Nie warto chyba wspominać, że jajka na boczku są ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę ktoś, kto poprzedniej nocy wypił cysternę piwa, prawda?
Był zmuszony powiedzieć to Libby, a ona zręcznie udała, że nie jest rozczarowana. Co tylko pogorszyło sprawę. Usiadła obok na łóżku – kompletnie ubrana, chwała Bogu – i patrzyła, jak pije herbatę i przekrwionymi oczami wpatruje się w „Sunday Timesa”, otwartego na chybił trafił. Pozbył się jej z największym trudem. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo się nie cieszył, że pisze tę cholerną książkę i ma pretekst do wypchnięcia jej z mieszkania.
– Co najmniej od kilku godzin miałeś zajęty telefon – mówiła teraz z pretensją w głosie, ledwo wyczuwalną, ale jednak…
– Szukałem czegoś w internecie – skłamał szybko. Potem zastanawiał się, dlaczego się przed nią tłumaczy.
– Aha – wydawała się trochę uspokojona. – Postanowiłam ugotować coś na kolację i dzwonię, żeby zapytać, czy masz ochotę na coś specjalnego.
Zerknął na zegarek. Była piąta. Czegoś takiego bał się przez cały dzień, a przynajmniej od dwunastej, kiedy to wreszcie namówił ją, żeby zostawiła go samego.
– Przykro mi, Libby, ale miałem dzisiaj późny start. Muszę wziąć się ostro do roboty. Zrobię sobie kanapkę i to mi wystarczy.
– Czy mam rozumieć, że wolisz się dziś ze mną nie spotkać? O, Boże, pomyślał, przeklinając wczorajszą chwilę słabości.
Po co tyle piłem! A najgorsze było to, że nie mógł sobie przypomnieć, czy poszedł z nią do łóżka, czy nie. Chyba jednak do czegoś między nimi doszło, skoro rano jeszcze tu była.
Bardzo żałował, że nie umie powiedzieć jej wprost, że zaszła straszna pomyłka, ale z drugiej strony nie chciał ranić jej uczuć. Wiedział, do czego zdolne są kobiety, z którymi uprawiało się seks, bo dosłownie kilka dni temu obejrzał na wideo Vanilla Sky. Nie miał zamiaru potraktować jej tak, jak Tom Cruise potraktował Cameron Diaz. Co więcej – nie miał zamiaru skończyć jak bohater filmu, grany przez Cruise’a, a w charakterze Libby wyczuwał coś, co sprawiało, że jego chore podejrzenia mogły się spełnić.
Miał też kaca jak stodoła, a w takim stanie lepiej jest odłożyć wszelkie poważne rozmowy na czas, kiedy człowiek poczuje się lepiej.
– Nie chodzi o to, co wolę, a co nie – mruknął wymijająco. – Po prostu myślę, że lepiej będzie, jeśli odłożymy spotkanie do jutra.
– Jak sobie życzysz – powiedziała i rzuciła słuchawkę.
– Wyglądałaś w piątek tak, jakbyś się miała zaraz rozsypać – powiedziała Cass, opadając na fotel, na którym wczoraj siedział Sid.
– Naprawdę? – Nie umiałam zdobyć się na nic mądrzejszego, bo miałam głowę wciąż zajętą korespondencją z Danem.
– Jak się udało przyjęcie? – zadałam grzecznościowe pytanie, przypuszczając, że wpadła, żeby mi o nim opowiedzieć.
– Dobrze, jeśli nie liczyć faktu, że zaproszony był również Phillip Brown, o czym nikt nie raczył poinformować mnie wcześniej.
– Chyba nie mówisz o Pierdzącym Philu! – zawołałam. Phil był chłopakiem Cass w szkole podstawowej. Mieszkał w sąsiedztwie, a głównym powodem jego sławy była umiejętność puszczania bąków na melodię hymnu „Boże chroń królową”. Temu talentowi zawdzięczał przezwisko. W naszych szkolnych czasach jego występy cieszyły się ogromnym powodzeniem.
– Mam nadzieję, że nie odtrąbił twojej babci „Happy Birthday”?
– Chwała Bogu – nie! – odpowiedziała Cass bez uśmiechu.
