Tato właśnie zarzynał kolejną dobrą piosenkę z minionej epoki, a ja myślałam nad odpowiedzią na ostatni mail Dana do Sary.


Droga Saro,

Podróż do Londynu się udała. Szkoda tylko, że nie udało nam się spotkać. Myślałem o tym, co powiedziałaś o zerwaniu ze swoim chłopakiem. Zastanawiam się, czy jesteś absolutnie pewna, że to koniec? Może gdybyś do niego zadzwoniła, porozmawiała, powiedziała mu, co czujesz…?

A tak na marginesie – pytałaś, nad czym teraz pracuję. Piszę biografię pewnego boysbandu. Nazywają się Vantage-Point. Słyszałaś o nich? Obawiam się, że mogłaś słyszeć!!! To niezbyt ambitne zadanie, ale z czegoś trzeba żyć.

Dan


Rada Dana nie mogła przydać się Sarze. Co innego mnie. Nabrałam wielkiej ochoty, żeby do niego zadzwonić.

Dan najwyraźniej spuścił z tonu i zaczął pisać nie tylko dla sztuki, lecz także dla pieniędzy. A pieniądze były kolejną przyczyną naszych nieporozumień. Wściekałam się, kiedy rezygnował z popłatnych ofert komercyjnych i wybierał opcję darmowych tekstów dla niskonakładowych magazynów jazzowych. Rozumiem, chciał wyrobić sobie nazwisko. Czasem jednak można pozwolić sobie na kompromis. I zdaje się, że właśnie nastąpił ten moment.

Ale po co do niego dzwonić? Dan radził Sarze, żeby sprawdziła jeszcze raz, czy istnieje choćby minimalna szansa odbudowania jej poprzedniego związku. A co z naszym – moim i jego? Nie wiem, czy umielibyśmy otwarcie o tym porozmawiać. Nie wiem, czy zdobylibyśmy się na szczerość Sary i Dana. Może łatwiej o szczerość wobec obcych?

A poza tym, czy powinnam w ogóle rozważać kwestię powrotu do Dana, skoro po głowie chodzą mi inni mężczyźni – tacy jak przystojniak Marco czy cierpliwy Tim?

W tej sytuacji trudno się dziwić, że wieczór, na który czekałam, stracił cały powab. Tak naprawdę chciałam się tylko dowiedzieć, jak wygląda sytuacja w Pisusie. Sid oznajmił przez telefon, że ma ważne wieści – dobre wieści, jak się wyraził. Powinnam być tym podekscytowana, ale nie byłam. A przynajmniej nie tak, jak można by się było spodziewać.

Zdążyłam napisać tylko „Drogi Danie”, gdy usłyszałam wołanie taty. W jego głosie brzmiała jakaś niepokojąca nuta, więc zamknęłam komputer i poszłam do niego. Jak na faceta w jego wieku wyglądał całkiem, całkiem – pomijając krawat. Uparłam się, że musi go zmienić.

Wybrał elegancki, ale dość ponury, granatowy krawat pod kolor garnituru. Coś kolorowego bardziej przypadłoby mi do gustu. Giovannie na pewno też. Nie bardzo było z czego wybierać, wszystkie krawaty taty były gładkie. Ja głosowałam za jedwabnym czerwonym. Kupiłam mu go na Boże Narodzenie dwa lata temu. O ile wiem, nigdy go nie założył.

– Nie wydaje ci się trochę zbyt ostentacyjny, jak dla mnie?

– Zmarszczył czoło, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.

– Nic a nic, tato.

– Nie zrozum mnie źle. – Nagle się przestraszył, że zrobił mi przykrość. – Bardzo go lubię, ale powtarzam słowa twojej matki. Nigdy nie pozwoliła mi go założyć. – Pauza, a potem: – O, rany.

– Odwrócił się do mnie z westchnieniem. – I tak zrobiłem ci przykrość.

– Spokojnie, tato. – Poprawiłam mu krawat. – Znam gust mamy w kwestii krawatów – powiedziałam drwiąco, – Szkoda, że wobec siebie nie stosuje podobnych norm. – Cofnęłam się o krok, żeby lepiej mu się przyjrzeć. – Wyglądasz świetnie. Zwalisz Giovannę z nóg.

