– Och, jest… Znalazłem – powiedział w końcu i Irsa odetchnęła z ulgą.

– Ale ja… myślę, że powinnaś słuchać tego sama – wykrztusił niepewnie.

– Oczywiście! Wolałabym zostać tylko z taśmą.

W tym momencie w domu rozległ się gong i Rustan drgnął.

– Obiad! Dlaczego przerywają nam akurat teraz?

Irsa poczuła nagle, że nie jest w stanie ponownie spotkać się z tą rodziną. Spontanicznie odszukała rękę Rustana.

– Bądź przy mnie – szepnęła. – Nie mogę zostać sama… mając ich przeciwko sobie.

Roześmiał się cicho i przygarnął ją do siebie.

– Nie zostawię cię ani na chwilę – obiecał.

Irsa wyprostowała się i poszła za nim. Wstydziła się swoich uczuć, to przecież rodzina Rustana, a ona ich nie lubi, co więcej, jest śmiertelnie przerażona przed spotkaniem z nimi.

ROZDZIAŁ VIII

Ten późny obiad był dla Irsy koszmarem. Edna i jej córka kompletnie ją ignorowały. Kiedy zwracały się do Rustana, to na ogół z czymś w rodzaju: „Jutro, kiedy znowu będziesz sam, zrobimy to i to”. Michael nie był aż tak nieuprzejmy, ale w jego oczach Irsa nie była w stanie dostrzec ciepła, kiedy się do niej uśmiechał. Wstała od stołu z głębokim westchnieniem ulgi.

Podczas gdy wszyscy zostali w salonie z drinkami w rękach, Irsa wróciła do pokoju Rustana, by przesłuchać taśmy.

Z początku słuchała trochę rozkojarzona jego niepewnego głosu, starającego się wypowiadać jakieś myśli. Nie było to dobre, czuło się amatorstwo, brak doświadczenia i w ogóle tekst nie angażował słuchacza. W przeciwieństwie do wielu pisarzy Rustan nie używał własnej osoby jako modelu głównego bohatera powieści, on sam zamierzał najwyraźniej stać jakby z boku.

Nie minęło jednak piętnaście minut, gdy Irsa zauważyła, że siedzi napięta i skupiona, wsłuchana w tekst. Po trochę niezdarnym wstępie Rustan odnalazł własny rytm, znacznie rzadsze były też teraz przerwy i poprawki.

Całość stawała się coraz ciekawsza; ciepła, pełna zrozumienia dla ludzi opowieść. Ujawniała przy tym, choć on sam pewnie o tym nie wiedział, człowieka Rustana Garpa, głęboko myślącą, przerażoną samotną istotę.

Irsa słuchała jak zaczarowana. Czas płynął, a ona zmieniała taśmy i zapomniała o całym otaczającym ją świecie. W powieści zawarta też była historia miłosna. Wymyślona przez marzyciela, nierealna historia, która naruszała styl powieści. Rustan egzystował tak bardzo na uboczu życia, że o sprawach erotycznych nie wiedział więcej niż dwunastolatek. Te partie powieści rozgrywały się w jakiejś wyidealizowanej scenerii, kochankowie odrzucali wszystkie nadarzające się okazje jakiegokolwiek fizycznego zbliżenia, nie mówiąc już o pójściu do łóżka.

Surowe wychowanie ojca!

Rustan bał się wspominać o seksie.

Poza tymi płyciznami była to znakomita powieść, pogłębiona psychologicznie, a zarazem niezwykle wciągająca.

Gdyby Irsa odważyła się wprowadzić Rustana trochę bardziej w życie, to może i te słabsze partie nabrałyby rumieńców.

Próbowała się uśmiechnąć na myśl o tym, ale uśmiech zamarł jej na wargach. Irsa czuła, że policzki jej płoną, a serce wali jak młotem.

Nie, nie powinna nawet o tym myśleć. Zawsze była przeciwko wyrachowanemu, zimnemu seksowi. Dla niej w tych sprawach istniało wszystko albo nic, albo obie strony zaangażują się całym sercem ze wszystkimi uczuciami, albo nic z tego.

