Na trzy koty, bo tydzień temu dowędrował do nas Znajda, którego Tosia dokarmiała przez ostatni rok w komórce, więc na trzy moje koty przypadają dwa jaja – Znajdy, bo Zaraz i Potem ze względów bezpieczeństwa musiały być wykastrowane. Dwa domy dalej mieszka tak zwany gołębiarz, a koty jajeczne często się wypuszczały w jego okolice i niektóre już nie wracały, bo gołębiarz przedkłada nade wszystko mordowanie kotów w obronie gołębi.
Chyba zrobię o nim reportaż.
Wzięłam głęboki oddech i wytłumaczyłam intelektualistce feministce, dlaczego moje dorosłe koty są umniejszone o insygnia męskości. Temat jaj niezmiernie jej się spodobał i był punktem wyjścia długiego monologu o mężczyznach, potrzebie władzy i dominacji, upodleniu kobiet i braku elementarnego dla nas, kobiet, szacunku.
– Oni są zawsze lepsi, bo za takich się uważają! Zarabiają więcej! Nic nie muszą! A i tak cały świat opiera się na kobietach. To one rodzą. A mężczyźni to trutnie! – grzmiała. Musimy coś z tym zrobić. Nie możemy pozwolić tak się traktować! Oni myślą, że włożą nas w jakiś schemat, nie pozwólmy na to!
Niespecjalnie miałam ochotę na niepozwalanie mężczyznom na coś – nawet powiedziałabym, że doświadczenia ostatnich paru tygodni zraniły mnie na tyle, że raczej bym teraz pozwalała, ach, i pozwalała… Nie widziałam bezpośredniego niebezpieczeństwa związanego z upychaniem mnie w jakiś nieznany, a groźny schemat.
Koty moje spokojnie oddaliły się w stronę kuchni, strąciły pokrywkę z garnka z krupnikiem, poszeleściły w torebkach foliowych, przeprosiłam feministkę, podniosłam pokrywkę, nasypałam im czegoś, co moje koty by kupowały. Może by i kupowały, ale teraz tego nie jadły, miauczały w dalszym ciągu w kierunku krupnika – i wróciłam przed kominek.
Feministka była w swoim żywiole. Postanowiłam dać się jej wygadać, ale zaatakowała mnie ze zdwojoną siłą.
– Oni myślą, że są lepsi od nas! A nie są! Nie widzisz tego?
Nie widziałam. Niby generalnie widziałam, ale teraz to nie. Adam był lepszy na pewno, szczególnie rano, bo robił śniadania. Powiedział, że lubi. Ja robiłam kolacje. A ostatnio szczególnie byłam za różnicami między kobietami i mężczyznami, nawet, powiedziałabym, stałam się fanką tych różnic.
Feministka była wstrząśnięta.
– Gdyby kazać im rodzić dzieci… – zaczęła.
O, co to, to nie! Nie będę marnować popołudnia na rozważania, co by było, gdyby… Przypomniałam jej w dużym skrócie, że mężczyźni nie mogą rodzić dzieci, i chwała Bogu, i ja akurat nie jestem za tak radykalną zmianą w przyrodzie.
– Ale kotom wyrżnęłaś jaja! – krzyknęła z triumfem. – I na pewno lepiej się czułaś! Odreagowałaś swoją podświadomą chęć niepodporządkowywania się mężczyznom! I słusznie! Gdyby każda kobieta kastrowała sobie codziennie przynajmniej jednego kota, miałaby świadomość własnej siły, świat wyglądałby inaczej! A tak to jesteśmy tylko na posługi!
Moje koty wróciły z kuchni. Jeden położył się przy psie, pies lekko warknął, ale nawet się nie ruszył, jeden wszedł mi na kolana i wygodnie odwrócony tyłem do świata, z mordką pod moim łokciem – mruczał, trzeci wskoczył na stół, zapolował na długopis, zrzucił go na podłogę i walczył z nim zawzięcie.
