Dolly mrugnęła do Kena, wsuwając do torby cztery pulchne słodkie ciasteczka.

– Wiesz, podoba mi się ten pomysł – szepnęła. – Co sądzisz o „Wielka Dolly”?

– Brzmi po prostu świetnie. A kiedy emocje opadną, wybierzcie się na Rodeo Drive i znajdźcie sobie kilka odpowiednich ciuchów… Najważniejsze są te długie, żółte buty. One mają nawet swoją nazwę, ale jej nie pamiętam. Sanie do zdarcia, a gdyby nawet zdarzyło się coś takiego, producent wymienia je na nowe. No dobra, do zobaczenia za kilka dni.

– Nic się nie martw, Ken, na razie nie siedzę jeszcze za kierownicą jakiejś ogromnej ciężarówki! – powiedziała oschle Ariel.

Ken zwolnił kroku, aby Ariel mogła go dogonić. Uśmiech zniknął z jego twarzy, podobnie jak figlarne ogniki w oczach.

– Zapomniałem o jednej niezwykle istotnej rzeczy. Koniecznie musicie kupić sobie psa, dubeltówkę i rewolwer i zawsze mieć je ze sobą. Z psów proponuję owczarka lub dobermana. Pozwoliłem już sobie zapisać was na lekcje strzelania. Są prowadzone przez emerytowanego oficera policji w najbliższej strzelnicy. Dla ciebie, Ariel, to tylko kurs przypomnieniowy, pamiętam, jak świetnie strzelałaś w „Lady Bandit”. Ale zrozumiałe, że mogłaś wiele zapomnieć, a poza tym w życiu jest inaczej niż na filmie. Pozwoliłem sobie także zapisać was na kurs karate. Pamiętam, że grałaś kiedyś w filmie rolę uczennicy mistrza i świetnie sobie dawałaś radę, ale, jak już mówiłem, to jest prawdziwe życie, więc kilka lekcji na pewno ci nie zaszkodzi.

– Oddaj mi te ciastka! – krzyknęła Ariel, wyrywając mu torbą z ciastkami. – Idź stąd! Wynoś się i nie myśl sobie, że ci je oddam! Psy, pistolety, karate, ciężarówki! Jestem przecież aktorką!

– Byłaś aktorką. Nadszedł czas, abyś zabrała się do czegoś innego. Po tym, co zrobiłaś, nie wziąłbym tych głupich ciasteczek, nawet gdybyś mnie o to prosiła. A łzy nie działają na mnie, więc nawet nie zaczynaj beczeć. Chcesz wiedzieć, dokąd teraz pójdę? Słuchaj dobrze – idę do biura, aby ci kupić tę pieprzoną pijalnię herbaty. Tam będziesz mogła do końca życia serwować herbatkę ziołową i kanapki z ogórkiem. Teraz już wiem: do takiej pracy nadajesz się znakomicie! – wyrwał jej torbę z ciastkami i wybiegł, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

– Powiedz coś, Dolly.

– Nienawidzę herbaty ziołowej i nigdy w życiu nie robiłam kanapek z ogórkiem.

– Na tym nie trzeba się znać, kroisz chleb na kromki, smarujesz, układasz jakieś plasterki, a na sam wierzch ogórek. Herbata robi się sama.

– Chyba nie chciałabym robić czegoś takiego. Lepiej zadzwoń do Kena i powiedz, żeby nie kupował tej pijalni herbaty. Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że się zgadzam na tę pijalnię? Jeśli tak, to musiałam chyba postradać zmysły. Nie cierpię wymiętych obrusów i równiutkich, białych firaneczek. Już widzę te kelnerki w obrzydliwych fartuszkach z falbankami i gości, samych starców. Głosuję na „nie”!

– A niech to szlag! – zaklęła Ariel.

– To trafne podsumowanie tego przedsięwzięcia. – Dolly pokiwała głową. – Biorę się do sprzątania, a ty możesz zacząć pakować rzeczy ze swojego pokoju.

– W życiu nie siądę za kierownicą ciężarówki!

