– Czy chcesz zjeść na parkingu, tam nawet widzę jedno wolne miejsce, czy wolisz, abym zawiozła cię gdzie indziej?

– Lubię jadać na parkingach razem z kobietą i psem. Co prawda, nigdy przedtem tego nie robiłem, ale, jak mówią, wszystkiego należy spróbować – stwierdził Leks.

– Też to słyszałam – wycedziła Ariel przez zęby. – Sam chciałeś, abym zabrała tego psa, więc musisz wziąć na siebie połowę odpowiedzialności za… tę randkę.

– Tak, to prawda. Czy z moich ust wydostało się choć jedno słowo skargi? Nie. Wręcz mówiłem, że to romantyczne. Sama widzisz. Jednak mam jedno pytanie. W jaki sposób będziemy jeść frytki z ketchupem?

Ariel prychnęła.

– Skoro masz się poczuwać do częściowej odpowiedzialności za ten obiad, powinieneś coś wymyślić.

– Moja decyzja brzmi: frytki zjemy bez ketchupu.

Ariel zobaczyła we wstecznym lusterku, jak Leks uśmiecha się od ucha do ucha.

– To niezły pomysł, tylko że ja lubię ketchup, Snookie także.

– W takim razie otworzę wszystkie torebki z ketchupem i zleję ich zawartość do któregoś pudełka po dużym hamburgerze. Czy to ci odpowiada?

– W trzy pudełka. Lubię mieć własny ketchup. Nie cierpię, gdy inni ludzie maczają swoje frytki w moim ketchupie. Snookie także tego nie lubi.

– Nienawidzę tego psa.

– Tak się składa, że w tej chwili ja także za nim nie przepadam.

– W jaki sposób możemy rozwijać naszą znajomość, skoro ten pies nie odstępuje cię ani na krok? Jak sądzisz, nie dałoby się jej jakoś przechytrzyć?

– Nie ma mowy. Ona zna moje zamiary, zanim zdążę je wprowadzić w życie, a poza tym świetnie mnie rozumie i kocha z całego serca. Należę tylko do niej i jest to twoja wina.

Sięgnęła po dwie torby z jedzeniem oraz tacę z piciem i wręczyła je Leksowi. Potem zaparkowała i wyłączyła silnik. Snookie rozpięła pasy, dźwignęła swe potężne cielsko i wychyliła się z siedzenia. Leks tymczasem rozdzielał jedzenie. Snookie poczekała cierpliwie na swoją torebkę z ketchupem, po czym odwróciła się i usiadła.

– Snookie jak zwykle zachowuje się elegancko przy jedzeniu – stwierdziła Ariel.

– Przecież widzę – odrzekł Leks. Ariel zacisnęła zęby.

– To tak ma wyglądać nasz miły wspólny wieczór? – zapytał Leks z ustami pełnymi frytek.

– Miły wieczór! – prychnęła Ariel. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tak… udaną randkę – parsknęła śmiechem.

– Dla mnie jest to swoisty test, ale na co, nie mam pojęcia – rzekł Leks. Snookie poruszyła się i zapięła swój pas.

– Ona już skończyła – powiedziała Ariel z pełnymi ustami. – Jeśli nie pojedziemy, ona spróbuje uruchomić samochód i kręcić kierownicą. Zrobi to, jest szalenie inteligentna.

– Wcale nie mam jeszcze dosyć – mruknął Leks.

– Uwierzysz, że ja także nie? – zapytała Ariel, trzymając w zębach swojego burgera i wycofując range rovera z miejsca parkingowego. Snookie pisnęła cicho.

– Ona lubi jeździć. Dokąd teraz?

– Ty tu rządzisz. Możesz wozić mnie dookoła, aż się zmęczysz.

– A potem co?

– Co „co”?

– No, co potem, gdzie mam cię zawieźć?

– Mam pomysł. Jedźmy do twojego domu i przeanalizujmy ową rozmowę, którą prowadziłaś z Dolly tamtej nocy, gdy strzelałaś do mnie przez okno.

– To była prywatna rozmowa.

