– Ja nie mam za grosz silnej woli – gderała Rosie.

– W tej kwestii też umiem ci pomóc. Wyobraź sobie, że jesteś smukła, ważysz pięćdziesiąt siedem kilo, masz elegancką fryzurę, modny makijaż, wspaniałą sukienkę na sobie, a z lasu wychodzi akurat Ivan, silny i krzepki. Zarzuca cię sobie na ramię i niesie do swojej… swojej jaskini, gdzie oddajecie się dzikiej, namiętnej miłości. Ivan bierze cię gwałtownie, pożądliwie całuje twoje ciało, a tobie sprawia to niesamowitą przyjemność. Chcesz więcej, więcej i wciąż więcej, aż on zupełnie opada z sił. Ty wtedy wstajesz, poprawiasz ubranie, spoglądasz lekceważąco na sflaczałego pozbawionego energii faceta i mówisz… no właśnie, co powiesz, Rosie? – spytała Emily zaśmiewając się.

– Do zobaczenia – odparła chichocząc. – Emily, oddaję się w twoje ręce. Zabierz się do dzieła.

– W porządku, zaczynamy jutro. A teraz zróbmy sobie postój na lunch. Sądzę, że przeszłyśmy już jakieś sześć kilometrów, a może nieco więcej. Należy nam się odpoczynek.

Emily podała koleżance owiniętą w folię kanapkę z szynką i serem, a do tego brzoskwinię, chociaż Rosie twierdziła, że nie jest głodna. Emily pochłonęła swoją porcję z wielkim apetytem i gotowa była zjeść także lunch Rosie, ale się powstrzymała. Sok z brzoskwini ściekał jej po policzkach i skapywał na bluzkę.

– A niech to diabli, będę miała plamę na koszulce. Ależ ze mnie świntuch. – Otarła usta wierzchem dłoni. – Chcesz trochę wody?

– Tak, ale najbardziej przydałoby mi się parę tabletek aspiryny. Masz ją może w zestawie pierwszej pomocy?

– Jeśli boli cię żołądek, to aspiryna na nic się nie zda. Bardzo ci dokucza?

– Nie aż tak, ale jednak ciągle boli. To pewnie gazy, a one są najgorsze. Zdarza mi się to czasem, gdy zjem coś, czego nie powinnam. Może zaszkodziły mi te trzy kiełbaski, które były wczoraj na kolację. Albo pieczone na węglu ziemniaczki; były obficie polane stopionym masłem.

– To były najlepsze ziemniaki i kiełbaski, jakie w życiu jadłam – wspomniała z zadowoleniem Emily.

– To dlaczego ciebie nie męczą gazy? – narzekała Rosie.

– Boże, co za konwersacja. Ja przegryzałam kiełbaski kiszoną kapustą, a kapusta działa rozwalniająco. Załatwiałaś się potem?

– Nie. Ale aspiryna pomaga na ból głowy. Daj mi trzy tabletki. Emily posłusznie wytrząsnęła je z buteleczki i podała koleżance. Rosie szybko je połknęła popijając wodą z pojemnika, który Emily miała w plecaku.

– Musimy już iść. Mamy przecież wrócić do domu przed zmrokiem. Gilly obiecała, że zostawi nam kolację, gdybyśmy się spóźniły, ale kazała mi przysiąc, że nikomu o tym nie powiemy. Włożyłam dziesięć dolarów do jej osobistej skarbonki na biednych.

– No wiesz, nie wstyd ci przekupywać zakonnicę? I ona pozwoliła na coś takiego? – nie mogła uwierzyć Rosie.

– Pewnie, nawet się uśmiechnęła. No wstawaj, pomogę ci – powiedziała Emily podając Rosie rękę. Zachwiała się jednak do tyłu i chociaż zdołała odzyskać równowagę, to obróciła się przy tym dokoła swej osi. Dysząc i posapując Rosie zaczęła iść przodem, ale skręciła nieco w prawo zbaczając ze szlaku. Emily szła za nią przesuwając dłońmi po rosnących po bokach krzakach.

Dwie godziny później spojrzała na zegarek, bo Rosie oznajmiła:

– Muszę odpocząć, Emily. W boku boli mnie jak diabli. Spróbujmy zorientować się, gdzie dokładnie jesteśmy. Masz mapę? Od dawna już nie widziałam wzdłuż drogi żadnych oznakowań. Szlak jest zazwyczaj wyraźnie widoczny, a to jest jakaś zarośnięta ścieżka. Może pomyliłyśmy się i zeszłyśmy ze szlaku?

