Rozejrzał się. Tak, cały ten pokój to praca jego własnych rąk. Biurko i te ogromne, dębowe półki, które z czasem zapełnił od góry do dołu tysiącami książek, przy czym żadnej z nich nie odłożył nie przeczytanej. Umeblowanie w kolorze wiśniowym wyglądało na typowo męskie, ale było też wygodne. Zdarzało się, że sypiał na tapczaniku, jeśli był zbyt zmęczony, aby wspinać się po schodach na drugie piętro. Sam wybrał jutowy materiał na draperie, a pani Estrada uszyła je i zawiesiła; w efekcie stanowiły świetne zestawienie z pszenicznym kolorem dywanów. Mosiężne lampy o odcieniu burgunda rzucały na pokój ciepłe, miłe dla oczu światło. Tiki, jego gospodyni, wzięła na siebie obowiązek zajmowania się kwiatami. Sama pamiętała o podlewaniu i innych zabiegach pielęgnacyjnych. Ale i tak najwięcej życia do pokoju Leksa wprowadzały akwarele malowane małymi rączkami dzieci jego pracowników. Weźmy na przykład portret krowy oprawiony w elegancką, złotą ramę. Mały, pięcioletni artysta czerwoną kredką podpisał swoje dzieło. Obraz przedstawiał krowę skaczącą ponad żółtym, od góry pokropkowanym księżycem. Jasne światło gwiazd padało na namioty rozbite w dolinie, a pulchne, zielone chmurki płynęły nad niebieską łąką czerwonych stokrotek. Ulubiony obraz Leksa przedstawiał pociąg z dziewiętnastu małych samochodzików, które młody artysta namalował na zwykłym szarym papierze. Leks nie żałował pieniędzy na ozdobnie rzeźbione ramy, które wykańczały te wspaniałe dzieła sztuki. To był jego ulubiony pokój i tu właśnie spędzał większość swojego czasu. Od dawna marzył, że wstawi tu jeszcze kiedyś szafę grającą Wurlitzera, automat do coca-coli i drugi – na gumy do żucia w kształcie kuleczek. Bardzo pragnął kupić oryginalne urządzenia, ale nikt nie chciał mu odsprzedać swoich skarbów. Jemu samemu kojarzyły się one z młodością, której tak naprawdę nie było mu dane zakosztować. Ale wciąż próbował, zamieszczał ogłoszenia w gazetach, rozsyłał listy po całym kraju. I całkiem niedawno pewien handlowiec staroci z Las Vegas zaofiarował się zdobyć dla niego wszystkie te trzy urządzenia, ale zażądał za nie iście astronomicznej ceny. Astronomiczna cena to pojęcie względne. Poza tym tak to już jest, że gdy pustkę swojego życia człowiek chce zapełnić przedmiotami, musi liczyć się z kosztem.
Żeby tylko udało się zdobyć te swoiste skarby… A wtedy będzie mógł siedzieć tu, w swoim pokoju, i słuchać wszystkich starych płyt z okresu swojej młodości. Potem by się podniósł, wcisnął dziesięciocentówkę do automatu i mógłby się delektować słodkim napojem, aż do zawrotu głowy. A wtedy wcisnąłby jeszcze centa lub pięciocentówkę do drugiego automatu i wziąłby sobie gumę do żucia, którą by żuł i żuł, aż do bólu. W piwnicy na dole miał aż sześćdziesiąt cztery skrzynki butelek coca-coli. W ich sąsiedztwie stały cztery kartony zapełnione kolorowymi, błyszczącymi kuleczkami gumy do żucia. Szafki na górze aż uginały się pod ciężarem płyt, które skupował od kolekcjonerów z całego kraju. Miał zamiar słuchać ich kiedyś całymi godzinami. Ciekawe, co Ariel Hart powiedziałaby o jego obsesji, bo co do tego, że cierpi na obsesję, nie miał wątpliwości.
