– Ciii, już w porządku. Znaleźliśmy siebie. Takie było nasze przeznaczenie: ty znalazłaś mnie, a ja ciebie, tak nam było pisane. A przy okazji, ile dobrego zrobiłaś. Ty i twoi przyjaciele uchroniliście wielu porządnych ludzi od bankructwa.

– Ale też i kłopoty były z mojego powodu.

– Mylisz się, i w ogóle musisz przestać tak myśleć. Nie byłoby ciebie, znalazłby się ktoś inny. To było nieuniknione. Nie możesz się obwiniać. I jeszcze jedno: słyszałem, jak twoi przyjaciele składali ci oferty. Chcą, żebyś do nich wróciła. Pamiętaj, że dla mnie nie jest to żaden problem. Wiem, że żyjemy w latach dziewięćdziesiątych i że kobiety przywiązują wielką wagę do kariery zawodowej. Będę wyrozumiałym mężem.

– Ale ja nie chcę tam wracać, podobnie jak nie chcę wracać do dawnego nazwiska: Aggie Bixby. Nie ma tu żadnej Aggie ani Feliksa. Jest Ariel i Leks, i tak powinno zostać. Jeśli Asa wciąż jest zainteresowany odkupieniem firmy, jestem gotowa mu ją sprzedać. I bardzo bym chciała zamieszkać tu z tobą, aby nadrobić wszystkie utracone lata.

– Naprawdę?

– Pragnę tego całym sercem. Czy to prawda, że Marino porzucił swoje ranczo?

– Tak słyszałem. To wredny facet, ale oprócz podkupywania cudzych pracowników i wynajęcia Cheta nie można mu było nic więcej zarzucić. Z napadami na nasze ciężarówki nie miał nic wspólnego. Na pewno wrócił do Nowego Jorku i tam próbuje zdobyć dla siebie cudzy kapitał. Są ludzie, którzy lubią takie nieustanne balansowanie na krawędzi, on widocznie do nich należy. I więcej nie zaprzątaj sobie głowy Andrewsem. Pomyśl, ile szczęśliwych lat mamy jeszcze przed sobą.

– A co z Dolly i Tiki?

– Tiki chce odejść. Dostała kiedyś ode mnie mały domek w górach. Poza tym ma wiele wnucząt. Sama podjęła tę decyzję. Już od ponad roku wspominała o odejściu. I jeszcze jedno, nie mogę sprawić zawodu swoim ludziom, którzy czekają na nasze wesele. Już wszystko sami zaplanowali. Tu wesela trwają trzy, czasami cztery dni…

– Cztery dni! Cóż takiego można robić na weselu przez cztery dni?

– Jeść, śpiewać, tańczyć. Państwo młodzi dostają mnóstwo prezentów, które upychają po szafach, a potem rozdają innym ludziom na Gwiazdkę. Słowem, bawić się. Osobiście nie mam nic przeciw temu, pod warunkiem że ty się zgadzasz. Jest tylko jeden szkopuł: ta obrączka na pewno im się nie spodoba.

– Ale ja nie chcę żadnej innej. Ta jest najważniejsza, i ta razem ze mną pójdzie do grobu. Mówię poważnie, Leks.

– Doskonale cię rozumiem, bo czuję dokładnie to samo. Nie wiem, hm… czy to odpowiedni moment, aby to mówić… ale… cały nasiąkłem wodą jak gąbka.

– O Boże, a więc wychodźmy!

Wyszli i przytulili do siebie nagie, ociekające wodą ciała. Ariel sięgnęła po ręcznik.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że mamy wejść do domu, pójść korytarzem, schodami i następnym korytarzem do mojego pokoju w tak skąpym stroju? – zapytał Leks, wolno cedząc słowa.

– No cóż, zastanawiałam się nad tym. A może lepiej będzie, jeśli ty pobiegniesz przodem, a ja będę trzymać ręcznik?

– A może ja zatrzymam ręcznik, a ty pobiegniesz przodem? Zresztą tu nie ma nad czym się zastanawiać – i Leks wrzucił ręcznik do wanny. – Nago wejdziemy do twojego nowego domu, mogę cię przenieść przez próg. Wybór należy do ciebie, pani Sanders.