– Być może, ale dotyczyła mojej osoby, dlatego uważam, że mam prawo poznać te fragmenty, których nie usłyszałem. O, tok właśnie to powinniśmy teraz zrobić. – Leks z zadowoleniem wyciągnął nogi i rozprostował je, odchylając się do tyłu.

– Nie! – powiedziała Ariel

– W takim razie możesz mnie odwieźć do domu, jesteś nudna – rzekł z udawanym rozdrażnieniem.

– Do Bonsall? Ty także nie tryskasz humorem na prawo i lewo.

– Tak? W takim razie mam jeszcze jedną, ostatnią propozycję. Wracajmy do twojego domu, zrzućmy z siebie te ciuchy i kochajmy się długo, dziko i namiętnie.

– To jest myśl! – Ariel w tej samej chwili zawróciła na środku drogi. Czuła, że poczerwieniały jej uszy. Leks patrzył na nią z drżeniem serca.

Snookie zaczęła szczekać i położyła uszy po sobie.

– Co to znaczy, gdy ona tak kładzie uszy? – zapytał Leks zmartwionym głosem.

– Czuje się obrażona. Mówiłam już, że jest bystra. Dobrze zrozumiała, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, i wie też, że jej to nie dotyczy. No, rusz wreszcie głową i nie zapominaj, że poradziła sobie z frontowym oknem. Ona mogłaby cię nawet zabić, a ja nie chciałabym mieć cię potem na sumieniu. Ale mam pomysł, ona lubi ziołową, uspokajającą herbatkę, damy jej jedną lub dwie filiżanki. Sądzę, że byłaby nawet w stanie przegryźć drzwi, gdybyśmy nie wpuścili jej do środka.

– Ale ja nie lubię widzów – zmartwił się Leks. – Więc może by tak trochę brandy do tej herbatki?

– Nie ma mowy. Nie popełniam dwa razy tego samego błędu. Musimy obmyślić inny plan.

– Planowanie to dobra rzecz – uśmiechnął się Leks.

– Pójdziemy na górę, do mojego pokoju, włączymy telewizor. Będziemy pić herbatę. Naparzę cały dzbanek. Napalimy w kominku. Ona lubi leżeć przy kominku. Wtedy na pewno sobie pomyśli, że mamy zamiar spać. I jeśli nie będziemy zbytnio hałasowali, powinno się udać.

– Ale ja jestem znany z tego, że ryczę lubieżnie niczym lew.

Ariel z trudem przełknęła ślinę.

– A ja z tego, że popiskuję.

– Może jakoś się uda – rzekł bez przekonania.

– Mam nadzieję, bo mam wielką ochotę.

– Co za bezwstydna dziewczyna.

– Żebyś tylko był wart zachodu.

– Zdefiniuj słowo „wart” – poprosił tak zmartwionym głosem, że Ariel uśmiechnęła się w ciemnościach. – Zmyśliłaś sobie ten potrójny orgazm, zgadza się?

– Skądże znowu!

– Mam pięćdziesiąt cztery lata.

– Wiem, ja niedługo będę mieć pięćdziesiąt jeden.

– Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Skąd mogę mieć pewność, że to prawda?

– Czytałam o tym w „Cosmo”. Helen Gurley Brown świetnie orientuje się w tych sprawach. A jeśli „Cosmo” nie jest dla ciebie wystarczającym autorytetem, to powiedz, dla kogo ty nim jesteś?

– Prawie cię nie znam. Nie możesz oczekiwać… perfekcji za pierwszym razem.

– Oczekuję jej. Czy chciałeś przez to powiedzieć, że… nic z tego nie będzie? – Ariel z trudem powstrzymywała się od śmiechu; widziała wyraźnie we wstecznym lusterku, że Leks bardzo jest zmartwiony.

– Nie, skądże znowu – bąknął pod nosem.

– To dobrze, bo już jesteśmy na miejscu.

Kiedy Snookie biegała po ogrodzie, Ariel zaparzyła dzbanek ziołowej herbaty. W oddzielnych pojemnikach przygotowała mleko i cukier.

– Lubisz herbatę z cytryną, Leks?