– Nawet nie mów takich rzeczy, Rosie – odparła Emily krzywiąc się. – Nie chcę się zgubić. Przecież tutaj na wiele kilometrów wokół nie ma żadnych domów. Nawet jeśli ci się tylko wydaje, że mogłyśmy pomylić drogę, to lepiej wracajmy do domu ścieżką, którą tu dotarłyśmy. Przejdziemy ten szlak innym razem. Teraz jest już druga.

Emily podała koleżance bidon z wodą. Rosie piła z niego łapczywie, po czym poprosiła o kolejną dawkę aspiryny, podczas gdy Emily po wszystkich kieszeniach szukała mapy.

– O Boże, zostawiłam ją w szortach – jęknęła w końcu żałośnie.

– Przyłóż mi rękę do czoła – powiedziała Rosie.

– Jezu Chryste, masz gorączkę! Wracamy! I to już!

– Nie ruszę się, dopóki ten ból w boku nie zelżeje. Jak myślisz, jaką mam temperaturę?

– Może nawet trzydzieści dziewięć stopni. Czy miałaś już gorączkę, gdy wyruszałyśmy?

– Nie. Czułam się tylko trochę ospała. Naprawdę nie chcę cię straszyć, ale wydaje mi się, że ten ból to wcale nie z powodu zaparcia.

– Chcesz powiedzieć…? Miałaś wycinany wyrostek? Zaraz, czy ty uważasz, że masz zapalenie wyrostka robaczkowego?

– Z jajnikami na pewno wszystko jest w porządku, bo przed przyjazdem tutaj byłam u ginekologa. A przecież w tym miejscu nie ma nic poza wyrostkiem. Nerki taż mam zdrowe. O Boże, Emily, a co będzie, jeśli on pęknie? Naprawdę postaram się, ale nie sądzę, żebym dała radę dojść do Ustronia.

– Posiedźmy jeszcze kilka minut. Mogę wprawdzie podtrzymywać cię w drodze, ale jeśli to rzeczywiście wyrostek, chyba nie powinnaś w ogóle chodzić. A z powodu gorączki i tak będziesz powolniejsza. Nie bardzo mam ochotę zostawiać cię tutaj i iść sama szukać pomocy. Jeśli się zgubiłyśmy, to idąc w pojedynkę bez mapy mogę zabłądzić jeszcze bardziej. Gdy nie wrócimy do Ustronia przed zmrokiem, siostry zorientują się, że coś musiało się stać. Ściemni się dopiero za sześć, siedem godzin, a przez ten czas wiele może się wydarzyć. Poza tym nie mamy żadnej gwarancji, że Gilly rzeczywiście zauważy, iż nas nie ma. Kolację zostawi nam przecież w piekarniku, a sama będzie na modlitwach. Możliwe, że nikt nie dostrzeże naszej nieobecności do dziewiątej albo i dłużej. Rosie, powiedz mi, co mam robić? – poprosiła Emily pełnym napięcia głosem.

– Wracaj i… i sprowadź pomoc. Ja nie dam rady iść, a nawet gdybym mogła, to i tak tylko opóźniałabym marsz. Weź bandaże z apteczki i idąc oznaczaj nimi drogę, żeby potem strażnicy mogli mnie łatwo znaleźć. Kiedy już dotrzesz do szlaku, będziesz mogła swobodnie przebiec resztę drogi. Masz świetną kondycję.

– O Boże, gdybyś ty siebie widziała, jesteś cała zlana potem. Zostawię ci wodę i plecak. A jeśli ściemni się, a pomoc nie nadejdzie? – jęczała Emily.

– Mam dwie latarki: twoją i moją. No, idź już, Emily, proszę. Nic mi się nie stanie, dopóki ktoś tu po mnie nie przyjdzie. To moja wina. Ja zboczyłam ze szlaku.

Emily zmartwiała ze strachu.

– Rosie, nie mogę tak cię tu zostawić. A jeśli zaatakuje cię jakieś dzikie zwierzę? Nie mam zielonego pojęcia o tropieniu i szukaniu własnych śladów. Mogę się znowu zgubić. Może rozpalimy ognisko i postaramy się trzymać mały ogień, żeby tylko dym unosił się do góry. W końcu na pewno ktoś nas zauważy.

