On zamówił soho, a ja – caprinę: pizze w Pizza Express miały wyszukane nazwy i niewielki rozmiar, ale trzeba przyznać, że były bardzo smaczne. Zanim je podano, zdążyliśmy obciągnąć niemal całą butelkę ich najlepszego stołowego wina. A muszę dodać, że mój żołądek wykazuje słabą tolerancję na czerwone wino, kiedy jest pusty. W każdym razie sama słyszałam, że trochę bełkoczę, kiedy pytałam Sida, jak się naprawdę nazywa. Domyśliłam się, że jest ze mną gorzej, niż myślałam, gdy oznajmił, że jego imię i nazwisko trudno wymówić w normalnych warunkach, a ja, w swoim obecnym stanie, nie mam żadnych szans. Po raz pierwszy w życiu zauważyłam jego ciemne włosy i czarne jak węgiel oczy. Czyżby w jego żyłach płynęła azjatycka krew? Nieważne. Tak naprawdę ciekawił mnie jego wiek.

– Ile masz lat? – zapytałam powoli, kiedy przełknęłam kawałek capriny.

Sid rzadko się uśmiechał, ale tym razem jakoś mu się udało.

– A ile mi dajesz?

Odłożyłam nóż i widelec. Należało się zastanowić. Przy okazji muszę się wytłumaczyć, że nie tylko ja, ale wszyscy w Pizza Express jedli swoje eleganckie pizze nożami i widelcami. Dostosowałam się, ponieważ nie zauważyłam, żeby ktoś rwał kawałki ciasta palcami, jak to się zazwyczaj robi. Nie lubię zwracać na siebie powszechnej uwagi.

– Musiałeś skończyć gimnazjum, a skoro pracowałeś w Pisusie przez sześć miesięcy, podejrzewam, że masz szesnaście i pół.

– Mógłbym uznać, że mnie obrażasz, ale wiem, że jesteś pijana.

– Mogłabym uznać, że i ty mnie obrażasz, ale wiem, że też jesteś pijany – odpaliłam błyskawicznie. – No, proszę cię. Uchyl rąbka tajemnicy.

Widząc go teraz, moja mama powiedziałaby na pewno, że zachowuje się w uroczo staroświecki sposób, ale ja nie mam ochoty powtarzać podobnych głupstw.

– W styczniu kończę dwadzieścia dwa, ale kiedy powiem ojcu, że wyrzucili mnie z pracy, mogę nie dożyć urodzin.

– To nie byłoby fair – powiedziałam. – Nie twoja wina, że firma się zwinęła.

– Mój tato będzie innego zdania. Na pewno powie mi, że gdybym był naprawdę dobry, mógłbym ją uratować.

– Bez sensu. Zawsze taki był? – Zrobiło mi się żal Sida. Może winą za jego posępny charakter należy obarczyć pozbawionego zdrowego rozsądku ojca?

– Tak naprawdę to mógłbym ją uratować – wzruszył ramionami – gdyby pozwolono mi zrobić, co chciałem.

Nie zachowałam się ładnie. Po prostu parsknęłam śmiechem prosto w nos Sidowi.

– Możesz nabierać innych, nie mnie. Nawet nie drgnął.

– Mówię serio, Joanno – odpowiedział z miną pokerzysty.

– Poszedłem do dyrekcji, kiedy tylko zacząłem pracować w Pisusie. Od razu zauważyłem, że w firmie źle się dzieje, ale oni woleli zignorować moje propozycje.

Po czym spokojnie odkroił kawałek pizzy i eleganckim ruchem włożył go do ust.

Mówił poważnie. Albo zwariował. Nie zdążyłam zdecydować, którą wersję wybieram, kiedy Sid, przełknąwszy wcześniej to, co miał w ustach, dodał:

– Wiem, o czym teraz myślisz. Ale wiem też, że mam rację. Prawdę mówiąc, mam rację do tego stopnia, że zamierzam złożyć ofertę zarządcom masy upadłościowej Pisusa.

Byłam bardziej pijana, niż myślałam. Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę…

– Zrobię to, Joanno, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, chcę, żebyś u mnie pracowała.

Jednak mi się nie zdawało. – Ja?

