– Mam nadzieję, że u ciebie w domu wszystko w porządku – zaniepokoiłam się szczerze. Niepotrzebnie. Nicola obrzuciła mnie jednym ze swoich słynnych, pełnych wyższości spojrzeń.

– Oczywiście, że u mnie w domu wszystko jest w porządku – odpowiedziała, traktując taką sugestię jak skrajny absurd.

Nasi rodzice mieszkają bardzo blisko siebie i gdyby nasze stosunki układały się inaczej, mogłybyśmy iść do domów razem. W tych okolicznościach byłoby to wyjątkowo niezręczne, ale na szczęście Nicola rozwiązała problem, udając się natychmiast na postój taksówek. Ja poszłam piechotą.

Staley jest jednym z tych miasteczek, które agenci nieruchomości określają w swoich folderach jako „miejsce szczególnie atrakcyjne”. Mieszkają tu trzy grupy ludzi. Po pierwsze – miejscowi, tacy jak rodzice Cass; zwykli, pracujący ludzie, którzy na ogół tu się urodzili i tu wyrastali. Po drugie – ludzie z naprawdę wielkimi pieniędzmi. Jeśli nawet ktoś z nich tu się urodził, to na pewno nie chodził tu do szkoły. W końcu są ci, którzy bardzo chcą i lubią kręcić się w pobliżu tych prawdziwie bogatych – moja matka i Barbara Dick to klasyczne przedstawicielki tej grupy.

Staley zrobiło się popularne w późnych latach panowania królowej Wiktorii i ten typ masywnej architektury dominuje w całym mieście. Wielkie wille w okolicach Piper Hill podzielono na mniejsze mieszkania, co dało biedniejszym szansę zamieszkania w tym miejscu. Potem jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać tam nowoczesne domy jednorodzinne – różniące się wielkością, ale raczej banalne, jeśli chodzi o wygląd. W takich domach mieszkali rodzice moi i Nicoli. Dom Dicków był większy od naszego, za to nasz leżał na skraju wrzosowiska, więc – jak utrzymywała moja matka – miał lepszą lokalizację, co w jej języku oznaczało, że był droższy. Dla mnie zaś oznaczało to piekielnie długi i męczący spacer pod górę. Kiedy w końcu o siódmej dwadzieścia dotarłam do bramy, byłam wykończona.

Wewnątrz panowała cisza. Nie paliło się żadne światło. Poczułam się nieswojo, nawet kiedy zaświeciłam już lampę w holu. Zgodnie ze starym przyzwyczajeniem zrzuciłam buty i obiegłam cały dom, zapalając po kolei światła we wszystkich pokojach na dole.

Wszystko tu było równie znajome, co obce. Salon, urządzony bez smaku i bez wyobraźni, pełen był odrażająco brzydkich figurek i innych niepotrzebnych drobiazgów. Na stojących tu kanapach siadywali tylko goście – my nigdy, w obawie, że zgnieciemy ozdobne poduszki i zdenerwujemy mamę.

Nigdy nie polubiłam tego domu i nigdy nie czułam się tutaj swobodnie.

Nastrój poprawił mi się dopiero w kuchni, w której cicho buczał staroświecki piec, taki jaki widuje się w starych plebaniach i dworach. Był naturalnie nowy i bardzo drogi, ale ponieważ Barbara Dick zainstalowała u siebie egzemplarz w kolorze kremowym, z dwoma fajerkami, mama natychmiast wybrała wersję czerwoną z czterema palnikami. W lecie w kuchni nie dało się wytrzymać z gorąca, ale teraz, w chłodny listopadowy dzień, snobizm mamy miał swoje dobre strony.

Kiedy już się trochę rozgrzałam, postanowiłam zadzwonić do taty i przyznać się, gdzie jestem.

– Co tam robisz? – zapytał speszony.

– Nie mam zamiaru opowiedzieć jej o Giovannie, jeśli tym się martwisz.

– Mam nadzieję, że mamy nie ma teraz w pobliżu – zdenerwował się.

– W ogóle jej tu nie ma. Czy nie przychodzi ci do głowy, gdzie mogła pójść?

