– Nie mam pojęcia, skąd wzięły się u ciebie takie włosy – pokręciła żałośnie głową. – Nie mogę nawet winić za to twojego ojca.

Zignorowałam tę uwagę całkowicie. Nieraz już słyszałam, że powinnam obciąć włosy na krótko, albo je wyprostować, albo ufarbować. Przywykłam. Teraz czekałam niecierpliwie, kiedy mama zdradzi powód swojej wizyty. Przeczuwałam, że wielka skórzana torba ma z tym coś wspólnego.

– A to co? – zapytałam, patrząc na torbę z zainteresowaniem.

– Zauważyłaś! – odpowiedziała tajemniczym tonem.

– Trudno nie zauważyć.

– Historia naszej rodziny – usłyszałam tryumf w jej głosie.

Nie dowiedziałam się niczego więcej, bo właśnie zagotowała się woda i mama zaczęła zalewać moją rozpuszczalną kawę.

– Weź teraz prysznic i ubierz się. Jak będziesz gotowa, powiem ci, o co chodzi. Aha! Włóż coś eleganckiego, kochanie. Mamy umówione spotkanie w archiwum, a po drodze wstąpimy gdzieś na lunch.

– Jak to: w archiwum?

– Archiwum, kochanie – cierpliwie się uśmiechnęła – to miejsce, w którym przechowuje się akty urodzenia i temu podobne rzeczy.

– Nie musisz mi mówić, co to jest – wysyczałam. – Wydaje mi się jednak, że są lepsze sposoby spędzania wolnego czasu.

– Nie mów głupstw – machnęła lekceważąco ręką. – A teraz idź już i nie zapomnij zrobić czegoś z włosami.

Prostowanie włosów zajęło mi wieki, ale nie miałam zamiaru się spieszyć. Potem włożyłam granatowy kostium w drobne prążki – jeden z tych kosztownych kostiumów kupionych w lepszych czasach – ponieważ nie chciałam rozdrażniać mamy, ignorując jej zalecenia. Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się wielką kłótnią. Dzisiaj wyraźnie się starała, więc uważałam, że i ja powinnam zdobyć się na trochę wysiłku. Zrobiłam też sobie pełny makijaż – zużywając przy tym kilo różu, bo po nieprzespanej nocy byłam blada jak ściana.

Wiedziałam, że wiadomość o Aisling, która musiała dobrze się namęczyć, żeby usidlić Dana, powinna sprawić mi ulgę. Pewnie tak by się stało, gdyby nie informacja o planowanym spotkaniu z jego matką. Było mi przykro. Wszystko wskazywało na to, że mój związek z Danem jest skończony. Wiem, że jeszcze wczoraj sama flirtowałam z Markiem. I pozwoliłam, żeby mnie pocałował, a nawet byłam za powtórzeniem tej sceny. Przez cały czas miałam jednak rodzaj poczucia winy wobec Dana, gdyż czułam, że nie wszystko między nami skończone.

– Nareszcie! – wyrwało się z ust mamy, kiedy pojawiłam się w pokoju. – Ładnie wyglądasz, kochanie – powiedziała z uznaniem, ale ja czekałam na jakąś uszczypliwą uwagę, która powinna teraz nastąpić. – Dlaczego nie założysz tych ślicznych kolczyków, które dostałaś ode mnie na urodziny?

– Bo wyglądam w nich jak choinka – zdobyłam się na pierwszą szczerą uwagę o jej ohydnym prezencie. Wprawdzie obiecałam sobie, że będę miła, ale pewnej granicy nie można przekroczyć. Za żadne skarby nie pokazałabym się na ulicach Leeds z miniaturowymi żyrandolami w uszach.

Mama potrząsnęła głową, pokazując, jak bardzo martwi ją mój oczywisty brak gustu, ale nie powiedziała ani słowa. Moje mieszkanie też się jej nie podobało. Odkąd się tu wprowadziłam, hołdowałam minimalizmowi – nie dlatego jednak, że takie było moje podejście do współczesnego wzornictwa, lecz po to, żeby uzyskać więcej wolnej przestrzeni. Mama z kolei uwielbiała bibeloty, ze szczególnym uwzględnieniem porcelanowych figurek w strojach z epoki. Podejrzewam, że bardzo bolała nad tym, że nie dzielę z nią tego wyrafinowanego hobby.