– Nie powinnaś reagować tak impulsywnie, Ariel. Pomyśl tylko, prowadząc ten biznes, będziesz mogła zwiedzić cały kraj. Jeśli tylko ludzie się o tym dowiedzą, zaraz nakręcą film o twoim życiu. Mam pomysł, nie pojedziemy na Rodeo Drive, tylko do Searsa i wybierzemy kilka ciuchów, żeby się zabawić. Poprzymierzamy sobie trochę, czy jest nam w tym dobrze, a potem je oddam. Postaram się o pozwolenie na broń i przyniosę do domu kilka straszaków, abyśmy mogły sobie poćwiczyć. Ale z psem trzeba będzie poczekać. Jak ci się podoba ten plan?

– Nigdy w życiu nie wsiądę do żadnej ciężarówki! A do ciebie, moja droga, chyba jeszcze nie dotarło, że nie jestem już żadną gwiazdą. Nikt nie zechce robić filmu o moim życiu, a jeśli nawet znalazłby się ktoś taki, powiedziałabym: nie!

Dolly odwróciła się plecami, aby nie parsknąć śmiechem na widok Ariel wznoszącej toast szklanką mrożonej herbaty.

– Zdrowie firmy przewozowej!

Dolly z łomotem wrzuciła naczynia do zlewu. Błyskawicznie włożyła swoje zdarte mokasyny i z impetem wybiegła za drzwi.

– Sears, już jestem! Pif, paf! Nie ruszać się!


* * *

Miesiąc później Ariel Hart weszła do biura Able Body Trucking i przedstawiła się jako nowa właścicielka firmy. Popatrzyła surowo na kobiecy personel, choć i bez tego nikt nie śmiał się ruszyć.

– Proszę, abyście oderwały się teraz od swoich zajęć i napisały mi w kilku zdaniach, czym każda z was zajmuje się w tej firmie. Można do tego dołączyć formularze, próbki czy cokolwiek, czego używacie w swojej pracy. Macie na to godzinę, a potem możecie iść na lunch.

Dopiero wtedy ze wszystkich stron odezwały się niespokojne głosy.

– A kto będzie odbierał telefony?

– Nigdy wszystkie naraz nie wychodzimy na lunch.

– I tak brakuje już nam formularzy.

– Która z was jest kierowniczką biura?

– Czy nadal będzie nią Margie?

– Duke i Chet będą tu za dwie godziny i ktoś musi odebrać telefon, gdy zadzwoni Leks Sanders. Ostatnio bardzo łatwo wpada we wściekłość.

– Proszę się o nic nie martwić – odpowiedziała spokojnie Ariel. – Zabierajcie się do roboty, a ja razem z Dolly świetnie tu sobie damy radę, potrafimy również odbierać telefony. W ten sposób szybciej rozpracujemy system pracy w firmie. A w waszym przypadku rozmawianie przez telefon nie jest produktywne.

– Czy to odnosi się także do mnie? – zapytała dziewczyna z rudymi kędziorami.

– Oczywiście, do każdego, kto tu pracuje. Czy pani ma jakiś problem?

– Ależ nie, tylko Leks Sanders będzie zły. Jestem tu przydzielona do prowadzenia jego interesów. On jest naszym najważniejszym klientem. Często do nas telefonuje, czasami cztery lub pięć razy na dzień. I bardzo się złości, gdy musi czekać albo gdy my później odpowiadamy na jego telefony.

– Proszę się więcej nie martwić o pana Sandersa. Właśnie zwolniłam panią z tej odpowiedzialności. Proszę tylko, aby pani znalazła jego akta czy jakąś inną dokumentację prowadzoną, jak sądzę, w sprawie każdego klienta i przyniosła je do mnie. A przedstawiając mi na piśmie zakres swoich obowiązków niech pani dokładnie określi, czym się pani zajmowała w związku z osobą pana Sandersa. Chcę się dowiedzieć, co to za porządki, gdy jedna osoba jest przydzielona do odbierania telefonu od jednego klienta! Ale przejdźmy do innych spraw. Czy któraś z pań wie, kto urządzał biuro?

Kobiety zaśmiały się.