Ja przełykałam ostatnie zdania. Czyżby mówiła prawdę? Czyżby moje ukochane koty płaciły za różnice między nami a wstrętnymi mężczyznami, którzy mnie wykorzystują, są gorsi, wpychają mnie w schematy, o których nie mam pojęcia, i że tak naprawdę to ja cierpię, tylko o tym nie wiem? Może walka z nimi była koniecznością, tylko o tym zapomniałam?
Zawarczał samochód. Adam! Już-już byłam o krok od poderwania się, ale spojrzałam na intelektualistkę feministkę. Triumfalny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Opadłam. Szczęknęła brama – nie podniosłam się. Nie będą mieli mężczyźni nade mną władzy! Nie muszę biec do drzwi i z zachwytem pytać, jak mu minął dzień. Niech sobie sam otworzy. Ma klucze. Niech nie myśli, że jest lepszy!
Mężczyzna wszedł. Pies się poderwał i radośnie witał go w przedpokoju. Zaraz przytulony do niego ruszył za nim. Znajda, który leżał na moich kolanach, zgrabnie zeskoczył i z podniesionym ogonem udał się dostojnie do kuchni. Potem porzucił długopis i skoczył za Znajdą, po drodze próbując złapać go za ogon.
A ja siedziałam. Przez uchylone drzwi widziałam, jak Adam odkłada gazety i torbę, a zakupy niesie do kuchni. Wita się z psem. Głaszcze koty. Wraca do przedpokoju. Zdejmuje kurtkę. Wchodzi do nas.
– O, masz gościa – powiedział, po czym się przywitał z feministką, a mnie pocałował w czoło. – Ale chodź na chwilę do kuchni.
A nie mówiłam – feministka patrzyła na mnie z wyższością. Ale podniosłam się. Żadnych schematów!
– Głodny jesteś? – zapytałam grzecznościowo.
Adam zajrzał do garnka, koty również.
– O, krupnik – ucieszył się.
Koty też wyglądały na ucieszone.
– Odgrzeję, masz gościa. Tylko zobacz, takie chciałaś?
I wyjął z torby krewetki. Takie właśnie. Jak lubię. Królewskie. Duże. Soczyste. Zamrożone. Za jakimi przepadam. Które kupił, ot tak sobie, bez okazji, mimo że ich nie je. Bo krewetki w tym domu lubię tylko ja. Poczułam ciepło w brzuchu. Schemat – niech ją diabli wezmą! I tak się głupio dałam podpuścić! Weszłam do pokoju i przeprosiłam feministkę. Zajęłam się odgrzewaniem krupniku. Postawiłam trzy talerze na stole. Feministka patrzyła na mnie z politowaniem. Ale krupnik zjadła.
Kiedy odprowadzałam ją do bramy, powiedziała:
– Właśnie w obronie takich kobiet jak ty występujemy.
A potem już sami siedzieliśmy przy kominku. A może feministka miała rację? Zapytałam Adama, czy uważa się za lepszego od nas, kobiet. Popatrzył na mnie zdziwiony:
– Widzę, że szukasz zaczepki. Od których i pod jakim względem? – zapytał. A potem jeszcze mieliśmy czterdzieści minut do przyjścia Tosi ze szkoły.
I to było strasznie fajne czterdzieści minut. I koty w ogóle, ale to w ogóle nie były przykładem na moją podświadomość.
Adam dzisiaj przyjechał z synem. Bo ma. Jego była żona jest w szpitalu na operacji woreczka żółciowego. Nie wiem, jak można się przyjaźnić z byłą żoną, lecz Adam się przyjaźni. Szlag mnie trafia na tę przyjaźń, ale trudno. Syn długi, Tosia go od razu zaanektowała, a mnie ręce latały ze zdenerwowania przy pierogach ruskich. Taki syn to przecież gorzej niż teściowie. A poza tym on musi być wściekły, że go ojciec zabrał do jakiejś obcej baby. Czyli mnie. Syn co prawda w maturalnej, ale to najgorszy wiek.
– Czy ja dobrze widzę, że się denerwujesz?
To jest chyba jakaś socjologiczna przypadłość, żeby mnie tak bez przerwy śledzić.
– Przecież on musi być wściekły, że go tu przywiozłeś!
– Chciałem, żeby cię poznał. I Tosię. Mówiłem mu o was. A jeśli myślisz, że on jest wściekły, to taki mechanizm w psychologii nazywamy projekcją.