– Teraz chodź i usiądź tutaj – poklepała kanapę, na której usadowiła się z wielkim niebieskim skoroszytem na kolanach.

Usiadłam posłusznie.

– Zapisałam się do Towarzystwa Genealogicznego – powiedziała z ważną miną – i chciałabym pokazać ci wyniki moich dotychczasowych poszukiwań. – Czerwonym paznokciem postukała folder.

Zobaczyłam kilkadziesiąt stron formatu A4 ręcznych notatek i kserokopii, opakowanych w plastikowe koszulki i starannie posegregowanych. Przyznaję, że zrobiło to na mnie wrażenie.

– Nigdy o tym nie wspominałaś. – Popatrzyłam na nią z wyrzutem.

– Nie miałam pojęcia, że cię to zainteresuje, kochanie, a poza tym nie chciałam nic mówić, dopóki nie znajdę czegoś, o czym mówić warto.

– Skąd masz to wszystko? – zainteresowałam się.

– Z różnych bibliotek i archiwów. No i oczywiście z internetu. Wiesz, ci mormoni to naprawdę wspaniali ludzie!

Przypomniałam sobie ostatnie wieści o Nicoli Dick.

– Chyba nie stałaś się nagle wierząca?

– Nie bądź głupia. Mormoni zbierają historyczne dane o wszystkich ludziach i udostępniają je każdemu zainteresowanemu genealogią.

– Zbierasz dane o historii twojej rodziny, czy o rodzinie taty też?

– Oczywiście, że o mojej. Nie zapominaj, że znałam rodziców twojego ojca – dodała cierpko. – Nie wyobrażam sobie, żeby w tej rodzinie był ktoś wart zainteresowania. Sami złodzieje albo włóczędzy.

– Nie jesteś wobec nich zbyt grzeczna – stanęłam w obronie Fosterów.

Moi dziadkowie ze strony ojca umarli, zanim się urodziłam, ale tato opowiadał o nich same miłe rzeczy. Na zdjęciach wyglądali na zupełnie normalnych ludzi, a mój tato i jego brat, czyli wuj Bob, który przez całe życie sprzedawał bilety na stacji kolejowej w Yorku, byli parą poczciwców bez najmniejszej nawet skłonności do włóczęgostwa.

– No, może niekoniecznie złodzieje – ustąpiła mama. – Ale zwykli chłopi z dziada pradziada.

– A Thompsonowie byli wyjątkowi i to chcesz udowodnić – zażartowałam.

– Właśnie – odpowiedziała ze śmiertelną powagą. – Ale nie martw się, kochanie. Pamiętaj, że masz w sobie połowę krwi Thompsonów.

Nie byłam pewna, czy się cieszyć, że posiadam geny, które sprawiły, że moja matka jest tak wielką snobką. Muszę jednak przyznać, że byłam zaintrygowana.

– Czyżbyś teraz odkryła coś, o czym warto mówić? – zapytałam.

– Wszystko wyjaśnię ci później. – Zamknęła skoroszyt i wstała. – Żeby mieć absolutną pewność, trzeba jeszcze coś sprawdzić. Dlatego idziemy do archiwum. Chciałam, żebyś to ty – rzuciła mi spojrzenie władcy, który obdarza poddanego największą łaską – pomogła mi odkryć brakujący kawałek łamigłówki.


Dan założył sobie, że kiedy pracuje nad książką, nie odbiera żadnych telefonów, ale ponieważ telefon dzwonił i dzwonił, potem milkł na krótką chwilę i zaczynał dzwonić od nowa, zaczął myśleć, że może to być coś naprawdę pilnego.

Przez cały poprzedni dzień nie wysuwał nosa ze swojej nory. Bał się, że znowu usłyszy pukanie do drzwi i Libby złoży mu kolejną, niepożądaną wizytę. Zastanawiał się, jak wytłumaczyć jej grzecznie, żeby trzymała się z daleka, ale jak dotąd niczego nie udało mu się wymyślić. Nie chciał jej obrazić, a z drugiej strony nabrał całkowitej pewności, że chodzi tu o coś więcej niż o zwykłą przyjaźń. Zawsze kiedy przypominał sobie wyraz twarzy Libby po tym, jak go pocałowała, czuł się bardzo nieswojo.

