Siedział zamyślony w jej jedynym wygodnym fotelu, w którym go ulokowała.

– Bardzo bym chciał, żebyś mi towarzyszyła. Jeśli się na to zdecydujesz, będę ci bardzo wdzięczny. Widzisz, w tym domu dzieje się coś, czego nie mogę pojąć. Czuję po prostu. Ale ty masz oczy i możesz wiele zobaczyć. Naprawdę chcesz ze mną pojechać?

– Chcę.

– Świetnie! To czy w takim razie mogę skorzystać z telefonu?

Irsa musiała mu pomóc wybrać numer, ponieważ zero w telefonach norweskich znajduje się w innym miejscu, niż on przywykł. Ale poza tym znakomicie sobie radzi z telefonami, zapewnił. W tych rzadkich przypadkach, gdy pozwalają mu się nimi posługiwać, rzecz jasna.

Irsa uznała, że Rustan przesadza. Rodzina nie pozwala mu korzystać z telefonu? A może on rzeczywiście jest takim zajętym wyłącznie sobą cierpiętnikiem, jak to określił Viljo Halonen? Uff, wolałaby, żeby tamten nie mówił takich słów o Rustanie! Wiele razy w czasie podróży przychodziły jej na myśl, rozważała opinię doktora dokładnie, porównywała ze swoimi wrażeniami, zepsuło jej to humor i zaciemniło wizerunek Rustana, ale aż do tej chwili nie odkryła w nim niczego, co by potwierdzało opinię Halonena o jego superegoizmie. Teraz zaczynała się wahać.

Słuchawkę podniósł brat Rustana, Michael. Wyjaśnił, że matka doznała szoku, źle się czuje i nie może podejść do telefonu. Nic więcej powiedzieć nie zdążył, bo słuchawka została mu wyrwana z ręki i rozległ się histeryczny krzyk Edny. Mówiła tak głośno, że Irsa słyszała każde słowo. Zresztą nie zrobiła nic, by nie słyszeć, nie wyszła dyskretnie z pokoju ani nic takiego, stała po prostu w pobliżu aparatu.

– Ależ dziecko kochane! – krzyczała Edna Garp-Howard. – Co ty znowu wyprawiasz? Ty…

Jej głos przeszedł w pisk i usłyszeli, jak stojący pewnie obok Michael upomina ją:

– Mamo, panuj nad tym, co ty mówisz!

Uspokoiła się odrobinę.

– Byliśmy bliscy śmierci z niepokoju o ciebie. W coś ty się wdał? Gdzie ty jesteś?

– W Oslo. Jestem bezpieczny. Tylko Viljo…

– Wszystko wiemy, on dzwonił dziś wieczorem ze szpitala.

– Naprawdę? To znaczy, że czuje się lepiej?

– Oczywiście, nic mu nie grozi. Ale opowiedział mi absolutnie zwariowaną historię o tobie na norweskim bezludziu i o jakichś prześladowcach! A ten cały sanitariusz, co to właściwie za ponura figura?

Znowu zaczęła szlochać na myśl o tym, że coś mogło się stać.

– Hans Lauritsson? – zapytał Rustan. – Mnie się wydawało, że to miły chłopak, i naprawdę sam z tego wszystkiego nic a nic nie rozumiem.

– O, tak, bo ty uważasz każdego zwyczajnego drania za miłego człowieka! Rustan, natychmiast musisz wrócić do domu! Nie będziemy tu mieć ani chwili spokoju, dopóki nie przyjedziesz!

– No, a operacja?

– Przecież to wszystko było tylko okropnym, bezdusznym oszustwem. Viljo będzie jutro rozmawiał z norweską policją, a my porozmawiamy z naszą policją, żebyś tylko ty wrócił i mógł złożyć zeznania. Zaraz przyjedziemy, żeby cię zabrać…

– Nie musicie. Irsa… ta młoda dziewczyna, która uratowała mi życie, zgodziła się towarzyszyć mi do domu.

Po tamtej stronie zaległa śmiertelna cisza. Potem znowu dał się słyszeć głos matki.

– A co to znowu za jedna? Czy można na niej polegać? – dopytywała się Edna.

Rustan roześmiał się.

– Tak, Edna. Na niej mogę polegać.