Skądś to znam. Ktoś już kiedyś zwrócił mi uwagę… Ale kto? Nie pamiętam… I jestem zła. Ale chciałabym, żeby Szymon mnie zaakceptował. I w życiu się do tego nie przyznam.
– Najwyższy czas, żebyśmy się wszyscy poznali. Więc przystąp do tłumienia złości albo niepewności, nie zje cię. On wie, że ja cię kocham.
Rozpuszczam się jak masło na patelni. Do wieczora gramy w scrabble, wszyscy czworo. Potem Adam odwozi Szymona. Tosia pomaga mi zmywać naczynia i mimochodem rzuca:
– On jest fajny. Akceptuję.
Na wszelki wypadek nie pytam, kto jest fajny. Udaję, że nie słyszę.
– Czy ty głucha jesteś? – pyta moja córka. – Jest nieźle. Szymon dobrze o nim mówi. Facet, który jest dobry dla syna, będzie też dobry dla ciebie.
Więc wychodzę z kuchni i przystępuję do tłumienia radości.
Adam pojechał na jakieś sympozjum pod Poznań. Zapraszam Elę, starą znajomą, której od półtora roku nie widziałam. Bo najpierw rozwód, potem dom itd.
Wyglądała ślicznie. Od razu jej to powiedziałam. A ona na to:
– Daj spokój, jestem wykończona, zobacz, jakie mam wory pod oczami.
Worów nie zauważyłam, ale przecież ona wie lepiej.
Wszystko, co żywe, zabierało się do przekwitania, to pewno ostatnie ciepłe dni, więc najpierw poszłyśmy na długi spacer. Kiedy wychodziłyśmy, brama skrzypnęła. Ula wychyliła głowę i krzyknęła:
– Cześć, Jutka!
Tylko Ula może do mnie tak mówić. I Adam.
Ela wydęła usta i powiedziała:
– No cóż, mieszkanie na wsi ma złe strony, wszyscy cię śledzą.
Jakoś nie wpadło mi do głowy, że jestem śledzona, raczej był to dowód uprzejmości. Ale milczałam.
Las buchał wszystkimi zapachami nadchodzącej jesieni, byłam zachwycona. Wysłuchiwałam jej zwierzeń, bo taki jest los kobiet, idąc przez las brzozowy, sosnowy, łąki i piasek, mówią – co tu gadać – o chłopach. W miarę upływu czasu jej mąż okazywał się człowiekiem pozbawionym skrupułów, czci, wiary, pieniędzy, zaradności, a nade wszystko odrobiny zrozumienia. Nie to co Adam! Od czasu do czasu rzucałam zdania w rodzaju: na lewo, bo łąka podmokła, lub: teraz na prawo, bo dojdziemy do szosy.
Byłam pełna współczucia. Wróciłyśmy do domu, zjadłyśmy obiad, słońce zachodziło za brzozami. Zaplątana w trawie żaba myknęła do wody, kot z olbrzymim rozczarowaniem w oku łapał motyle, a Ela, siedząc w ogródku, popatrzyła w dal i powiedziała:
– Tak, mimo tych wad, o których mówisz, to miejsce ma urok.
Zatkało mnie. To mało, zamurowało mnie całkiem na czas jakiś. Potem wykrztusiłam:
– Ja coś podobnego mówiłam?
I dowiedziałam się, że ona wie, jak mi ciężko mieszkać w miejscu, gdzie się wszyscy znają i śledzą nawzajem. I wszyscy naokoło wiedzą, kto wchodzi i kto wychodzi z mojego domu, że laski może i ładne, ale przecież sama mówiłam, że podmokłe – znaczy niezdrowe – można nawet powiedzieć: malaryczne, że zresztą jaki to las, jak szosa niedaleko, że tu musi być mnóstwo komarów, skoro woda, bo ta żaba to do wody. I ogólnie zgadza się ze mną, że nie jest dobrze.
"Nigdy w życiu" отзывы
Отзывы читателей о книге "Nigdy w życiu". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Nigdy w życiu" друзьям в соцсетях.