– Chwileczkę, czy mówimy o seksie, czy też o książkach i filmach, w których leje się krew? – spytał Matt nie spuszczając oczu z drogi.

– O jednym i drugim. Ja nie chciałabym rezygnować z seksu, a ty? Lubię się kochać. To znaczy… o Boże, sama nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam.

Emily zarumieniła się, a Matt parsknął śmiechem.

– Będę udawał, że tego nie słyszałem.

– A może zmienilibyśmy temat? Z czego robisz sos do spaghetti?

– Z pomidorów, mąki, odrobiny oliwy i oregano, ale dodaję też parę kostek wieprzowych. I wszystko gotuję przez siedem godzin.

– Dlaczego tak długo? – zdziwiła się Emily.

– Bo w miarę gotowania sos robi się gęstszy. Nienawidzę wodnistych sosów. A co, uważasz, że przyrządzam go niewłaściwie?

– Nie wiem. Ja gotuję go zwykle trzy godziny i według mnie smakuje świetnie. A czy tobie ten sos nie gorzknieje?

– Może właśnie dlatego dzieciaki wolą jadać w domach swoich kolegów. No cóż, dziś wieczorem sama go osądzisz. Jak dojedziemy do domu, akurat skończy się gotować.

– Chyba ciężko ci być zarazem ojcem i matką dla swoich dzieci. Jak sobie radzisz poświęcając im tak wiele czasu?

– Na początku było mi ciężko, ale sąsiedzi dużo mi pomagali. Zakonnice też nie szczędziły troski, a Ivan pełni rolę wujka. Dzieciaki go uwielbiają, siostry zresztą też. One także dostosowały się do nowej sytuacji. Stopniowo było nam coraz łatwiej. Wypracowaliśmy sobie pewną rutynę i staramy się jej trzymać. Każdy z nas ma swoje obowiązki. W pierwszych miesiącach… nie za bardzo radziłem sobie z sytuacją. No wiesz, zastanawiałem się dlaczego mnie to spotkało – takie różne myśli przychodziły mi do głowy. Siostry pomogły przetrwać ten okres. Teraz wydaje mi się, że to było bardzo dawno temu.

Emily odniosła wrażenie, że Matt wciąż jest zakochany w swej żonie. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– No, dojechaliśmy. Jest już dżip Ivana – powiedział mrugając do Emily, która spoglądała na niego obojętnym wzrokiem.

– Czy coś się stało, Emily?

– Nie. Pomyślałam o Rosie. Wróciły wspomnienia – odparła odwracając się po kosz z jedzeniem.

– Daj, ja go wezmę.

– Dam sobie radę – odrzekła Emily napiętym głosem.

– Wiem, że sobie poradzisz. Chciałem tylko zachować się jak dżentelmen. Rozumiem, że jesteś z tych, co bronią swojej niezależności, ale mnie to nie przeszkadza.

Emily zignorowała śmiech brzmiący w jego głosie. Była poirytowana i wiedziała, że zachowała się idiotycznie. Bo dlaczegóż niby Matt nie miałby wciąż kochać swej zmarłej żony? Najwyraźniej jego małżeństwo było szczęśliwe, więc opłakiwał jego koniec. Podobnie zresztą jak ja sama, pomyślała Emily; tylko, że moje małżeństwo nie było udane. A Matt ma przecież dzieci, które ciągle przypominają mu o żonie. W końcu powiedziała sobie, że powinna być bardziej otwarta i wielkoduszna.

Przyznała przed sobą, że lubi Matta i to bardzo. Przyszło jej do głowy, że będzie miała z tego powodu kłopoty, chyba że… no właśnie, chyba że co? Uświadomiła sobie, że za bardzo zapędziła się w swoich wyobrażeniach. Jak na razie Matt w żaden sposób nie dał jej do zrozumienia, że myśli o niej poważnie. Zaprosił ją tylko na kolację i zapytał, czy chciałaby potem obejrzeć film, ale co z tego? Rzeczywiście, co z tego? Mnóstwo ludzi przecież wspólnie jada kolacje i ogląda filmy i to nic nie znaczy. W końcu na przyjaźń składają się tego rodzaju spotkania. A w jej sytuacji naprawdę trudno było spodziewać się czegoś więcej. Znała Matta dopiero kilka krótkich tygodni.

