Kilka metrów za plecami usłyszał niemal bezszelestne stąpanie po śniegu. Wilki. Tego ranka musiały być szczególnie ospałe – sądził, że zjawią się znacznie wcześniej. W oczekiwaniu na Mary Ellen starannie wyczyścił szkła lornetki. Czuł coraz większe wyrzuty sumienia.

Według kodeksu etycznego Steve'a porządny mężczyzna nigdy nie zmusza kobiety do zrobienia czegoś, czego by się bała. Mary bała się wilków. A także jego. Wbrew temu, co zdarzyło się na owym miękkim dywaniku przed kominkiem w jej chacie, nawet idiota zorientowałby się, że od tego czasu nie ma ochoty się z nim widywać. Miała prawo podjąć taką decyzję i facet, który by się z tym nie pogodził, należał do kategorii pełnych egoizmu wieprzów.

Steve podejrzewał, że źródłem kompleksów Mary Ellen był ten sukinsyn, z którym się zaręczyła. Jednak domysły niczego nie wyjaśniały, a Mary na najmniejszą wzmiankę o byłym narzeczonym zamykała się w sobie. Steve nie potrafił jej przekonać, aby uwierzyła własnym uczuciom i zaufała mu. Zauważył jednak, że za każdym razem, kiedy spychał swą wybrankę z urwiska – nie kiwnąwszy nawet palcem, by jej pomóc – zyskiwała nieco wiary we własną siłę i słuszność swoich osądów.

W tym momencie dostrzegł jej czerwony kaptur, podskakujący w głębi jaru. Zanim jeszcze dotarła na polanę i zaczęła porządkować przyniesione rzeczy, dobiegł go jej głos. Z początku na jego dźwięk uśmiechnął się. Mówiła do wilków, dokładnie tak, jak robił to on: spokojnym, cichym tonem, który pozwalał zwierzętom zorientować się w jej położeniu. Jedynie treść jej monologu różniła się nieco od słów Steve'a.

– W porządku, wy tam. Wiecie, że tu jestem. Ja też wiem, że tu jestem. Wszyscy wiedzą że tu jestem, więc możecie znowu uciąć sobie drzemkę i zapomnieć o mnie. Wszyscy zachowamy spokój i… cholera!

Steve wychylił się naprzód, skupiając uwagę na Białym Wilku. Poprzednio za każdym razem, kiedy Mary Ellen zjawiała się w pobliżu, wielki zwierz nie odrywał od niej wzroku. Steve rozumiał ową fascynację samca alfa, sam bowiem miał obsesję na punkcie tej damy, a poza tym dobrze znał swego starego przyjaciela. Biały Wilk potrafił zachować się jak dżentelmen i, jak dotąd, zawsze utrzymywał stosowny dystans.

Jednak nie tym razem. Pozostałe wilki z grupy zajęły pozycje obronne na szczycie zbocza, jakby przywódca wydał im rozkaz pozostania z tyłu, jednakże Biały Wilk śmignął w dół niczym srebrzysta błyskawica i podbiegł wprost do wejścia jaskini, blokując je całkowicie. Odwróciwszy się do Mary Ellen lekko odsłonił wspaniałe, śnieżnobiałe, ostre zęby.

– Niech to szlag. Cholera. Chyba zaraz zwymiotuję – mruknęła tym samym spokojnym tonem Mary Ellen.

Steve bezszelestnie zsunął z ramienia karabinek i wycelował.

– Posłuchaj mnie, słoneczko. Rozumiem, jak się czujesz. Jestem przecież przedstawicielką tych paskudnych ludzi – ciągnęła Mary uwodzicielsko. – Czemu miałbyś mi ufać, nie? Do diabła, nawet ja sama sobie nie ufam. Namieszałam w swoim życiu tak bardzo, że nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić, robaczku, ale zawsze w końcu nadchodzi taki moment, kiedy kobieta nie może dalej ustępować. Jeśli za każdym razem, kiedy napotka poważniejszy problem, natychmiast zaczyna uciekać, w końcu traci też szacunek dla własnej osoby. Postaraj się mnie zrozumieć. Nie zamierzam więcej zawracać, nawet dla ciebie. Obawiam się, że znaczy to, iż w jakiś sposób będziemy musieli się zaprzyjaźnić. Podejdź tutaj.

