Odłożyła słuchawkę.
Następnie Mark poruszył kwestię ubrań.
– Gdzie mieszkasz? Chciałbym wysłać kogoś, żeby spakował twoje rzeczy. Oczywiście, nie wszystko naraz, resztę prześle się później.
Tammy zrobiła wielkie oczy. Jaką resztę? Miała jeszcze jedne dżinsy, kilka bluzek, parę swetrów i kurtkę z kapturem – to wszystko.
– Wynajmuję niewielki pokój na peryferiach, po południu wezmę taksówkę i pojadę tam, żeby zabrać to, co mi potrzebne. Całość z pewnością zmieści się do plecaka. Na miejscu kupię sobie nowe dżinsy. Macie chyba dżinsy w Broitenburgu, co?
– Tak, ale… – Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. – Zrozum, nie możesz wystąpić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwyczaj, że codziennie…
– Może ty masz taki zwyczaj, ja nie. W życiu nie byłam na uroczystej kolacji.
Spochmurniał jeszcze bardziej.
– Ale teraz jesteś członkiem rodziny panującego.
– Jestem sobą, jeśli łaska.
– Henry ma zostać wychowany na następcę tronu. Nie mogę pozwolić…
Ponownie podrzuciła siostrzeńca na kolanie, po czym uściskała go mocno.
– Moim zdaniem Henry ma w nosie uroczyste kolacje przy świecach – zaśmiała się.
Wyraz twarzy Marka nie zmienił się ani na jotę.
– Postawmy pewne sprawy jasno – zażądał. – Czy tego chcesz, czy nie, będziesz przebywać na zamku jako członek rodziny i dlatego musisz się dostosować do obowiązujących tam norm.
– Dobrze, pójdę na pewne ustępstwa. – Popatrzyła na swoje znoszone buty. – Kupię sobie nowe tenisówki.
– I to ma być ustępstwo?
– A co? Mam sobie sprawić tiarę i szpilki, zanim mnie w ogóle wpuszczą do Broitenburga?
– Tiarę niekoniecznie, ale coś bardziej eleganckiego niż to, co teraz masz na sobie…
Zdecydowanie potrząsnęła głową.
– Nie ma mowy. Mieliście swoją olśniewającą księżniczkę, ale Lara nie żyje. Teraz jestem ja.
Mimo wysiłków, książę nic więcej nie wskórał i kiedy w końcu limuzyna Charlesa zawiozła ich na lotnisko, mieli ze sobą stos waliz z jego ubraniami, jedną z rzeczami Henry'ego i wytarty "plecak, w którym zmieściło się wszystko, co posiadała Tammy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tammy po raz pierwszy miała lecieć pierwszą klasą. Miejsca było pod dostatkiem – tak dużo, że aż czuła się nieswojo. Ustawiono nawet składane łóżeczko i rozłożono miękki pled na podłodze, by Henry miał się gdzie bawić. Stewardesy przybiegały na każde skinienie.
Tammy uznała, że to dobra okazja, by zadać Jego Wysokości parę niedyskretnych pytań. Nawet jeśli się obrazi, nie będzie mógł nic zrobić. Przecież nie wyrzuci jej z samolotu.
– Masz żonę?
– Już ci mówiłem, że nie.
– Ale czy jesteś sam?
Najpierw uniósł brwi, a potem w jego oczach zamigotało rozbawienie.
– Pytasz o to, czy mam przyjaciółkę, czy mam przyjaciela, czy może psa?
Nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Wszystko naraz.
Milczał przez chwilę, wreszcie postanowił odpowiedzieć.
– Mam przyjaciółkę.
Aha, więc jest przyjaciółka. To czemu całował się z inną? Może Isobelle miała rację? Może to faktycznie niepoprawny kobieciarz?
A nawet jeśli, to co z tego? Przecież wcale jej to nie obchodzi. Nic a nic.
– A ty? – zainteresował się nagle. – Z moich informacji wynika, że nie masz nikogo.
