– I pan twierdzi, że to ja powinnam trzymać się na baczności? A pan?

– Troszczę się o swoje interesy już od dłuższego czasu. Zatrudniam dobrych, lojalnych ludzi i spotkałem już w życiu wielu podobnych opryszków. Z Chetem zmierzę się, gdy przyjdzie na to pora. A co najważniejsze, umiem prowadzić osiemnastokołowce i w razie potrzeby sam siądę za kółko, aby dowieźć moje awokado na giełdę.

– Trochę mnie pan wystraszył. Able Body daje pracę wielu osobom, co z nimi będzie?

– Jestem po prostu trochę zaniepokojony. Znam go i wiem, czego chce. Ale jemu nigdzie sienie spieszy. Czeka stosownej chwili, przekonuje do siebie innych kierowców, a kiedy uzna, że nadeszła odpowiednia chwila, zaatakuje niczym jakiś grzechotnik. Smakują lody?

– Są wyśmienite. Ja wprost przepadam za kokosowymi. To moje ulubione.

– Moje także.

– Już więcej nie zmieszczę. – Ariel odsunęła się z krzesłem. – Zwykle nie jem tak dużo na lunch.

– Ja także nie. Po prostu chciałem się przed panią popisać.

– Ale dlaczego?

– Ponieważ panią polubiłem i chciałbym, aby pani mnie również polubiła. Lubię stawiać sprawę jasno.

– Jest pan bardzo miły – powiedziała, ale poczuła się trochę niezręcznie. Czuła, że nie jest w stanie nic więcej dodać, choć wydawało jej się, że Leks na to czeka.

– Czy powiedziałem coś niestosownego? Nie zrobiłem tego celowo.

– Nie, wszystko w porządku. – Ariel jeszcze bardziej się zmieszała i automatycznie dotknęła dłonią policzka, a kiedy uświadomiła sobie, co robi, wsadziła ręce do kieszeni.

– Możemy więc już jechać. Jeśli się uda przywieźć rowery, zanim dzieciaki wrócą ze szkoły, będę bardzo zadowolony. Pojedziemy jednym czy dwoma samochodami?

– Jednym. Przecież można zamówić transport. Zaraz, zaraz, przecież to właśnie ja posiadam firmę przewozową, nieprawdaż? Mogę zadzwonić do Dolly, żeby przysłała tu jakiś wóz transportowy. – Ariel patrzyła na niego, czekając na aprobatę.

Leks uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał jej aparat telefoniczny wiszący na ścianie.

– Mamy szczęście, Dolly mówi, że jedna ciężarówka wraca właśnie z Ranczo California. Jak się nazywa ten sklep?

– Maynards. Tam znajdziemy zabawki, których potrzebujemy.

– Maynards, Dolly. Oczywiście, że przysłać panu Sandersowi rachunek. – Ariel mrugnęła do Leksa. – Mam dla ciebie niespodziankę. Wrócę około siódmej, może trochę później. Bardzo miło spędzam tu czas. Tak, oczywiście, zaraz go zapytam. Mam zrobić to teraz? Poczekaj chwileczkę. – Ariel spojrzała na Leksa. – Dolly pyta, czy może znasz jakiegoś miłego, nadzianego faceta około sześćdziesiątki. Koniecznie musi mieć poczucie humoru, własny samochód i gustownie się ubierać.

– Nie od razu, ale mogę rozejrzeć się po okolicy. – Leks zaśmiał się rozbawiony.

…ten śmiech, jak bardzo podobny do… do…

– No to do zobaczenia.

– Czy coś się stało? Przez chwilę wyglądała pani jakoś… dziwnie.

– Pański śmiech przypomniał mi kogoś, zabrzmiał tak znajomo. Pan także powinien częściej się śmiać. Kiedyś mój nauczyciel w szkole aktorskiej powiedział, że do namarszczenia brwi każdy człowiek używa aż dwudziestu jeden mięśni twarzy, a tylko dziewiętnastu do uśmiechu. Każda aktorka musi wiedzieć takie rzeczy. – Ariel chichotała jak uczennica.

Oto sam Leks Sanders zalecał się do niej, a ona odwzajemniała jego zaloty. Ach, życie jest piękne.

