziksze fantazje, jakich się doświadcza oczekując czegoś, naprawdę warto przeżyć. Ja na przykład pragnę Ivana już od tak dawna, że nie potrafię zliczyć czasu. Ale gdyby do czegoś doszło, to chyba nie wiedziałabym jak się zachować. Po pierwsze musiałabym schudnąć i popracować nad swoim wyglądem, zrobić sobie nową tapetę, bo tak się chyba mówi, prawda? Teraz Ivan widzi we mnie tylko pulchną, siwą kobietę, która mogłaby być jego babką.

– Nie myśl tak o sobie, Rosie. Ja też kiedyś tak na siebie patrzyłam. Emily opowiedziała koleżance historię o łazience i stłuczonym lustrze.

– Ale to było dawno; teraz myślę inaczej – ciągnęła. – Jeśli poważnie masz zamiar schudnąć, chętnie polecę ci odpowiednią dietę i właściwe ćwiczenia; gdybyś chciała zostać tu nieco dłużej, to gwarantuję ci, że wyjeżdżając stąd będziesz znacznie szczuplejsza. Mogę nawet popracować nad twoim wyglądem. Świetnie znam się na robieniu makijażu. Przez jakiś czas pracowałam w restauracji i makijaż był sprawą bardzo ważną. Potrafię ufarbować włosy, a nawet ci je podciąć. Wiem wszystko o tym, jak i na czym zaoszczędzić. Czy wiesz, że tuńczyka można podać na ponad dwieście różnych sposobów, a kurczaka na trzysta sześćdziesiąt? Znam każdy z nich. – mówiła chichocząc.