– Jakiego Henry'ego?
Tego już było za wiele! Nawet nie pamiętała imienia chłopca? Miał ochotę udusić ją gołymi rękami.
– Pani siostrzeńca.
– Ja nie mam siostrzeńca.
Zaskoczyła go tą odpowiedzią.
– Oczywiście, że pani ma!
– Oczywiste jest to, że mnie pan z kimś pomylił. Owszem, mam siostrę, ale kiedy cztery lata temu ostatni raz widziałam Larę, jechała z jakimś milionerem na Lazurowe Wybrzeże i z całą pewnością nie zamierzała rodzić dzieci. Za nic nie chciałaby stracić figury. Siostrę mam, siostrzeńców mieć nie będę. A teraz, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, wrócę do swojej pracy. – Sięgnęła po wiertarkę.
Mark rozumiał z tego wszystkiego coraz mniej. To wyglądało na jakiś absurd. Ale zgadzało się imię Lary, więc nie mogło być mowy o pomyłce.
Co ona powiedziała? Że nie widziały się od czterech lat? Jego gniew przygasł. Ta kobieta mogła w ogóle nie wiedzieć o narodzinach Henry'ego!
– Chwileczkę – zawołał, zanim zdążyła włączyć wiertarkę i zagłuszyć jego słowa. – Lara Dexter była pani siostrą?
– Nie była, tylko jest – parsknęła, lecz w jej głosie pojawił się niepokój.
Tego Mark nie przewidział. Czyżby ta piekielna mamuśka nawet jej nie powiedziała?
Stał przez dłuższą chwilę w milczeniu, wpatrując się w siedzącą wysoko ponad nim dziewczynę i zastanawiał się, co teraz.
– Panno Dexter, niezmiernie mi przykro z powodu tego, co pani za chwilę ode mnie usłyszy. Pani siostra przed trzema laty poślubiła mojego kuzyna, Jeana-Paula. Pięć tygodni temu oboje zginęli w górach we Włoszech, dokąd pojechali na narty. Zostawili synka, Henry'ego. Chłopiec ma dziesięć miesięcy i obecnie przebywa w Sydney. Opłacałem mu opiekunkę, ale okazuje się, że nie dbano o niego właściwie. Chcę go zabrać do domu, do Broitenburga. Potrzebuję na to pani zgody.
Tammy zamarła. Nie. To niemożliwe.
Popatrzyła ze zdziwieniem na wiertarkę, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. Co to w ogóle za przedmiot i po co go trzyma? Odłożyła narzędzie na skleconą z paru desek podręczną półkę.
Lara nie żyje?
– Nie wierzę w to – powiedziała z trudem gdzieś w przestrzeń.
– Przykro mi.
Coś w niej pękło.
– Przykro panu? – zaatakowała. – To mnie jest przykro! Zjawia się pan nie wiadomo skąd, ubrany jak na maskaradę, udaje księcia, afiszuje się z limuzyną, szoferem i jakimś nadętym ważniakiem, przeszkadza mi w pracy, depcze po moich mrówkach i jeszcze ma czelność wmawiać mi, że moja siostra nie żyje.
– To niestety prawda. Lara nie żyje – powtórzył Mark.
– Nie wierzę w ani jedno pańskie słowo!
– Czy nie zechciałaby pani zejść?
– Nie!
– Panno Dexter, nie ucieknie pani przed prawdą. Powtarzam, pani siostra nie żyje. Proszę zejść do mnie.
Przez kilka minut Tammy siedziała bez ruchu na gałęzi i wpatrywała się w uniesioną ku niej twarz stojącego pod drzewem mężczyzny. Była to z pewnością twarz człowieka uczciwego. Szczerego. Dobrego. Silnego. Jego spojrzenie było jasne i spokojne. Ani na moment nie odwrócił oczu. Czekał wytrwale, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała, by dotarło do niej to, co powiedział.
W końcu zrozumiała, że może mu wierzyć, a wtedy napłynęła fala bólu. Już nigdy nie zobaczy swojej małej siostrzyczki…
To Tammy zajmowała się młodszą o pięć lat Lara, ponieważ ich matka nie interesowała się dziećmi. Uwielbiała przytulać siostrzyczkę, czesać ją, kołysać do snu. Dzięki niej nie czuła się samotna, nareszcie miała kogoś, kogo mogła kochać, z kim czuła się dobrze. Niestety, z wiekiem Lara stawała się coraz bardziej podobna do matki i gdy podrosła, przejęła jej sposób bycia. Nie miała już ochoty spotykać się z Tammy, która znów została sama. Na szczęście nikt nie mógł jej odebrać wspomnień o tych kilku pięknych, przeżytych z siostrą latach… A teraz Lara nie żyła. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata.
Tammy zrobiła się biała jak płótno. Zakręciło się jej w głowie. Musiała mocniej przytrzymać się konaru, żeby nie spaść.
– Proszę zejść – zażądał stanowczo Mark.
Miał rację, nie mogła przed tym uciec.
Poprawiła uprząż i zjechała na dół. Robiła to setki razy, mogłaby to zrobić nawet we śnie, tym razem jednak nie uważała i zjechała za szybko. Nie zrobiłaby sobie dużej krzywdy, ale potłukłaby się, gdyby Mark nie ocenił błyskawicznie sytuacji. Skoczył i złapał ją, biorąc na siebie całą siłę uderzenia.
Nieco oszołomiona, stała wsparta o niego, otoczona jego ramionami. Miała rację, był wspaniale zbudowany. Czuła dotyk jego ciała, jego twardych mięśni… Był równie potężny jak ona drobna.
Pochylił głowę i popatrzył na nią z głęboką troską.
– Wszystko w porządku?
Nie, nic nie było w porządku. Najchętniej wtuliłaby twarz w ten jego śmieszny mundur i wybuchła płaczem. Tyle tylko, że nie miała zwyczaju płakać.
– Nic mi nie jest – oznajmiła dzielnie, choć głos jej drżał.
– Naprawdę nie wiedziała pani o śmierci siostry? – spytał ze współczuciem, a gdy nie odpowiedziała, delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz, by musiała spojrzeć mu w oczy.
Piękne oczy. Niebieskie i czyste jak jezioro wśród gór. Mogłaby w nich zatonąć. Byleby tylko nie myśleć o tym, co się stało.
– Nie – wyszeptała z trudem. – Nie miałam z nią kontaktu…
– Rozumiem – odparł, lecz widać było, że nic nie rozumie.
– Od jakiegoś czasu nie umiałyśmy się dogadać.
– Tak mi przykro.
Przez chwilę stała bez ruchu, jakby czerpała siłę z jego mocnego ciała, po czym wyprostowała się i odsunęła. Puścił ją, ale… z dziwnym ociąganiem.
– Jak to się stało? – spytała, starając się zapanować nad głosem.
– Wypożyczyli bobslej i zjechali czarną trasą, wie pani, najtrudniejszą, przeznaczoną dla najbardziej doświadczonych zawodników. Czysta głupota! Niestety, byli pijani.
Znowu zrobiło się jej słabo i znów poczuła bolesny skurcz w żołądku. Lara, ty idiotko, coś ty zrobiła…
Nie chciała o tym myśleć. Wolała myśleć o tym, że książę ma przyjemny, aksamitny głos.
– Byli? Ach, tak, przecież pański kuzyn… Naprawdę wyszła za pańskiego kuzyna?
– Nie chce mi się wierzyć, że pani o niczym nie wie – oznajmił z nagłym gniewem. – Przecież matka musiała pani powiedzieć!
– To ona wie?
– Oczywiście. Sam po nią pojechałem i przywiozłem ją do Broitenburga na pogrzeb.
No, to matka miała wspaniałą okazję, żeby się popisać. Isobelle Dexter de Bier w roli nieutulonej w bólu matki młodziutkiej księżnej musiała wypaść wspaniale. Z pewnością sprawiła sobie stosowną kreację, nie zapominając o czarnym welonie i koronkowej chusteczce, którą z dyskretną elegancją osuszała nieistniejące łzy.
– Przyjechała sama?
– Nie, z pani ojczymem.
Ciekawe, z którym? Isobelle od dawna nie zawracała sobie głowy legalizowaniem swoich związków, może zresztą i dobrze. Gdy rodziła Larę, była zamężna już po raz czwarty… A teraz odstawiła cyrk na pogrzebie młodszej córki, nie powiadamiając o niczym starszej.
Mark przypatrywał się jej ze zdumieniem.
– Naprawdę pani matka nie skontaktowała się z panią?
– Sądzi pan, że moja matka chciałaby przyznać się do córki, która przesiaduje na drzewach i chodzi tak ubrana?
– Ogarnął ją taki smutek i ból, że nie miała siły dalej rozmawiać. Potrzebowała spokoju, żeby zebrać się w sobie. Wtedy będzie mogła stawić czoło nowej sytuacji. Dopiero wtedy. – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałabym teraz zostać sama. Proszę mi dać wizytówkę, skontaktujemy się jutro.
– To niemożliwe, jutro wracam do Broitenburga, muszę więc dziś wieczorem być w Sydney. Mam te papiery ze sobą, możemy załatwić wszystko od razu. Złoży pani podpis i będzie pani miała tyle spokoju i samotności, ile tylko zapragnie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Żal mu było stojącej przed nim dziewczyny. Wyglądała na załamaną. Musiała bardzo przeżyć śmierć siostry i okrutne zachowanie matki. Swoją drogą, jak matka może zrobić coś takiego swojemu dziecku?
Nie, to nie moja sprawa, przypomniał sobie twardo. Miał dość własnych zmartwień. Musiał jak najszybciej wracać do Europy.
Panna Dexter była tak pogrążona w bólu, że z pewnością nie miała głowy do podpisywania czegokolwiek. Rzeczywiście, powinien dać jej czas na ochłoniecie, ale czasu akurat nie miał. W grę wchodziło bezpieczeństwo i przyszłość jego kraju oraz dziedzictwo Henry'ego. I jego własna wolność.
– Wystarczy jeden pani podpis – powtórzył, ruszając w stronę samochodu. – Dokumenty mam ze sobą, to kwestia paru minut.
Tammy nawet nie drgnęła.
– Nie rozumiem.
Odwrócił się do niej. Była straszliwie blada. Wydawało się, że za moment zemdleje. Powodowany współczuciem, odruchowo wyciągnął ku niej rękę, ale szybko cofnął ją z zakłopotaniem. I tak nie mógł jej pomóc.
– Nie rozumiem – powtórzyła bezradnie. – Pan mówi o dziecku, ale gdyby Lara zaszła w ciążę, powiadomiłaby mnie o swoich kłopotach…
– Nie miała żadnych kłopotów. Poślubiła panującego księcia i opływała w takie luksusy, jakich pani nawet nie potrafi sobie wyobrazić.
– Ale ona nigdy nie chciała mieć dziecka! – zaprotestowała Tammy.
Mark pokiwał głową. Tak, to by pasowało do Lary.
– Jean-Paul potrzebował dziedzica. Nie ożeniłby się z pani siostrą, gdyby nie zgodziła się na to.
Powoli wszystko zaczynało układać się w sensowną całość. Dla jej matki i siostry liczyły się w życiu jedynie pieniądze i prestiż. Lara musiała ocenić, że warto zajść w ciążę i urodzić dziecko w zamian za małżeństwo z władcą.
– Rozumiem. Zostało więc dziecko. Henry. Ale co chłopiec robi w Sydney?
– Cztery miesiące temu pani siostra wysłała go do Australii.
– Dlaczego?
– Gzy to ma jakieś znaczenie?
Po chwilowym załamaniu znowu ogarnął ją gniew, tym razem jeszcze większy niż poprzednio.
– Przyjeżdża pan do mnie, opowiada mi straszne rzeczy, a gdy zaczynam zadawać pytania, odpowiada pan: „Czy to ma jakieś znaczenie?" – Zmrużyła oczy i zmierzyła go zimnym spojrzeniem. – Moja matka nie zawiadamia mnie o śmierci siostry, ta nie informuje mnie o urodzeniu dziecka, nikt przez lata nie utrzymuje ze mną kontaktu. I nagle zjawia się pan z żądaniem podpisania jakichś papierów. Czemu nagle moje zdanie stało się takie ważne?
"Książę i Australijka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Książę i Australijka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Książę i Australijka" друзьям в соцсетях.