– Nie obiecuję jeszcze niczego, ale chyba będę mógł zaproponować ci procent od twoich zysków. Muszę najpierw przemyśleć strukturę finansową firmy.

Poczułam, że trzeźwieję.

– Mówisz serio?

– A niby jak? Nikomu innemu nie udało się zatrzymać swoich klientów. Jesteś naprawdę dobra, tylko w to nie wierzysz.

Miał rację. Wcale w to nie wierzyłam. Sid rozlał resztkę wina do kieliszków i popatrzył mi prosto w oczy.

– Przyznaj się, Joanno. Wciąż ci się wydaje, że nie jesteś tym, za kogo ludzie cię biorą, prawda?

Przyznałam. Przez cały zeszły rok czułam się jak oszustka, którą w każdej chwili ktoś zdemaskuje. A potem pokażą mi drzwi.

– Chyba twoi rodzice sprawdzili się gorzej niż moi – powiedział. – Mój ojciec jest surowy, ale wierzy we mnie. Zawsze we mnie wierzył i zrobił wszystko, żebym ja też uwierzył w siebie.

Natychmiast ogarnęły mnie ponure myśli. Zaczęłam winić swoich zakochanych w operetkach Gilberta i Sullivana rodziców za to, że zniszczyli we mnie poczucie własnej wartości.

Trzeba było następnej butelki wina, żeby poprawił mi się nastrój.


Kiedy obudziłam się rano – z przekonaniem, że nawet śmierć byłaby teraz lepszym wyjściem dla mojego organizmu niż jego stan obecny – znalazłam list, który Sid nabazgrał wczoraj na firmowej serwetce Pizza Express. Leżał wymiętoszony na stoliku obok łóżka. Po rozłożeniu kartki i zapoznaniu się z treścią notatki stało się jasne, że wczorajszy wieczór spędziłam w towarzystwie człowieka cierpiącego na psychozę urojeniową związaną z nadmiernym poczuciem ważności wynikającym z młodego wieku (jeśli taka jednostka chorobowa nie istniała, właśnie ją odkryłam).


Niniejszym potwierdzam, że Joanna wejdzie pierwsza na pokład firmy znanej dotąd jako Pisus UK (i prawdopodobnie otrzyma procentowy udział od wypracowanych przez siebie zysków), kiedy zostanę właścicielem tejże firmy.

Sid


Z trudem przypominałam sobie, że to ja wymusiłam na Sidzie pisemny dowód jego propozycji. Nie mam pojęcia po co. Teraz wzruszyłam tylko ramionami i cisnęłam serwetkę do kosza. Powinnam być wdzięczna losowi, że wyszłam z tego spotkania w zasadzie bez szwanku i że wystarczy mi odrobina szczęścia, a nie natknę się więcej na tego szaleńca.

Zwlekłam się z łóżka i wlałam w siebie dwie szklanki wody. Dopiero wtedy zdobyłam się na napełnienie czajnika i włączenie go do prądu. Czekając, aż woda się zagotuje, ogarnęłam wzrokiem swoją małą kuchnię pełną błyszczących metalowych sprzętów i od razu poczułam się lepiej. Żeby utrzymać się dłużej w tym nastroju, powędrowałam do salonu. Był jak pudełeczko, z weneckimi oknami wychodzącymi na rzekę, szarą dzisiaj od błota. Wszystko dookoła przybrało zresztą różne odcienie metalicznej szarości – i niebo, i budynki po drugiej strome Aire, które, podobnie jak mój dom, były kiedyś magazynami, a teraz zostały przerobione na luksusowe mieszkania.

Przez moment rozważałam pomysł otwarcia jednego z okien, żeby dostarczyć płucom kilka łyków świeżego powietrza, ale szybko go zarzuciłam. Powietrze nie mogło być świeże przy tak ponurej pogodzie. Był typowy listopadowy dzień. O tej porze roku w Leeds każdy ma ochotę wczołgać się do łóżka i nie wychodzić z niego aż do kwietnia. Wiedziałam jednak, że bez względu na to, jak podle się czuję, nie wolno mi tego zrobić. Na bieżącym rachunku zostało mi nie więcej niż trzysta funtów, a czynsz za mieszkanie (o wiele wyższy od moich oszczędności) należało zapłacić najpóźniej za dziesięć dni. Musiałam koniecznie porozmawiać z Markiem i sprawdzić, od kiedy mogę zacząć pracę w jego bistrze.