– Myślę, że Phil dni chwały ma już, za przeproszeniem, za sobą. Teraz nie miał się czym przede mną pochwalić.
– No to dlaczego został zaproszony?
To prawda, że Cass od wieków nie spotykała się z żadnym facetem, ale jej mama nigdy nie wpadała z tego powodu w rozpacz – nie była typem matki, która wtrąca się w życie dorosłej córki i próbuje swatać ją z każdym facetem, jaki się napatoczy.
– To zasługa babci. Wbiła sobie do głowy, że chce mieć prawnuka. Padło na mnie jako najstarszą z wnuków.
– O rany! – jęknęłam. – I jak z tego wybrnęłaś?
– Skłamałam. Powiedziałam jej, że mam chłopaka. Trzeba znać Cass, żeby wiedzieć, że kłamstwo nigdy nie należało do jej repertuaru.
– Nie przejmuj się – powiedziałam pocieszająco. – Przynajmniej masz na jakiś czas spokój.
– Wcale nie – spojrzała na mnie ponuro. – Teraz babcia oczywiście chce go poznać.
– Kaszana.
– Na to wychodzi. Mogę tylko mieć nadzieję, że o wszystkim zapomni. – Wzruszyła ramionami. – Może poczęstowałabyś mnie herbatą albo czymś w tym rodzaju?
Byłam już drugi dzień na odwyku i zaczynało robić mi się niedobrze. Czułam tępe łupanie w głowie, więc śmiało mogłam pozwolić sobie na ucztę w postaci filiżanki herbaty i grzanki. Zresztą i tak niczego innego nie miałam.
Cass poszła za mną do kuchni i usadziła się na blacie, a ja zaczęłam się krzątać dookoła niej.
– Jak ci minął weekend? – zapytała, kiedy nalewałam wodę do czajnika.
Opowiedziałam jej o planach Sida wobec Pisusa. Zrobiło to na niej wrażenie, bo chciała dowiedzieć się, jaki jest Sid.
– Wygląda jak nastolatek – odpowiedziałam – ale ma łeb dorosłego faceta. Strach człowieka ogarnia na myśl o jego inteligencji.
Wrzuciłam do tostera kromkę białego chleba, pytając Cass, czy też chce. Kiwnęła głową.
– I co jeszcze robiłaś? – Spojrzała na mnie badawczo, jakby wiedziała, że było coś jeszcze.
Włączyłam toster i zmieszana odwróciłam wzrok.
– Pisałam do kogoś e-maile – wyjaśniłam ostrożnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zdziwiła się.
– No, pisałam do faceta.
– Umawiałaś się na randkę przez internet?
– Nie. Nie tak… – Odwróciłam się szybko, żeby wyjąć z lodówki margarynę.
– Będziesz musiała mnie oświecić, bo nie rozumiem.
Teraz albo nigdy, pomyślałam. I może dlatego, że byłam osłabiona z głodu, wybrałam opcję „teraz”.
– Mailowałam do Dana. – Stałam wciąż tyłem do Cass, więc na szczęście nie widziałam jej miny. – Tylko nie jako ja, ale jako ktoś inny.
– Co?
Powoli się odwróciłam i położyłam margarynę na blacie obok Cass.
– To jeden z tych głupich pomysłów, które na początku wydają się niewinne, a potem wymykają się człowiekowi z rąk. On myśli, że nazywam się Sara Daly i jestem bardzo wysoką artystką malarką o bardzo krótkim wzroku.
Miałam nadzieję, że to ostatnie wyda się jej zabawne, ale nie. Patrzyła na mnie jak na wariatkę. Nie miałam wyjścia. Skoro już zaczęłam, opowiedziałam jej wszystko. No, prawie wszystko.
– Czy mogę wiedzieć, co zamierzałaś osiągnąć przez to oszustwo? – zapytała w końcu, z dezaprobatą w głosie, jak łatwo się domyślić.
Zdążyłyśmy już wrócić do salonu, gdzie zasiadłyśmy nad herbatą i grzankami.
– Sama nie wiem – odpowiedziałam szczerze, żując twardy chleb. – Na pewno nie wiedziałam, kiedy zaczynałam się w to bawić.
– A teraz?
