Powiedzieli sobie „dobranoc” i Rustan zamknął za sobą drzwi. Irsa była jednak zbyt wzburzona, żeby tak od razu pójść spać. Przeszła się trochę długim korytarzem do balkonowego okna prowadzącego na obszerny taras. Wyszła na zewnątrz i przyglądała się fińskiemu pejzażowi trwającemu w bezruchu w ten piękny wiosenny wieczór. Było rzeczywiście pięknie, taki spokój w powietrzu, dwa łabędzie pływały po jeziorze, gdzieś w oddali czasem krzyknął jakiś nocny ptak, a na drugim brzegu widać było światła pobliskiego miasteczka. Będę to zawsze pamiętać, pomyślała Irsa. Zawsze będę pamiętać wszystko, co otacza Rustana, który tutaj jest u siebie…

Ciszę wieczoru zakłóciły dochodzące z dołu głosy. Edna i Veronika rozmawiały gdzieś na zewnątrz, prawdopodobnie na tarasie niższego piętra. Irsa cofnęła się pod ścianę.

Teraz mówiła Edna:

– Znowu dzisiaj dzwonili z tego przeklętego związku niewidomych. Zawracają głowę, że Rustan powinien mieć psa. Oczywiście powiedziałam, że nie ma mowy! Nie chcę mieć tu wszędzie brudu i bakterii! Kto by utrzymał porządek mając w domu psa? Wystarczy już ten bałagan, który Rustan wokół siebie robi. Veronika, ja sobie nie życzę tych twoich uwodzicielskich gestów w stosunku do niego! – dodała ostrym tonem. – Powinnaś być bardziej ostrożna!

– Ostrożna? – syknęła Veronika. – Od ilu już lat muszę być ostrożna? Owinę go sobie wokół małego palca, bylebyś tylko powiedziała, że jestem adoptowana.

– Jeszcze nie – zaprotestowała Edna. – Na to jeszcze za wcześnie!

– Niedługo będzie za późno, mówię ci to teraz, kiedy ta wywłoka tu za nim przyjechała. Rustan to kompletny idiota, a ja nie mogę przecież nic zrobić, dopóki on myśli, że jestem jego siostrą.

– To się na nic nie zda, nie będziemy tu urządzać żadnych skandali. A zresztą, ja naprawdę nie rozumiem, po co ci on.

– Mamo, ale on jest rycerski niczym jakiś Galahad! Czy ty nie rozumiesz, jakie to podniecające? – chichotała Veronika.

Galahad! Dokładnie to samo pomyślała przed chwilą Irsa. I nagle się przestraszyła. Gdyby Rustan się dowiedział, że Veronika jest tylko jego przybraną siostrą, że została adoptowana, to ona, Irsa, na pewno nie miałaby już u niego żadnych szans w porównaniu z tą pięknością.

Tamte dwie na dole zaczęły rozmawiać o czymś innym i teraz Irsa już całkiem poważnie nastawiła uszu.

– …Kompletnie nie mogę zrozumieć, co się z Rustanem działo w Szwecji i w Norwegii – powiedziała Edna. – To naprawdę niepojęte!

– Rzeczywiście! Ktoś go ścigał, chciał go zabić, ale dlaczego?

Obie panie zniknęły w mieszkaniu. Irsa zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, co tamte sobie myślą, ale z pewnością nie rozumiały sprawy dokładnie tak samo jak ona i Rustan, i Viljo.

Powtarzała sobie w myśli słowa tamtych kobiet i wciąż nie mogła znaleźć odpowiedzi na natrętne pytanie: w co, u licha, wmieszał się Rustan?


Kiedy już się nareszcie położyła, długo jeszcze rozmyślała nad jego losem. Rzeczywiście od czasu, kiedy spotkała tego agresywnego, nieprzyjemnego człowieka pod skalnym urwiskiem, Rustan bardzo się zmienił, złagodniał, dzisiejszego wieczora bardzo już przypominał tamtego Rustana, którego nie tak dawno zobaczyła na fotografii. Młodego, ufnego, sympatycznego chłopca.

