Hm, to brzmiało całkiem sensownie… Mark zauważył jej wahanie i postanowił kuć żelazo, póki gorące.
– Zostań. Kylie zajmie się dzieckiem, a my spokojnie porozmawiamy.
– Jeśli jeszcze raz powiesz o nim „dziecko", zabiorę się stąd natychmiast i tyle będziesz go widział – zagroziła. – On ma na imię Henry i najwyższa pora, żeby zaczęto go wreszcie traktować jak osobę, chociaż jeszcze niedużą. Dla tego żadna Kylie nie będzie więcej przy nim oglądać telewizji. I nie trzeba go upychać gdzieś po kątach, możemy porozmawiać przy nim.
– Wolałbym nie.
– Twoja strata. – Wzięła od Kylie walizkę i wrzuciła do niej rzeczy, które chciała zabrać, jednocześnie ani na moment nie przestając przytulać chłopczyka do siebie. Robiła wszystko z taką swobodą, jakby zajmowanie się dzieckiem było dla niej czymś naturalnym. Henry powolutku zaczynał się rozluźniać, już nawet opierał główkę na jej piersi.
Mark wodził za nią zdumionym wzrokiem. Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Była inteligentna, samodzielna, wiedziała, czego chce. Nie imponowały jej jego pozycja, tytuł, władza. Robiły wrażenie na każdym – a zwłaszcza na każdej – ale nie na niej.
Jak więc miał na nią wpłynąć? Z desperacją zacisnął powieki. Gdy ponownie otworzył oczy, spostrzegł zaintrygowany wyraz twarzy Tammy.
– Ty chyba rzeczywiście masz poważny problem? – spytała, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiało współczucie.
Zdecydował się na absolutną szczerość, bo nic innego już mu nie pozostało.
– Tak. Naprawdę znalazłem się w ciężkim położeniu.
Zastanawiała się przez chwilę.
– W porządku, zostanę na noc w hotelu. Przez parę godzin chcę pobyć tylko z Henrym. Kiedy zaśnie, zjemy razem kolację i pogadamy. Zgoda?
Chwilowo nie miał szans utargować nic więcej, więc przystał na propozycję.
– Zgoda.
Tammy zamknęła walizkę, wzięła od Kylie list i wrzuciła go do plecaka.
– Dobrze, a teraz znajdę sobie pokój.
– Nie ma potrzeby – zaoponował Mark. – Apartament został wynajęty do końca miesiąca.
– Miałabym mieszkać na twój koszt? O, nie. Nie będę ci nic zawdzięczać, mości książę. Idę wynająć sobie pokój. Kolację zjemy o siódmej. Do tej pory proszę mnie nie niepokoić.
Tammy siedziała z Henrym na środku wielkiego hotelowego łoża. Podrzucała go, przytulała, obsypywała pocałunkami, próbując wywołać na jego buzi chociaż jeden uśmiech. Na próżno.
Zamówiła do pokoju porcję jedzenia dla niemowląt. Gdy przyniesiono duszone jabłka, posadziła sobie Henry'ego na kolanie i nabrała trochę jedzenia na łyżeczkę. Chłopczyk automatycznie otworzył buzię, ale Tammy nie zamierzała go karmić w taki sposób, w jaki robiono to dotychczas. Zrobiła to samo, co robiła przed laty z Lara.
– Ziuuuu! – Łyżeczka przeleciała przed nosem biernie czekającego chłopczyka. – No, Henry, musisz złapać samolocik. Ziuuuu!
Mały patrzył na zbliżającą się i uciekającą łyżeczkę, jakby ta go zdradziła. Nie rozumiał, że to zabawa. Nie umiał się bawić. Łyżeczka dotknęła języka malca i znowu odleciała, i ponownie zanurkowała jak mały aeroplan. Tammy zaśmiała się zachęcająco.
– Jeszcze raz! – zawołała wesoło. – I jeszcze!
Wreszcie za piątym razem…
Oczy malca rozbłysły jak dwie gwiazdki, a z jego gardziołka wydobył się rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tammy porwała go w objęcia i mało brakowało, by rozpłakała się ponownie.
