– Ależ z największą ochotą. Bardzo chcę, żeby Rosie z powrotem weszła w naszą codzienność. Sama odebrałabym ją ze szpitala, lecz gdy tam zadzwoniłam, powiedziano mi, że została wypisana godzinę temu i Ivan zabrał ją do domu. Już nie mogę się doczekać tej kolacji. A te kanapki są… smakowite – oznajmiła nadgryzając przełożone mięsem kromki.

– Powiedz prawdę, że smakują jak twarda guma posypana pietruszką.

– To też. Brakowało mi ciebie, gdy się obudziłam.

– Nie chciałem wychodzić, ale musiałem. Miło się z tobą śpi.

– Iz tobą także. Postanowiłam zostać tu nieco dłużej, przynajmniej do końca września. Myślę, że Rosie też jeszcze nie wyjeżdża.

– A więc będziesz tu prawie sama. Większość gości wyjeżdża albo dzień przed, albo dzień po Dniu Pracy. W październiku natomiast nie wiadomo dlaczego robi się tu bardzo tłoczno. Rolnicy kończą zbiory z pól, z miasta przywozi się dynie, liście na drzewach zmieniają barwy. No i jest chłodniej. Siostry mogą sobie nieco odpocząć. One bardzo ciężko pracują, lecz pewnie sama to zauważyłaś. A właśnie, siostra Tiny skręciła sobie wczoraj nogę w kostce. Wdepnęła w norę susła. Lekarz, który ją zbadał, powiedział, że nie powinna chodzić przez jakiś tydzień. Dlatego zakonnice potrzebują pomocy Molly. Ładnie pachniesz – dodał.

– Kiedy się obudziłam, czułam jeszcze zapach twojego ciała w łóżku – powiedziała spoglądając mu w oczy. – Czy najbliższy weekend masz wolny?

Matt skinął twierdząco głową.

– Obiecałem Benjy’emu, że przyjdę popatrzeć jak ćwiczy grę w piłkę, a Molly chce, żebym ją zabrał na wrotki. W weekendy jestem dość zajęty. Nieczęsto zdarza mi się w te dni nie pracować, ale jak już mam wolne, muszę zaplanować wszystko co do godziny.

– Rozumiem – odrzekła Emily.

– A ty jakie masz plany? – spytał zgniatając śliski papier i serwetkę. Wyjął papier z rąk Emily i wcisnął wszystko do torebki po kanapkach.

– Trochę poczytam, pogadam z Rosie. I zadzwonię do domu. Może pomogę zakonnicom, jeśli będą czegoś potrzebować. Nie mam problemów z zapełnieniem sobie czasu. Być może wybiorę się z Rosie do miasta, żeby obejrzeć jakiś film.

– Będziesz za mną tęsknić?

Pomyślała, że oczywiście będzie. Zapragnęła posiąść jakąś czarodziejską moc, by móc zmieścić się w kieszeni Matta i w ten sposób spędzić cały dzień razem z nim.

– Chyba raczej nie – skłamała. – A ty za mną?

– Pewnie też nie.

– Kłamca! – powiedziała śmiejąc się. Matt wyglądał na zasmuconego.

– Ty także skłamałaś? – spytał.

– Nie – odparła. – No, wstawaj, odprowadzę cię do samochodu, a potem pójdę zobaczyć się z Rosie.

Gdy doszli do dżipa, Emily uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i pobiegła ścieżką. Matt miał wprawdzie zamiar ją pocałować, ale obawiając się, iż źle odczytała jego intencje, Emily uciekła.

– Cześć, Rosie! Kiedy wróciłaś?

– Jakieś pół godziny temu. Cudownie jest znów być w domu. Postanowiłam przez cały dzień nie ruszać się z tego miejsca ani na krok, żeby wszyscy mi nadskakiwali.

– Jacy wszyscy? – spytała Emily rozglądając się. – A gdzie jest Ivan?

– Poszedł na ryby. Zostawił mnie. No, prawdę mówiąc przyniósł mnie na rękach aż na ganek. Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele. On nie jest mną ani odrobinę zainteresowany. Chociaż odwiedzał mnie w szpitalu codziennie, ale myślę, że czuł się w pewnym sensie odpowiedzialny. Jest straaaaasznie nuuudny. Cały czas chciał rozmawiać tylko o drzewach, zwierzętach i rybach. A także o Matcie i jego dzieciach. W końcu musiałam udawać, że zasnęłam, żeby wreszcie sobie poszedł.