Wątek miłosny w powieści na razie się skończył i teraz Irsa słuchała dyskusji dwóch starszych mężczyzn, którzy świadomie izolowali się od świata. Nie zauważyła, że drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Rustan. Dopiero kiedy cień jego postaci padł na stół, podniosła wzrok i wyłączyła magnetofon.

– Bałem się, czy nie zasnęłaś – powiedział niepewnie, skrępowany.

– Zasnęłam? – wyjąkała ze łzami w oczach. – To jest fantastyczne, cudowne, musisz to zaraz wysłać do jakiegoś wydawnictwa!

– Tak myślisz? – zapytał z twarzą rozjaśnioną od wielkiej radości.

– Naprawdę! Rustan, to jest bardzo piękne! Musisz tylko poprawie początek, napisać go jeszcze raz. Bo szczerze mówiąc, początek jest dosyć słaby. Zresztą mnie się zdaje, że on nie jest specjalnie potrzebny. Czy nie mógłbyś od razu zacząć od akcji? A poza tym powinieneś… Nie, przecież ja wiem tak niewiele.

– Oczywiście, że wiesz! Co chciałaś powiedzieć? Chodziłem tam na dole niecierpliwie jak tygrys w klatce, ale nie chciałem ci przeszkadzać. Ale w końcu nie wytrzymałem, musiałem się dowiedzieć, co ty o tym myślisz. No, powiedz to, co zaczęłaś!

– Czy oni się w końcu zdecydują…?

Rustan zarumienił się aż po korzonki włosów.

– Wiem, co masz na myśli. Nie, ja sobie myślałem, że najlepiej będzie, jeśli ona po prostu zniknie.

Irsa kiwała głową.

– Muszę wysłuchać wszystkiego do końca, zanim wypowiem się o całości. A poza tym wiesz przecież, że nie jestem krytykiem literackim ani nie mam doświadczenia w czytaniu rękopisów. Po prostu strasznie mi się ta książka podoba. Myślę, że mógłbyś wysłać do wydawnictwa taśmę, ale jeśli chcesz, to ja to przepiszę.

– Nie chciałbym cię tak obciążać.

– Wolałbyś, żeby to zrobił kto inny…?

– Nie, nie! – zaprotestował gwałtownie. – Gdybyś rzeczywiście chciała mi to przepisać, byłbym ci szczerze wdzięczny.

Irsa czuła się dumna, że okazuje jej tyle zaufania, patrzyła na Rustana z niekłamanym podziwem i cieszyła się, że może to robić tak otwarcie, a on o niczym nie wie. Z każdą mijającą minutą coraz bardziej lubiła jego twarz i całą postać. Ale on, jakby dostrzegając jej spojrzenie, zaczął się cicho śmiać sam do siebie. Był to śmiech szczęśliwy, co Irsę bardzo wzruszyło.

Rustan w ogóle śmiał się rzadko, ale Irsa podejrzewała, że odznacza się on wielkim poczuciem humoru, choć ukrywa to za pozornie taką surową zawsze miną. Czasem zdawało jej się, że przestał się śmiać bardzo dawno temu, jakby jego radość życia została stłumiona przez lata systematycznie stosowanego terroru. Jakim sposobem człowiek traktowany w ten sposób mógłby jeszcze zachować zdolność głośnego śmiechu?

Siedzieli tak długo i rozmawiali o jego powieści, dyskutowali, co należałoby zrobić z jej początkiem, Irsa jednak już nie wypowiadała się na temat miłosnego stosunku pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów.

Zrobił to Rustan.

– Ja… Ja wiem, że sceny miłosne są marne – westchnął. Zresztą ja… nie uważam już, że w każdej książce powinna się znajdować wyrafinowana erotyka…

Rany boskie, znowu te jego staromodne wyrażenia! Ale szczerze mówiąc, Irsa bardzo je lubiła. Wzruszały ją, a poza tym ileż mówiły o Rustanie!

