– Opowiedz mi o swoich rodzicach! – wrzasnął do mnie Tim, a ja pokręciłam głową.

Ten kierunek rozmowy zdecydowanie mi nie odpowiadał.

– Innym razem – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że nie będzie żadnego innego razu.

Dan zerknął na zegarek. Już się tak bardzo nie rozglądał. Obrócił się na taborecie i wbił wzrok w szklankę.

Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Och – powiedziałam do Tima, udając zaskoczenie. – Widzę kogoś znajomego.

Złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą.

– Witaj, Dan – zaszczebiotałam radośnie, klepiąc go w ramię. Odwrócił się pośpiesznie, po czym niepewny uśmiech na jego twarzy przemienił się w wyraz osłupienia – zamiast Sary stanęłam przed nim ja. Nie rozmawialiśmy ze sobą, odkąd wyniosłam się bez słowa, więc miał prawo być wstrząśnięty. Zwłaszcza że podobno mi odbiło, włamałam się do niego i zniszczyłam jego ukochane płyty.

Myślę, że właśnie dlatego to zrobiłam. Gdybym była winna, próbowałabym nie zwracać na siebie uwagi. Chciałam mu dać do myślenia.

– To jest Tim – przedstawiłam go i złapałam za rękę mocniej niż przedtem.

Skinęli do siebie głowami, a ja, ciągnąc dalej przedstawienie, zapytałam Dana, czy przyszedł sam.

– Na to wygląda – odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zdaje się, że szukał oznak szaleństwa. Co miało pewien skutek – moje samopoczucie się pogorszyło. Powinnam napawać się tą sytuacją, ale nagle poczułam, że mam dość tej farsy. I Tima, biednego Tima – też miałam dość.

– Myśmy właśnie wychodzili – powiedziałam do Dana.

– Naprawdę? – zdziwił się Tim.

– Jestem zmęczona – skłamałam.

– Miło było cię poznać – powiedział Tim i, jak na dżentelmena przystało, wyciągnął do Dana rękę.

Wymienili uścisk dłoni, a ja kiwnęłam Danowi głową i wyciągnęłam Tima z klubu.

Chyba myślał, że chcę być z nim sam na sam i że zaproszę go do siebie, ale szybko wyprowadziłam go z błędu.

– Dzięki za wszystko – powiedziałam, gdy zatrzymaliśmy się przed moim domem. – Mam parę spraw do załatwienia.

Co nie było zbyt odległe od prawdy.

– A co z jutrem? – zapytał nieporuszony. – Może pojedziemy na wycieczkę za miasto?

– Umówiłam się z przyjaciółką na lunch – wyjaśniłam, co również było zgodne z prawdą. – Ale odezwę się do ciebie – dodałam, i to już nie było prawdą.

A przynajmniej nie w tym sensie, na jaki on najwyraźniej liczył.


Dan wyszedł z klubu o jedenastej. Wyszedłby dużo wcześniej, ale po spotkaniu z Jo potrzebował kolejnego drinka, a potem jeszcze jednego. Prawie w ogóle nie myślał o Sarze. I tak miał mętlik w głowie. Nawet nie był zły, że nie przyszła. Bo gdyby nie wybrał się na spotkanie z Sarą, nie spotkałby Jo. Wyglądała świetnie. Miała na sobie sukienkę, którą zawsze bardzo lubił. Był już absolutnie pewien, że to nie ona włamała się do niego – bez względu na szalik.

Czemu miałaby się włamywać, skoro – co było widać jak na dłoni – była szczęśliwa z tym przygłupem w garniturze. To znaczy, że w tej jednej kwestii Libby go nie okłamała. Poczuł się rozczarowany. Natomiast nie rozczarowała go nieobecność Sary.

Wrócił do domu taksówką. Gdy stanął w drzwiach, przyszło mu do głowy, żeby zajrzeć do Aisling i Steve’a. Zza drzwi dochodziły dźwięki głośnej muzyki, z mnóstwem basów i perkusji. Wprawdzie łyknął już swoją porcję hałasu w klubie, ale był gotów znieść więcej pod warunkiem, że nie będzie sam.

