– Uważasz, że to męska cecha, co? – Steve poskrobał się po brodzie. – Chciałem ci zaproponować, żebyś poczekała aż je nakarmię, a sama się nie brudziła. Ale widzę, że już klęczysz pośrodku błota…
– Przecież nie przebyłam takiej dalekiej drogi, żeby patrzeć na wszystko z boku.
– Jeszcze nie widziałem, żebyś cokolwiek robiła, stojąc z boku. Ale nie zdejmuj rękawic, dobrze?
Nie zdjęła. Wiedziała już, że wilczki mają ostre pazury, a te diablęta szły na całego. Steve miał pewne zasady co do ograniczania kontaktów fizycznych z maluchami. Im mniej zwiążą się z ludźmi, tym większą będą miały później szansę przeżycia na swobodzie. Karmienie butelką wymagało pewnej bliskości, lecz gdy tylko wilczęta na tyle podrosły, że potrafiły pewnie stać, mleko i mieszankę mięsną dostawały w misce. Była to nadal nowość i szczenięta uważały ją za pretekst do uprawiania wolnej amerykanki. Bogu ducha winny człowiek, usiłujący ponownie napełnić miskę, ryzykował kontuzję na tym polu walki.
– Posłuchajcie, potwory. Wystarczy dla wszystkich, jeszcze tego nie zrozumieliście? Naprawdę… Steve, co się stało?
– Nic.
Akurat! Wyczuła raczej niż zobaczyła jak Steve zrywa się na równe nogi. Głowę miała pochyloną bo wykładała do miski resztę pożywienia a wyplątanie się z kłębowiska wilcząt zajęło jej chwilę. Kiedy wstała zobaczyła go przykucniętego w odległości kilku metrów. Prawą dłoń, bez rękawiczki, przybliżył do nosa żeby coś powąchać. Wstał gwałtownie.
– Chciałbym, żebyś przez kilka minut została tu ze szczeniętami, dobrze? – poprosił.
Nie miała zdolności czytania w jego myślach, lecz jej kobiecy radar był nastawiony na wykrywanie jego nastrojów. Słyszała już ten spokojny, leniwy ton. Rzućcie Steve'a w środek tornada, a on automatycznie się wyciszy, dzięki czemu skutecznie uspokoi wszystkich wokół. Oprócz niej.
– Co znalazłeś na śniegu?
– Jeszcze nie wiem. Wszystko w porządku. Chcę tylko coś sprawdzić. Nie odejdę daleko. Tu miał rację, bo znalazła się tuż za nim. Obeszła mokrą stertę śniegu, która przyciągnęła jego uwagę, i przez chwilę nie wiedziała o co chodzi. Brudny śnieg to brudny śnieg, zawsze wygląda tak samo… wtedy zauważyła dziwne, brązowe plamki. Były bardziej brązowe niż czerwone, więc nie miała powodu kojarzyć ich z krwią. Gdyby tylko Biały Wilk nie zniknął. I gdyby Steve nagle nie zrobił się taki spokojny, chłodny i cichy.
Zanim go dogoniła jej płuca pracowały jak miechy. Wspiął się na stok o wiele zręczniej i znacznie ciszej niż ona. Kiedy dotarła na szczyt, Steve stał w miejscu i ocierał twarz z kropel deszczu. Przygwoździł ją swymi błękitnymi oczami.
– Powinienem wiedzieć, że domyślisz się, co robię. Ale nie pójdziesz ze mną. Wracaj prosto do szczeniąt.
– Nie.
– Ranny wilk to nie przelewki. Jeśli cierpi, to będzie groźny. Zapomnij o wszelkiej przyjaźni czy pozytywnych uczuciach, jakie miał wobec ludzi. Nie będzie na nie miejsca. Prawdopodobnie zaatakuje wszystkich i wszystko, co spróbuje się do niego zbliżyć.
– Tym bardziej będziesz potrzebował kogoś do pomocy. Jeśli jest ciężko ranny, może będą musiały się nim zająć dwie osoby.
– Być może. Ale ponieważ ty się nie będziesz nim zajmowała ani do niego zbliżała nie będzie takiego problemu.
– Idę z tobą.
– Po moim trupie.
Kto by pomyślał, że to senne, uwodzicielskie spojrzenie błękitnych oczu może stać się zimniejsze od stali? Ona jednak nie zamierzała ustąpić.