Ale taki był tylko wobec niej. Irsa wiedziała, że to rodzina uczyniła go podejrzliwym i pełnym rezerwy.

Jak więc mogli go zrozumieć?

Myśli Irsy krążyły niespokojnie. Mózg był zbyt pobudzony, by mogła spać.

Wydarzenia ostatnich dni przesuwały się jej przed oczyma, krążyły w kółko i w kółko…

Nagle usiadła na posłaniu.

Jakaś myśl, być może nieważna, ale właśnie teraz wydała się najważniejsza…

– Rustan! – zawołała.

Widocznie krzyknęła dość głośno, bo on natychmiast odpowiedział po tamtej stronie ściany. Pewnie zresztą też nie mógł usnąć.

– Rustan, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Jest tak niezwykły, że…

– Co ty mówisz?

Zawahała się na chwilę.

– Wyjdź na korytarz!

To był teren neutralny. Znakomicie pasował do rzeczowych tematów, jakie mieli przedyskutować.

Rustan wyszedł pierwszy. Korytarz pogrążony był w mroku, lecz jemu to nie przeszkadzało, teraz Irsa niepewnie szła do przodu. Podszedł i ujął ją za rękę, bo słyszał, jak się potyka i przytrzymuje ściany.

– Tutaj jestem – powiedział cicho. – Moglibyśmy wejść do mnie, ale to i tak nic nie pomoże, bo zabrali klucz od moich drzwi. Edna i Veronika uwielbiają wpaść znienacka, żeby się przekonać, „czy mi czegoś nie potrzeba”.

Te słowa sprawiły, że Irsa poczuła się źle. Veronika w jego pokoju? Ale to przecież ona dopiero co mówiła, że Rustan jest niewinny jak Galahad, a on sam nigdy nie zrobił nic, co by temu określeniu przeczyło, więc niepokój Irsy był z pewnością nieuzasadniony.

– Co takiego? Nie możesz się zamknąć na klucz, nawet gdybyś chciał?

– Oni twierdzą, że coś może mi się stać, a wtedy muszą mieć do mnie dostęp. Ale co takiego mogłoby mi się przytrafić, naprawdę nie wiem.

– Przecież to nieludzkie!

– Ech, mają chyba jak najlepsze intencje!

No nie wiem, pomyślała Irsa złośliwie, ale nie dodała już nic więcej. Na korytarzu panował chłód i Rustan stał tak blisko niej, że czuła dotyk szlafroka frotte, który narzucił na piżamę. Przez cały czas trzymał rękę na jej ramieniu.

– I co to takiego przyszło ci do głowy? – zapytał.

– Ech, nic, to wszystko bez sensu. Ale powiedz mi, czy to nie dziwne, że twoja rodzina, która nie spuszcza z ciebie oczu i nieustannie cię strzeże jak małego dziecka, nagle pozwala ci samemu podróżować do Szwecji? A co gorsza w towarzystwie najzupełniej obcego człowieka. Nie sprawdzając przedtem niczego.

Rustan zastanawiał się.

– No cóż – powiedział z wolna. – Miałem przecież być operowany. To oczywiste, że wszyscy chcieli, bym jechał.

– Właśnie dlatego, że to był taki ważny moment, powinni byli z tobą jechać, wspierać cię.

– Edna była rekonwalescentką.

– Po ataku woreczka żółciowego, wielkie rzeczy! Przecież nie leżała w szpitalu?

Na parterze trzasnęły jakieś drzwi. Rustan przygarnął Irsę mocniej.

– Chodź – szepnął. – Wejdziemy do ciebie.

Zatrzymali się natychmiast za drzwiami. Irsa oparła się o futrynę.

– Tak, masz rację – podjął Rustan przerwany wątek. – Edna była w domu. Ona zawsze jest w domu. Ja myślę, że ona mogła mieć… Wyglądała na dosyć niezadowoloną z tego, że Viljo załatwił wszystko poza nią. Mam na myśli operację. Mówiła potem, że chciała też uczestniczyć w radości z tego, że mi pomogą. Michael nie mógł ze mną jechać, bo miał tę konferencję czy kongres, czy co to tam było.