Już miał do nich zapukać, gdy nagle wrócił mu zdrowy rozsądek. To czyste szaleństwo. Kiedy sprawy wyglądają kiepsko, pomaga mu tylko jedno: dobra muzyka. No, i odrobina alkoholu. Może zostało jeszcze trochę tego hiszpańskiego likieru?


Najwyraźniej zemsta to nie moja działka. Albo też zemsta wcale nie jest taka słodka, jak się mówi. Bo wcale nie czułam się dobrze z powodu odegrania się na Danie. Właściwie teraz, gdy go spotkałam, myślałam tylko o jednym – jak za nim tęsknię i co ze mnie za idiotka, że od niego odeszłam. Owszem, miałam swoje powody, ale teraz wydawały mi się one dość marne.

No, tak. Szybko uwierzył, że zrobiłam coś, czego nie zrobiłam i co nigdy nie przyszłoby mi do głowy – ale przecież znałam siłę przekonywania Libby. Być może na jego miejscu sama zachowałabym się tak samo.

Teraz jest za późno. Co się stało, to się nie odstanie. Musiałam przyjąć do wiadomości, że koniec właśnie nastąpił. Z drugiej strony wcale nie chciałam, żeby myślał źle o Sarze. Dlatego postanowiłam do niego napisać i przeprosić go, że się nie pokazała. Gdy tylko wyślę maila do Tima.

Wiem, że to objaw tchórzostwa – wysłać e-mail zamiast zadzwonić, ale pomyślałam, że w ten sposób zgrabniej to załatwię. Dlatego wysłałam ze służbowego adresu, co następuje:


Drogi Timie,

To był udany wieczór, ale obawiam się, że jeśli będę się z Tobą spotykać na gruncie osobistym, może to wpłynąć na nasze stosunki służbowe.


Jak dotąd nieźle, ale potrzebny jest jakiś mocny akcent na koniec. Coś, co złagodzi cios. Obawiałam się, że nasze relacje służbowe już uległy zmianie, a nie chciałam, aby przeze mnie wycofał się z Pisusa. Sid by mi tego nie wybaczył.


Poza tym po powrocie do domu zrozumiałam, że nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek.


Wiem, że to wyświechtany tekst. Tym razem akurat odpowiadał prawdzie.

Wysłałam maila, a potem zaparzyłam sobie herbatę. Po powrocie napisałam krótki list do Dana.


Drogi Danie,

Przepraszam, że nie dotarłam. W drodze na dworzec spotkałam swojego byłego chłopaka i wiesz co? Miałeś rację. Wcale z nim nie skończyłam…

Na pewno mnie zrozumiesz.

Sara


Nie planowałam tego, ale wyszło mi coś w rodzaju pożegnania. Dawno zrozumiałam, w co się wpakowałam, ale nie umiałam z tym skończyć. Dosyć oszustw. Jeśli on do mnie napisze, nie odpowiem. Postanowione. Koniec, kropka.

Tak się spieszyłam z wysłaniem maila i byłam tak roztargniona, że nie zauważyłam, iż wysłałam go z mojego służbowego adresu:

Jo.Hurst@Pisus kropka, cholerne com.

Dotarło to do mnie po jakiś osiemnastu godzinach. Osiemnastu godzinach błogiej nieświadomości.

Rozdział 17

Była sobota, właśnie minęło południe. Ciekawe, gdzie podziewa się tato? Chciałam mu powiedzieć, że mama wyjeżdża do Matta i że oboje mamy na miesiąc spokój. Dlatego kiedy zadzwonił telefon, założyłam odruchowo, że to musi być on. Myliłam się.

– Mówi Marco – powiedział, nim zdążyłam się odezwać.

– Och – zdenerwowałam się. O ile wiedziałam, miał wrócić dopiero jutro. Jego matka też wiedziała, że on ma wrócić dopiero jutro… – Skąd dzwonisz? – zapytałam z niepokojem.

