Anderson najwyraźniej miał dość przedłużającej się ciszy. – O co panu chodzi? – spytał wyraźnie rozdrażniony.

– Chciałem przypomnieć, że pana żona, pańska była żona – poprawił się Daniel – ma prawo widywać się ze swoim synem.

Anderson wbił w niego chłodne spojrzenie.

– Więc już pana przekabaciła, inspektorze – powiedział, cedząc słowa. – Niech pan uważa. Nie na darmo nazywają ją Tygrysicą.

– To nie ma nic do rzeczy – żachnął się Daniel. Anderson odwrócił głowę i zaczął wpatrywać się w fotografię na biurku.

– Staram się chronić przed nią mego syna – powiedział. – Uważam to za swój obowiązek. Mam powody, by przypuszczać, że Tommy zupełnie zapomniał o matce. Nie chcę tego zmieniać. Poza tym zamierzam się wkrótce ożenić. Moja przyszła żona będzie wspaniała matką, jeśli…

W tym momencie zadzwonił telefon. Anderson podniósł słuchawkę. W ciszy, która nastąpiła, Daniel usłyszał jakiś żeński głos.

– Cześć, Seleno, kotku – powiedział ciepło Brian. Daniel spojrzał na lalkę ze zdjęcia. Czy to możliwe, że mogła w nim budzić tyle emocji? Anderson zupełnie się zmienił w czasie rozmowy z przyszłą żoną. Jednak to, co wzięło w nim górę, nie było miłością, ale chęcią posiadania. Zachowywał się jak bogacz, któremu obiecano kolejną górę złota.

– Czy może pan poczekać na zewnątrz? – spytał, przypomniawszy sobie o istnieniu Kellera.

Daniel wyszedł do przestronnego holu. Jednym uchem łowił dźwięki rozmowy. Nie zanosiło się na to, żeby skończyła się szybko. Dlatego przeszedł na tyły domu, starając się, z czysto zawodowego nawyku, zapamiętać rozkład pomieszczeń. Zatrzymał się w pokoju z wielkimi oknami, które powodowały, że wydawał się być bardziej słoneczny i radosny.

Na ścianie wisiał obraz przedstawiający szczeniaka skaczącego za piłką. Niewprawna kreska i sposób potraktowania przestrzeni wskazywały, że namalowało go jakieś dziecko. Po chwili Daniel zdał sobie sprawę, że nie jest sam w pokoju.

Odwrócił się w stronę drzwi wychodzących na taras. Stał w nich mniej więcej dziewięcioletni chłopiec. Daniel poczuł, że ciarki przechodzą mu po plecach. Chłopiec nie był w zasadzie podobny do Megan, ale miał bardzo zbliżony sposób bycia. Przypominał ją zwłaszcza teraz, gdy intensywnie wpatrywał się w inspektora.

– Dzień dobry – powiedział w końcu. – To mój obraz.

– Naprawdę? Znakomity. Czy ktoś ci już mówił, że masz talent?

Chłopiec zawstydził się i spuścił głowę.

– Lubię malować Jaco. To mój pies – dodał po chwili, przypomniawszy sobie, że nieznajomy nie wie, kim jest Jaco. – A ja jestem Tommy.

Daniel skinął głową. Postanowił działać szybko. Nie wiedział, ile ma jeszcze czasu.

– Domyśliłem się. Twoja mama opisała cię bardzo dokładnie.

Nagły cień pojawił się na twarzy chłopca.

– Zna pan moją mamę?! – zapytał gwałtownie. Rzeczywiście zapomniał, pomyślał z gniewem Daniel.

– Miałem nadzieję, że przyjedzie do mnie. Jeden chłopak ze szkoły pokazywał mi artykuł o tym, że ją wypuścili. Ale tata powiedział, że mama wyjechała i że nie chce się ze mną widzieć.

– Nie wierz w to.

Dziecko potrząsnęło głową. – Jasne, że nie wierzę. Tata był bardzo zły, kiedy powiedziałem mu o tym artykule. Nawet przeniósł mnie do innej szkoły.

– Do jakiej?

