Pragnęła móc zasnąć choćby tylko na dziesięć minut. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak zmęczona i tak owładnięta bólem.

– Wstawaj, Emily. Nie pora teraz na sen. Jeśli jesteś zbyt leniwa, żeby ratować siebie, to pomyśl o swojej koleżance. Ona liczy na ciebie. Posłuchaj mnie, Emily.

– Niby dlaczego miałabym cię słuchać? Chyba już raz kazałam ci zostawić mnie w spokoju. Nie chcę rozmawiać z kimś kto nie żyje. Bóg cię ukarze za to, że tak mnie dręczysz. Daj mi spokój. Wyciągając rękę w bok, żeby utrzymać równowagę, Emily spróbowała podnieść się na kolana. Upadła jednak i znów uderzyła twarzą w przykrywające ziemię sosnowe igły. – Coś sobie zrobiłam w kolano i kostka mnie boli – jęczała.

– Twoja koleżanka cierpi o wiele bardziej. Podnieś wreszcie tyłek, rusz się stąd i sprowadź pomoc, bo po to wyruszyłaś. To rozkaz, Emily.

– Niech piekło pochłonie ciebie i twoje rozkazy, Ianie. Co będzie ze mną?

– Ty się na razie nie liczysz. Najważniejsza jest twoja koleżanka. Jeśli pęknie jej wyrostek, to będzie po niej i dobrze o tym wiesz. Jestem przecież lekarzem. Chociaż raz w życiu mnie posłuchaj.

– Byłeś lekarzem. I zamknij się wreszcie. Sama wiem… nie musisz mi mówić… nie widzę… wiem, że całkiem się zgubiłam. Pomóż mi wstać.

– Sama się podnieś. Obserwuję cię.

– Przestań mówić mi co mam zrobić.

W końcu Emily stanęła na nogi i choć chwiała się jeszcze na boki, to przecież stała. Lewą stopą zaczęła badać teren w poszukiwaniu kija, który ze sobą niosła. Czuła, że gdyby się po niego schyliła, to znów by upadła. Nadepnęła na jego końcówkę i kij podskoczył do góry. Złapała go. Zupełnie jakby wygrała nagrodę pociągając za wstążeczkę w wesołym miasteczku.

Nagle rozległ się grzmot, potem drugi i trzeci, a niebo rozświetliła na moment zygzakowata błyskawica.

– Oni tam pozwalają ci robić takie rzeczy? – spytała Iana przerażona Emily. – Jak ty to robisz?

– To magiczna sztuczka. Cieszysz się, że jesteś już na szlaku?

– Tak, o tak. Daleko jeszcze?

– Gdybym ci powiedział, że daleko, poddałabyś się. A gdybym pocieszył cię, że jesteś tuż tuż, wtedy zrobiłabyś pewnie coś głupiego – na przykład rzuciłabyś się biegiem i wpadła na jakieś drzewo. Nie wiem, ile ci zostało do przejścia. Po prostu idź przed siebie.

– Rozszyfrowałam cię, ty gnido – chcesz mnie doprowadzić do obłędu. Ianie, jestem zbyt zmęczona, żeby oszaleć. Postąpiłeś wobec mnie karygodnie. Ja zrobiłam tylko to, co musiałam. Kiedy weszłam do twojego biura, nawet mnie nie poznałeś. Znów stałam się tamtą Emily.

Niebo ponownie zaczęły rozświetlać błyskawice, jedna po drugiej, i Emily miała przez chwilę wrażenie, że patrzy na pokaz sztucznych ogni. Zraniona ręka zwisała jej bezwładnie wzdłuż ciała, ale drugą wetknęła koniec kija pomiędzy dwa duże kamienie i opierając się na nim ruszyła z miejsca powłócząc stłuczoną nogą. Jakoś posuwała się do przodu, a tylko to się teraz liczyło. – To był niezły pokaz – powiedziała do Iana. – Jak to robisz – marszczysz nos czy co?

– Nie marnuj sił na próżne gadanie. Powinnaś była wziąć ze sobą jedną z latarek i racę. Ale i tak nieźle sobie radzisz, Emily.