– Możesz sobie argumentować do woli. Nie odejdę od ciebie.
– Cholera, Mary. – Przeciągnął ręką po włosach. – Kiedy wyjdziesz za mąż, to facet dozna niezłego szoku, kiedy spróbuje na listę twoich obowiązków wpisać posłuszeństwo. Nie mam czasu, żeby przemówić ci do rozsądku…
– Zaufaj mi. To byłby daremny wysiłek.
Miała nadzieję, że się uśmiechnie. Zamiast tego zobaczyła przed nosem uniesiony palec wskazujący.
– Trzymaj się z tyłu.
Poszła za nim, przedzierając się przez kolejny kilometr zarośli i błota, ze smutkiem zdając sobie sprawę, że jest na nią wściekły, ale nie wiedząc, czy mogłaby postąpić inaczej. Czuła, jak bardzo Steve kocha tego wilka. Bez względu na to, że bardzo się bała tego, co znajdą nie mogła dopuścić, żeby stawił temu czoło samotnie.
Chwycił ją skurcz w prawej stopie. Po skroniach i karku ściekały krople deszczu. Chociaż Steve był doskonałym tropicielem, pogoda przeszkadzała także jemu. W jego napiętych rysach dostrzegała troskę.
Kiedy pokonali następny kilometr, Steve wyjaśnił, że jeśli wilk czuje się na tyle słaby, że może to przyciągnąć drapieżniki, to instynktownie będzie starał się odejść jak najdalej od gniazda. Mary Ellen zrozumiała, co to oznacza, że ten cholerny wilk będzie szedł – nawet jeśli jest ranny właśnie z powodu tej rany. Jej zdaniem instynkt chronienia stada i młodych był niewybaczalnie głupi. Przyroda była głupia. Żywiła szacunek dla natury i jej praw aż do tej trudnej do zniesienia chwili, kiedy obeszli gęstwinę zarośli i Mary Ellen zobaczyła nieruchomy biały pagórek ukryty pod gałęziami olbrzymiej sosny.
Steve ruszył prosto w stronę wilka. Przez chwilę Mary Ellen nie mogła zrobić kroku. Serce waliło jej w piersi. Poczuła mdłości. Nigdy nie przestała się bać tego zwierzęcia, ale było tak wspaniałe i cudowne, że kochała je, więc jeśli jest martwe… O Boże, jeśli jest martwe… Steve nagle odwrócił się i zobaczył jej twarz.
– Och, kochanie. Nie patrz tak. Jeśli udało mu się dojść tak daleko, to mogę się założyć, że nie jest z nim bardzo źle.
– Właśnie pomyślałam to samo. – Skłamała już tyle razy, cóż więc znaczy jeszcze jedno kłamstwo?
Poczuła na policzku muśnięcie jego dłoni.
– Nic ci nie jest?
– Absolutnie. – Poczuła się znacznie lepiej i powiedziała zduszonym głosem: – Cokolwiek musisz zrobić, ja ci pomogę.
Kiedy Steve zrzucił plecak i przyklęknął obok Białego Wilka, zwierzę otworzyło oczy i rzuciło się do przodu. Ostre zęby minęły rękę Steve'a o kilka centymetrów, lecz Mary Ellen poczuła ulgę, że zwierzę przynajmniej żyje. Kątem oka dostrzegła w półmroku matowe lśnienie szarosrebrzystego metalu. Steve na pewno poznał po śladach, że wilk ma łapę uwięzioną w stalowej paszczy, ale dla niej było to niespodzianką.
Kiedy Steve ujrzał krwawą ranę, zaczął długo cichym uspokajającym głosem kląć. Bez przerwy przemawiał łagodnie do Białego Wilka. Było tyle roboty, że Mary Ellen nie miała czasu na myślenie.
– Zdejmiemy ci to, stary, nic ci się nie stanie, wszystko będzie w porządku. Mary, otwórz plecak, dobrze? Jest tam plastikowe pudełko… Leż spokojnie, stary, nie ruszaj się.
– Ma złamaną łapę?
– Mam nadzieję, że nie ma żadnego złamania, ale nie jestem jeszcze tego pewny.
Gdy tylko podała mu pudełko, natychmiast je otworzył. Zobaczyła ułożone w nim lekarstwa i strzykawki.
– Możesz mu coś dać na uśmierzenie bólu?