– Weź go – powiedziała podając mu koszyk.

Przejął go od niej dotykając przy tym jej dłoni. Rękę Emily przebiegł miły dreszczyk.

– Przyzwyczaiłam się, że wszystko robię sama. Ale miło jest, kiedy ktoś chce pomóc. Trudno jest mi jednak… bardzo trudno przychodzi mi… prosić o cokolwiek. I nie mam wcale na myśli tego koszyka… chociaż tak, w pewnym sensie tak.

Matt zrobił ręką taki ruch, jakby ocierał pot z czoła i powiedział:

– No, ciesz się, że dogadaliśmy się w tej kwestii. Przez chwilę miałem wrażenie, że dojdzie między nami do rękoczynów.

Emily zachichotała na widok jego żartobliwego uśmiechu. Uznała, że poczucie humoru to najważniejszy warunek wspaniałej przyjaźni, która – kto wie – mogła przerodzić się w coś więcej.

Kiedy jechali windą, Emily starała się nie patrzyć na Matta. Czuła jego bliskość – aż pachniał czystością. Bardzo podobał jej się jego mundur; w ogóle lubiła wszelkie mundury. Pomyślała o Ianie, o jego białych fartuchach i białych koszulach, a potem przyszedł jej na myśl Ben i dresy, które cały czas nosił. Skarciła się za to skojarzenie, bo nie miała ochoty Pamiętać o Benie teraz, kiedy była w towarzystwie kogoś takiego jak Matt.

– Kupię ci loda, jeśli mi powiesz, o czym teraz myślisz – oznajmił Matt.

– O tym, że wyglądasz jak spod igiełki – skłamała Emily. – A co tobie chodziło po głowie?

– Rozważałem możliwość pocałowania cię tu, w windzie.

– Czasem nie opłaca się zastanawiać. Nieraz lepiej jest od razu zrealizować swój pomysł – odrzekła śmiało Emily.

– Aha – odparł Matt stawiając koszyk na podłodze.

Objął Emily i przytulił. Kiedy czubkami palców uniósł jej podbródek, by móc spojrzeć w oczy, uświadomiła sobie jak bardzo jest wysoki. Jego usta okazały się w dotyku miękkie, chwilami naciskały na jej wargi, to znów poddawały się pocałunkom i delikatnie do nich zachęcały. Zdecydowanym uściskiem jednej ręki Matt przytulał ją do siebie, a palcami drugiej wciąż dotykał twarzy i czule muskał podrapane policzki. Emily wydawało się, że pozwalając się pocałować dała ich przyjaźni najbardziej naturalny początek. Nic więcej się za tym nie kryło. Był to zwyczajny pocałunek, czuły gest kuszący do czegoś więcej, ale daleki od żądania czegokolwiek.

W końcu Matt cofnął się o krok, jednak nie oderwał wzroku od Emily.

– Jestem za stary na takie uczuciowe gierki – oświadczył. – Są dobre dla siedemnastolatków, a ja nie pamiętam już nawet, kiedy miałem tyle lat. Poza tym znacznie częściej przynoszą ból niż przyjemność. Lubię cię, Emily. Chciałbym poznać cię bliżej.

Serce Emily zaczęło walić jak młot. Skinęła głową.

– Ja też chciałabym cię lepiej poznać. Chociaż może się zdarzyć, że zmienisz zdanie, gdy zobaczysz jak jem spaghetti. Przeważnie sos ścieka mi po bluzce. Ilekroć więc idę do włoskiej restauracji, wkładam coś czerwonego.

– W takim razie dam ci śliniaczek. Emily, ja mam pięćdziesiąt pięć lat.

Czekając na jej reakcję, odwrócił wzrok. A ona roześmiała się.

– Jeśli w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że chcesz wiedzieć, ile ja mam lat, to wymyśl sobie inną aluzję. Wszyscy mówią, że druga połowa życia jest najlepsza.