– Bo widzisz, potrzeba dużo taktu i troskliwości, żeby towarzyszyć niewidomemu. Czy nie byłoby lepiej…

– Nie, to by trwało zbyt długo. Przyjedziemy jutro przed południem.

– Jestem o ciebie naprawdę niespokojna, ale co może powiedzieć nieszczęsna matka? I jak dobrze będzie mieć cię znowu w domu! Czy mogłabym zamienić kilka słów z tą młodą damą?

– Nie ma jej tutaj – skłamał Rustan. – Zobaczymy się niedługo.

Odłożył słuchawkę.

– Edna mogłaby ci zacząć tłumaczyć, że powinnaś trzymać się z daleka od jej małego chłopca, więc lepiej było jej to uniemożliwić.

Irsa roześmiała się.

– Pomyśleć, że jutro będziemy w Finlandii – westchnęła. – Życie pełne jest niespodzianek.

– Owszem, niekiedy nawet zbyt pełne.

– No tak, ale musisz być potwornie zmęczony, trzeba się kłaść. Ty będziesz spał w łóżku, a ja na kanapie, bo jest krótsza, ty byś się tu nie zmieścił.

– Nie, przecież…

– Tak będzie też praktyczniej. A twoją znakomitą cechą jest to, że mogę przy tobie chodzić w samej bieliźnie albo nawet całkiem nago i nic to nie szkodzi. Jedyne, o co muszę dbać, to żeby mój głos brzmiał przyjemnie i żebym ładnie pachniała.

– Edna powiedziałaby, że takie słowa wynikają z braku szacunku – roześmiał się. – Ale ja dziękuję ci, że traktujesz moją ślepotę tak naturalnie! A poza tym pachniesz bardzo ładnie, powiedziałbym nawet, że zbyt ładnie.

Irsa nie chciała rozwijać tego tematu.

Nagle Rustan uderzył zaciśniętą pięścią w ścianę.

– Nie chcę wracać do domu! Nie chcę! Rozumiem jednak, że muszę. Zresztą co innego mógłbym zrobić, bez pieniędzy, bez dokumentów, bez…

Umilkł. Irsa domyślała się, że chciał powiedzieć „bez oczu”, ale zrobiło mu się przykro.

Położyli się zaraz, żeby odpocząć przed jutrzejszą podróżą, i w pokoju zaległa cisza. Wkrótce po spokojnym oddechu Rustana poznała, że zasnął.

To dziwne uczucie mieć go w swoim domu. Przykro jej było, że nie może mu pokazać obrazów, które sama namalowała, zestawienia kolorów tapet i zasłon, widoku z okna. No, ale trudno…

Rustan… Jak wiele on już dla niej znaczy! W ilu sprawach są zgodni, można powiedzieć, dobrani, mimo jego pozornej szorstkości! To, co intuicyjnie odgadła patrząc na zdjęcie młodego chłopca, okazało się słuszne. Byli dwojgiem ludzi o jednakowych poglądach i takim samym stosunku do życia.

Niewdzięczny i zajęty sobą. Wymagający i nieporadny? Nie, nie może się z tym zgodzić. Jeśli rzeczywiście ma jakiś talent, to trzeba pamiętać, że jest też tak, iż pisarze sprawiają wrażenie ludzi bardziej zajętych sobą, niż w istocie są. A i pewnie też nieźle w życiu funkcjonują, w każdym razie tak to może wyglądać z trzeźwej perspektywy pospolitego obserwatora. Sądzi się na ogół, że ludzie niepełnosprawni są przewrażliwieni na punkcie własnej osoby. Jeśli to prawda, to, jej zdaniem, Rustan jest w tym wyjątkowo powściągliwy. Wymagający nie jest wcale, nieustannie też troszczy się o nią, a niewdzięczny? Nie, cóż za głupstwa! On…

Rustan przewrócił się we śnie na drugi bok i świadomość, że on znajduje się tuż-tuż, w tym samym pokoju, sprawiła, że serce Irsy zaczęło bić mocniej. Przypomniała sobie, jak w samochodzie, na jakimś zakręcie, oparł się o nią. Pamiętała jego gorącą dłoń na swoim udzie. Jego ramię przy swoim, kiedy prowadziła go po schodach, jego dłoń w swojej.