– A ja myślałam…

– Siostra Philli przyniosła mi dzbanek lemoniady i trochę ciasteczek. Są w domu. Powiedziała, że lunch i kolację też dostanę tutaj.

– Mogę ci je przynieść. Matt mówił mi, że siostra Tiny skręciła sobie nogę w kostce i dlatego jego córka będzie dziś pomagać zakonnicom przy smażeniu ryb. Jeśli w ośrodku znajdzie się jakiś wózek, to chętnie cię zawiozę, bo jednak nie możesz jeszcze iść tak daleko. Trzeba będzie im pomóc. No, a jak się czujesz, Rosie?

– Dobrze. Mam czasem taki rwący ból, ale lekarz twierdzi, że to z powodu zaparcia. Wiesz, jestem chyba największą idiotką pod słońcem. Bo jak można pomylić zaparcie z zapaleniem wyrostka?

– Nie jestem pewna, czy ja też bym tego nie pomyliła. Tak czy owak było, minęło, jesteś zdrowa i mnie też nic się nie stało. Nie ma co zawracać sobie głowy przeszłością. Zmarnowałam już na to ładnych parę lat życia. Posłuchaj mnie teraz, Rosie, bo mam ci coś do powiedzenia. Nie uwierzysz. Zresztą mnie też jeszcze trudno przyzwyczaić się do tej myśli. Co chwila się szczypię, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Bo wiesz…

– O mój Boże! – wykrzyknęła Rosie, gdy Emily zrelacjonowała jej wydarzenia poprzedniego wieczoru. – Ależ to cudownie. Bo to cudowne, prawda?

– Tak mi się wydaje. Matt chce, żebym spotkała się dzisiaj z jego dziećmi. Wprawdzie już je poznałam kiedyś przy okazji, ale teraz to zupełnie co innego. Ciekawa jestem, co sobie o mnie pomyślą.

– Dziewczynka to słodkie stworzonko. Zakonnice ją uwielbiają. Chłopiec jest raczej ponurego usposobienia i dość nerwowy, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Cztery czy pięć lat temu Matt… no cóż, Matt bardzo się zaprzyjaźnił z pewną tutejszą wczasowiczką; miała na imię Angela. Naprawdę szczerze lubiła Matta, a i on zdawał się odwzajemniać to uczucie. Cokolwiek jednak między nimi było, skończyło się szybciej niż zaczęło.

Prawdopodobnie ona się komuś zwierzyła, a ten ktoś powtórzył to komuś innemu, kto z kolei powiedział mnie – to mianowicie, że Benjy jej nie lubił i nie chciał zdobyć się wobec niej chociażby na uprzejmość. No i tak to się skończyło. W każdym razie taka chodziła pogłoska i pewnie nie powinnam ci jej powtarzać. Bardzo bym jednak nie chciała, Emily, żeby ktoś cię zranił. Matt naprawdę ogromnie przejmuje się rolą ojca i zresztą powinien.

Emily zmarszczyła czoło.

– Chcesz powiedzieć, że mam się podlizywać jakiemuś dziewięciolatkowi?

– Cóż, chyba to właśnie chciałam ci poradzić. Z tego co słyszałam, to właśnie dzieci, a zwłaszcza chłopiec, kształtują prywatne życie Matta.

– Ależ to okropne. – Do serca Emily zakradł się strach. – Zdaje się, że mocno mnie przestraszyłaś, Rosie. Lubię Matta. Prawdę mówiąc, to właściwie więcej niż lubię. Co powinnam zrobić twoim zdaniem?

– Nic – odrzekła Rosie bez wahania. – Po prostu bądź sobą. Jeśli Matt odwzajemnia twoje uczucia, a mimo to pozwoli, żeby chłopiec was poróżnił – nie twierdzę oczywiście, że dzieciak to zrobi, ale załóżmy, że tak – to Matt nie jest wiele wart, nie sądzisz? Jeśli Benjy… bo tak on ma na imię, prawda? – Emily potwierdziła skinieniem. – Jeśli Benjy ma jakieś problemy, to wywodzą się one jeszcze z czasów tuż po śmierci matki, a to było dawno temu. Matt powinien był zabrać go do psychologa czy coś w tym rodzaju. W szkołach u mnie w mieście wręcz wyłapuje się takich uczniów, lecz może Matt woli nic w tej kwestii nie robić, bo tak mu łatwiej. Możliwe także, że z Benjym wszystko jest w porządku i niepotrzebnie zawracamy sobie głowę – oświadczyła, chociaż ton jej głosu przeczył słowom.