– Masz nie po kolei w głowie, Leksie Sandersie – mruknął sam do siebie. – Nigdy nie uda ci się odwrócić biegu wydarzeń. Dobrze o tym wiesz. Nie można żyć wspomnieniami. Życie to nie wspomnienia, ono rządzi się swoimi prawami. Ale ja chcę… muszę wiedzieć, co się czuje, słuchając szafy grającej i siorbiąc coca-colę. Chcę mieć dużo centów w kieszeni i wkładać je do automatu. Chcę również żuć te maleńkie kolorowe gumy i robić z nich balony. Chcę wreszcie poczuć w nozdrzach powiew tamtych czasów, mojej młodości. Jeden, jedyny raz. Ale to nie będzie to samo – przekonywał sam siebie. – Nieważne, po prostu chcę czy potrzebuję spróbować. I, do cholery, dopnę swego. Dopiero wtedy, ze spokojnym sumieniem, zamknę tamten rozdział mojego życia.
– Tiki!
– Si, señor Leks. – Tiki weszła do pokoju, kołysząc biodrami.
– Nie rób dziś dla mnie obiadu. Mam zamiar przejechać przez granicę. Czy chcesz, abym przekazał jakieś wiadomości, czy przyniósł tu coś ze sobą?
– Si. Zaraz zrobię listę. Mogą być dwa koszyki dla księdza, señor Leks?
– Ile tylko chcesz. Włóż trochę cukierków dla dzieci i kilka książek z obrazkami, które dostarczono jakiś czas temu. Niech Manny załaduje to wszystko do samochodu. Jest w nim dużo miejsca.
– Señor Leks – powiedziała Tiki, zwijając w palcach brzeg swojego śnieżnobiałego fartucha – telefon dzwonił dziś wiele razy, a w słuchawce głucho. Ja mówię „halo, halo”, ale nikt nie odpowiada. Wczoraj było to samo.
Leksowi ciarki przeszły po plecach.
– A przedtem zdarzały się takie wypadki? Czasami ludzie wybierają niewłaściwy numer i odwieszają słuchawkę, gdy usłyszą nieznajomy głos.
Tiki pokręciła głową.
– Jeśli jutro będzie to samo, zadzwonimy do firmy telekomunikacyjnej. Może oni będą mogli ustalić, skąd są te telefony. Czy ty się boisz, Tiki?
– Nie, señor. Brama jest zamknięta. Jest tu Manny i Jesus. Ale nie chciałabym, aby pan miał kłopoty.
Leks uściskał starszą kobietę.
– Nie martw się o mnie, Tiki. Czy lody dla dzieciaków dotarły na czas?
– Si, wcześnie rano. Są teraz w zamrażarce. Dziś wieczorem rozdam czekoladowe, jutro truskawkowe, a pojutrze waniliowe. Mały Toro nie lubi czekoladowych, mówi, że smakują jak glina, on dostanie tylko truskawkowe.
– Glina? – uśmiechnął się Leks. – Skąd czterolatek wie, jak smakuje glina? Tiki wzruszyła ramionami. Leks znowu się uśmiechnął i wciąż z tym samym uśmiechem siadał za kierownicę. I, jak zwykle, nim przekręcił kluczyk w stacyjce, ogarnął wzrokiem olbrzymie ranczo Sandersów.
– Dziękuję ci, Boże, za wszystko, co mi dałeś, i za to, co mogłem zrobić dla innych.
7
– Dolly, czy zdajesz sobie sprawę, że już prawie koniec kwietnia? Jak ten czas leci…
– Czy w tak okrężny sposób chcesz mi się po prostu poskarżyć, że już prawie miesiąc, odkąd nie dzwonił Leks Sanders?
– Chyba masz rację. Pewnie popełniłam jakiś błąd. Może chodzi o to, że zadzwoniłam, aby mu powiedzieć o zdanym egzaminie na prawo jazdy? Od tamtej pory się nie odezwał. Z Able Body Trucking porozumiewa się tylko za pomocą faksu. Rachunki płaci w ciągu siedmiu dni, jak do tej pory. Jeśli zrobiłam coś nie tak, chciałabym wiedzieć, co to było – powiedziała Ariel ze łzami w oczach. – Pewnie doszedł do wniosku, że moja twarz wygląda fatalnie. Tylko nic już nie mów, Dolly. A tak się świetnie rozumieliśmy i dobrze nam było ze sobą. Ach, jak bardzo czekałam na tę randkę w sobotę po południu… Powiedział, że zadzwoni w piątek, ale nie zrobił tego.