– Pan Able myśli… myślał – powiedziała ta z rudymi włosami – że czerwone odcienie i zielony dywan skłonią ludzi do myślenia o Bożym Narodzeniu, a wtedy będą mieli dobry nastrój. Nie wiem, skąd wziął biurka i krzesła, może z Armii Zbawienia. Ale to jeszcze nic, proszę zobaczyć jego gabinet, chciałam powiedzieć… pani gabinet.

– O mój Boże! – we wszystkich biurach firmy, mieszczących się na powierzchni pięciu tysięcy stóp kwadratowych, rozległ się głośny jęk Ariel, a zaraz potem krzyk. – Gdzie podziała się sprzątaczka? Dawać ją tu! Natychmiast!

– Tu nie ma żadnej sprzątaczki. Pan Able sam sprzątał swój gabinet. My zajmowałyśmy się resztą pomieszczeń biurowych – usłyszała w odpowiedzi.

– Ależ tu śmierdzi – stwierdziła Ariel z obrzydzeniem.

– To kocie siki – powiedziała Dolly, pociągając nosem. – A oto i winowajca – wskazała na wyleniałego kota, siedzącego na środku skórzanej, zniszczonej sofy.

– To jasne, że kota dostałyśmy razem z całym interesem. Dolly, bierz się do robienia listy, kosz dla kota, karma, kosz na śmieci. Jak sądzisz, ile lat ma ten dywan? Chyba nigdy w życiu nie widziałam dywanu w kolorze musztardowożółtym, nawet w rekwizytorni w Los Angeles. A tych plam już nawet nie da się opisać – uklękła, zatykając nos. – Kawa, woda sodowa, sos pomidorowy, przeżuty tytoń, kocie siki, atrament. Jak sądzisz, zapomniałam o czymś?

– O stuletnim brudzie. – Dolly znowu pociągnęła nosem. – Powinniśmy go natychmiast stąd zabrać. Uniesiemy go, mamy sześć silnych pań do pomocy.

– A ja sądzę, że same sobie z nim poradzimy – rzekła Ariel. – Spójrz na te krzesła, pełno na nich kocich włosów, plam i zaciągniętych nitek. A kanapa jest w jeszcze gorszym stanie: widać wystające sprężyny. Aż trudno uwierzyć – kręciła z niedowierzaniem głową, wyszarpując materiał, którym ktoś załatał jedną z dziur – to nogawka od dżinsów! W tych meblach na pewno zagnieździły się myszy, kot je zjada i dlatego tu nie ma kociej karmy. Boże!

W jednym oknie wisiała przekrzywiona żaluzja, w drugim zasłona zrobiona z pledu, w trzecim postrzępiona, podarta stora, a w czwartym i piątym nie było nic oprócz grubej warstwy brudu, która uniemożliwiała widzenie czegokolwiek przez szybę. Ariel szarpnęła storę, wzniecając tumany kurzu, które buchnęły jej prosto w twarz. Stół jadalny, kiedyś może i całkiem ładny, pełnił tu funkcję biurka. Leżało na nim pełno śmieci, a on sam nosił ślady nadpaleń po papierosach i był brudny do obrzydliwości. Coś jak zielony groszek i kukurydza, które dostały się kiedyś do starych pęknięć i rowków, zarosły pleśnią i kurzem. Na samym środku owego „biurka” stała archaiczna maszyna do pisania firmy Underwood. Ariel usiadła na chwilę na obrotowym krześle w kolorze czerwonego burgunda.

– Jest wygodne, ale nie może tu zostać. Ten kot musiał tu spędzać wiele czasu. Chyba w sejfie miał swoje siedlisko.

Ariel ruchem głowy wskazała duży sejf firmy Wells Fargo, którego przekrzywione drzwiczki wisiały na jednym zawiasie. W pomieszczeniu nie było żadnych mebli, bo przecież nie można było tak nazwać sterty pudeł, ustawionych równo pod ścianami. A ściany, w tym samym musztardowożółtym kolorze co dywan, były wprost upstrzone obrazami z podobizną Teddy’ego Roosevelta w przeróżnych pozach: na koniu, w fotelu, przy torach kolejowych, z cygarem i w towarzystwie Asy Able’a. A wszystkie zadedykowane podobnie: „Dla mojego przyjaciela Asy”. Podpis był bardzo prosty… T.R.