– Z lotniska. Właśnie przyleciałem i chcę się z tobą zobaczyć. Westchnęłam z ulgą. Przez chwilę myślałam, że dotarł już do domu i zastał naszych rodziców w kompromitującej sytuacji. A potem dotarło do mnie znaczenie jego słów…

– Jak to: chcesz się ze mną zobaczyć?

– Już zapomniałaś? – Roześmiał się. – Przecież ci mówiłem, że zadzwonię zaraz po powrocie.

– No tak, czyli… kiedy?

– A ile trwa dojazd do ciebie?

– Ale ja zaraz wychodzę na lunch – znowu spanikowałam. Miałam nadzieję, że uda mi się złapać tatę, zanim Marco dotrze do domu.

– Nie możesz tego odwołać? Chybabym mogła, ale właściwie czemu?

– Przykro mi, Marco, nie mogę. Zawahał się.

– A może wieczorem?

Bardzo się palił do spotkania. Muszę przyznać, że mi to pochlebiło.

– Dobrze.

– Spotkajmy się w miarę wcześnie – powiedział. – Przyjadę po ciebie o siódmej.

– Może spotkamy się przed budynkiem Giełdy Zbożowej? – zapytałam.

Nie chciałam, żeby wpadł na tatę.

– Dobrze. Mam ci coś do powiedzenia, a ty opowiesz mi o tym, co się działo, kiedy mnie nie było.

Tylko najpierw zrobię porządną selekcję…

Odłożyłam słuchawkę, po czym złapałam książkę telefoniczną. Znalazłam numer domowy Giovanny. Żeby tylko nie wybrała się z tatą na jakiś romantyczny lunch w mieście.

Już miałam się poddać, ale w końcu odebrała. Trochę się speszyła, gdy poznała mój głos, lecz nie miałam czasu na zażenowanie.

– Właśnie dzwonił do mnie Marco. Jest w drodze do domu. Nie trzeba było mówić nic więcej. I nic więcej nie zostało powiedziane, poza okrzykiem przerażenia po włosku.

Podobno kobiety ubierają się dla mężczyzn, a ja na ten lunch ubrałam się dla Nicoli. Stanęłam na głowie i zrobiłam się na bóstwo. Włożyłam najlepsze dżinsy – dość opięte, dzięki czemu spłaszczały mi brzuch. Na górę wybrałam wspaniały, zielony, puszysty sweter, który Matt – niech go Bóg błogosławi – przysłał mi na ostatnie urodziny. Stroju dopełniała elegancka czarna marynarka. Makijaż zrobiłam delikatny, nie użyłam dużo żelu do włosów. Ale ponieważ przy ostatnim spotkaniu z Nicolą śmierdziałam jedzeniem, nie żałowałam sobie perfum.

Odsunęłam od siebie myśli o Danie, Sarze i Libby i wszystkich innych garbach, które mi ciążyły. Musiałam się od tego oderwać. O dziwo – cieszyłam się na spotkanie z Nicolą. Oczywiście wolałabym Cass, ale Cass była wyraźnie zbyt zajęta, żeby teraz zawracać sobie głowę moją osobą. W takim razie lepsza Nicola niż nic.

W okolicy ostało się niewiele tradycyjnych pubów. Większość zmieniła się w wytworne restauracje. Czasem ogarniała mnie tęsknota za kruchymi kawałkami smażonej wieprzowiny zamiast tapas i ciepłym piwem zamiast schłodzonego chardonnay. Dziś właśnie był taki dzień. Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że Nicola już tam jest. Wybrała stolik obok kominka, w którym trzaskał wesoło ogień.

– Świetny pub – stwierdziła, gdy usiadłam koło niej z piwem w ręce.

Na stoliku stała butelka czerwonego wina opróżniona do połowy.

– Już zamówiłam dla nas obu – oznajmiła. – Dwie pieczenie wołowe. I podwójna porcja yorkshire puddingu.