– Sama mogłaś to zrobić. Przecież żyjemy w latach dziewięćdziesiątych. Może jest zajęty. Nie możesz wiedzieć, co dzieje się w jego życiu. Może ma jakieś kłopoty rodzinne? Takie rzeczy zdarzają się często. Moja matka zawsze mawiała: „Nie umkniesz od swojego przeznaczenia”, i miała rację, choć przedtem zawsze myślałam, że to głupie gadanie. Wymyśl jakiś powód, najlepiej służbowy i zadzwoń do niego. To nic złego. Może uda ci się trafić na jakiś ślad, który wyjaśni, co się stało.
– Nie ma mowy. Może gdyby był nieśmiały… ale on do takich nie należy. Umiał zatrzymać mnie na szosie i zaprosić na swoje ranczo. Potem spotkaliśmy się jeszcze sześć razy, byliśmy razem na obiedzie, w kinie, urządziliśmy sobie piknik. I nagle: koniec, kropka. Coś się musiało stać, choć nie wiem co i kiedy. A najgorsze, że byłam gotowa iść z nim do łóżka. Teraz się cieszę, że do tego nie doszło. Cholera, on nawet powiedział swoim pracownicom, że się ze mną ożeni. To miał być żart, ale przecież widziałam jego oczy, on naprawdę miał zamiar to zrobić. Jeszcze nikt nigdy nie wystawił mnie tak do wiatru. I powiem ci, że to paskudne uczucie.
– Zadzwoń do niego – rzekła Dolly.
– Nie ma mowy. – W takim razie nigdy się tego nie dowiesz, o co poszło.
– Jakoś to przeżyję.
– Ale do końca życia będziesz się nad tym głowić. Przecież nie kto inny, ale ty sama zawsze powtarzałaś: „idź śmiało przez życie” i „kuj żelazo póki gorące”.
– Tak, masz rację, ale mówiłam to w odniesieniu do innych spraw. Tu w grę wchodzą uczucia, a to zupełnie inna sprawa. Mimo wszystko jakoś sobie poradzę. Ty zatroszczysz się o jego interesy w firmie lub, jeśli chcesz, możesz je przydzielić komu innemu. Począwszy od tego momentu, przestaję się interesować osobą Leksa Sandersa – powiedziała Ariel wyniosłym tonem, mocując smycz Snookie do obroży.
– W życiu nie słyszałam większego kłamstwa, Ariel Hart – mruknęła Dolly i wróciła do kuchni. W garnku na parze gotowały się warzywa na obiad.
To był piękny wieczór… Ariel biegała ze Snookie, a potem spacerowała po swoim trzyakrowym majątku. Miała ochotę płakać, ale to na pewno by jej nie pomogło, wręcz przeciwnie, miałaby napuchnięte oczy.
Musisz spojrzeć prawdzie w oczy, Ariel Hart, nie ma wątpliwości, że mimo twoich pięćdziesięciu lat jesteś po uszy zakochana w Leksie Sandersie.
Snookie pisnęła cicho – znak, że chce pobiegać bez smyczy.
– Tylko bądź tu za pięć minut – przykazała jej Ariel, rozpinając smycz. – Nie chciałabym stracić także ciebie – dodała drżącym głosem i ze łzami w oczach.
Jednakże ogromny owczarek obwąchał tylko nogi Ariel i nie pobiegł na codzienną penetrację terenu. Ariel ukucnęła i objęła swą wierną towarzyszkę.
– Muszę wierzyć, że będzie lepiej – szepnęła. – Wiesz co, Snookie? Dostałam już pierwszy raport w sprawie poszukiwań Feliksa, jest w tej chwili na górze. Przeczytam go sobie, jak będę szła dziś do łóżka. Kiedy go dziś dostałam, z wrażenia po prostu nie byłam w stanie otworzyć koperty. Postanowiłam odłożyć tę chwilę do momentu, gdy znajdę się sama w swoim zamkniętym pokoju. No i powiedz teraz, czy to nie jest głupie?
Pies przysunął się bliżej, poszukując swą spiczastą mordką pieszczotliwej dłoni.
"Lista życzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "Lista życzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Lista życzeń" друзьям в соцсетях.