Kiedy chłopczyk został już nakarmiony i zasnął, z ociąganiem położyła go do łóżeczka. Nie miała ochoty rozstawać się z nim ani na moment. Całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Nie wiedziała, co pocznie dalej, ale jedno było pewne – ona i Henry będą odtąd nierozłączni.
Do siódmej zostało jeszcze pół godziny. Tammy wzięła prysznic, umyła włosy, przebrała się w zapasowe dżinsy i prostą bawełnianą bluzkę – w plecaku nie miała nic innego – a potem wyjęła zaadresowaną do siebie kopertę i otworzyła ją.
List napisała Lara. Gdyby Tammy wiedziała o wszystkim wcześniej, nie poprzestałaby na zajęciu się Henrym, lecz spróbowałaby wkroczyć do akcji i uratować siostrę. Niestety, list przeleżał całe cztery miesiące w walizce…
Kiedy rozległo się pukanie, Tammy miała ochotę rozszarpać księcia i całą jego rodzinę. Gotując się ze złości, szybko podeszła do drzwi, otworzyła je gwałtownym ruchem i… na widok stojącego za nimi mężczyzny na moment zapomniała o wszystkim.
Jego Wysokość książę Broitenburga w galowym stroju prezentował się zabójczo, ale zwyczajny Mark w dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Teraz nie był już gładko uczesany, uroczo potargane włosy opadały mu kosmykami na czoło, niebieskie oczy patrzyły pogodnie, a na opalonej twarzy widniał uśmiech, jakiemu żadna kobieta nie mogłaby się oprzeć.
Dzielił ich tylko jeden krok i Tammy miała nieprzepartą ochotę ten krok zrobić.
– Czy Henry już zasnął? – spytał Mark.
– Tak. Wejdź.
– Przyniosłem mu coś. – Podał jej pluszowego misia i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok jej zdumionej miny.
– Skąd wiedziałeś, że właśnie tego mu teraz potrzeba?
Spoważniał.
– Może to cię zdziwi, ale nie jestem zupełnie pozbawiony wrażliwości.
Obróciła misia w dłoniach. Był w sam raz. Nie za duży, nie za mały, mięciutki, z łapkami, które nie sterczały sztywno, tylko poruszały się zabawnie. Na pyszczku miał troszeczkę krzywy uśmiech uroczego zawadiaki. Idealny miś do kochania.
– Gdzie go znalazłeś? – spytała z zachwytem.
– W dwudziestym sklepie, do którego wszedłem. No, może trochę przesadzam, ale niewiele. Trudno dostać dobrego misia, większość zabawek jest do niczego.
Tammy podeszła do łóżeczka i z czułością ułożyła misia przy twarzyczce Henry'ego.
– Och, Mark… – powiedziała zdławionym głosem. On jednak nie słuchał. Rozglądał się dookoła z dezaprobatą.
– Chwileczkę, przecież dzwoniłem do recepcji i kazałem, żeby ci dano apartament z oddzielną sypialnią, a tu jest tylko jeden pokój. W takich warunkach nie da się zjeść kolacji ani porozmawiać.
– Nie chciałam apartamentu.
– Dlaczego? Ja płacę.
Chwilowe porozumienie, osiągnięte dzięki misiowi, poszło w niepamięć.
– Sama zapłacę. Nie potrzebuję twojej łaski!
Mark uśmiechnął się pobłażliwie, a ją ogarnęła furia. Proszę, książę był rozbawiony buntem ludu…
– A jak ci się tutaj nie podoba, to możesz sobie iść!
To już go nie bawiło. Lud mógł się buntować, ale w sensownych granicach.
– Bądź rozsądna. Wynajmijmy opiekunkę i zejdźmy do restauracji.
– Choćbyś zaprosił mnie nie wiem dokąd, a Henry'emu przyniósł nie wiem ile prezentów, nic ci to nie da. On zostaje ze mną.