– Sama też nieźle wyglądasz, jeśli wolno mi powiedzieć. Miałam na sobie kwiecistą sukienkę na ramiączkach, która w ogóle nie pasowała do mojego nastroju.

– Czy ty na pewno spotykasz się tylko z Cass i Sidem?

– zapytał, unosząc brew.

– Na pewno. A teraz… – Zerknęłam na zegarek. – Lepiej już leć, bo się spóźnisz.

Poszedł. Trząsł się ze zdenerwowania jak baranek prowadzony na rzeź. Czułam się jak matka wysyłająca swojego nastoletniego syna na pierwszą randkę.

Byłam już gotowa do starcia z mamą.

Odebrała już po drugim dzwonku. Prawdopodobnie siedziała przy aparacie i czekała na telefon od kogoś innego.

– Mamo!

– Och – mruknęła posępnie. – To ty.

Nie sądzę, żeby kiedykolwiek tak przywitała Matta. Ale nie był to czas na siostrzano-braterskie animozje.

– Nie odpowiedziałaś na mojego e-maila – stwierdziłam.

– A po co? Byłaś bardzo niegrzeczna i niemiła.

O Boże, tylko nie to! Dobrze znałam tę taktykę. Z premedytacją, zupełnie rozmyślnie wpędzała swojego rozmówcę – kimkolwiek był – w poczucie winy. Ale tym razem trafiła na nieodpowiednią osobę.

– Mam dobre wzorce, nie uważasz?

Konsternacja. A potem płaczliwe westchnienie. Następnie nosowy szloch. Albo coś, co brzmiało jak szloch. Impulsy leciały. Skończyło się na cichym chlipaniu.

– Och, Joanno – wydusiła z siebie. – Nie wiesz, jak to jest.

– Nie – odpowiedziałam szorstko. – Masz rację, nie wiem, jak to jest mieć dobrego męża i romans na boku.

W słuchawce rozległ się ryk przypominający zawodzenie płaczek. Przez jakiś czas musiałam ją trzymać z dala od ucha. Zakończyło się to stłumionym jękiem.

A potem usłyszałam kilka zduszonych słów. Nic z nich nie zrozumiałam – równie dobrze mama mogłaby mówić w suahili. Chwilę to trwało, ale w końcu, po jakichś dziesięciu sekundach, dotarł do mnie sens jej słów.

Moja czterdziestodziewięcioletnia matka powiedziała mi, że jest w ciąży.


– Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że mogłaś trafić za to za kratki? – westchnął Paul.

Libby siedziała w jego samochodzie, niedaleko jej mieszkania. Spędzili razem parę godzin, a on nadal nie chciał jej puścić. Jakby zależało mu na tym, żeby ją resocjalizować. Lecz jeśli rzeczywiście o to chodziło, marnował czas.

– Czego chcesz? – zapytała zirytowana. – Listu dziękczynnego za to, że mnie nie wydałeś w ręce policji?

– Chciałbym usłyszeć jakieś wyjaśnienie.

Nie chciało się jej tracić czasu na tłumaczenie się przed Paulem. Sprawą dużo ważniejszą było wymyślenie czegoś dla Aisling. Wyobrażała sobie jej pytania. Dlaczego ewentualny nabywca się nie pojawił? Dlaczego Libby zniknęła bez wyjaśnienia? I nad tym musi się teraz skupić.

– Posłuchaj – powiedziała. – Robi się późno. Odzyskałeś swoją własność, więc o co ci jeszcze chodzi?

– Nie bez walki – stwierdził cynicznie.

To prawda. Nie chciała oddać kolekcji winylów. Zrobiła to dopiero wtedy, gdy Paul zagroził, że powie o wszystkim Bazowi. Wtedy zwróciła mu te cholerne płyty. Miał dokumenty potwierdzające, że należą do niego. Baz mógłby powiedzieć o tym Danowi, a tego wolałaby uniknąć. Dlatego płyty ostatecznie znalazły się w bagażniku auta Paula, a jej wymknęła się z rąk niemała kasa.