– Wiem, że zabrzmi to okrutnie, kochanie, ale nie powinno się stosować takich środków bez absolutnej potrzeby. Jest w szoku. Prawda, stary? Środki uśmierzające w takiej sytuacji są niebezpieczne, więc zaczniemy od antybiotyku. Spróbujemy zdjąć potrzask i zobaczymy, czy pomoże modlitwa za jego dobre zachowanie. Będziesz grzeczny, zrobisz to dla mnie? Jasne… Wysyp narzędzia z plecaka na ziemię, Mary. Nie mam pojęcia jak mu zdejmiemy to świństwo, ale będziemy musieli znaleźć jakiś sposób. Znamy się od dawna, prawda, stary? Pamiętasz, jak znalazłem twoją mamę w takiej pułapce? Nic takiego ci się nie stanie, wszystko będzie dobrze, ale musisz mi pozwolić, bym tego dotknął. Opuść głowę. Nie patrz. Grzeczny wilk.
Temperatura obniżyła się. Mżawka zmieniła się w mokry śnieg, który kłuł Mary Ellen w twarz i mroził palce u nóg. Odkryła że Steve potrafi kląć w czterech językach, chociaż nigdy nie podnosił głosu ponad to śpiewne, łagodne gruchanie. Szczegółowo omówił z Białym Wilkiem sprawę odszukania kłusownika i to, co chciałby z nim zrobić.
Minęło pół godziny, może godzina lub dwie. Nie czuła upływu czasu. Nawet gdy zdjęli już potrzask oraz oczyścili i zabandażowali rany, Mary Ellen wiedziała że nie mogą teraz odpocząć. Musieli zebrać zapasy żywności dla szczeniąt, a potem wrócić do ciężarówki, w błocie i mokrym śniegu. Nie miała pojęcia co potem Steve zrobi z Białym Wilkiem.
Kiedy Steve wyczołgał się spod drzewa zrobiła sobie chwilę przerwy, żeby wstać i przeciągnąć się. Wyglądał strasznie: bez czapki, z przyklepanymi i wilgotnymi włosami, oblepiony ziemią; na policzku miał długą smugę błota. – Wydobrzeje. Nie dzisiaj ani jutro, ale wydobrzeje.
Domyśliła się tego po spojrzeniu mężczyzny. Steve kochał tego wilka. Wiedziała że ci dwaj są duchowymi braćmi, ale jej serce biło mocniej na widok jego postępowania ze zwierzęciem. Steve odnalazł w sobie taką opiekuńczość i łagodność, jakie w stosunkach między człowiekiem i wilkiem wydawały się niemożliwe. Uśmiech pojawiający się powoli na jego twarzy stanowił dodatkowe zapewnienie, że Białemu Wilkowi naprawdę nic nie będzie.
– Przykro mi to mówić, mała, ale wyglądasz naprawdę okropnie.
– Ja? Dobrze, że nie mamy tu lusterka. Przestraszyłbyś się własnego odbicia.
– Tak? – Rzucił okiem na swoje ubranie i znów spojrzał na nią. – Uważam, że błoto wygląda na tobie zdecydowanie lepiej. To dobrze, bo masz na sobie chyba większość gleby z tego lasu.
– Hej!
Parsknął śmiechem, ale po chwili zamilkł. Chociaż przez cały czas był całkowicie skoncentrowany na wilku, to jednak wciąż spoglądał na twarz dziewczyny, jakby ciągle o niej myślał i zdawał sobie sprawę z jej obecności u swego boku. – Jesteś bardzo dzielna, Mary.
Zaczerwieniła się z powodu tej pochwały. Szybko potrząsnęła głową.
– Nie jestem dzielna. Nigdy nie byłam odważna. Nic nie zrobiłam…
– Owszem, zrobiłaś, i owszem, jesteś dzielna. Pewnego dnia będę musiał znaleźć jakiś sposób, żebyś w to uwierzyła.
Kiedy Mary Ellen usłyszała stukanie do drzwi, głowę miała owiniętą ręcznikiem. Zdarła go i rzuciła pełne zaskoczenia spojrzenie na zegar w sypialni. Była dopiero piąta. Steve miał przyjść na kolację o siódmej. Włożyła stare spodnie od dresu. Była boso, a włosy miała jeszcze wilgotne po kąpieli.
"Narzeczony Dla Czerwonego Kapturka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Narzeczony Dla Czerwonego Kapturka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Narzeczony Dla Czerwonego Kapturka" друзьям в соцсетях.