On ciągnął dalej:

– Ale właśnie w tym miejscu, kiedy spotykają się po takiej długiej przerwie, byłoby sprawą naturalną, gdyby…

– Bez wątpienia – potwierdziła Irsa, która właśnie tak od początku uważała.

– Tylko że ja nie wiem, jak się to powinno opisać… Ja w ogóle tak mało w tej dziedzinie wiem…

Irsa zdławiła uśmiech. Zrobiła się płomiennie czerwona i tak była skrępowana, że nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.

– Jak myślisz, jak powinienem to opisać? – dopytywał się Rustan.

– Nie, no wiesz… Ja nie mogę pisać fragmentów twojej książki, bo przestałaby być twoja.

– No tak, to jasne.

Irsa brnęła dalej:

– Ale czy rzeczywiście potrzeba aż tyle doświadczenia by pisać o seksie? Czy to w gruncie rzeczy nie chodzi o sprawy uczuć? Musiałeś przecież wyobrażać sobie, że trzymasz w ramionach ukochaną kobietę, prawda? Musiałeś za tym tęsknić…

– Oczywiście! – wykrzyknął tak głośno, że sam się przeraził. – Tęsknię za tobą od pierwszej chwili, kiedy się spotkaliśmy…

Umilkł spłoszony.

– Zapomnij o tym, Irso – podjął po chwili. – Nie chciałem cię niepokoić,

– Wcale mnie nie przestraszyłeś – powiedziała na pozór lekko, próbując zagłuszyć bicie swego serca. Wstała. – Ale twoja matka ma rację, my się przecież wcale nie znamy. Mógłbyś bardzo szybko tego żałować. A ja nie chcę być po raz kolejny porzucona. Nie zniosłabym tego. W każdym razie nie teraz.

Ujął jej twarz w dłonie. Oczy lśniły gorączkowo, nikt by nie uwierzył, że są martwe.

– Naprawdę się nie znamy, Irso?

Roześmiała się nerwowo, bo dotyk jego rąk wywoływał w niej drżenie.

– Trzy dni, Rustan! To naprawdę nic.

– Trzy niebywale intensywne dni, nie zapominaj o tym!

– Nie zapominam. O tym właśnie myślę.

– I nigdy nie zostaniesz porzucona.

– Tego nie da się przewidzieć – westchnęła smutnie.

– Gdybyś chciała ze mną zostać, nie tęskniłbym dłużej do światła. Ale nie mogę cię o to prosić.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, on ujął jej dłonie, pochylił się nad nimi, a potem uklęknął przed nią. Był to niezwykle piękny, taki czysty gest, a jednocześnie pocałunek, który złożył na jej dłoniach, wydał się Irsie pełen jakiejś gorączkowej zmysłowości.

– Rustan – szepnęła łagodnie.

Niewielu mężczyzn mogłoby zrobić coś takiego i nie narazić się na śmieszność, natomiast on zachowywał się jak najbardziej naturalnie. Jak Lancelot lub Galahad, którzy klękali przed swoimi wybrankami, lub jak rycerz. Rustan urodził się chyba w niewłaściwym stuleciu.

Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund. Rustan wstał, a Irsa starała się opanować słabość, jaka ogarnęła jej ciało.

– Zaczekajmy z takimi decyzjami – poprosiła cicho. – Najlepiej, żebym teraz wróciła do swojego pokoju. Pokażesz mi jutro wyspę?

Odprowadził ją do wyjścia z szerokim uśmiechem.

– Dziękuję ci za te słowa, Irso. Z radością pokażę ci każde drzewo, każdy kamień, każdy piękny widok nad jeziorem!

– Oj! – jęknęła zaskoczona. – Nie zapomniałam, oczywiście, że jesteś niewidomy, ale tutaj to zupełnie naturalne prosić cię o coś takiego. Po prostu się nad tym nie zastanawiam i nie przychodzi mi do głowy, że dla ciebie mogłoby to być trudne, poruszasz się tutaj tak swobodnie.

– Irso, jesteś moim błogosławieństwem!