– Mam nadzieję, że nie liczysz na przeprosiny – oznajmiła. – To, co dzisiaj zrobiłeś, było równie paskudne. Udawałeś kogoś innego, jak ostatni krętacz.

Pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Twoja logika mnie zdumiewa. Nie chcę przeprosin, chcę się tylko dowiedzieć, dlaczego ukradłaś mi płyty.

– A to nie jest oczywiste?

– Dla mnie nie.

– Bo mnie rzuciłeś.

– A wiesz, dlaczego cię rzuciłem?

– Jakie to ma znaczenie?

– Ma – stwierdził z westchnieniem. – Rzuciłem cię, jak to ujęłaś, bo rozpowiadałaś naokoło, że zamierzamy się pobrać, a to w ogóle nie wchodziło w grę.

– Według mnie, wchodziło – powiedziała, choć dziś zastanawiała się, co też ona w nim widziała.

Przystojniak, ale głupi jak but. No, dobrze – wytropił ją, co dowodziło pewnej bystrości, ale gdyby rzeczywiście miał na nią haka, nie gadałby o pójściu na policję, tylko by to zrobił.

– Byliśmy razem tylko przez parę tygodni – westchnął. Libby wzruszyła ramionami. Ta rozmowa zaczynała ją nudzić.

Przez chwilę wpatrywał się w nią bez słowa. Nie widziała jego twarzy, bo latarnia uliczna dawała mało światła.

– Spotykasz się z kimś? – zapytał w końcu.

– Nie twój interes – odparła sztywno. Pokręcił głową.

– Mam nadzieję, że facet nigdy cię nie wkurzy…

– Nie rób ze mnie wariatki. W zemście nie ma nic z szaleństwa.

– Wcale nie robię z ciebie wariatki – powiedział i wyciągając rękę, otworzył jej drzwi.

– Naprawdę? – zdziwiła się. – No to dlaczego…? – nie dokończyła.

Paul przekręcił kluczyk w stacyjce. Miała ochotę sobie pójść, ale bardzo chciała poznać odpowiedź.

– Nie poszedłem na policję, bo uznałem, że możesz być po prostu chora psychicznie.

Zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, jak na to zareagować.

– A teraz już tak nie uważasz?

– Nie. – Spojrzał na nią. – Teraz myślę, że jesteś po prostu niegodziwa. Pozostaje mi mieć nadzieję, że kiedyś spotka cię kara.


– Nie wiedziałam, że się znacie! – wrzasnęłam nad trzystuosobowym, lekko zalkoholizowanym tłumem młodych ludzi, przez który przedarłam się w barze Niebieski Blues.

Gdzieś w tle szemrał oczywiście blues, a w wystroju dominował – jak się można domyślić – kolor niebieski. Możliwości były dwie: albo projektant potraktował nazwę baru dosłownie, albo to miał być żart.

Kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku po rozmowie z mamą, postanowiłam zadzwonić do Sida i Cass i odwołać spotkanie. Ale z tego rodzaju szoku wychodzi się długo. Kiedy w końcu złapałam słuchawkę, oboje zdążyli już wyjść ze swoich domów. Pora, na którą się umówiliśmy, dawno minęła. Wiedziałam, że Cass mnie zabije, jeśli się nie pojawię.

Zjawiłam się w barze dwadzieścia minut spóźniona, za co w normalnych okolicznościach nieźle oberwałabym od Cass. Bardzo mi ulżyło, kiedy zobaczyłam, że nie jest na mnie zła. Prawdziwą niespodziankę zgotował mi jednak Sid. Uśmiechał się i tokował z werwą, jakby nic innego w życiu nie robił.

Cass wyglądała dziś wyjątkowo świetnie. Miała na sobie czarną sukienkę bez rękawów i srebrzysty sweter zarzucony na jedno ramię – duża awangarda, jak na nią. Tylko irytująco grzeczna fryzura psuła efekt. Miałam ochotę potargać jej włosy, ale po chwili przyszło mi do głowy, że ten image bibliotekarki, która zerwała się ze smyczy, jest całkiem sexy.