– To nieuczciwe! – zaoponowała. – Ja musze ci wierzyć na słowo, podczas gdy ty nasłałeś na mnie detektywa.
– W Europie kupisz sobie byle kolorowe pisemko, a dowiesz się o mnie wszystkiego, z detalami – skwitował. Naraz ściągnął brwi. – Dziwne… Jakim cudem nie wiedziałaś nic o ślubie Lary, skoro przebywałaś w Europie? Śluby w najwyższych sferach nie zdarzają się często. We wszystkich gazetach były zdjęcia z ceremonii, nawet w poważnych dziennikach.
Tammy przez chwilę liczyła w myślach.
– Nie, wtedy już siedziałam w Australii. Na którymś z moich ukochanych eukaliptusów.
– Najlepsze miejsce na ziemi, co?
– Aha.
– Ale dlaczego?
– Bo ludzie zadają ból, zdradzają, odwracają się plecami. Nie ma sensu się angażować, to zawsze kończy się cierpieniem. Weź mnie i Larę…
– Jednak znów jesteś gotowa zaryzykować, tym razem z Henrym.
– Nie mam wyjścia. Ty nie umiałbyś się nim zająć, nawet z pomocą przyjaciółki.
– Ingrid akurat nie przepada za dziećmi. Zresztą, to taka dość przelotna znajomość, nic poważnego. A Henrym potrafię zająć się sam.
Tammy popatrzyła na siostrzeńca, który zawzięcie ssał ucho swojej nowej zabawki. Jeśli tak dalej pójdzie, to miś straci uszy jeszcze przed Singapurem, pomyślała Tammy i przeniosła spojrzenie na Marka.
– Naprawdę umiałbyś zaopiekować się dzieckiem?
– Oczywiście – odparł z absolutną pewnością siebie.
– No to świetnie! – Nim zdążył się zorientować, co się święci, posadziła mu Henry'ego na kolanach.
Jego Wysokość w ułamku sekundy wpadł w popłoch.
– Hej, co ty robisz? – zaprotestował gwałtownie.
Tammy zamknęła oczy.
– Skoro umiesz się nim zająć, to ja mogę się przespać. Bawcie się dobrze.
Obudziła się kilka godzin później. Światła były przy gaszone, w kabinie panował półmrok. Któraś ze stewardes przykryła całą trójkę kocami. Tammy zerknęła w bok.
Mark spał, tuląc do siebie uśpionego Henry'ego. Malutka rączka chłopczyka zaciskała się mocno na palcu mężczyzny. Najwyraźniej było im dobrze razem. Dopiero teraz Tammy zaczęła dostrzegać między nimi pewne podobieństwo i nagle poczuła, że coś zaczyna dławić ją w gardle.
Dziwne. Przez tyle lat nie płakała, a odkąd spotkała Marka, co chwilę ulegała wzruszeniu. Jak to możliwe? Przecież nic o nim nie wiedziała – tyle tylko, że został księciem regentem w jakimś małym, lecz uroczym europejskim księstwie, a jego przyjaciółka Ingrid nie przepada za dziećmi. On sam chyba też nie, ale… Ale jego maleńki krewny chyba niespodziewanie odnalazł drogę do serca Jego Wysokości.
Tammy oniemiała z wrażenia, gdy wioząca ich limuzyna zatrzymała się przed ogromnymi marmurowymi schodami. Poniżej schodów znajdowało się krystalicznie czyste jezioro, a powyżej… Powyżej wznosił się nieprawdopodobnie piękny zamek z białego kamienia, ozdobiony niezliczoną ilością wież, wieżyczek i balkonów. Otaczały go majestatyczne góry. Na ich skalistych graniach lśnił śnieg, a poniżej ciągnęły się przepiękne lasy.
I to miał być jej nowy dom?
– Co o tym myślisz? – zagadnął Mark.
Odwróciła się i spostrzegła, że obserwował jej zachwyt z wyraźną przyjemnością.
– Co myślę? Strasznie to wszystko przesadzone.
– Naprawdę? – zdziwił się uprzejmie, nie przestając się uśmiechać.