Komplement sprawił jej tyle radości, że spróbowała nawet iść szybciej starając się nie myśleć o Rosie i o Ianie, i o jego… duchowym świecie. Zresztą wszystko to było pewnie tylko złym snem. Poprzysięgła sobie, że nigdy nikomu nie opowie o rozmowie, którą prowadziła ze swym zmarłym mężem.

Przez niebo przetoczyły się kolejne błyskawice. I właśnie wtedy cos dostrzegła, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Na ścieżce stał Sasquatch. O Boże, tylko nie to, pomyślała. A może to Al Roker z wielkim radarem na plecach. Albo jakaś postać z nocnego koszmaru, tyle że żywa. Emily mocniej chwyciła kij w obie ręce i zaczęła krzyczeć przerażona nie ze względu na siebie, ale na Rosie. Najwyraźniej traciła już kontakt ze światem rzeczywistym i zdawała sobie z tego sprawę. No bo cóż robiłby w tych górach facet zapowiadający pogodę w NBC? A jeśli to naprawdę był Al Roker, to gdzie w takim razie podziała się ta roztargniona Sue Simmons z wiadomości o piątej?

– Ianie, pomóż mi, nie zostawiaj mnie tutaj z tym… z tym czymś. Ianie, przysięgam, że… że zrobię coś… jakiś dobry uczynek… przecież możesz zabrać to coś ode mnie, masz moc to zrobić. Nie pozwól mi umrzeć.

Nie usłyszała jednak żadnej odpowiedzi.

Wkrótce poczuła na twarzy jakieś światło, tak jasne, że ją oślepiło. Skuliła się w sobie próbując osłonić oczy.

– Pani Thorn.

Rozpoznała ten głęboki, ciepło brzmiący głos.

– Ivan – powiedziała chrapliwie.

Tak bardzo jej ulżyło na widok tego człowieka, że osunęła się na ziemię. To, czy uda jej się podnieść czy nie, nie miało już znaczenia.

– Chryste Panie, pani Thorn, co się pani stało?

– Rosie. Zostawiłam ją… tam z tyłu, w górze, nie wiem gdzie. Część drogi znaczyłam kawałkami bandaża. Potem przywiązywałam do krzaków paski podartych skarpetek i bielizny, dopóki mi się nie skończyły. Coś jest nie w porządku z wyrostkiem u Rosie. Zostawiłam jej latarki i plecaki. Ściemniło się i zgubiłam się, ale… to nieważne. Nie wiem, gdzie ona leży. Gdzieś tam w górze. Miała gorączkę i bardzo bolał ją brzuch. Znajdzie ją pan, prawda?

– Oczywiście. A co z panią? Złamała sobie pani rękę?

– Nie, jestem tylko padnięta. Proszę mnie tu zostawić. Niech pan szuka Rosie.

– Wydawało mi się, że słyszałem, jak pani z kimś rozmawia.

– Ja… ja mówiłam do siebie. Musi się pan pospieszyć.

Ivan wystukał szybko jakiś numer na telefonie komórkowym, który niósł w plecaku.

– Proszę się zastanowić, pani Thorn, ile czasu zabrało pani dotarcie tutaj?

– Kilka godzin, ale zgubiłam drogę i ściemniło się, i spadłam do wąwozu, i bardzo wolno szłam. Wydaje mi się, że szłam jakieś pięć, sześć godzin. Zostawiłam Rosie latarki i race. Jeśli wystrzeli pan jedną, to może ona zrobi to samo i wtedy zorientuje się pan, gdzie jej szukać. Będą panu potrzebne nosze. Wiem, że jest pan silny, ale nie sądzę, żeby dał pan radę sam ją stamtąd znieść.

Ivan schował telefon.

– Matt jest już w drodze. Ja idę dalej.

Kilka minut później Emily znalazła się w kręgu słabego światła pochodni, które Ivan rozstawił wokół niej.

– Niech się pan nią dobrze opiekuje, bo ona bardzo pana lubi – Powiedziała Emily.

Kuląc się na porośniętej mchem ziemi, zastanawiała się, dlaczego to powiedziała.

– Nawet teraz o mnie myśli? – odparł chichocząc.

Kiedy Ivan już odszedł, Emily spytała szeptem:

– Ianie, czy teraz już mogę zasnąć?