Melodia tej łagodnej przemowy na moment zahipnotyzowała Steve'a, szybko jednak otrząsnął się z transu, ujrzawszy, jak Mary Ellen zdejmuje rękawiczkę i wysuwa naprzód swą wąską białą dłoń. Poczuł nagły dopływ adrenaliny do krwi. Najgorszą rzeczą było wykonanie jakiegokolwiek gestu, który wilk mógłby zinterpretować jako przejaw agresji. Wbijał jej to do głowy od czasu pierwszego spotkania z wilczętami.

– No, dalej. Słyszałeś mnie, kochany. Podejdź tutaj. Czujesz przecież jedzenie. Już wcześniej czułeś zapach mleka na swoich szczeniakach, prawda? Ale skoro sam nie potrafisz się domyślić, że jestem przyjacielem, musisz po prostu podejść i mnie powąchać. Przestań wygłupiać się z warczeniem i chodź tu, malutki. No już, kochasiu…

Biały Wilk warknął i zaczął grzebać łapami w śniegu, wyraźnie zaniepokojony nieoczekiwanym zachowaniem człowieka. Wielki samiec nie był jedyny. Po karku Steve'a spłynęła lodowata strużka potu. Jego żołądek przeszył gwałtowny ból, palec tkwił nieruchomo na spuście broni.

Zobaczył, jak wilk przechyla głowę, po czym niespokojnym krokiem zbliża się do kobiety. Nie wierząc własnym oczom patrzył, jak długi pysk zwierzęcia z wahaniem wącha smukłą, białą zupełnie bezbronną dłoń. Ręce Steve'a były tak mokre od potu, że palec ześliznął mu się z cyngla. A może był to szok? Na własne oczy ujrzał bowiem, jak język Białego Wilka wysuwa się spomiędzy zębów i oblizuje rękę Mary Ellen.

– Grzeczny chłopczyk, mądry chłopczyk. Prawdziwy z ciebie skarb. Prędzej bym umarła, niż skrzywdziła ciebie albo twoje dzieci. Musiałeś tylko sam do tego dojść, prawda? Chcesz popatrzeć, jak karmię twoje maleństwa?

Dochodziło południe, kiedy Mary Ellen dotarła w końcu do przyczepy. Zawahała się w progu, nie chcąc wpadać nie zapowiedziana, ale wolałaby też nie budzić Steve'a pukaniem, gdyby przypadkiem udało mu się zasnąć.

Kiedy jednak ostrożnie uchyliła drzwi, odkryła że Steve nie tylko nie śpi, ale przechadza się po pokoju. Z początku nie dostrzegła wyrazu jego twarzy.

– Jak się czujesz?

– Szczerze mówiąc, jakby ktoś zwalił mnie z nóg.

– To normalne przy gorączce. – Postawiła na stole wszystkie butelki i akcesoria po czym uwolniła się z ciężkiego okrycia.

– Gorączka spadła. Nic mi nie jest.

Przecież nie mogła mu uwierzyć na słowo! Wspięła się na palce i przytknęła dłoń do jego czoła.

– A niech mnie…! Rzeczywiście masz chłodną skórę. Więcej nawet, niemal zimną. – Zakołysała się w przód i w tył, próbując dokładnie go obejrzeć. Nie było to łatwe. Bez wątpienia z rozczochranymi włosami i zarostem na twarzy wyglądał inaczej, lecz blask w jego oczach nie osłabł ani na moment.

Steve całkowicie zlekceważył kwestię własnego zdrowia.

– Jak ci poszło? – spytał niecierpliwie.

– Chodzi ci o wilki? Świetnie. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo szczeniaki urosły w ciągu tych kilku dni, kiedy ich nie widziałam. Są takie aktywne i tak uroczo niezgrabne. Zaczynają już chodzić. Dwa z nich wywędrowały nawet na zewnątrz gniazda.

– Nie miałaś żadnych kłopotów z Białym Wilkiem albo którymś innym dorosłym osobnikiem?

