– Chora jesteś? – spytał, obejmując ją ramieniem. -Jesteś blada jak kreda – dodał, odgarniając jej wilgotne włosy. – Czoło masz gorące. Masz gorączkę?

– Nie – ucięła Mali. – Po prostu jedzenie mi nie posłużyło. Może się zdarzyć każdemu – dodała ostrym tonem.

Nie odpowiedział. Nadal ją obejmował. Mali zreflektowała się, że powinna już wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z Havardem, mieliby powody do plotek. Poczuła, że w całej swojej rozpaczy musi się uśmiechnąć: przecież plotki i tak wkrótce powstaną, gdy wdowa ze Stornes zacznie chodzić z coraz większym brzuchem! Uświadomiła sobie, że nie może do tego dopuścić. Nie może ściągnąć takiego wstydu ani na siebie, ani na synów, ani na Stornes! Musi jak najszybciej wyjść za Havarda. Jeśli ktoś się doliczy, że dziecko zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy już i tak będą małżeństwem.

Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach.

– Havardzie, ja…

Spojrzała na niego. Jak ma mu to powiedzieć? Poczuła się nagle jak prostaczka. Havard był kimś do zaspokajania jej potrzeb, zawsze to powtarzała. A teraz będzie musiała poprosić go, by się z nią ożenił! Nie wątpiła, że nadal ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę, że wolałby usłyszeć jej zgodę na małżeństwo, gdyby nie był to jedyny sposób uratowania jej czci. Teraz też tego pragnęła: by powiedzieć mu „tak", zanim wiedziała to, co wie. Bo przecież go kocha! Na swój sposób…

– Co tam? – spytał Havard, unosząc jej podbródek. – Wyglądasz jak mała dziewczynka przyłapana na kłamstwie.

Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie tak się czuła.

– Ja… jestem w ciąży.

Zapadła cisza. Havard puścił ją i zapatrzył się w potok. Mali nagle poczuła strach ściskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce?

– To dlatego się źle poczułaś? – powiedział w końcu, spoglądając na nią. – Wygląda na to, że ja pierwszy mogę ci pogratulować.

Wyczuła w jego głosie jakiś ton, który ją zaniepokoił. -Nie mogliśmy spodziewać się niczego innego -mruknęła cicho.

– To raczej ty się tego nie spodziewałaś – odparł, rzucając kamyki do potoku. – Pewnie miałaś nadzieję, że będziesz miała w łóżku, kogo chcesz, bez żadnych problemów. Bo to teraz jest dla ciebie problem, czy nie to starasz się mi powiedzieć.

– Problem… – szepnęła Mali. – Ja… miałam nadzieję, że ty…

– Że będę skakał z radości? – spytał spokojnym tonem. – Że będę dziękować ci na kolanach, że wreszcie stałem się poważnym kandydatem na męża, a nie tylko tym, którego czasem wypożyczasz sobie do łóżka? Przecież nie chciałaś ślubu, prawda?

Mali pochyliła głowę i zapłakała. Wszystko, co mówił, to prawda, ale nie sądziła, że to powie. Nie w ten sposób. I że spojrzy na to z tej strony. Ale przecież tak było! Uświadomiła sobie, że on tak musiał się czuć: dobry na kochanka, a nie na męża.

– Nie płacz – objął ją. – Kochanie moje, nie płacz. Wiem, byłem zbyt ostry, ale…

Przytuliła twarz do jego szyi. -Masz do tego prawo – wyszlochała. – Zachowywałam się jak… jak…

– To przecież nie tylko twoja wina – powiedział, gładząc ją po plecach. – Sam mogłem nad sobą bardziej panować, ale… Wiesz, że ja zawsze… Że nie chciałem nikogo innego, tylko ciebie.

Siedzieli przez chwilę, ciasno przytuleni, nie mówiąc nic.

– Wiedz w każdym razie, że nigdy nie chodziło mi o gospodarstwo – rzucił Havard. – Czułbym do ciebie to samo, gdybyś nadal mieszkała w Buvika.