– Chcę, żebyś mnie niósł całą drogę.

– Na łóżku leży świeża pościel. Wylałem na nią całą butelkę perfum z gardenii. Co ja mówię, spryskałem nimi cały pokój. Wszystko jest już gotowe, ja jestem gotowy. O Boże! – krzyknął nagle, padając na jedno kolano.

– Co się stało?!

– Zdaje się, że gdzieś tu zgubiłem swój tyłek… – zażartował.

– Co?! Nie chcę tego słyszeć! Czy rozumiesz, Leksie Sandersie?

– To wcale nie jest gorsze niż ta twoja suka, która popsuła nam cały wieczór. No właśnie, gdzie ona się podziała?

– Śpi smacznie, i tak będzie przez całą noc. Jest na dole przy wannie. Mamy przed sobą jakieś sześć godzin. Jak myślisz, co można zrobić przez sześć godzin?

– Może sama mi to powiesz!

Ariel przykucnęła obok i opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Gdy skończyła, poderwał się raźno na nogi i popatrzył na nią z góry z wesołymi iskierkami w oczach.

– Chyba nadeszła właściwa pora, abyś poznała w praktyce te swoje magiczne sztuczki.

I pociągnął ją ze sobą na łóżko. Zaczęli się śmiać, łaskotać, całować i bawić jak para najszczęśliwszych na świecie ludzi.

– Wiesz, że ja lubię popiskiwać w takiej chwili… – powiedziała Ariel i zaśmiała się.

– To na pewno nie może być gorsze od mojego ryczenia, ale dom jest zupełnie pusty, możemy robić, co nam się żywnie podoba.

– No, lepiej nie budzić Snookie.

– O Boże, nie!

– Chciałabym, abyś zrobił to ze mną tak jak za pierwszym razem… Czy pamiętasz, co wtedy robiliśmy i o czym rozmawialiśmy? Bo ja tak.

– Ja też. Ale nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, jakimi byliśmy wtedy. Zaczekaj chwilę – poprosił, spuszczając nogi na podłogę. – Przecież ja miałem plan. Wstawaj i włóż coś na siebie. Będziemy postępować zgodnie z moim planem.

– Już zaczynamy?

Leks szybko wciągnął na siebie dżinsy i koszulkę. Ariel, trochę zdziwiona, pobiegła korytarzem do pokoju, w którym miała swoje rzeczy. Po co zawracać sobie głowę bielizną?… Wciągnęła szybko same dżinsy i koszulkę. Z Leksem spotkała się w korytarzu, przy schodach.

– No chodź – powiedział biorąc ją za rękę.

Dopiero w jego gabinecie wszystko zrozumiała. Jego wymarzony wurtlitzer spoglądał na nich jak jakaś nieziemska maszyneria. Ariel uśmiechnęła się.

– Mogę zafundować ci colę? A może wolisz gumę balonową?

– Tak, proszę trzy czerwone gumy.

– Nie, to za mało. Musisz wziąć co najmniej sześć, jeśli chcesz dmuchać porządne balony. Potem będziemy popijać colę. Jak ci się podoba ten scenariusz?

Ariel przypomniała sobie o swojej porcelanowej powłoce na zębach. Guma na pewno do niej przywrze.

– Zobaczymy.

– Czy mogę kupić ci colę?

– Koniecznie.

– Chcesz zatańczyć?

– Czy powinnam to zrobić z colą i gumą do żucia, czy bez?

– Nie wiem. Nie robiłem tego nigdy przedtem. A ty jak sądzisz?

Ariel odstawiła colę, a kulki gumy wsunęła do kieszeni.

– Chcę, abyś miał wolne ręce, kiedy będziesz mnie obejmował w tańcu. Potem napalimy sobie w kominku, a ty kupisz mi colę i trochę gumy do żucia. Czy tak może być?

– Tak się to wtedy robiło?

Miała ochotę powiedzieć, że w tej kwestii jest równie niezorientowana jak on, ale nie zrobiła tego.