Usłyszałam pstryknięcie. To wyłączył się czajnik. Wróciłam do kuchni i z jedynej znajdującej się w domu torebki zrobiłam sobie dwie herbaty. Powędrowałam z nimi do łazienki tak małej, że kubki musiałam postawić na sedesie. Wzięłam prysznic, modląc się, żeby herbata co prędzej wystygła. Prysznic i gorzki napar zrobiły swoje. Poczułam się lepiej, ale jeden rzut oka w lustro (wisiało w sypialni przewidzianej dla człowieka o rozmiarach Pigmeja) rozwiał moje złudzenia. Wyglądałam jak ktoś, kto poprzedniej nocy wypił o wiele za dużo.

Znowu ogarnęła mnie przemożna pokusa, żeby zakopać się w pościeli i przespać ten etap mojego życia, ale dzielnie ją zwalczyłam i zaczęłam doprowadzać się do stanu, w którym można pokazać się ludziom. Wymagało to czasu, zręczności i sporej ilości rozpraszającego światło podkładu. W końcu zdecydowałam, że wyglądam znośnie – tak może wyglądać osoba, która nie spała dobrze, bo zamartwiała się utratą pracy.

Na szczęście taka osoba nie musi paradować w żakiecie. Już sięgałam do szafy po coś wygodnego i zwyczajnego, kiedy zmieniłam zdanie – nie taki wizerunek swojej osoby chciałam zaprezentować światu, a już na pewno nie przed Markiem. Wyjęłam więc swoją ulubioną sukienkę – rzecz, którą wypatrzyłam w lumpeksie lata temu, na długo przed tym, zanim dziewczyny poznały się na ubraniach z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Uszyta z kremowego jedwabiu, była bez wątpienia ręcznie wykończona, a dzięki szczypankom i misternym plecionkom wyglądała jak niesłychanie kosztowna kreacja. Leżała przepięknie i zawsze bardzo podobała się Danowi. Miałam ją na sobie na naszej pierwszej prawdziwej randce.

Poszliśmy wtedy do małego bistra po drugiej stronie miasta. Po drugiej stronie – z mojego punktu widzenia, bo były to okolice Dana i na tym polegało jego sprytne posunięcie. Znaczyło to, że na kawę wpadliśmy do jego mieszkania, gdzie ja, można tak chyba powiedzieć, zostałam już na dobre.

Sukienka nie nadawała się zupełnie na typowy listopadowy dzień w Leeds, ale ja czułam się w niej dobrze i to było najważniejsze. Kiedy pięć po dwunastej stanęłam przy drzwiach gotowa do wyjścia, uświadomiłam sobie, że o tej porze nie mam po co wpadać do Marca. On i Giovanna będą zarobieni po łokcie, serwując spaghetti ludziom, którzy mają pracę oraz pieniądze na lunch w restauracji.

Mogłam jeszcze zadzwonić do Cass i pojęczeć trochę w telefon, ale się bałam rachunku, którego spodziewałam się niedługo. Zamiast tego postanowiłam wpaść do jej biura w drodze do restauracji. Na razie dla zabicia czasu puściłam sobie jakąś muzykę. Właściwie nie zbieram kompaktów – to była działka Dana. To, co mam, i tak pochodzi z jego mieszkania i jest „mieniem zabranym” w tamto sobotnie popołudnie, kiedy odeszłam na dobre.

Dana nie było wtedy w domu. Robił wywiad z chłopcami z jakiejś miejscowej kapeli, która powoli przebijała się w muzycznym biznesie. Wiedziałam, że nie mam zbyt wiele czasu, i ściągnęłam Cass, żeby pomogła mi w ucieczce. Nie była uszczęśliwiona. Bardzo lubiła Dana, a poza tym uważała, że powinnam powiedzieć mu, co robię. Usłyszałam od niej, że zachowuję się podle i dziecinnie.