– Ognisko odpada zupełnie. Cały las mógłby się od tego zająć. Jeśli chodzi o mnie, to nigdy nie jeździłam na żadne obozy i nie mam w takich sprawach doświadczenia. Nawet o tym nie myśl, Emily. I proszę cię, idź już. Dopóki będę miała świadomość, że próbujesz mi pomóc, nic mi nie będzie. Dasz sobie radę, Emily. Pomyśl tylko, ile osiągnęłaś po tym, jak zostawił cię mąż.

– O Boże, Rosie, to było całkiem co innego. Wtedy nie chodziło o niczyje życie.

– I tu się mylisz, bo przecież chodziło o twoje. Przestań gadać, Emily, i ruszaj w drogę. Proszę cię.

– No dobrze, idę, ale najpierw ułożę cię jak najwygodniej. Oprzyj głowę o plecak. Latarki leżą tuż obok. Gdyby zaczęło padać, to korona tego drzewa jest na tyle gęsta, że powinna cię osłonić. Butelkę z wodą zostawiam ci tutaj. Pij, Rosie. I co jakiś czas bierz aspirynę. – Mówiąc to wsunęła Rosie bidon do kieszeni bluzki. Potem nachyliła się i cmoknęła ją w policzek. – Licz liście na drzewie, a jak już skończysz, zacznij liczyć sosnowe igły. Odpytam cię z tego, jak już cię stąd wydostanę.

– Idź wreszcie, Emily. Zaczynam liczyć – skrzywiła się Rosie. Odchodząc Emily obejrzała się przez ramię. Rosie leżała z zamkniętymi oczami, a na jej twarzy malował się ból. – Sprowadzę pomoc – powiedziała sobie Emily. – Wiem, że dam radę. Musi mi się udać, bo w przeciwnym razie Rosie może spotkać coś złego. Klnę się na Boga, że mi się uda.

Pomyślała o niedźwiedziach, wilkach i innych leśnych zwierzętach. I o wężach. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu dużego kija. Nie była pewna, czy powinna zachowywać się cicho czy raczej robić jak najwięcej hałasu. Zupełnie nie miała pojęcia. Tak czy owak miała iść do przodu i mieć się na baczności. I nie zgubić kija. Pomachała nim wojowniczo, żeby się podnieść na duchu.

Szła bardzo długo trzymając się ścieżki z krzewami, którą wcześniej pokonała z koleżanką. Miała nadzieję i modliła się, żeby rozpoznać miejsce, w którym zatrzymały się na lunch. Spojrzała na zegarek. Minęło dwie godziny odkąd zostawiła Rosie, więc lada chwila powinna się na nie natknąć.

Pot spływał jej po twarzy, szyi i wsiąkał w koszulkę. Gruby materiał, z którego uszyte były spodnie, ocierał uda. Rozejrzała się wokół przerażonym wzrokiem, gdy ni stąd, ni zowąd poczuła na policzku powiew wiatru szeleszczącego gęstym listowiem. Cóż się u diabła stało, pomyślała. Czyżby spadła temperatura? Miała wrażenie, że mroczny las napiera na nią i straszy. Ciągle jeszcze nie odnalazła miejsca, w którym jadły lunch. Nie pamiętała już, czy szły potem pod górkę, czy z górki. Jedyna jasna myśl w głowie dotyczyła Rosie i polanki, na której ją zostawiła. Oderwała kolejny pasek sterylnej gazy i przywiązała go do ciernistego krzaka. Rozwijając rolkę czuła, jak wali jej serce. Zorientowała się, że bandaża nie zostało zbyt wiele.

Zatrzymała się na chwilę w nadziei, że rozpozna jakieś drzewo, krzak, coś co przypomniałoby jej, że szła tędy z Rosie. Dróżka była stroma i śliska od żywicy ściekającej z sosnowych igiełek. Dwukrotnie poślizgnęła się i upadła na kolana, ale szybko się podniosła. Próbowała biec, ale brakowało jej tchu w płucach. Chwileczkę – powinna przecież schodzić w dół, a nie iść w górę – olśniło ją nagle. Stanęła uświadamiając sobie, że huczy jej w uszach. Zdała sobie sprawę, że nie widzi słońca, a wyraźnie pamiętała, że przedtem przeświecało przez listowie rzucając przed nią cienie w postaci koronkowego wzoru. No i zaczęło robić się coraz ciemniej. – A niech to diabli – zaklęła pod nosem po raz setny chyba.