– Tak, jeśli mnie pamięć nie myli. Nieczęsto w młodości chodziłam do lokali, bo rodzice mi zabraniali. Ale czy to ma jakieś znaczenie?

– Tak. Przez całe życie czekałem na tę chwilę i chciałbym, aby wszystko wypadło jak trzeba.

Ariel usiadła po turecku na podłodze.

– W takim razie porozmawiajmy o tym. Przecież oboje widzieliśmy wiele filmów, w których pokazywane są takie sceny. Uważam, że powinniśmy robić wszystko, co tobie… nam się wydaje właściwe.

– Ariel, czyja przypadkiem nie zwariowałem?

– Oczywiście, że nie. To twoje marzenie. Należy zrealizować je tak, abyś potem nie czuł niedosytu ani rozczarowania. Powinieneś uporządkować swoje wspomnienia. To dla nas obojga ma ogromne znaczenie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w twoich marzeniach znalazło się miejsce także dla mnie. Chcę, żeby tak zostało, byśmy resztę życia przemierzyli razem tą samą drogą. Czy masz zamiar poprosić mnie wreszcie do tańca?

– Nie umiem tańczyć, a w dodatku jestem boso. Ale wybierz jakąś piosenkę. Trzydzieści lat temu też bym cię o to poprosił.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Zawsze byłem dżentelmenem.

– Byłeś nim. Zawsze to w tobie kochałam. Byłeś taki elegancki, przynajmniej w moim mniemaniu. Poproszę monetę. – Leks wręczył jej dziesięciocentówkę, którą Ariel wsunęła do otworu i przycisnęła guzik. Odwróciła się do tyłu, wprost w ramiona Leksa. Zaczęli wirować w tańcu do wtóru pięknej piosenki Hanka Wiliamsa pod tytułem „Your cheating hart”. Na początku robili to dosyć niezgrabnie, nie obyło się też bez podeptania palców obu par stóp, ale po pewnym czasie udało im się rozluźnić, wtedy ich ciała odnalazły wspólny rytm i jakby stopiły się w jedno.

– Świetnie pasujesz do moich ramion – stwierdził Leks.

– Wyjąłeś mi to z ust. Oj, chce mi się pić. Proszę coca-colę, a jeśli masz dość pieniędzy, poproszę także o gumę do żucia.

Leks zaśmiał się szeroko.

– Z największą przyjemnością. – Wrzucił monetę do otworu i poczekał, aż butelka ukaże się we wgłębieniu. Odkorkował ją i wręczył Ariel, dragą kupił dla siebie. – Powinniśmy teraz wznieść toast – stwierdził. – Tylko jak sądzisz, za co?

– Niech będzie za Hollywood, bez którego nie zdołalibyśmy się odnaleźć. A następny, za długie życie w szczęściu i radości.

– Dobrze – zgodził się Leks. Symbolicznie stuknęli się butelkami i wypili.

– Ho, ho, dwa łyki i nie ma. Jak byłem dzieckiem, taka butelka starczała mi na dłużej.

– Nie mam zdania w tej sprawie, nie pozwalano mi jeść zbyt wielu słodyczy. Moja matka mówiła, że psują zęby. Już nie mogę się doczekać tych gum do żucia, które mi obiecałeś. Chcę, żeby wszystkie były czerwone.

Kiedy ponownie usiedli przy kominku, Leks trzymał w ręku dwie cole i całą garść kolorowych gum do żucia.

– Ciekawe, ile naraz można ich zmieścić w ustach? Położyli się na poduszkach i jakiś czas słuchali szafy grającej.

– Według mnie było świetnie – stwierdziła Ariel. – Czy spodziewałeś się czegoś więcej?

– Było wspaniale, przede wszystkim z twojego powodu. Bez ciebie zagrałbym prawdopodobnie jeden raz na szafie grającej, wypił jedną colę i przeżuł kilka gum. A potem nigdy więcej do tego nie wracał. Razem zrobiliśmy to wspaniale. Wiele jeszcze rzeczy musimy zrobić razem…

– Jeśli można, chciałabym się dowiedzieć, kiedy wreszcie pójdziemy do łóżka? – zapytała Ariel, nadmuchując w jego stronę balon wielkości grejpfruta.