6

Nie wiadomo, kto był bardziej podekscytowany, Ariel czy Leks. Czterdzieści siedem rowerów dwukołowych, cztery treningowe i osiem trójkołowych stało równiutko w jednym rzędzie. A oprócz tego czternaście składanych wózków zapełnionych pudłami z łyżwami i łyżworolkami. Nie zabrakło rakiet i piłek do tenisa, dmuchanych zabawek do basenu, huśtawek, laleczek w bawełnianych ubrankach, małych wózeczków i łóżeczek, które już tylko czekały na pieszczoty maleńkich rączek swych milusińskich właścicieli.

– Oto i autobus szkolny. Śpiewają. Najmłodsze dzieci zawsze śpiewają w drodze do domu. O Boże, już dawno nie byłem tak przejęty. Może wtedy, gdy w dzieciństwie dostałem nową koszulę na Boże Narodzenie. Miałem dziewczynę i pamiętam, że nie mogłem się doczekać, aby się jej pokazać w mojej nowej koszuli. Ona ją pochwaliła i powiedziała, że dobrze w niej wyglądam. Czy panią także nachodzą czasami takie wspomnienia?

– Bardzo często – powiedziała wzruszona Ariel. – O, już są. Czy wygłosi pan przemówienie?

– Przemówienie?

– Tak, coś w stylu: „To wszystko jest dla was, ponieważ”… Inaczej będą zachodzić w głowę, po co to pan zrobił. Naprawdę uważam, że należy coś powiedzieć.

– Chyba ma pani rację. Hej, dzieciaki, podejdźcie tu do mnie. Mam dla was niespodziankę. Te rzeczy należą do was. Szukajcie swoich imion.

Potem dodał coś jeszcze po hiszpańsku, ale tego Ariel nie zrozumiała.

Dzieci podbiegły do rowerków. Różowe i purpurowe dla dziewczynek, a niebieskie i czerwone dla chłopców. Chłopięce wyposażone w metalowy koszyczek na tylnym kole, a dziewczęce w biały pleciony koszyczek na przednim kole. A wszystkie, bez wyjątku, z dzwonkiem albo z trąbką. Już po chwili zrobił się hałas nie do opisania. Ariel patrzyła zachwycona na uszczęśliwione dziecięce twarzyczki.

– Dobry z pana człowiek – powiedziała, biorąc go pod rękę. – Proszę mi tylko nie mówić, że nie jest pan z siebie teraz dumny. Dobrze jest dzielić się własnym powodzeniem z innymi ludźmi, bo dopiero wtedy ma ono prawdziwą wartość. O, idą ich matki, są wyraźnie zdziwione. Można im przy okazji powiedzieć o pralkach i suszarkach.

– Mam nadzieję, że nie zrozumieją tego opacznie. Czasami zachowują się śmiesznie przy przyjmowaniu prezentów. Chyba chodzi o to, że nie chcą przyjmować jałmużny, chociaż same lubią obdarowywać innych, najczęściej wytworami pracy własnych rąk. A niech to cholera, wiedziałem, że tak będzie, myślą, że te rzeczy zapiszę im na rachunek w sklepie – zaczął machać rękami i kręcić głową w prawo i lewo. – Nie, nie, nie, to prezenty z dobrego serca – zaczął walić się w piersi i wyjaśniał coś drżącym głosem, z czego Ariel zrozumiała tylko dwa słowa: „pralki i suszarki”. Potem wskazał na nią, sięgając jednocześnie po jej rękę.

– Ach, si, señor – wszystkie kobiety zaczęły się znacząco uśmiechać, dzieci głośno chichotać, a Leks odetchnął z ulgą.

– Co pan im powiedział? – spytała Ariel z ciekawością.

– Że mamy zamiar się pobrać za jakiś czas i pozwoliłem sobie dopowiedzieć, że to był pani pomysł.

– Nie wierzę! Przecież my się w ogóle nie znamy! Jak można mówić takie rzeczy! Proszę powiedzieć im, że to nieprawda, niech pan im to powie!

– Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się lepiej poznali. Powiedziałem, że za jakiś czas, a to nie jest żaden konkretny termin. Teraz już nie mogę się wycofać, straciłbym autorytet. Nie mogę rzucać słów na wiatr. O Boże, one chcą zobaczyć pierścionek zaręczynowy.

– Ciekawe, jak pan teraz z tego wybrnie, panie Wielki Mądralo – syknęła Ariel.

Leks potarł ręką czoło, a potem paplał coś przez prawie pięć minut.

– Aha, si, si, señor Leks.

– Co pan im powiedział? – Ariel natychmiast zażądała wyjaśnień.

– Powiedziałem, że jest pani szczupła, czego zresztą nie da się ukryć, i że pierścionek był na panią za luźny, więc musieliśmy go odesłać, aby go przerobili.

– Co one mówią?

– Chcą wiedzieć, czy zamierzamy urządzić duże wesele – zaśmiał się.

– Ciekawe, jakie będą mieli miny, gdy zobaczą, że pan samotnie kroczy do ołtarza – zaperzyła się Ariel. – Godzę się na te niemądre wymysły tylko dlatego, że nie chcę stawiać pana w niezręcznej sytuacji. Jednak nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za mąż za pana, przecież znamy się zaledwie jeden dzień!

– Chodźmy na spacer, będziemy mieli doskonałą okazję poznać się trochę lepiej. Z chęcią odpowiem na każde pani pytanie. Myślę, że możemy sobie na to pozwolić po tym, jak lekką ręką rozdysponowała pani pięć tysięcy moich dolarów i jeszcze wystawiła rachunek za transport. No to jak, czego pani chciałaby się dowiedzieć? – zapytał i wziął ją za rękę.

I jak tu się gniewać na tak uroczego faceta?

– Może jednak zostanie pani na obiad? Frankie przyjedzie dopiero około szóstej. Mogłaby pani przenocować i wrócić dopiero rano.

– Nie, nie mogę, może innym razem.

– Kiedy?

Ariel uśmiechnęła się.

– Gdy tylko zostaną zaproszona. Musimy umówić się na randkę. Pan dzwoni do drzwi, Dolly otwiera, bierze pana na spytki i każe odprowadzić mnie do domu przed północą. Typowa randka.

– Może być w sobotą?

– Świetnie. Najlepiej o siódmej.

– Jeździ pani konno?

– Tak, nawet nieźle. Głównie dlatego, że rola w jednym z moich filmów wymagała tej umiejętności. Muszę przyznać, że nim przywykłam do siodła, przez rok nie mogłam siadać na tyłku. A teraz lubią sobie pojeździć przynajmniej raz na miesiąc.

– Czy istnieje w ogóle coś, czego pani nie potrafi robić? – zdumiał się Leks.

– Tak, nie umiem gotować i nie zamierzam się tego uczyć!

Leks wybuchnął śmiechem, co znów przyprawiło Ariel o przyspieszone bicie serca.

– Wiem, że w dzieciństwie cierpiał pan biedę. W jaki sposób dorobił się pan tego wszystkiego? – zapytała, wskazując ręką na to, co ich otaczało.

– Moja rodzina utrzymywała się z pracy przy drzewkach awokado u pewnego człowieka. On mnie polubił i wysłał do szkoły rolniczej. Po ukończeniu studiów wróciłem na jego ranczo, aby doglądać upraw i odpracować za wykształcenie. Wkrótce właściciel umarł i mnie zostawił w spadku swoje jedenastoakrowe ranczo oraz niewielką, trzyakrową parcelę. Zakasałem rękawy i wziąłem się do pracy, a wszystkie zarobione pieniądze odkładałem i co pewien czas dokupywałem kolejne kawałki ziemi tutaj, a także w Meksyku. Przez długi czas żyło mi się bardzo ciężko, ale potem było już coraz lepiej. Kilka razy na aukcjach wykupiłem ziemię ranczerów, którym nie udało się przetrwać. W ten sposób stałem się właścicielem około stu tysięcy akrów pól. Ten dom to także dzieło moich rąk. Na początku było tu tylko pięć pokoi. Doprowadzenie go do obecnego stanu kosztowało mnie aż dziesięć lat. Czasami przestawałem już wierzyć, że kiedykolwiek go skończę, i chciałem wynająć kogoś, aby zrobił to za mnie. Ale za każdym razem udawało mi się przezwyciężyć kuszące myśli i znowu sam zabierałem się do roboty.