– Na Boga nie! – Ruszyła w stronę kuchenki z zamiarem odgrzania przyniesionego wcześniej rosołu. Skoro Steve czuje się lepiej, potrzeba mu teraz jedzenia dla odzyskania sił. Nie zamierzała opowiadać mu o tych kilku przerażających chwilach, kiedy stanęła naprzeciw Białego Wilka.

Steve szanował jej inteligencję i fachowość. Przyjął, że potrafi znakomicie sobie poradzić z jego maleństwami, w przeciwnym razie nigdy nie poprosiłby jej o pomoc. Jak mogła mu powiedzieć, że o mały włos nie uciekła i nie zawiodła go w chwili, kiedy najbardziej jej potrzebował?

– Więc nie wydarzyło się nic szczególnego? Nie przestraszyłaś się?

– Przestraszyłam? Ja? A teraz siądź przy stole, a ja przygotuję rosół. Wierz mi, jak spróbujesz makaronu, umrzesz z wrażenia. Moja mama zawsze przygotowywała taki własnoręcznie; twierdziła że to zupełnie co innego niż kluski z paczki. Czemu się śmiejesz?

– Może dlatego, że wciąż robisz rzeczy, które zmuszają mnie do śmiechu.

Na przykład co, chciała zapytać, ale zanadto lękała się jego odpowiedzi. Szło im świetnie, od początku radzili sobie znakomicie, dopóki potrafiła utrzymać swoje hormony i emocje na wodzy i odgrywać rolę, na jakiej najbardziej jej zależało – przyjaciółki. Szczerej, naturalnej, prawdziwej przyjaciółki.

Opróżniła talerz, po czym oparła się o stół, obserwując, jak Steve bierze sobie dolewkę, a potem następną.

– Najwyraźniej czujesz się lepiej – stwierdziła z ulgą.

– Mówiłem ci przecież.

– Wiem. Ale mężczyźni nigdy nie mówią prawdy, kiedy są chorzy. Zazwyczaj zachowujecie się gorzej niż małe dzieci. Nie można wierzyć ani jednemu waszemu słowu.

– Hej! – Zachichotał, słysząc szyderczy ton w jej głosie i sięgnął po następny kawałek chrupiącej bagietki. – Wciąż jestem słaby i potrzebuję towarzystwa.

– Ha! Chcesz po prostu, żebym została i pozmywała naczynia. A skoro jesteś chory, powinieneś był zadzwonić do mnie wcześniej. Zawsze chętnie pomogę ci w karmieniu szczeniaków.

– Ciągle nie powiedziałaś mi, jak tam było. Naprawdę wszystko poszło aż tak gładko? Jesteś pewna, że nie stało się nic, o czym chciałabyś pomówić?

Co właściwie miałaby mu opowiedzieć? Że przerażający, ogromny wilk szturmem zdobył jej serce? Że ten wilk był odważny i silny, zupełnie jak Steve, a ona wiedziała – wiedziała! – że może ją skrzywdzić. U obu wyczuwała samotniczy charakter, a jednocześnie przemożne pragnienie miłości. To właśnie nieustannie podważało jej postanowienie, by trzymać się od nich z daleka i unikać niebezpieczeństwa.

– Co będzie dalej ze szczeniętami? – spytała. – Chodzi mi o to, że one tak szybko rosną. Jak zamierzasz je karmić, kiedy przekroczą etap butelki?

– Już w tej chwili wchodzą w fazę przejściową. Mają ochotę na coś więcej niż mleko, ale nie są jeszcze gotowe na twarde pożywienie. Nie chcę ci ich obrzydzać, ale gdyby żyła ich mama, to najadałaby się przesadnie, po czym zwracała dla nich przeżuty posiłek.

– A fe! – Skrzywiła się, przywołując w myśli stosowny obraz. – Poddaję się. Jak zamierzasz zrobić coś takiego?

– Niedokładnie tak, jak ich mamusia – odparł Steve. – Po prostu użyję miksera który łaskawie dla mnie naprawiłaś, i zacznę stopniowo dodawać surowego mięsa do mieszanki mlecznej. W pewnym momencie przestanie to być problemem, ponieważ zacznie im pomagać cała grupa. Są przecież rodziną. A w rodzinie zwierząt każdy po kolei zajmuje się karmieniem młodych.