– Niewidomy brat powinien być dla niego ważniejszy, A Veronika?

Wstrzymała dech, ale Rustan w ogóle nie zareagował na to imię.

– Ona dzień przedtem wyjechała na urlop. A szczerze ci powiem, że bardzo się ucieszyłem mogąc jechać sam. Nie tęskniłem za żadnym z nich.

W pokoju zrobiło się teraz bardzo gorąco. Ciężkie, niemal gęste powietrze, chociaż okna były uchylone. A może to gorąco płynęło z niej samej. Z tego, że znajdowała się tak blisko Rustana. Nie, już wiedziała, co to jest. Źródłem gorącej, niemal trudnej do zniesienia atmosfery był ten jakiś magnetyzm, który między nią a Rustanem narastał od dosyć dawna. Irsa czuła, że każdy nerw w jej ciele drga, że serce tłucze się jak szalone, a oddech staje się coraz bardziej przyspieszony. Starała się głęboko wciągać powietrze, żeby odzyskać kontrolę nad sobą.

Trochę trwało, zanim Rustan odpowiedział.

– To bardzo surowa ocena – rzekł bardzo spokojnie.

– Owszem – przyznała. – Nie powinnam była tego mówić. To przecież twoja rodzina. A poza tym przed chwilą słyszałam, jak Edna z Veroniką rozmawiały o twojej przygodzie, i z ich słów wynikało, że naprawdę niczego nie rozumieją. One nie wiedziały, że ja słyszę. Przepraszam, to głupie z mojej strony tak mówić.

On jednak zaczął się zastanawiać nad słowami Irsy. Światło wpadające przez okno kładło się na jego twarzy i Irsa dostrzegała, że dręczy go jakiś niepokój. Spontanicznie, jak to ona, uniosła rękę i delikatnie pogłaskała go po włosach.

– To tylko taka przypadkowa myśl – szepnęła. – Nie dręcz się tym.

W zadumie ujął jej dłoń i zaczął całować koniuszki palców. Gorący dreszcz przeniknął Irsę od stóp do głów.

– Ale gdyby tak było, jak mówisz, to nie rozumiem dalszego ciągu – powiedział. – Dlaczego Hans został zamordowany?

– Nie, ja też tego nie rozumiem. Rustan, myślę, że powinieneś teraz pójść spać.

Mimo woli zbliżyli się do siebie. On położył obie dłonie na jej ramionach.

– Nigdy jeszcze nie całowałem żadnej dziewczyny – szepnął jej do ucha. – Pozwoliłabyś mi?

– Nie wiem – bąknęła. – Nie zapominaj, że ja też mam uczucia.

– To znaczy nie chcesz?

– Chcę, i na tym właśnie polega mój problem.

Jego policzek dotykał policzka Irsy. Czuła, że Rustan się uśmiecha.

– Pragnąłbym tylko wiedzieć, jak to jest. Nic więcej. Będę bardzo delikatny.

Irsa po prostu nie miała odwagi oddychać. Leciutko odwróciła ku niemu twarz na znak, że się zgadza.

Dotykał rękami jej policzków i włosów, wstrzymując dech, jakby otrzymał obiecany, jakiś od dawna wytęskniony dar. Przez moment zdawało się, że odwaga go opuściła, że zrezygnuje, i Irsa poczuła w sercu bolesny skurcz rozczarowania. Wtedy on ujął oburącz jej głowę i przysunął do siebie. Irsa zamknęła oczy. W tej sytuacji powinniśmy być sobie równi, pomyślała z uśmiechem.

Drgnęła, kiedy poczuła jego usta na swoich wargach. Pocałunek był nieskończenie delikatny, bardzo czuły, ale pod nim kryło się nieprzebrane morze skrywanych uczuć.

O Boże drogi, prosiła Irsa. Te uczucia chcę mieć. Nie pozwól, żeby się dostały Veronice. Może ona jest tego bardziej warta, ale, Boże najdroższy, życie nie będzie miało dla mnie żadnego sensu, jeśli nie będzie przy mnie Rustana. Na zawsze! Połączonego ze mną szczerym i pełnym ciepła związkiem!