Uniosła ku niemu zapłakaną twarz i spojrzała mu w oczy. Włosy jej się rozpuściły, a na policzki wróciły kolory.

– Wiem, kim jesteś, Havardzie – powiedziała cicho. -W tym wypadku nie masz się czego wstydzić, to ja… Ale wiedz jedno, że nie wylądowałabym w twoim łóżku, gdybym do ciebie nic nie czuła. Musisz mi wierzyć. Ale po Johanie… – Przełknęła ślinę. Łzy nadal płynęły po jej twarzy. – Nie sądziłam, że będę się czuła na siłach wyjść za kogokolwiek za mąż – wyszeptała. – O tylu rzeczach nie wiesz… Myślałam poza tym, że nie mam w sobie uczuć, które ty… Ale ty nie jesteś taki jak Johan – dodała gwałtownie i wtuliła w niego twarz. Jej ciałem wstrząsał rozpaczliwy płacz.

– Mali, moja Mali – powiedział Havard, odsuwając ją. – Spójrz na mnie.

Popatrzyła na niego przez zasłonę łez i dostrzegła, że jego oczy błyszczą radością. Radością i miłością.

– Czy ty… kochasz mnie jeszcze trochę mimo to? -wyszeptała, obejmując go za szyję. – Ożenisz się ze mną, mimo że ja…

– Właśnie dlatego – uśmiechnął się. – Dlatego, że ty jesteś Mali, na dobre i na złe. Zawsze wiedziałem, że nie jesteś słodka i naiwna, ale kochałem cię od pierwszego lata, gdy przybyłaś do Gjelstad. Miałem nadzieję, że poprosisz mnie o pomoc po śmierci Johana. Że może mnie zechcesz. Ale rozumiem. Pewnie masz gorzkie wspomnienia. Przeżyłaś więcej złego niż…

Pochylił się i pocałował delikatnie. Odgarnął jej włosy. Spojrzenie jego jaśniało.

– Nosisz moje dziecko – wyszeptał ochrypłym ze wzruszenia głosem. – To cud!

Skoczył na równe nogi, pociągając ją za sobą. Obrócił wokół siebie, krzycząc z radości jak chłopak. Mali zakręciło się w głowie. Przytrzymała się go mocno, by nie upaść.

– Ożenisz się ze mną? – spytała, patrząc mu w oczy.

Zaśmiał się, spoglądając na nią figlarnie.

– Muszę się zastanowić…

– Havardzie! Mówię poważnie! – powiedziała Mali, mierzwiąc mu włosy. – Chcesz…

– No pewnie, dziewczyno – zaśmiał się, przytulając ją mocno. – No pewnie!

ROZDZIAŁ 12

W sobotę osiemnastego listopada Mali po raz drugi wyszła za mąż.

Dzień był pogodny i chłodny. Gdy rano odsłoniła zasłony, aż westchnęła z zachwytu. Po dniach pochmurnych i zamglonych nagły mróz pokrył wszystko szadzią. Blade słońce błyszczało w milionach kryształków lodu, zupełnie jakby natura przez całą noc stroiła się na ten wielki dzień. To musi być dobry znak dla tego małżeństwa, pomyślała Mali.

Nowinę przyjęto wszędzie z wielką radością.

– Czekałam na to, tak – rzuciła podniecona Ingeborg znad zmywania. – Wiedziałam, że wcześniej czy później to nastąpi.

– Skąd taka pewność? – spytała Mali, która karmiła łyżeczką Oję. – Przecież mówiłam, że…

– Ale często słyszałam was… – Ingeborg poczerwieniała i spojrzała na Mali przerażona. – Nie, nie podsłuchiwałam, ale gdy w domu jest tak cicho, że…

Teraz poczerwieniała Mali i pochyliła się nad talerzem kaszki. A więc Havard miał rację, że wszyscy w gospodarstwie muszą o nich wiedzieć. Mali myślała, że tylko Beret, ale się myliła.

– Przecież nie tylko ja śpię na poddaszu – rzuciła Mali. – Nie wiem, o czym mówisz.

Ingeborg nie odpowiedziała, zmywając dalej. Ale w oczach miała iskierki śmiechu.

