– A nie chcesz poczekać na tę małą z buszu?
– Nie ma takiej potrzeby – od strony drzwi odezwał się zdumiewająco opanowany głos, choć pobrzmiewało w nim coś złowieszczego. – Ta mała z buszu już tu jest.
Mark odwrócił się i zamarł.
Jak ona to zrobiła w ciągu piętnastu minut?!
Tammy Dexter w wytartych dżinsach i spłowiałej bluzce znikła. Na progu salonu stała panna Tamsin w jedwabnej małej czarnej, skrojonej z wyrafinowaną prostotą. Sukienka miała głęboko wycięty dekolt, ledwo zaznaczone rękawy i była naprawdę krótka. Dzięki temu widać było długie opalone nogi, a wysoko sznurowane, czarne sandałki powodowały, że nogi te wydawały się jeszcze dłuższe…
Tammy wyszczotkowała włosy i teraz jej twarz otaczała połyskliwa, ciemna chmura miękkich drobnych loczków. Dyskretny makijaż podkreślał kontur wielkich piwnych oczu, a delikatna szminka ożywiła lekko kolor ust.
Tammy wyglądała oszałamiająco!
– Jak to zrobiłaś? – wyrwało się księciu i tym razem to w jej oczach zamigotało rozbawienie.
– No proszę, a ja się martwiłam o swoje maniery.
Mark zmitygował się. Faktycznie, nie zachował się stosownie.
– Wybaczcie, proszę. Tammy, poznaj Ingrid. Ingrid jest…
– Przyjaciółką Marka – wtrąciła gładko kasztanowłosa i powściągliwie podała Tammy chłodną dłoń. – Miło mi panią poznać. Właśnie rozmawialiśmy o tym, że musi się pani czuć tutaj dość obco, tak daleko od kraju… – Zlustrowała Tammy przenikliwym spojrzeniem, a na jej perfekcyjnie umalowanej twarzy pojawił się nieszczery uśmieszek. – Widzę, że przeglądała pani garderobę siostry. Miałam zamiar oddać te wszystkie rzeczy dla biednych, ale skoro przydadzą się pani…
Ta kobieta potrafiła wbijać bolesne szpile z prawdziwą elegancją.
– Nie czytałam jeszcze testamentu mojej siostry, nie wydaje mi się jednak, by zawierał klauzulę uprawniającą panią do dysponowania jej rzeczami – odparła chłodno Tammy, po czym wzięła kieliszek szampana, który podał jej Mark. – Dziękuję. Właśnie tego mi było trzeba. Dom Perignon, jak widzę. Mój ulubiony.
Mark zamrugał oczami, jakby próbował się upewnić, czy nie śni.
Do tej pory żywił głębokie przekonanie, że Tammy zaszyła się w buszu z powodu kompleksu niższości. Jej matka i siostra robiły piorunujące wrażenie – idealnie umalowane, uczesane, perfekcyjne w każdym calu. Ktoś, kto musiał bezustannie porównywać się z nimi, ani chybi w końcu ukryłby się w jakimś odludnym miejscu, gdzie nikt nie mógłby go oglądać…
A przecież Tammy była równie piękna i atrakcyjna jak jej matka i siostra.
Nie.
Była piękniejsza.
Nie nosiła żadnej biżuterii, była umalowana oszczędnie, a przecież przyćmiewała Ingrid, która nagle wydała się bardzo pretensjonalna, ostentacyjnie wystrojona, sztuczna, lalkowata.
Ingrid również to zauważyła. I bynajmniej nie była zadowolona.
– Skoro jej rzeczy pasują na panią, to może dobrze, że się nie zmarnują… Zapraszamy do stołu – powiedziała z uśmiechem i gestem pani domu wskazała Tammy krzesło.
Mark skrzywił się nieznacznie. Ingrid zdecydowanie za dużo sobie wyobrażała. Będzie musiał zrobić z tym porządek.
Tammy nadal nie dawała po sobie niczego poznać.
– Owszem, pasują, a sądząc po zawartości garderoby, nie będę musiała nic kupować aż do osiągnięcia przez Henry'ego pełnoletniości.
– Zamierza pani zostać u nas tak długo?
Tammy skinieniem głowy podziękowała kamerdynerowi, który podsunął jej krzesło.
– Henry potrzebuje matki. Teraz ja nią jestem.
– Ale jeśli Mark i ja…
– Może wina? – wtrącił pośpiesznie książę.
Tammy uśmiechnęła się do niego czarująco.
– Z przyjemnością.
Mark nie mógł zasnąć. W końcu koło drugiej w nocy wstał, ubrał się i wyszedł na zewnątrz, żeby przejść się nad jeziorem.
Do czasu śmierci Jeana-Paula wiódł w miarę nieskomplikowane życie, a przynajmniej mniej skomplikowane niż obecnie. Trzymał się z dala od zamku i obowiązujących w nim konwenansów. Sprawowanie władzy, pławienie się w luksusach i uważanie się za kogoś lepszego od zwykłych śmiertelników było mu najzupełniej obce.
Jego ojciec był młodszym bratem panującego. Bracia żyli ze sobą w zgodzie – do czasu – ale ich synowie, wychowani przez dwie bardzo różniące się kobiety, już nie. Matka Franza i Jeana-Paula była niewiarygodną snobką, która za swoje największe osiągnięcie życiowe uważała małżeństwo z księciem i książęcy tytuł. W przeciwieństwie do niej matka Marka była osobą życzliwą ludziom, pogodną, stroniącą od dworskiej obłudy, arogancji i egoizmu.
A jednak książęca rodzina zniszczyła ją. Mark ponuro zacisnął wargi na myśl o tym, co spotkało jego matkę. Z tego właśnie powodu nie chciał mieć nic wspólnego z dworem, zamkiem, koroną i władzą. Owszem, spełni swój obowiązek, ponieważ kocha swój kraj, ale nie zrobi nic więcej ponad to, co konieczne. Sceduje część uprawnień na parlament i rząd, a potem odda panowanie Henry'emu – ale to jeszcze odległa przyszłość. Na razie przekona Tammy, by zarządzała zamkiem, co umożliwi mu powrót do Renouys. Chciał uciec z królewskiej siedziby.
I od Tammy.
Jeszcze żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób, co zdumiewało o tyle, że Tammy nie była w jego typie. To znaczy w typie, jaki dotąd preferował, a którego doskonały przykład stanowiła Ingrid.
Na wspomnienie wrednego i jadowitego zachowania dotychczasowej przyjaciółki jeszcze mocniej zacisnął zęby. Podczas kolacji zniechęciła go do siebie całkowicie. Miała nadzieję na wspólnie spędzoną noc, ale wykręcił się zmęczeniem po podróży.
– Dzisiaj naprawdę muszę odpocząć – oświadczył, może mało taktownie.
Ingrid nie dała za wygraną.
– Z przyjemnością zostanę tu dłużej, kochanie, nigdzie mi się nie spieszy.
Kochanie… To słowo aż zgrzytnęło mu w uszach. Owszem, była piękna, elegancka i spędzili ze sobą kilka miesięcy, ale na tym koniec. Musi się od niej uwolnić. Zresztą, żaden z jego związków nie trwał dłużej. Mark nie miał złudzeń co do tego, co popycha kobiety w jego ramiona. Tytuł. Możliwość wejścia do rodziny panującej. A przecież to nie mogło się dobrze skończyć. Zarówno jego matka, jak i siostra Tammy drogo zapłaciły za poślubienie księcia.
Tammy…
Nagle jego myśli powędrowały do niej. Znowu widział ją siedzącą na drzewie i patrzącą na niego z góry, śpiącą z głową na jego ramieniu, huśtającą na kolanach malutkiego siostrzeńca, roześmianą, bosą, olśniewającą w czarnej sukience…
Taka dziewczyna nie nadawała się na krótki romans, z taką dziewczyną należałoby się ożenić, co w tym wypadku oznaczałoby uwikłanie się na zawsze w życie na zamku, a tego Mark by nie zniósł. To budziło jego najgłębszą odrazę.
Chwileczkę. Skąd w ogóle przyszła mu do głowy ta niedorzeczna myśl, by się żenić?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Obudził go śmiech. Mark, półprzytomny po nieprzespanej nocy, z trudem otworzył jedno oko. Budzik wskazywał ósmą rano. Książę nigdy nie wstawał tak późno.
Ten śmiech musiał mu się chyba przyśnić. Tutaj nikt nigdy nie śmiał się w taki sposób – swobodny i prawdziwie radosny.
W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wszedł Dominik, główny kamerdyner, mocno już wiekowy. Postawił przy łóżku srebrną tacę ze śniadaniem i odsłonił okna. Mark skrzywił się porażony blaskiem porannego słońca.
– Przykro mi, Wasza Wysokość, ale o dziewiątej przychodzi monsieur Lavac.
– Monsieur Lavac?
– Tak, Wasza Wysokość sam mu wyznaczył spotkanie. Ma przedstawić księgi rachunkowe zamku.
Znowu dobiegły go odgłosy wesołości.
– Kto tam tak się śmieje? Czy to ta… panna Dexter?
– Czyżby to pana obudziło? Mam kazać im przestać?
Mark zdumiał się. Im?
– To znaczy komu?
– Panience Tammy i paniczowi Henry'emu. – Dominik wyjrzał przez okno w kierunku południowej skarpy, a jego twarz starego służbisty niespodziewanie rozjaśniła się. – Ale szkoda by im było tego zakazywać. Nie sądziłem, że moje oczy ujrzą jeszcze kiedyś tutaj taki widok. Ta ciocia małego księcia…
Słowa kamerdynera rozbudziły ciekawość Marka. Zapomniał o zmęczeniu i niewyspaniu. Odrzucił kołdrę na bok, wstał i też podszedł do okna.
Tammy wchodziła akurat na łagodny stok pod jego oknem, niosąc Henry'ego. Tego ranka znów miała na sobie dżinsy i spraną koszulkę, i znowu była boso. Gdy weszła na górę, położyła się na trawie, ułożyła siostrzeńca przed sobą w taki sposób, że patrzyli na siebie, a ich nosy niemal się stykały, mocno ujęła jego małe ramionka i poturlała się razem z nim w stronę jeziora. Zatrzymali się przy samym brzegu, zaśmiewając się do rozpuku. Henry wyciągnął łapki, wyraźnie prosząc o jeszcze.
Mark obserwował ich chciwie. Czuł, że nie tylko pragnie tej kobiety, ale pragnie też robić to samo co ona – beztrosko bawić się z dzieckiem. Nigdy w życiu nie miał takich myśli. Spostrzegł, że kamerdyner przygląda się mu przenikliwie, przybrał więc obojętny wyraz twarzy i odwrócił się od okna.
– Rozumiem, że postępowanie panny Tamsin spotyka się z twoją pełną aprobatą. Czy reszta służby podziela twoje zdanie? – spytał oficjalnie.
Dominik nie dał się nabrać na tę udawaną obojętność, ale nie dał też po sobie nic poznać.
– Jak najbardziej, Wasza Wysokość! – zapewnił. – Panienka wstała o szóstej, zeszła do kuchni i zjadła z nami śniadanie. Nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale powiedziała, że inaczej w ogóle nie będzie jeść. I przyniosła ze sobą panicza, i była dla wszystkich bardzo miła. Nie to co… -urwał nagle z zakłopotaniem.
– Nie to co księżna Lara? – dokończył Mark.
Stary kamerdyner spojrzał księciu prosto w oczy.
– Tak. Księżna Lara i, proszę o wybaczenie, pański stryjeczny brat, książę Jean-Paul, traktowali służbę bardzo źle. Nie tak było za dawnych czasów…
Mark słuchał jednym uchem. Nie potrafił oprzeć się pokusie i znów wyjrzał przez okno. Tammy leżała na trawie, tym razem na wznak, trzymając Henry'ego nad sobą w wyciągniętych ramionach, gaworząc, jakby sama była dzieckiem. Ich radość była tak zaraźliwa, że Mark nie mógł się nie uśmiechnąć.
"Książę i Australijka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Książę i Australijka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Książę i Australijka" друзьям в соцсетях.