Telefon dzwonił nieprzerwanie. Podniósł słuchawkę, żeby przerwać hałas.

– Dan Baxter, słucham.

– Dzwonię do ciebie od rana. Gdzie ty się podziewasz? Dan rozpoznał głos Steve’a i westchnął ciężko. Całkiem zapomniał o mailu od starego kumpla.

– Przepraszam, stary. Pracuję jak dziki, bo muszę oddać robotę w nieprzekraczalnym terminie.

– I dlatego nie odpowiadasz na maile?

– Zupełnie wyszło mi z głowy.

– Sam jesteś sobie winien. Kupiłem już bilet i miejscówkę. Będę u ciebie dzisiaj około dziesiątej wieczorem.

– A co byś zrobił, gdyby nie było mnie w domu?

– Poprosiłbym Jo, żeby mnie przenocowała.

– Mógłbyś mieć kłopoty, bo Jo już tu nie mieszka. Steve zamilkł.

– Powiedz mi, że żartujesz – rzucił po krótkiej chwili.

– Nie powiem ci, że żartuję. – Dan przejechał dłonią po włosach. Zauważył, że są za długie. Przedtem zawsze strzygła je Jo. Milcząc, czekał na odpowiedź Steve’a.

– Tym bardziej przyjeżdżam. I oczekuję od ciebie wszystkich mrożących krew w żyłach szczegółów. Muszę już lecieć. Widzimy się niedługo.

– Cześć. Ale w ciągu dnia i tak będę pracować, nawet kiedy tu będziesz.

Dan odłożył słuchawkę. Krótka wizyta Steve’a dobrze mu zrobi. Nie mówiąc o tym, że nie będzie sam, kiedy pojawi się Libby ze swoją kolekcją płyt.

Nie wierzył swoim uszom, kiedy dwie minuty później usłyszał pukanie do drzwi. Sprawdził godzinę i odetchnął z ulgą. To nie mogła być Libby. A skoro już i tak się zdekoncentrował, równie dobrze mógł sprawdzić kto to.

– Dan! – zawołała Aisling skruszonym głosem, kiedy otworzył drzwi. – Mam nadzieję, że już nie jesteś na mnie wściekły, co?

– Wróciłaś – powiedział z rezygnacją w głosie, stwierdzając tym samym fakt oczywisty, i wpuścił Aisling do środka.

– Właśnie się zastanawiałam – mówiła, idąc za nim do kuchni – czy iść do biura, ale uznałam, że już nie warto. Poza tym jest piątek.

– I środek dnia – dodał ironicznie. – Zrobić ci kawę, czy boisz się, że cię to rozbudzi? – zapytał, biorąc do ręki słoik z rozpuszczalną kawą.

Ale Aisling zignorowała jego docinki.

– Mogę się napić – zgodziła się uprzejmie. Potem rozejrzała się po czystej kuchni. – Masz sprzątaczkę czy co?

– Coś w tym rodzaju – mruknął. Nie miał zamiaru opowiadać jej o Libby, pojawiającej się u niego w roli dobrej samarytanki.

Aisling usadowiła się na krześle, krzyżując nogi w najbardziej prowokacyjny sposób. Dan uśmiechnął się pod nosem i spokojnie odszedł, żeby nasypać kawę do kubków. Od niedawna oboje grali w otwarte karty. Aisling otwarcie go podrywała (robiła to już za czasów Jo, ale wtedy naprawdę nie zdawał sobie z tego sprawy), ale nigdy się nie obrażała, kiedy on, równie otwarcie, dawał jej do zrozumienia, że nie jest w jego typie.

– Jak podróż? – zapytał, wręczając jej kubek.

– Eee, tak samo jak zawsze.

– Same bankiety w towarzystwie sławnych ludzi? – Dan ziewnął ostentacyjnie, po czym przyciągnął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko.