– Zapominasz, Gondi, że mój bratanek nie jest już dzieckiem.

– Ale też nie jest jeszcze mężczyzną. Jest również niezmiernie oddany swojej drogiej maman. Dla jej bezpieczeństwa zrobi, co mu każemy.

– A jeśli się nie zgodzi? – zapytał otwarcie książę.

– Jest jeszcze jego brat.

– Jezu! Toż to zdrada, Gondi! – zakrzyknął z oburzeniem d'Orleans.

Dotychczas nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bezwzględny potrafi być jego kompan.

– Nigdy do tego nie dojdzie, Gaston – Gondi uspokajał księcia niewinnym tonem. – Ludwik, mimo swego tytułu, jest jeszcze chłopcem, podobnym do innych chłopców w jego wieku. Na pewno ucieszy się, kiedy Mazarin i matka nie będą go już ograniczać. Z pewnością uwierzy, że wreszcie naprawdę jest królem. Możemy go zająć różnego rodzaju rozrywkami. Najpierw niech zaprojektuje ten pałac w Wersalu, o którym wciąż plecie. Damy mu do dyspozycji najlepszych rzemieślników, którzy wykonają makiety. To zajmie mu kilka miesięcy. On będzie się bawił, a my zaczniemy rządzić w jego imieniu. Jest jeszcze jeden sposób na to, by nas nie niepokoił. Zauważyłeś, jak bardzo młody król interesuje się kobietami? Słyszałem, że niewiele służących uchroniło się przed jego pożądliwymi zakusami. Dopilnujemy, żeby usługiwały królowi tylko najładniejsze dziewczyny i by usługiwały mu we wszystkim – stwierdził ze śmiechem. – No i oczywiście musimy zaaranżować jego małżeństwo. To będzie kolejne zajęcie dla Ludwika.

Chytry wyraz twarzy Gondiego rozjaśnił uśmiech. Zatarł dłonie z zadowolenia i zachwytu nad własnym sprytem.

– Może… – zastanawiał się Gaston d'Orleans. – Może naprawdę jesteś na tyle sprytny, żeby to wszystko przeprowadzić. – Długimi, zgrabnymi palcami pogładził brodę. Błękitne oczy zamgliły się w zamyśleniu. – Jednak mój bratanek jest bardzo przywiązany do swojej matki. Może nie zaakceptować tak łatwo jej nieobecności. W końcu trzeba mu będzie powiedzieć, gdzie ona przebywa. Cokolwiek byś o nim myślał, Gondi, to w końcu król. Przyjdzie taki dzień, kiedy nikt nie stanie na przeszkodzie temu, czego pragnie król. Co wtedy uczynisz, mon ami?

– Matka napisze do syna, że jest bardzo zadowolona ze swojego nowego miejsca pobytu. Dostarczymy jej partnerów do gry. Wiesz sam, jak ona lubi hazard. Będzie miała własną trupę tancerzy i postara się skłonić Ludwika, by zajął się sprawami królestwa i nie kłopotał o nią. Po jakimś czasie takie zapewnienia mu wystarczą. Nie będzie już o nią pytał i nie będzie się o nią martwił.

– Jeśli masz zamiar dostarczyć jej partnerów do gry, jak chcesz utrzymać miejsce jej pobytu w tajemnicy? – zapytał książę.

– Tajemnica będzie potrzebna tylko przez rok lub dwa. Potem chłopak będzie już nasz – odparł duchowny.

– A Mazarin? Sądzisz, że on pogodzi się z faktem, iż królowa zniknęła, a my przejęliśmy stery rządów w imieniu mojego bratanka? W końcu ma do swojej dyspozycji armię! Najedzie Francję. Co wtedy zrobimy?

– Jeśli najedzie Francję, zwłaszcza w sytuacji, gdy zabroniono mu tu wracać, okaże się zdrajcą, mój drogi Gastonie. Znajdzie się w tej samej sytuacji, w jakiej my byliśmy przez wiele lat. Nie ośmieli się porwać króla z naszych rąk. Poza tym, gdy wykona pierwszy wrogi ruch, zagrożone będzie życie królowej. Postaramy się, żeby to zrozumiał. Wszyscy doskonale wiedzą o jego miłości do Austriaczki, mimo że jest kardynałem. Powiedz mi więc, Gaston, jakie zamki są najbliżej Chenonceaux? Muszę sprawdzić, komu możemy ufać, a komu nie.

– Szlachta z tego regionu ma długą historię, ale większość z nich to zwykli wieśniacy, mon amis. Nie interesują się polityką, tylko pogodą, od której zależą dobre zbiory winogron i smak wina. – Roześmiał się z sarkazmem. – Kiedy byliśmy tam wiosną, przyjechali złożyć uszanowanie. Każde z nich ubrało się w najlepsze, co mieli, w większości zupełnie niemodne stroje. Wyjątkiem była tylko młoda Szkotka, która musiała wyjechać z kraju i zamieszkała w niewielkim zamku nieopodal siedziby królewskiej. Była odziana nadzwyczaj elegancko i modnie, jej owdowiała matka zresztą też. Mój bratanek wziął młodszą z nich na spacer po galerii, ale poszedł za nimi narzeczony dziewczyny. – Książę roześmiał się. – Ludwik wrócił dość szybko, a dziewczyna i dżentelmen nieco później. Zapomniałbym o tym zabawnym wydarzeniu, gdyby nie fakt, iż dżentelmen powrócił kilka dni później, by dostarczyć królowej niewielki podarek, którego zapomniał przywieźć wcześniej. To były perfumowane rękawiczki, o ile pamiętam. Moja szwagierka oszalała z radości. Sądziłem, że to trochę dziwne, ale kiedy zapytałem o to owego dżentelmena, okazał się tumanem.

– Kto to był? – zapytał z zaciekawieniem Gondi.

– Markiz d'Auriville.

Duchowny zastanawiał się przez chwilę.

– Nigdy o nim nie słyszałem.

– A dlaczego miałbyś coś słyszeć? To zwykły ziemianin, nikt ważny. Nie ma powodu, żebyś go znał. – Dyskretne chrząknięcie oderwało Gastona d'Orleans od rozmówcy. – Tak, Lechaille, o co chodzi?

– Wasza Wysokość kazał przypomnieć sobie o kolacji z królową. Chciał pan się przebrać. Zostało już mało czasu, więc, jeśli Wasza Wysokość pozwoli, trzeba już iść.

Służący skłonił się.

– Do diaska, skąd on się wziął? – zapytał przestraszony Gondi, widząc służącego księcia.

– Pokaż – rozkazał książę Lechaille'owi. Służący dotknął ściany i natychmiast otworzyły się w nich małe drzwi.

Gondi zdziwił się niepomiernie.

– Ależ on mógł przez cały czas podsłuchiwać naszą rozmowę!

– Podsłuchiwałeś, Lechaille? – zapytał książę.

– Nie, Wasza Wysokość. Układałem stroje Waszej Wysokości i przygotowywałem wodę do mycia – odparł spokojnie służący.

– Widzisz, Gondi, mówiłem ci już, że za bardzo się martwisz. – Wstał z krzesła. – Życzę dobrej nocy. Muszę przygotować się do kolacji ze szwagierką. – Lechaille, odprowadź pana, a potem wróć i pomóż mi się ubrać.

– Od jak dawna jesteś w służbie u księcia? – zapytał Gondi, gdy Lechaille odprowadzał go do drzwi komnaty w królewskim pałacu.

– Od dwóch lat służę Jego Książęcej Mości. Przede mną mój wuj, Pierre Lechaille służył mu prawie czterdzieści lat. Mój dziadek był służącym ojca księcia, króla Henryka IV.

– Kim był twój ojciec? – zapytał z ciekawością Gondi.

– Zmarł przed moimi narodzinami – padła szybka odpowiedź. – To drzwi na podwórze, monseigneur. Będzie tam czekał na pana pański powóz – dodał. Skłonił się i oddalił pospiesznie.

Gondi wzruszył ramionami i wyszedł z budynku. Książę miał rację, węszył podstęp tam, gdzie go nie było. Duchowny wsiadł do powozu i szybko odjechał.

Lechaille szedł w stronę komnaty swego pana. Wszedł i dostrzegłszy swego syna, który był jego pomocnikiem, odezwał się do niego:

– Renę, jak najszybciej znajdź d'Alberta. – Wszedł do garderoby księcia i rzekł: – Wasza Wysokość, odprowadziłem pańskiego gościa.

Młody człowiek narzucił pelerynę i szybko wyszedł z komnaty, po czym oddalił się z pałacu. Szedł ulicami miasta w stronę zajazdu, w którym często zatrzymywał się d'Albert, kiedy przebywał w Paryżu.

Gdy wszedł do “Le Coq d'Or", z ulgą stwierdził, że człowiek kardynała je właśnie kolację.

– Wina! – krzyknął René rzucił monetę na stół. Wziął cynowy kielich i stanął przy wielkim palenisku, tyłem do stołu, przy którym siedział d'Albert. – Mój ojciec musi się z panem zobaczyć – mruknął cicho.

– Dziś wieczorem – usłyszał odpowiedź.

– Późnym wieczorem – dodał René.

– Będę na pewno.

Młodszy mężczyzna dopił wino i pośpiesznie opuścił gospodę, by znaleźć się w pałacu, nim ktokolwiek zauważy jego nieobecność.

Po północy Robert Lechaille wszedł do “Le Coq d'Or". Natychmiast zauważył d'Alberta, który dyskretnie wskazał mu schody na tyłach gospody. Tam, z dala od zgiełku typowego dla jadalni w gospodzie, służący księcia opowiedział mu o podsłuchanej rozmowie swego pana z Gondim.

– Jak najszybciej trzeba przekazać mu tę wiadomość – stwierdził Lechaille. – Oni planują zdradę, niezależnie od pięknych słów, w jakie ubrali swoje prawdziwe zamiary!

– Mówili, kiedy chcą to zrobić? – zapytał d'Albert. Służący potrząsnął przecząco głową.

– Nie wiem, co mógłbym zrobić, prócz ostrzeżenia królowej – powiedział d'Albert. – Wydaje mi się jednak, że nie odważą się jej skrzywdzić. Mamy swoich ludzi niedaleko Chenonceaux i będziemy wiedzieli przynajmniej, że nasza pani jest bezpieczna. Poza tym, będziemy ją mogli w każdej chwili z łatwością uratować.

– Mogę ją ostrzec! – zaofiarował się Lechaille.

– Jeśli to uczynisz, nie będziemy już mieli z ciebie pożytku, Robercie. Narazisz życie swoje i swojego syna. Potrzebujemy cię tam, gdzie jesteś. To wszystko nie skończy się, dopóki król będzie w stanie wezwać naszego pana znów do siebie i pozbyć się tych krętaczy. To wszystko wymaga czasu. Obiecaj mi teraz, że nie uczynisz nic niemądrego. Ufasz mi, Robercie?

Służący potaknął.

– Ufam, choć nawet nie wiem, jak masz właściwie na imię – rzekł z uśmiechem.

– Francoise – odparł rozbawiony d'Albert. – Zaraz wyślę kogoś z Paryża z wiadomością. Wracaj teraz do pałacu i miej dalej baczenie na wszystko.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a Lechaille powiedział:

– Z Bogiem, Francoise. – Zszedł po schodach i zniknął.

D'Albert westchnął w samotności. Nienawidził jeździć po nocy, ale nie mógł nic na to poradzić. Czekała go długa podróż do księstwa Cologne, ale chciał udać się tam osobiście i trzeba się było śpieszyć. Dopiero pod koniec sierpnia d'Albert w końcu dotarł do rezydencji kardynała w Cologne.

– Nie ma rady, muszę wracać do Francji – rzekł do swego sługi Jules Mazarin, kiedy usłyszał wieści.