– Ja także o tym słyszałem. Chyba więc będziemy musieli spróbować udowodnić, że to prawda. A co do twojego wieku, to i tak już go znam. Podstępem nakłoniłem siostrę Phillie, żeby pozwoliła mi zajrzeć do księgi rejestracyjnej, tam gdzie jest data urodzenia i różne takie rzeczy.

Emily oblała się rumieńcem. Pomyślała, że skoro Matt sprawdzał jej dane, to musi być nią poważnie zainteresowany. Ona sama także wypytywała o niego, co również oznaczało, że daleki jest jej od obojętności. Reakcje chemiczne były więc w toku.

– Winda już się otworzyła – zauważyła Emily, gdy wciąż stali w środku. – Chyba powinniśmy wysiąść.

– Tak, widzę – roześmiał się Matt. – Chociaż moglibyśmy zjechać na dół, a potem znów ruszyć do góry i powtórzyć wszystko od początku. Masz ochotę?

– Tak. Jasne – zgodziła się cofając się w głąb windy.

Ledwie drzwi się zasunęły, Matt przytulił ją do siebie. Tym razem całowali się dłużej i było im tak samo słodko i czule jak poprzednio. I nie przestali, kiedy winda zaczęła wznosić się do góry. Gdy na czwartym piętrze zatrzymała się, Matt rozluźnił uścisk.

– Cholernie dobrze się stało, że w końcu stanęła. Już całkiem na poważnie zaczynałem myśleć o uprawianiu seksu w windzie.

Emily aż zachłysnęła się śmiechem.

– Ja też.

– Ach – westchnął tylko.

Emily ruszyła za Mattem wzdłuż korytarza w kierunku pokoju Rosie. Gdy tam weszli, mrugnęła do przyjaciółki i lekko skinęła głową. Rosie przywitała ją uśmiechem od ucha do ucha.

– Właśnie minęliście się z Ivanem.

– To dobrze – oświadczył Matt. – Gdyby on tu był, nic by dla ciebie nie zostało z tego koszyka. A Emily twierdzi, że siostry zapakowały wszystkie twoje ulubione przysmaki. A jak cię tu karmią?

– Okropnie. Jak się masz, Emily? – spytała Rosie z taką troską w głosie, że Emily łzy napłynęły do oczu.

– Chyba rzeczywiście wyglądam tragicznie, ale właściwie czuję się świetnie. Nie jestem już taka strasznie zesztywniała. Sińce powoli bledną, a i opuchlizna spada. Większość strupków zaczyna mnie swędzić, a to podobno oznaka zdrowienia. Ale ty wygładzasz wspaniale; jak się czujesz?

– Dobrze. Łatwiej mi już chodzić. Kiedyś myślałam, że wycięcie wyrostka to betka, a okazuje się, że nie. Wciąż mam niewielką gorączkę. Jeśli do jutra spadnie, będę mogła iść do domu. Ivan obiecał, że przyjedzie po mnie i zawiezie do ośrodka. Wyobraźcie sobie, że odwiedzał mnie tu codziennie. Oświadczył, że czuje się za mnie odpowiedzialny, ponieważ znosił mnie z góry. Emily, uratowałaś mi życie. Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę.

– Przykro mi tylko, że sprowadzenie pomocy zajęło mi tak dużo czasu. Wiesz, Rosie, kiedy się ściemniło, naprawdę myślałam, że już po nas. Ale obu nam się udało dzięki Ivanowi i… i przyjacielowi. Zresztą nie zawracajmy sobie głowy nieprzyjemnymi myślami. Nic nie dzieje się bez powodu. O odwdzięczaniu się też zapomnij. W ogóle nie mów już o tym więcej.

– W porządku. A więc, co wy dwoje planujecie? – spytała Rosie z szerokim uśmiechem.

– Co planujemy? Co masz na myśli? – spytał Matt także się uśmiechając.

– Wiesz przecież, masz chyba dziś wolne? Powiedz, co słychać w ośrodku. I co porabiają nasze siostry-renegatki? Ivan opowiedział mi parę zaprawionych ekstrawagancją historyjek.