– Buckbridge Junior – odparł chłopiec. Inspektor przykucnął i zaczął mówić szeptem:

– Posłuchaj, nie wiem, ile mamy czasu. Twoja mama nie przyjechała, ponieważ źle się czuła. Teraz przysłała mnie, żebym ci przekazał, iż bardzo cię kocha i że zobaczy się z tobą, gdy tylko będzie mogła.

– To znaczy, kiedy tata jej pozwoli? – spytał chłopiec, patrząc mu w oczy.

Daniel zmieszał się i zacisnął wargi. Nie chciał źle nastawiać chłopca do ojca. Jednak smutek, który dostrzegł w oczach dziecka, wskazywał, że wcale nie musi odpowiadać na to pytanie. Tommy znał prawdę.

– Brakuje ci jej, tak?

Chłopiec skinął głową. Wziął Daniela za rękę i zaprowadził w kąt pokoju. Tutaj otworzył niewielki sekretarzyk, z którego wnętrza wydobył teczkę z rysunkami.

– Muszę to chować – wyjaśnił, wyciągając z niej portret młodej kobiety.

Ten rysunek był jeszcze mniej dojrzały warsztatowo niż portret Jaco, ale Daniela zdumiało to, że dziecku udało się tak wspaniale uchwycić podobieństwo. Tommy traktował prawdopodobnie rysunek jak tarczę, która miała chronić pamięć jego matki.

– Czy mogę to wziąć? – spytał Daniel.

Chłopiec pojął w lot, o co mu chodzi, ponieważ szybko wyrwał kartkę ze szkicownika.

– Niech pan jej powie, że… że… – starał się znaleźć słowa, które najdoskonalej wyrażałyby jego uczucia. – Że bardzo chciałbym się już z nią spotkać i że… że… – znowu się zaciął.

Daniel potrząsnął rysunkiem.

– Nie przejmuj się. To powie jej wszystko. I pamiętaj, że mama stale myśli o tobie.

Nagle coś wpadło mu do głowy. Wziął szkicownik z rąk chłopca i na jednej ze stron nabazgrał kilka cyfr. Mogło to robić wrażenie niezbyt mądrej, dziecięcej zabawy.

– Telefon – rzucił.

Tommy skinął głową. W następnej chwili zobaczyli jakiś cień, który pojawił się w drzwiach od strony ogrodu. Po chwili stanęła w nich starsza kobieta. Daniel nie musiał pytać, kim jest, ponieważ bardzo przypominała Briana Andersona. I podobnie jak on zaciskała szczęki.

– Co ci mówiłam, Tommy? Przecież miałeś nie rozmawiać z obcymi. Kim pan jest? – zwróciła się bezpośrednio do Kellera.

Wyjaśnił pokrótce, kim jest i w jakim celu przybył.

– Proszę nie wspominać w moim domu o tej kobiecie! – krzyknęła pani Anderson.

Daniel skrzywił się, jakby jadł cytrynę.

– To przecież jego matka. – Wskazał Tommy'ego, który starał się odsunąć od nich jak najdalej. Chłopiec mamrotał coś pod nosem i Daniel domyślił się, że były to słowa protestu.

– Co mówisz, Tommy? – pani Anderson surowym tonem zwróciła się do wnuka.

Chłopiec odwrócił się od nich, chcąc ukryć twarz. Zapewne walczył ze łzami.

– Co mówiłeś, Tommy? – kobieta powtórzyła pytanie z jeszcze większym naciskiem.

– Niech mu pani da spokój – wtrącił Daniel. – To nienormalne, żeby zabraniać dziecku mówienia czy słuchania o własnej matce. Ma pani tyle delikatności co nosorożec.

Tommy uśmiechnął się przez łzy na znak, że zgadza się z tym opisem, ale pani Anderson aż się zagotowała.

– Jak pan śmie?! Nie ma pan za grosz taktu!

Daniel zrobił żałosną minę, jakby przepraszał, że żyje. Tommy nie mógł już powstrzymać śmiechu. Pani Anderson spojrzała na niego zgorszona.

– Tommy! Jak ty się zachowujesz?! Co na to powie twoja nowa mama?

Chłopiec zaczerpnął powietrza. W obecności tego wielkiego mężczyzny, który przyniósł mu dobre wieści, czuł się coraz odważniejszy.

– To nie jest moja mama – powiedział szybko. – Nie lubię jej i ona mnie też nie lubi.

– Zabraniam ci mówić takie rzeczy. – W głosie babki pojawiły się twarde nuty. – Jesteś po prostu małym głuptasem i niczego nie rozumiesz.

Jednak Tommy zacisnął piąstki i wysunął lekko dolną wargę. Daniel rozpoznał ten grymas. Znał go aż nazbyt dobrze. Teraz jednak cieszył się, że chłopiec jest tak uparty jak jego matka.

– Wszystko rozumiem. Ona mówi na mnie „ten bachor”.

– Czy masz na myśli pannę Bracewell? Przecież wiesz, że tata kazał ci mówić o niej „mama”.

W oczach Tommy'ego znowu pojawiły się łzy. Wiedział jednak, że nie może się rozpłakać. Nie chciał okazywać słabości przed babką.

– Ale ona nie jest moją mamą – powtórzył z uporem.

– Co tu się dzieje? – usłyszeli głos Briana Andersona, a zaraz potem zobaczyli w drzwiach jego sylwetkę.

– Powinieneś uważać, kogo wpuszczasz do domu, Brianie. Ten policjant jest okropny – stwierdziła pani Anderson, spoglądając z niesmakiem na Daniela.

– Tak jak wszyscy policjanci, mamo.

– Nie, ten jest gorszy od innych!

Anderson skinął głową, chcąc pokazać, że się z nią zgadza. Bardzo szybko zorientował się w sytuacji i postanowił działać.

– Weź stąd Tommy'ego, mamo – poprosił. – Ja zajmę się tym panem.

Starsza kobieta wyciągnęła rękę w stronę chłopca, a on podał jej niechętnie dłoń. Kiedy wychodzili, Tommy obejrzał się za siebie. Daniel wyciągnął do góry rękę z rysunkiem na znak, że pamięta o tym, co mu obiecał.

– Niech pan już idzie – powiedział Anderson.

– Dobrze, ale chciałem panu jeszcze coś powiedzieć. Brian machnął ręką.

– Proszę oszczędzić mi gróźb – powiedział. – Jeśli Megan znajdzie prawnika, ja wynajmę dziesięciu. Oczernię ją i zniszczę. Nigdy już nie zobaczy syna.

– Dobrze – mruknął ponuro Daniel.

– Więc nic już pana nie zatrzymuje.

W milczeniu odprowadził Daniela do samochodu. Ale gdy Keller znalazł się w jego wnętrzu, pochylił się jeszcze, żeby mu coś przekazać.

– Niech pan uważa. Megan chce pana wykorzystać – powiedział, siląc się na przyjazny ton. – Nie można jej za to winić. Taka już jest. Myślałem jednak, że jest pan rozsądniejszy i pozna się na tym.

Daniel włożył kluczyki do stacyjki i uruchomił silnik. Chwycił mocno kierownicę, opierając się pokusie, żeby walnąć Briana Andersona prosto w jego wypielęgnowaną gębę.

– Do widzenia – rzucił i ruszył z piskiem opon.

– I co powiedział? – spytała Megan, gdy tylko znalazł się w domu.

Daniel machnął z niechęcią ręką. Było mu podwójnie przykro. Po pierwsze, z powodu zachowania Andersona, a po drugie dlatego, że źle wywiązał się ze swojej misji.

– To, czego się spodziewałaś – odparł ponuro. Po chwili jednak rozpogodził się. – Nie rób takiej zmartwionej miny – poprosił. – Popatrz, mam tu coś dla ciebie. To od Tommy'ego.

– Widziałeś Tommy'ego?!

– Miałem okazję porozmawiać z nim sam na sam – powiedział. – Wie, że jesteś na wolności. Jakiś kolega w szkole pokazał mu artykuł o tobie.

Megan załamała ręce.

– O, Boże! Dowiedział się, że byłam w więzieniu!

– I że oczyszczono cię z zarzutów. – Daniel starał się dodać jej otuchy.