– Bagaż.

– Przepraszam, nie rozumiem.

– Mówię o bagażu, Rosie. W mowie potocznej tak określa się coś, na przykład żonę czy dzieci, które stoją na drodze rodzącemu się związkowi. Są właśnie bagażem. Przyznaję, że to brzmi paskudnie, ale taka jest prawda. A co będzie… co będzie, jeśli chłopiec zapała do mnie nienawiścią? Dziewięcioletnie dzieci są dość inteligentne, prawda?

– Raczej tak. I potrafią manipulować ludźmi. Osobiście spodziewałabym się zwykle kłopotów ze strony dziewczynek, bo chcą ochraniać rodzica. Ale z Molly może uda ci się lepiej porozumieć, a poza tym całkiem prawdopodobne, że ona chciałaby mieć macochę.

– Czy ja mówiłam coś o małżeństwie? – jęknęła Emily.

– O ile dwoje ludzi traktuje swój związek poważnie, to zazwyczaj kończy się on małżeństwem. Nie udawaj takiej nieśmiałej, Emily. Jestem pewna, że brałaś pod uwagę taką ewentualność. Że przynajmniej fantazjowałaś na ten temat – powiedziała z uśmiechem do czerwieniącej się koleżanki.

– Masz ochotę zagrać w Scrabble?

– Jasne.

– W takim razie idę po grę i przy okazji przyniosę ci lunch.

Gra toczyła się aż do wpół do czwartej, kiedy Emily zdecydowała, że czas kończyć.

– Myślę, że przydałaby ci się drzemka, a ja chętnie wybiorę się na przejażdżkę rowerem. Wrócę koło wpół do szóstej. Pytałam siostry o wózek i obiecały, że ktoś ci go przyniesie najpóźniej za piętnaście szósta. A jak już go będziesz miała, możesz pojechać sobie na spacer, no nie?

Rosie przytaknęła.

– Emily?

– Tak.

– Nie rozmyślaj za bardzo nad tym, co ci powiedziałam. Co ma być, to będzie – tak twierdzi siostra Gussie. Lepiej zrób to samo, co wtedy w górach – przypomnij sobie zajęcia na temat inspiracji, na których razem byłyśmy.

– Świetny pomysł. Do zobaczenia.

Wróciwszy do domku Emily przetrząsnęła szufladę w poszukiwaniu listy inspirujących sentencji, a gdy ją znalazła, wsunęła do kieszeni szortów. Na karteczce widniało trzydzieści, a może nawet czterdzieści rad pomocnych w ubarwieniu sobie codziennego życia. No, ale kąpać się w kolorowej wodzie nie będzie na pewno. W domku nie było nawet wanny, więc tę radę mogła od razu odrzucić. Podziwiać samą siebie albo pomarzyć co nieco – no cóż, z tym nie miała najmniejszego problemu. Właściwie to wszystkie sugestie były jej doskonale znane i kiedy tak jechała rowerem błądząc myślami wokół Matta i karteczki w kieszeni zaczęła się zastanawiać, po co zabrała ze sobą tę listę. W jednym z jej punktów zalecano, by każdego dnia zrobić coś nowego, całkiem innego od codziennych zajęć. No tak, pewnie, że trzeba, pomyślała. A inna rada zalecała, by zmieniać nastroje tak często jak ubrania. No, to już z pewnością nie było trudne, uznała Emily, bo jej nastroje przechodziły z jednego w drugi właściwie automatycznie. Wiedziała, że najwięcej kłopotów sprawi jej pozbycie się negatywnych myśli. Pomyślała, że będzie musiała poradzić się sióstr, jak ma się tego nauczyć. I czy to w ogóle jest możliwe? Gdyby spośród wszystkich rad miała wybrać sobie jedną ulubioną, wskazałaby na tę, która brzmiała: „Pozwól, żeby życie uleczyło twoje rany”. Tę metodę stosowała od lat i najwyraźniej przynosiła ona efekty.