– Nie. W czwartki zwykle była w domu.

Nie miałam zamiaru tego robić, ale okoliczności były idealne – postanowiłam porozmawiać z nim o Giovannie. Naprawdę jej dobro leżało mi na sercu. Zaczęłam od tego, że opowiedziałam ojcu o tym, jak została kiedyś oszukana przez żonatego mężczyznę.

– Możesz sobie myśleć, że w dzisiejszych czasach to nie ma większego znaczenia, ale pamiętaj, że ona jest Włoszką. Co gorsza – nie wie, że jesteś żonaty.

– Jestem w separacji – bronił się.

– Od dwóch tygodni. Nawet nie wiem, czy można to nazwać separacją. Uważam, tato, że powinieneś szczerze z nią porozmawiać. Ona musi wiedzieć, jakie masz wobec niej zamiary.

– Zapewniam cię, Jo – powiedział trochę kpiąco – że jestem człowiekiem honoru.

– Oczywiście, tato. – Dobrze, że nie widział, jak zarumieniłam się ze wstydu. – Nie mam co do tego wątpliwości, ale jestem pewna, że Giovanna nie przyjęłaby zaproszenia na kolację, gdyby wiedziała o twojej niejasnej sytuacji rodzinnej.

– Czy mam rozumieć, że chcesz, żebym do niej zadzwonił i wszystko jej wyjaśnił?

– Tak. W przeciwnym razie pomyśli, że ją zwodzisz. A to nie byłby dobry początek znajomości.

– Dobrze. Zrobię to jutro. Chyba że znasz jej domowy numer.

Nie znałam, ale nie zamierzałam mu popuszczać. Poza tym telefon do bistra postawiłby Giovannę w dosyć niezręcznej sytuacji.

– Sprawdź w książce telefonicznej – poradziłam, kończąc rozmowę.

Miałam już dość ciepłego pieca. Prawdę mówiąc, trochę mnie jego ciepło obezwładniło. Postanowiłam rozejrzeć się po domu – może znajdę jakieś wskazówki co do teraźniejszych zajęć mamy. Jeśli miałoby się okazać, że wyszła z domu na cały wieczór, nie warto tracić czasu i siedzieć tu bez celu.

Zrobiłam obchód parteru, a potem weszłam na górę. Zajrzałam do swojego dawnego pokoju i natychmiast zrobiło mi się przykro. Mama nie traciła czasu i bardzo szybko przerobiła go na coś pośredniego pomiędzy gościnną sypialnią a gabinetem. Tam ustawiła komputer i tam trzymała notatki dokumentujące jej „historyczne” poszukiwania. Całość utrzymana była w różowo kremowej tonacji, od której robiło mi się mdło. Zajrzałam też do pokoju Matta, który wyglądał tak samo jak trzy lata temu, kiedy to mój brat zdecydował się wyjechać do Stanów. Od razu było widać, kto jest ulubionym dzieckiem mamusi.

Użalając się nad swoim losem, weszłam do sypialni rodziców i – przeżyłam szok. W całym domu panował nieskazitelny porządek, a tu, w samym sercu jej królestwa, nie było się gdzie obrócić. Po podłodze walały się torby po zakupach. Pochodziły tylko z luksusowych sklepów, w których mama dotąd nie bywała. Ona nie, ale ja owszem – zachodziłam do nich w krótkim okresie prosperity i dobrze wiedziałam, że rzadko kiedy dostaje się tam resztę ze stu funtów.

Drzwi do szafy stały otworem, z szuflad wysypywały się luźne sztuki bielizny, zdradzając wulgarny gust mojej matki.

Podniosłam z podłogi czarny stanik z mnóstwem koronek i dziwny strój z różowego szyfonu. W kącie leżało coś, co z trudem można było nazwać sukienką. Nigdy nie widziałam mamy w czymś takim. I mam nadzieję, że nie zobaczę. Taką sukienkę ja sama włożyłabym, wybierając się do klubu na jakąś seksowną randkę. Mama była na nią dużo za stara.