Beret przyjęła nowinę aprobującym skinieniem głowy w stronę Havarda i chłodnym spojrzeniem skierowanym do Mali. Widać było jednak, że cieszy się, że synowa posłuchała jej rady.

– Chcielibyśmy, by ślub odbył się jeszcze przed świętami – rzuciła Mali, bawiąc się nerwowo serwetką na stole. – Wiemy, że to gorący okres, ale jeśli uwiniemy się z wełną i ubojem, damy radę. Bo ani Havard, ani ja nie chcemy dużego wesela – dodała. – Tylko obie rodziny.

– Przecież się nie spieszy – zaprotestowała Beret, nieświadoma prawdy. – Ślub w środku uboju, topienia świec i czyszczenia wełny? Przecież tak się nie robi!

– Ale my tak zrobimy – obwieścił Havard, ściskając dłoń Mali. – Wszystko będzie dobrze, Beret. Zdążymy ze wszystkim przed świętami.

Beret zacisnęła usta i oparła się w fotelu.

– Wydawać by się mogło, że wam się spieszy -stwierdziła, wbijając spojrzenie w Mali. – Może macie powody?

Mali poczerwieniała i spuściła wzrok.

– Pragnąłem tego, od kiedy tu przybyłem – wyznał Havard z rozbrajającym uśmiechem – Więc gdy Mali w końcu się zgodziła, ja ustaliłem datę. Gdyby to całkiem ode mnie zależało, ślub mógłby być i jutro – zaśmiał się. – Nie chcemy długo czekać. Poza tym Mali nie chce zamieszania. Jest przecież wdową.

Beret pokiwała głową, ale dobrze przypatrzyła się Mali. Nie całkiem uwierzyła tłumaczeniu Havarda, ale dała już spokój. Mali westchnęła bezgłośnie i z wdzięcznością uścisnęła dłoń mężczyzny.

Sivert był zachwycony. Uwiesił się na szyi Havarda, a buzia mu się nie zamykała.

– To zostaniesz tu na zawsze – paplał zadowolony. – Będziesz mógł mnie kłaść spać tak często, jak chcesz, bo już nie tylko mama będzie rządzić, prawda?

Havard zaśmiał się.

– To już wiesz, jak to działa? – spytał, burząc włosy chłopca. – Tak, będę cię kładł częściej spać. Ale nie myśl, że mama już nie będzie miała nic do powiedzenia. Będziemy decydować wspólnie. Tak jest najlepiej.

– Ale będziesz moim ojcem, Havardzie? – spytał Sivert poważnym tonem. – Bo ja nie mam ojca. On jest gwiazdką na niebie.

– Nie, ty masz ojca – odparł Havard spokojnie, napotykając spojrzenie Mali. – Johan jest twoim ojcem, mimo że nie żyje. Ważne jest, byś wiedział, czyim jesteś synem. Wszyscy musimy to wiedzieć. Johan jest twoim ojcem. Ja mogę spróbować nim być dla ciebie. Chciałbym tego.

– Ja też! – Sivert zarzucił mu ręce na szyję. – Chcesz, by Havard był moim nowym ojcem, prawda, mamo?

– Tak, chcę – odparła Mali. – Nie mógłbyś mieć nikogo lepszego, to pewne.

Myślała o słowach Havarda, że ważne jest wiedzieć, czyim jest się synem. Nie czuła się z tym dobrze. Nie powinna wchodzić w to małżeństwo z tyloma tajemnicami. Ale nie widziała innej drogi. Co się stało, to się nie odstanie. Nawet Havardowi nie mogła opowiedzieć o Jo, i nie wszystko o życiu z Johanem. Niech przeszłoś pozostanie przeszłością. Powinna postarać się z wszystkich sił o dobre życie z Havardem. Może wreszcie nastanie spokój?

Tego wieczora Havard przyszedł do jej sypialni. Ma przełożyła Oję do kołyski, a Havard położył się do jej łóżka.

– Przecież jeszcze nie mamy ślubu – wyszeptał przytulając się do jego ciepłego, szczupłego ciała. Przecież to grzech…