– Zaspaliśmy! – zawodziła Irsa nakrywając do bardzo spóźnionego śniadania czy może raczej lunchu. – Autobus dawno odjechał i jak my się teraz dostaniemy do Grottemyra? Musimy przecież dotrzeć do samochodu!

– Może pójdziemy piechotą? To bardzo daleko?

– Och, co najmniej ze dwadzieścia kilometrów, a jeszcze ta pogoda.

– Kiedy będzie następny autobus?

– Jutro wcześnie rano.

Twarz Rustana wskazywała, jak bardzo by chciał wydostać się z tej ponurej okolicy.

– Tak to jest, jeśli się gada po nocach, zamiast spać – śmiała się Irsa zawstydzona.

Ale sytuacja wcale nie była do śmiechu. Rustan powinien wrócić…

Nagle wyjrzała przez okno i drgnęła gwałtownie.

– Rustan – szepnęła. – Chodź no tutaj! Czy to nie człowiek stoi tam pod drzewami?

Rustan wstał i podszedł do niej.

– Tam – powiedziała. – W głębi lasu. Trudno coś zobaczyć w tym deszczu, ale… Och, nie, głupia jestem!

Roześmiał się.

– Nic nie szkodzi. Bardzo mi się to podoba, że traktujesz mnie jak kogoś równego sobie. Czy naprawdę zobaczyłaś tam człowieka?

Wysilała wzrok, by widzieć jak najlepiej, jednocześnie położyła Rustanowi rękę na ramieniu, on jednak uwolnił się delikatnie, objął mocno jej plecy i przygarnął do siebie.

Irsie bardzo się to spodobało.

– Nie, teraz wszystko zniknęło. Na pewno mi się tylko zdawało.

Rustan mimo wszystko odnosił się do tego poważnie.

– Mógł mnie zobaczyć, gdy niedawno wychodziłem do toalety.

– Nie, jestem pewna, że to tylko krzewy. Ale przypomniałeś mi, że ja też powinnam wyjść.

– Weź moją kurtkę – zaproponował. – Nie możesz wychodzić na taki deszcz w lekkim ubraniu.

Wślizgnęła się w jego zbyt obszerną kurtkę mającą na rękawie opaskę, jaką noszą niewidomi, żółtą w czarne kropki, i pobiegła do małego domeczku koło szopy na drewno. Deszcz ją dosłownie zalewał, kiedy próbowała otworzyć drzwiczki z wyciętym u góry serduszkiem. Uroki wiejskiego życia, myślała.

W drodze powrotnej deszcz stał przed nią niczym ściana, trzeba było dużego wysiłku, by się posuwać do przodu. Zgięta wpół, zataczając się dotarła w końcu do schodów.

I wtedy w lesie rozległ się strzał, coś świsnęło koło Irsy i poczuła silne szarpnięcie za rękaw. Zaraz też zobaczyła, że w kurtce Rustana zrobiła się spora dziura.

Irsa krzyknęła i padła na kolana, wspięła się jakoś po schodach, otworzyła drzwi i wtoczyła się do środka. Tam natychmiast zerwała się na równe nogi i zamknęła drzwi na klucz.

– Oni strzelają – wykrztusiła. – Strzelali do mnie!

– Słyszałem – powiedział pobladły. – Trafili cię?

– Myślę, że nie – odparła dzwoniąc zębami. – Ale twoja kurtka…

– Nie przejmuj się kurtką!

Podbiegł i objął ją mocno.

– Och, nie wolno im… Nie mogą ci nic zrobić – szeptał tuż przy jej uchu. – Nigdy nie czułem takiej wściekłości z powodu mojego kalectwa jak teraz.

Irsa nie próbowała się uwolnić z jego objęć. Wprost przeciwnie! Poza tym wiedziała już, że on bardzo lubi tę rolę.

– Nigdy nie czułam się tak dobrze chroniona jak przy tobie – zapewniła. – Jesteś taki silny i…

Nie, lepiej nie mówić zbyt wiele.

– Przecież oni mogli cię zabić – powtarzał wciąż tak samo wzburzony. – Ale dlaczego? Nie zrobiłaś im przecież nic złego!

– Miałam na sobie twoją kurtkę z opaską. W tym deszczu nie widać wyraźnie, a poza tym szłam tak niepewnie. Oni myśleli, że to ty.

Dzwoniła zębami do tego stopnia, że mówiła niewyraźnie.

– Co my zrobimy, Rustan? – pytała bezradnie.

Ogromnie mu się podobało, że zwraca się do niego z takim zaufaniem, ale pocieszyć jej zbytnio nie mógł.

– Zaczekamy, dopóki się nie ściemni, a potem będziemy próbowali przedostać się do ludzi – zdecydował, gładząc ją uspokajająco po włosach. Irsa stwierdziła, że nie ma w tym wielkiej wprawy. Ręka przesuwała się po jej głowie sztywno, nieporadnie. Ale uczucie mimo to było przyjemne, och, jak przyjemne!

Trzeba by iść bardzo, bardzo długo, myślała. Cała wieczność w ciemnym lesie, a za nami ci dwaj pragnący nas zabić!

Przytuliła się do Rustana, stanęła tak, by móc dotknąć wargami jego szyi, i udawała, że nie słyszy jego mocno przyspieszonego oddechu.

– Może moglibyśmy się jakoś z nimi dogadać? Próbować ich przekonać, że ty niczego nie widziałeś, żadnego morderstwa.

– Jak można się dogadać ze strzelającymi zbirami?

Jego ciało było ciepłe i silne. Irsa czuła, że delikatne ciarki przechodzą jej po skórze, od nóg aż po korzonki włosów.

– Rzeczywiście, masz rację.

Ręce Rustana, duże i wrażliwe, pieściły jej ramiona, obejmowały plecy i tuliły. Teraz nie tylko ją ochraniały.

Irsa spojrzała w jego twarz. Była napięta, surowa, czarne oczy lśniły.

– Irsa – szepnął. – Wiesz, ja nigdy jeszcze nie byłem blisko z kobietą. A ty jesteś dla mnie taka dobra. Czy mogę ci podziękować?

Skinęła głową, ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież on tego nie widzi, i wykrztusiła ochrypłym głosem:

– Tak.

Uniósł jej rękę i zanim zdążyła się zorientować, o co chodzi, ucałował ją z wdzięcznością i oddaniem.

Jakie to niezwykłe! Jakie obce! Żaden mężczyzna w Skandynawii tak nie robi. Ale nie wydało jej się to nieprzyjemne ani śmieszne, jak dawniej myślała. Nie… To było piękne! I jak podniecało! W całym ciele.

Choć, oczywiście, bardzo ją tym zaskoczył.

Puścił jej rękę.

– Dziękuję, Irsa – szepnął.

I nagle uświadomiła sobie, jaki musiał być samotny, jaki izolowany od normalnego świata. Miała ochotę pocałować go w policzek, ale coś z tej jego staroświeckiej galanterii ją powstrzymało. Coś jej mówiło, że nowoczesna, wyzwolona kobieta, przejmująca inicjatywę, nie pasuje do tego stylu.

A zresztą Irsa nie była też taka wyzwolona. W kręgu przyjaciół, gdzie pocałunki rozdawano na prawo i lewo nie przywiązując do tego większego znaczenia, ona zawsze znajdowała się trochę na uboczu. Wiele dziewcząt w tym środowisku „przechodziło z rąk do rąk”, ale do tego stylu Irsa odnosiła się z wielką rezerwą.

Może właśnie dlatego nigdy nie mogła na dłużej utrzymać żadnego chłopaka? Dlatego, że zawsze tak poważnie traktowała stosunki między kobietą a mężczyzną. Że poszukiwała uczucia, a jeśli go nie było, to sprawa przestawała ją interesować.

W jakiś sposób jednak musiała okazać Rustanowi, że akceptuje jego zachowanie. Nieśmiało podniosła rękę i pogładziła go delikatnie po policzku.

Nieoczekiwanie zareagował wściekłością.

– Przestań! – wybuchnął. – Czy ci nie mówiłem, że nie życzę sobie żadnego współczucia?

Dotknęło ją to do żywego.

– To nie było żadne współczucie! Nie wyobrażasz sobie chyba, że będę cię traktować brutalnie?

– Pozostań taka, jak jesteś. Naturalna. Traktuj mnie jak człowieka widzącego!

– W takim razie muszę też mieć prawo okazać ci, że cię lubię.

– Nie! – krzyknął. – Ja nie chcę być słaby! Nie chcę być od nikogo uzależniony, rozumiesz?

– Tak – odparła krótko.

Dlatego jesteś taki łagodny i wrażliwy, myślała. Fotografia młodego Rustana ujawnia wszystko. I wiesz, że jeśli będziesz słaby, to cała twoja tragedia zwali się na ciebie, przytłoczy cię, że nie będziesz mógł się przeciwstawić cierpieniu. Dlatego chcesz być twardy i masz to niebywałe pragnienie, by radzić sobie samodzielnie. Rustan, Rustan, sam sobie robisz na złość.

Ocknęła się z zamyślenia, kiedy Rustan odszedł od niej. Pragnęłaby otoczyć go ciepłem, delikatnością i wielką miłością. Pozwolić, by ta uczuciowo wygłodniała, opuszczona istota wzięła wszystko, czego była pozbawiona przez tyle lat.

Nie o troskliwość jej chodziło. I nie o współczucie. Gorąca, pełnokrwista kobiecość, oto czego było mu trzeba. Ale to mógł otrzymać wszędzie. Irsa natomiast mogła mu dać coś więcej. Ciepło, szczere oddanie i głęboką miłość. Już fotografia młodego Rustana oczarowała ją. Wzbudziła w niej tyle uczucia!

– Bardzo lubię twój sposób postępowania – powiedziała, kiedy cisza stawała się zbyt męcząca. – Za tą zewnętrzną szorstkością kryje się coś rycerskiego, niespotykana dzisiaj uprzejmość.

Odwrócił się do niej z uśmiechem. I już nie taki spięty.

– To mój ojciec tak mnie wychował. Zawsze okazywać szacunek, zawsze myśleć o innych. A teraz w domu mi tego nie wolno! To o mnie wszyscy chcą myśleć. Czasami doprowadza mnie to do szaleństwa, niszczy mnie, sprawia mi ból! Ale być rycerskim wobec ciebie, Irso, to bardzo przyjemne uczucie. Ty sama do tego zapraszasz.

Jesteś pierwszym człowiekiem, który to odkrył, pomyślała z odrobiną goryczy. Żebyś wiedział, ile ja się nazmywałam po moich przyjaciołach. I po różnych spotkaniach… Zawsze na mnie zwalali wszystkie głupie prace…

– Właśnie stwierdziłam, że od dawna już się nie boję – powiedziała ze śmiechem. – To twoja zasługa.

Rustan był poważny.

– Niebezpieczeństwo jednak nie minęło.

– Nie, wiem o tym, ale jak dobrze jest choć na trochę zapomnieć. Ty bardzo kochałeś swego ojca, prawda?

– Tak – potwierdził gorączkowo. – To był po prostu wspaniały człowiek, chociaż nie miał dla mnie zbyt wiele czasu. Nienawidziłem matki, kiedy od nas odeszła, ale on zgasił we mnie tę nienawiść. Mówił, że powinienem ją zrozumieć, tylko że ja byłem na to za mały. A… Kiedy potem wróciła, uświadomiłem sobie, że ona też… jest człowiekiem, który wiele wycierpiał. Żeby tylko chciała pozwolić mi na więcej samodzielności! Ona wyobraża sobie, że jestem okropnie bezradny, i stara się podać mi wszystko na srebrnej tacy!

– Co robisz przez całe dnie, żeby jakoś zabić czas?

Skrzywił się boleśnie.

– Nieładnie to powiedziałaś! To oznacza, że jestem kimś zbędnym, a właśnie to przeraża mnie najbardziej.

– Niczego takiego nie miałam na myśli – rzekła Irsa poważnie. – Ja na przykład pracuję w agencji informacyjnej, a poza tym wieczorami prowadzę ożywione życie towarzyskie i to właśnie nazywam zabijaniem czasu, chociaż wcale nie uważam, że to jest niepotrzebne.