– Teraz mam masło na głowie. Nie wiem, co z tym zrobić – przyznałam ponuro.
– Nie ty jedna. – Przygryzła wargę i przez chwilę nad czymś myślała. – Słuchaj, Jo – powiedziała, marszcząc brwi. – Czy to ma znaczyć, że doszłaś do wniosku, że odchodząc od Dana, zrobiłaś błąd?
Zerknęłam na nią znad swojego tosta. Na jej różowym moherku nie było ani okruszyny chleba. Tak samo zresztą jak na eleganckich spodniach. Ja wyglądałam jak karmnik dla ptaków. Zgarniając z siebie kawałki grzanek, zastanawiałam się, co powiedzieć. Sama nie wiedziałam, czy już doszłam do wniosku, że zrobiłam błąd, ale nawet gdyby tak było, za nic się do tego nie przyznam. Cass i tak była niezadowolona, że wciągnęłam ją w sytuację, której nie aprobuje.
– Nie – odpowiedziałam. – Na pewno tak nie myślę.
Zmrużyła oczy.
– W takim razie dlaczego pozwoliłaś, żebym powiedziała Danowi, gdzie jesteś, gdyby dzwonił?
– Żeby mnie przeprosił. – Przecież nie powiedziałam Cass nieprawdy!
– Za co? – zapytała z ciekawością. – Myślałam, że miałaś dość, bo przez cały czas siedział po uszy w tej swojej muzyce i nie akceptował twoich nowych znajomych. Tak mówiłaś.
– Tego też miałam dosyć – mruknęłam. – Ale nie wiesz najgorszego. – Wzięłam głęboki oddech. – Powiedział, że jestem podobna do mojej mamy.
No! Nareszcie to z siebie wyrzuciłam. Cass milczała. Spodziewałam się, że podobna niedorzeczność wywoła u niej co najmniej mały wybuch oburzenia. Albo przynajmniej atak śmiechu. A tu nic.
– I dlatego odeszłaś? – zapytała w końcu. Pokiwałam głową.
– Czy mogę cię o coś prosić, Jo? – prychnęła zniecierpliwiona.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Spodziewałam się jakiejś mądrej rady.
– Nie chcę już słyszeć ani słowa o tobie, Danie i Sarze Daly. Zrozumiałaś? – powiedziała tym samym tonem.
– Zrozumiałam.
Rozdział 9
Po wyjściu Cass rzuciłam się na stare chrupki i suche rodzynki, które znalazłam na dnie kredensu. Zjadłam je wszystkie, sprawdzając co chwila, czy nie ma wiadomości od Dana. Nie było. Ja też do niego nie pisałam, bo musiałam pomyśleć.
Było mi trochę nieswojo po tym, co usłyszałam od Cass. Nie! Gorzej! Przez Cass poczułam się jak idiotka. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie lepiej skończyć z całą tą mistyfikacją, zanim wszystko całkowicie wymknie się spod kontroli.
Doszło do tego, że zaczęłam wyczekiwać poniedziałku – dnia, w którym miałam rozpocząć pracę we włoskim bistrze. Rano tak mi się spieszyło, że postanowiłam stawić się tam o dziewiątej, mimo że wiedziałam, że otwierają dopiero o dziesiątej. Prawie dochodziłam na miejsce, kiedy uświadomiłam sobie, że kiedy byłam tam ostatnio, Marco nie powiedział jeszcze Giovannie o moim zastępstwie. Trochę mnie to speszyło. Wytłumaczyłam sobie jednak, że Giovanna mnie lubi i nawet jeśli odrzuciła propozycję syna, uznając, że nie nadaję się do pracy u nich, powie mi o tym w miły sposób.
W drzwiach nie było dzwonka. Zapukałam mocno w niebieską framugę. Modliłam się, żeby ktoś już był w środku, bo zaczynało padać, a ja nie wzięłam ze sobą parasolki. Jeszcze chwila, a moje pracowicie ułożone tycjanowskie fale zaczną przypominać pomarańczową, skołtunioną, wełnianą narzutę.
"Masz nową wi@domość" отзывы
Отзывы читателей о книге "Masz nową wi@domość". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Masz nową wi@domość" друзьям в соцсетях.