Irsa niemal doznała szoku. Mój Boże, znowu zaczyna się interesować mężczyzną! Nie chciała tego, w żadnym razie nie chciała! To oznaczało znowu upokorzenia i ból, piekącą tęsknotę w czasie nieskończonych samotnych godzin, a na koniec długą, dręczącą rezygnację, kiedy czuła, że jej miłość umiera z braku pożywienia. A Rustan Garp był człowiekiem, w którym za żadne skarby nie należało się zakochiwać. Szorstki i podejrzliwy, przeświadczony, że się nad nim litują. Co ona mogła mu ofiarować?

Dużo bardziej sympatyczny był Viljo Halonen. Brakowało go jej teraz. Odpowiedzialność ciążyła jej zbyt mocno, od kiedy straciła jego wsparcie. Jego przyjazne spojrzenie. Irsa próbowała przypomnieć sobie jego oczy, ale wciąż widziała tylko gniewnie zmrużone oczy Rustana. „Nie wdawaj się w nic z Rustanem, on zrobi z ciebie swoją niewolnicę…”

Rustan miał znowu koszmarny sen.

Wysunęła się z pościeli i podeszła do niego.

– Rustan!

Ocknął się natychmiast i odepchnął jej rękę dotykającą jego ramienia.

– Coś ci się śniło.

– No to co? Musisz mnie budzić tylko z tego powodu?

Irsa przełknęła rozczarowanie.

– Myślałam, że będzie lepiej, jeśli uwolnisz się od koszmaru.

– Ech, ty tylko…

Głęboko wciągnął powietrze.

– Nie, przepraszam cię! Naprawdę myślę, że jesteś prawdziwa.

– Prawdziwa? Co to znaczy, że jestem prawdziwa? – prychnęła bliska wybuchu niczym beczka z prochem. – Dość mam tej twojej podejrzliwości! Nie wolno mi ci w niczym pomóc, nie wolno mi okazywać uczuć, nie wolno być prawdziwą czy naturalną, bo tobie to przeszkadza! Nie rozumiesz, że starasz się ubezwłasnowolnić wszystkich dokoła siebie? Zabraniasz innym użalać się nad tobą, ale Bóg wie, jak bardzo ty sam się ze sobą cackasz. Jesteś potwornym egoistą!

Umilkła wzburzona.

Czy to naprawdę ona, ta uległa, podporządkowana Irsa Folling, którą wszyscy wykorzystywali? Sama nie była w stanie w to uwierzyć, wiedziała tylko, że taka wściekła jeszcze nigdy nie była. Słowa Viljo na temat charakteru Rustana z pewnością też odegrały tutaj swoją rolę.

Rustan oniemiał. Leżał wsparty na łokciu i patrzył na nią swoimi niewidzącymi oczyma.

Po długiej, bardzo długiej ciszy Irsa szepnęła: „Przepraszam!”

– Nie – rzekł Rustan pospiesznie. – Nie, to ja powinienem przeprosić. W gruncie rzeczy uważam, że to ty masz rację. Ja tak na ludzi działam, odbieram im inicjatywę. Ale widzisz…

– Tak, co chciałeś powiedzieć?

– Nie, nic Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla mojego prostackiego zachowania, ale mnie naprawdę jest bardzo trudno w domu. Otoczony jestem jakby murem tajemniczości, jakichś milknących słów, kiedy wchodzę do pokoju. Jest w tym coś chorobliwego, Irso, czasem mam wrażenie, że zwariuję. Ja naprawdę nie chcę wracać do domu!

– Czy nie sądzisz, że twoje inwalidztwo powoduje, iż wyczuwasz sprawy, których nie ma? Bo prawdopodobnie w twoim domu nie ma niczego chorobliwego, z wyjątkiem tego, o czym ciągle mówisz, że oni są wobec ciebie za bardzo opiekuńczy. Ale ja mam jeszcze kilka dni urlopu. Jeśli chcesz, to mogłabym u ciebie zostać i rozejrzeć się, czy nie zauważę czegoś nienormalnego.

Wstała i podeszła do okna. Rustan również wstał z łóżka i włożył spodnie. Irsa słyszała, że idzie po omacku w jej stronę, ale nie zrobiła nic, żeby mu pomóc. Po chwili poczuła jego rękę na ramieniu.