– Tak. Ostentacyjne, niegustowne… – Nie mogła dłużej udawać. – Och, Mark, nie spodziewałam się! W życiu nie widziałam czegoś równie pięknego!
– Ja też – powiedział, poważniejąc nagle. Nie patrzył przy tym na otoczenie, tylko na nią, więc Tammy nie była do końca pewna, co właściwie miał na myśli. On również nie był pewien. – Dzień dobry, Dominiku – skinieniem głowy powitał starszego mężczyznę w liberii, który z ukłonem otworzył im drzwi limuzyny.
Weszli do zamku. W olbrzymim holu czekała na nich służba, około dwudziestu osób. Mark przedstawiał ich kolejno, a oni kolejno składali Tammy ceremonialne ukłony.
Nagle Tammy zawstydziła się swoich znoszonych rzeczy. Czy wypada przybywać w gości w takim ubraniu? Może Mark rzeczywiście miał rację i trzeba było kupić jakąś sukienkę? Albo nawet i dwie…
– A to Madge Burchett, Angielka, nasza ochmistrzyni. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zwróć się do niej.
Starsza kobieta dygnęła przepisowo, jednak nie patrzyła na księcia, tylko na Henry'ego, którego Mark niósł na ręku.
– Ależ urosłem! – zachwyciła się. – A taki byłem malutki, jak się urodziłem! – Przeniosła spojrzenie na Tammy i uśmiechnęła serdecznie. – Ach, a to jest ciocia…
Tammy odgadła, że ochmistrzyni musiała w tym momencie porównywać ją z Lara. Nie miała jednak czasu zastanawiać się, jak to porównanie wypadło, ponieważ Mark podał jej Henry'ego i zwrócił się do ochmistrzyni:
– Madge, czy zechciałabyś zająć się panną Dexter?
– Z największą przyjemnością. Pokażę pani pokój. Proszę tędy.
Tammy rzuciła trochę niepewne spojrzenie na Marka, lecz on już się odwrócił i odszedł zdecydowanym krokiem. Wszystko wskazywało na to, że książę uznał ten rozdział za zamknięty. Sprowadził do kraju następcę tronu, powierzył dziecko opiece kobiet, a sam mógł zająć się sprawami wagi państwowej.
Naraz rozległ się radosny okrzyk. W holu zjawiła się smukła kobieta mniej więcej w wieku Tammy. Musiała przed chwilą jeździć konno – jeszcze trzymała w dłoni szpicrutę. Miała ma sobie strój amazonki, niezwykle wyszukany i efektowny. Jej kasztanowe włosy były misternie upięte w szykowny kok, makijaż był perfekcyjny, a uśmiech olśniewał.
Rzuciła szpicrutę i pobiegła prosto w ramiona Marka.
– Och, kochanie! Jak cudownie, że wreszcie jesteś w domu!
Tammy zagryzła wargi, odwróciła się do nich plecami i spostrzegła pełen dezaprobaty wyraz twarzy ochmistrzyni, która również obserwowała to żenująco wylewne powitanie.
– Pannę Ingrid może pani poznać później, nie ma pośpiechu – oznajmiła pani Burchett. – Teraz musi pani odpocząć. Taka długa podróż, tyle wrażeń, tyle nowych twarzy… Wy
starczy jak na jeden raz. Mały też potrzebuje spokoju.
Ochmistrzyni zaprowadziła Tammy do pokoju dziecinnego. Henry potulnie przyjął zmianę miejsca, tak zresztą jak potulnie przyjmował wszystko. Z jednej strony było wygodnie mieć takie grzeczne dziecko, które nie grymasiło, nie płakało – bo wiedziało z doświadczenia, że to nic nie da. Z drugiej strony ta nienaturalna grzeczność niezmiernie niepokoiła Tammy. Zdrowy dziesięciomiesięczny malec powinien domagać się uwagi! I to głośno!
"Książę i Australijka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Książę i Australijka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Książę i Australijka" друзьям в соцсетях.