Zrezygnowana usiadłam na łóżku – mosiężnej imitacji wiktoriańskiego małżeńskiego łoża – i ciężko westchnęłam. A zatem na horyzoncie pojawił się mężczyzna. I to taki, na którym mama chce zrobić jak najlepsze wrażenie.

Spojrzałam na zegarek. Było dziesięć po ósmej. O tej porze wraca się do domu po wczesnej kolacji w mieście i… Wolałam nie kończyć tej myśli. Spojrzałam na czarny stanik, który wciąż trzymałam w ręce, i odrzuciłam go jak najdalej od siebie. Chyba nie można wprowadzić mężczyzny do takiego bałaganu? Ale kto wie – przecież są jeszcze kanapy? Zerwałam się na równe nogi. Kopnęłam stanik tam, gdzie leżał na początku, i wybiegłam z pokoju.

Na dole nie zawracałam sobie głowy sznurowaniem tenisówek. Pognałam na stację, bijąc przy okazji wszelkie rekordy. Pociąg do Leeds odjeżdżał za pięć minut. Tym razem miałam cały przedział dla siebie. Usiadłam. Pociąg ruszył, a ja czułam, jak mój puls powoli wraca do normy. Kiedy po pięciu minutach usłyszałam dzwoniącą komórkę, byłam pewna, że to ona. Widziała, jak zbiegam ze wzgórza. Jeśli dowie się, że byłam w domu i odkryłam prawdę o jej podwójnym życiu, nigdy mi nie wybaczy. Przygotowałam się na kłamstwo – zastałam pusty dom, zapomniałam kluczy i wróciłam na stację, żeby złapać pociąg do Leeds.

Wystarczył jeden rzut oka na ekranik komórki i wiedziałam, że to nie ona. To ktoś nie zapisany w mojej książce telefonicznej.

– Mówi Nicola – usłyszałam, zanim zdążyłam się odezwać. Skąd miała mój numer? – Dzwoniłam do ciebie do domu. Odebrał twój tato.

Zapadła cisza, ale nie miałam zamiaru jej przerywać.

– I dał mi numer twojej komórki.

– I?

– Muszę z tobą porozmawiać. To pilne. Spotkajmy się na dworcu. Pogadamy w drodze do Leeds.

– Nie mogę tego zrobić. Już jestem w pociągu.

– W takim razie jutro.

Rozzłościło mnie to. Jak ona śmie? Każe mi rzucać wszystko tylko dlatego, że zachciało się jej rozmowy.

– Nie mogę. Rano pracuję, a wieczorem jestem umówiona. Powiedz mi teraz, o co chodzi.

– Nie mogę. To zbyt skomplikowane. A może rano? Co powiesz na ósmą trzydzieści przed bistrem?

Coraz mniej mi się to podobało.

– Powiedz z grubsza, o co chodzi – poprosiłam.

– Nie mogę. Przepraszam. Powiem ci tylko, że rzecz dotyczy nas obu. Więc lepiej bądź. – I rozłączyła się.


Dan nie mógł się doczekać powrotu do domu. Tak jak przypuszczał, cała podróż do Londynu była stratą czasu. Pociąg się spóźnił, a Sara nie pojawiła. Wysiadł z taksówki i wszedł na górę.

Drzwi do jego mieszkania były otwarte na oścież. Najpierw wpadło mu do głowy, że musiał sam ich nie zamknąć, kiedy śpieszył się na pociąg.

Wpadł do salonu i rozejrzał się dokoła. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Sprawdził kuchnię i sypialnię – podobnie. Szybko otworzył drzwi szafy. Odsunął wieszaki z ubraniami – jego cenna gitara stała w kącie. Schował ją tam przed wyjazdem do Londynu, a teraz ostrożnie przeniósł na stojak.

Może kiedyś stać go będzie na ubezpieczenia. Na razie jednak trzeba jak najmniej wychodzić z domu. Obejrzał drzwi wejściowe – było jasne, że ktoś się do niego włamał i prawdopodobnie został przepłoszony.

Poszedł zobaczyć, czy u Aisling i Libby wszystko w porządku. A może coś słyszały?