– Interes kraju wymaga, żeby następca tronu powrócił – oznajmił twardo.
– Interes Henry'ego wymaga, żeby chłopiec został ze mną. On nie potrzebuje tronu, tylko kontaktu z drugim człowiekiem.
– Zapewnię mu wszystko, co najlepsze.
Żachnęła się.
– Nie możesz komuś zapłacić, żeby go kochał! Nie dysponuję takimi środkami jak ty, ale…
– Ale możesz – wszedł jej w słowo i zgodnie ze swoim planem podał jej czek.
Tammy odruchowo rzuciła okiem i zamarła.
De tam było tych zer? Chyba musiało jej się dwoić w oczach, a może i troić. Nie sądziła, że takie bogactwo w ogóle może istnieć.
– Jak sarna widzisz, potrafię o was zadbać. Stworzę Henry'emu najlepsze warunki do rozwoju, dam opiekę i wykształcenie, zapewnię mu pomoc najznakomitszych psychologów. A ty nie będziesz musiała już do końca życia pracować, będziesz mogła cały czas mieszkać w takich hotelach jak ten. Wszyscy będą zadowoleni.
Wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w czek. Przypomniała sobie treść listu. Tam też była mowa o pieniądzach. Henry nie był owocem miłości, lecz żądzy bogactwa, prestiżu i władzy. Straszne…
Podniosła wzrok i dopiero wtedy spostrzegła pełen satysfakcji uśmiech na twarzy Marka. On sądził, że ją kupił!
Wszystko się w niej zagotowało. Wyjęła mu czek z ręki, podarła go na tysiące kawałeczków, rzuciła je na dywan i gniewnie przydeptała bosą stopą.
Mark był tak pewny swego, że sens jej zachowania w ogóle do niego nie dotarł. Nadal przyglądał się jej z pełnym wyższości uśmiechem. Furia Tammy sięgnęła zenitu. Miał jeszcze czelność się uśmiechać!
Wymierzyła mu siarczysty policzek.
Nigdy w życiu nie podniosła na nikogo ręki, a tego dnia w ciągu zaledwie trzech godzin rzuciła w tego człowieka mlekiem w proszku i uderzyła go w twarz.
– Wyjdź stąd – zażądała, niemal dławiąc się ze złości.
Otworzyła drzwi na oścież. – Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Do diabła z tobą, twoją rodziną i waszymi przeklętymi pieniędzmi! Zabiliście ją, zabiliście moją siostrę. Wy dranie! – Jej dłoń znów sama poleciała do góry, ale tym razem Mark zdołał złapać Tammy za nadgarstek i wykręcić jej rękę do tyłu.
Korytarzem przechodziła akurat jakaś para w średnim wieku. Nieznajomi przystanęli, zaniepokojeni.
– Niech pan puści tę panią! – zainterweniował mężczyzna. Mark zaklął, wepchnął Tammy z powrotem do pokoju i zatrzasnął drzwi. Chwycił również jej drugą dłoń i obie unieruchomił za jej plecami.
– Co ty za brednie wygadujesz? Moja rodzina zabiła Larę?
– Tak! Czytałam list, który napisała do mnie przed czterema miesiącami – rzuciła mu prosto w twarz oskarżycielskim tonem. Mark trzymał ją jak w kleszczach, mocno przyciskając do swego torsu, lecz była zbyt rozgorączkowana, by zwracać na to uwagę. – Moja siostra umierała ze strachu o siebie i synka, dlatego wysłała Henry'ego do mnie. Jej mąż brał narkotyki, miał dziwnych znajomych, prawie nietrzeźwiał…
– Nic nowego.
Zatkało ją na moment.
– Jak to? Wiedziałeś o tym?
– Każdy wiedział. Mojemu kuzynowi od urodzenia pozwalano na wszystko. Wyrósł na aroganckiego cymbała, który z nikim i niczym się nie liczył. Uzależnił się od alkoholu, zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi.
"Książę i Australijka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Książę i Australijka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Książę i Australijka" друзьям в соцсетях.