– Nie. Herbatę piję z mlekiem. Chyba nigdy jeszcze nie piłem ziołowej herbatki – powiedział i wyciągnął ręce, aby ją przytulić, ale w tej samej chwili w drzwiach kuchennych ukazała się Snookie. Ręce mu opadły, zrezygnowany sięgnął po tacę.

– Widocznie taki już mój los, że muszę tu wszystkich obsługiwać.

Ariel ze śmiechem wskazała schody na górę. Snookie natychmiast znalazła się między Ariel a Leksem. Drzwi pokoju zamknęli na klucz. Ariel napaliła w kominku i rozłożyła na podłodze obszyty atłasem, gruby pled i mnóstwo poduszek. Leks postawił na kominku tacę z herbatą.

– Zdejmij buty – rozkazała – wtedy ona od razu się odpręży. Będzie wiedziała, że nie masz zamiaru stąd wychodzić. – I sama dla zachęty zrzuciła w kąt swoje espadryle, sadowiąc się na podłodze obok Leksa.

Nalała herbaty do trzech filiżanek, jedną porcję od razu podsunęła Snookie. Owczarek wypił ją elegancko i, czekając na dolewkę, sprawdzał wzrokiem, czy oni także piją. Po trzech kolejkach Ariel przytuliła głowę do Leksa.

– To chwilę potrwa, nim zaśnie. A tymczasem opowiedz mi o sobie. Coś, czego jeszcze nie wiem. Najlepiej zacznij od dnia, w którym się urodziłeś – powiedziała rozleniwiona.

Leks rzucił okiem na Snookie; nie wyglądała na senną. Za to jemu powieki ciążyły niczym kamienie. Wymamrotał z trudem, że ważył siedem funtów.

– To dokładnie tyle, ile ja – stwierdziła Ariel. – Moja matka mówiła, że byłam płaczliwym dzieckiem, bo długo cierpiałam na kolkę. Teraz tak sobie myślę, że ona nie cieszyła się z moich narodzin. Kiedyś słyszałam, jak mówiła do swojej przyjaciółki, że popełniła błąd, decydując się na urodzenie mnie. Nie pamiętam, aby moja matka tuliła mnie czy całowała – westchnęła. – To było tak dawno temu. W całym moim życiu tak naprawdę kochały mnie tylko dwie osoby, Dolly i… mój przyjaciel. Dolly wciąż mnie kocha, a teraz jest jeszcze Snookie. Jakie to cudowne uczucie być kochaną.

Leks ziewnął. Upłynęło kilka sekund, nim zdążył się zorientować, że Ariel śpi już smacznie na jego kolanach. Zerknął na Snookie. Pies patrzył na niego czujnie. A może, tak samo jak Ariel, przespać by się choć trochę?…

– Na pewno dobrze wiesz, że cię nie znoszę, prawda? – zwrócił się do owczarka. – Kocham psy, ale ty jesteś jednym długim, psim pasmem nieszczęść w moim życiu, niczym więcej.

Leks popatrzył na Ariel. We śnie wyglądała pięknie jak złotowłosy anioł. Zaczął wodzić rękami po jej zachwycającej twarzy. Snookie warknęła groźnie. Zatrzymał rękę, ale nie z powodu psa. Kiedyś, dawno temu robił dokładnie to samo. Zbadał jeszcze kilka razy opuszkami palców kontury jej oczu, brody, nosa i całej twarzy. To jest ta sama twarz, choć może trochę pełniejsza, a jej rysy są bardziej zaostrzone. Ale przecież tak powinno być – od tamtej pory upłynęło wiele czasu.

Miał ochotę ją obudzić i zapytać, czy Ariel Hart to nazwisko przybrane w Hollywood, ale nie zrobił tego. Bał się Snookie. Przypomniał sobie, że Aggie miała nad łokciem różowobrązowe znamię. Wstrzymał oddech i podciągnął do góry krótki rękaw jej koszulki. To nie ta ręka. Nie spuszczając oczu ze Snookie, podciągnął rękaw na lewej ręce Ariel. Zamiast różowobrązowego znamienia znalazł tam bladą bliznę po nacięciu wielkości jednopensówki. A to nie znaczyło nic. Nawet znajome kontury twarzy nie oznaczały jeszcze niczego.