Wiedziała jednak, że nie usłyszy odpowiedzi. Uśmiechając się, podłożyła dłonie pod głowę. Chwilę później zmorzył ją sen. Tymczasem dokoła waliły pioruny, błyskawice rozświetlały niebo, a siekący deszcz wygaszał pozostawione przez Ivana pochodnie. Emily obudziła się parę godzin później, czując że ktoś podnosi ją z ziemi i niesie. Odczuwała każdy wstrząs i szarpnięcie, dopóki wreszcie Matt nie ułożył jej w swoim dżipie.

– Mój Boże, Emily, wyglądasz… czy na pewno wszystkie kości masz całe?

– Nawet nie myśl o zabraniu mnie do szpitala. Potrzebna mi tylko gorąca kąpiel, opatrunki i może jakiś środek przeciwbólowy, ale to mają siostry. Nie jest ze mną tak źle jak pewnie wyglądam. A co z Rosie?

– Właśnie ją operują. Miała zapalenie wyrostka robaczkowego. Ivan został z nią w szpitalu.

– Ona zdaje się czuć do niego ogromną sympatię – powiedziała, opierając zranione ramię o drzwi samochodu.

Matt roześmiał się.

– Ivan też zdaje się czuć do niej ogromną sympatię – odparł. – Naprawdę świetnie się spisałaś, Emily. Zwłaszcza jak na nowicjuszkę.

– Myślałam, że to określenie oznacza kandydatkę na zakonnicę.

– My nazywamy tak często ludzi, którzy nie mają doświadczenia w chodzeniu po górskich szlakach. W każdym razie tobie się udało. Widziałem już w swoim życiu sytuacje, kiedy dorośli mężczyźni robili się zupełnie bezradni. Niejednokrotnie musieliśmy wysyłać po nich grupy ratunkowe. Dzięki tobie, Rosie wyzdrowieje.

Emily zacisnęła zęby.

– Cóż, nie obyło się bez pewnej dozy pomocy. Właściwie całkiem sporej.

– Chyba nie chcę o tym słuchać – powiedział Matt cicho.

– To dobrze, bo nie miałam zamiaru ci o tym opowiadać.

– Jednak moim zdaniem powinien obejrzeć cię lekarz. Jeśli nie chcesz jechać do szpitala, to chętnie zawiozę cię do całodobowej kliniki. Czułbym się dużo lepiej, gdybyś się zgodziła.

– Lekarz już mnie oglądał… nic mi nie jest. Zakonnice doskonale się mną zaopiekują. Gussie wyznała mi, że niewiele brakowało, żeby została weterynarzem, ale, jak się wyraziła, miała powołanie. Tak czy owak uwielbia łatać ludzi. Rozmawiaj ze mną, Matt, opowiedz mi o tych zakonnicach. Nie wydają ci się chyba… one są prawdziwe, tak?

– Różne opowieści o nich krążą. Według tej, która moim zdaniem najbliższa jest prawdy, należały niegdyś do zakonu benedyktynek. Jedna z nich, chyba Cookie, odziedziczyła mnóstwo pieniędzy po jakimś bogatym krewnym. Za życia ten facet przyjeżdżał tu dwa razy do roku. Kiedy ten ośrodek podupadł, Cookie odkupiła go, lecz przedtem wystąpiła z zakonu. Ma bardzo nowoczesne poglądy, pozostałe siostry zresztą także. Uznają rozwody, nie mają nic przeciwko zapobieganiu ciąży, uważają, że księża powinni mieć prawo do małżeństwa i dopuszczają możliwość wyświęcania kobiet na kapłanów. Cóż, Watykan ma na te sprawy zupełnie odmienne opinie, więc siostry opuściły zakon. Tutejszy ośrodek stał się ich domem, a one są najszczęśliwszymi kobietami, jakie w życiu widziałem. Same zaprojektowały własne habity. Wciąż uważają się za zakonnice i prowadzą naprawdę bogobojne życie służąc wszystkim dokoła. Myślę, że można by je nazwać postępowymi renegatkami. Nie wiem ile jest prawdy w tych pogłoskach, ale mówi się, że niejedna osoba wspomniała o nich w swoim testamencie. Ten ośrodek bardzo dobrze stoi pod względem finansowym, a wszelkie uzyskane pieniądze siostry wykorzystują na jego prowadzenie. To jest biznes. Nowi goście czekają na miejsce tutaj dwa lata.