– Nie jestem adwokatem w sprawach kryminalnych – odpowiedziała Amanda głosem pełnym napięcia. – Rzuciłam to dawno temu. Zajmuję się podatkami i nieruchomościami. Wiesz o tym.
– Wiem, wiem, ale się martwię. Pracowałaś dla prokuratora okręgowego.
– I nienawidziłam tej pracy, nie pamiętasz? Użeranie się z tymi wszystkimi kryminalistami i głupkami i… w każdym razie, cieszę się, że już tego nie robię.
– Możesz kogoś polecić? – zapytała Berneda, szarpiąc naszyjnik z pereł.
– Jezu, nie zastanawiajmy się nad tym! – Troy sięgnął do kieszeni koszuli po papierosy. – Caitlyn i ja już to omówiliśmy. Uważam, że nie powinna rozmawiać z policją bez prawnika, ale nie zachowujmy się, jakby była podejrzana. – Znalazł zapalniczkę i pstryknął kilka razy, zanim się zapaliła. – W porządku? – zapytał, wydmuchując dym.
– Oczywiście, że nie.
– Tak jak myślałem.
– Po prostu lepiej być przygotowanym – powiedziała Berneda.
– Zostaniecie na kolacji? – Lucille uśmiechnęła się łagodnie, jakby nie zdawała sobie sprawy z wagi tej rozmowy.
Berneda skinęła głową.
– Naturalnie, że zostaną.
– Ja nie. – Amanda spojrzała na zegarek. – Mam mnóstwo pracy. Mnóstwo. Nie dotrę do domu przed północą. – Dostrzegła urażone spojrzenie matki i westchnęła. – Przyjechałam sprawdzić tylko, czy dobrze się czujesz. Wiem, że takie rzeczy wyprowadzają cię z równowagi. Kiedy skończę pracować nad tą sprawą, przyjadę na weekend. Zgoda?
– Tak, choć wiem, że i tak nie przyjedziesz – mruknęła Berneda, ale twarz jej odrobinę pojaśniała.
– Przyjadę. Jesteśmy umówione. Obiecuję.
Ledwie to powiedziała, zadzwonił jej telefon komórkowy. Pogrzebała w torebce, wyciągnęła telefon i przyłożyła do ucha. Rozmawiając przyciszonym głosem, odeszła w drugi koniec ganku i odwróciła się tyłem do wszystkich.
– Tak, wiem, wiem… ale to poważne sprawy rodzinne. Przyjadę. Tak, Powiedz mu, że za dwadzieścia minut, góra pół godziny… tak, rozumiem, w porządku. Powiedz mu, że dzisiaj sobota. Ma szczęście, że w ogóle pracuję. – Rozłączyła się, westchnęła głęboko i spojrzała na rodzinę. – Naprawdę muszę już lecieć. Ale wrócę, obiecuję. – Wrzuciła telefon do torebki i cmoknęła matkę w policzek. – Przyjadę z Ianem – obiecała. Uśmiech Bernedy zastygł na wspomnienie szwagra. Mąż Amandy pracował jako pilot w firmie zajmującej się handlem drewnem. Często nie było go w domu, rzadko pojawiał się na uroczystościach rodzinnych. Przystojny, wysportowany, zdolny rzucić czar nawet na najdziksze zwierzęta. Problem jednak w tym, że gdy zauroczone zwierzę odważyło się podejść bliżej, strzelał do niego i zabijał je. Na śmierć. I sprawiało mu to ogromną przyjemność. Tak, Ian Drummond miał swoją ciemną stronę. Rzadko ją pokazywał. Caitlyn miała raz okazję ją poznać, choć nigdy nikomu o tym nie powiedziała. I nigdy nie powie.
Amanda lekko chwyciła ją za rękę, dotykając ukrytego pod swetrem opatrunku. Caitlyn wstrzymała oddech. A jeśli Amanda wyczuje bandaże na nadgarstkach? Wyrwała się.
– Zadzwoń, jeśli będziesz chciała. – Na twarzy Amandy pojawił się cień uśmiechu. – A jeśli nie zamierzasz odbierać telefonu, to przynajmniej włącz cholerną komórkę. Na nią też nie mogłam się dodzwonić.
– Włączę.
Amanda znów złapała ją za rękę i ścisnęła tak mocno, że Caitlyn omal nie zawyła z bólu.
– Nie zapomnij. – Założyła okulary słoneczne na nos i popędziła ścieżką. Z rykiem silnika odjechała tak szybko, jak się pojawiła.
– No, to tyle – powiedział Troy, marszcząc się i mocno zaciągając papierosem. – Spełniła swój obowiązek.
– Co to ma znaczyć? – Berneda wyprostowała się na fotelu.
– To, że Amanda poświęca rodzinie wyjątkowo mało czasu.
– Nie rozumiesz, że jest zajęta? – Berneda potrząsnęła głową i Caitlyn zauważyła kilka srebrnych włosów, które miały czelność pojawić się wśród mahoniowych loków. – Wy nigdy nie potrafiliście się dogadać.
To była prawda. Caitlyn pamiętała wrogość panującą między starszą siostrą a bratem. Wydawało się, że trwa to od narodzin Troya aż do dzisiaj, ponad trzydzieści lat.
– Gdzie jest Hannah? – Caitlyn postanowiła zmienić temat.
– Wyszła. – Matka odwróciła wzrok. – Wyszła wczoraj wieczorem.
– Dokąd?
– Nie wiem. Była wściekła.
– Na co? – naciskała Caitlyn.
– Na cały świat. Na mnie. Na Lucille, na wszystkich. – Berneda machnęła lekceważąco ręką. – Wiesz, jaka ona jest. Uparta. Tak jak ojciec. Nie wiem… nie wiem nawet, czy wie już o Joshu, ale na pewno się dowie. – Spojrzała na zegarek. – Na pewno powiedzą w wieczornych wiadomościach. Myślę, że powinniśmy je obejrzeć.
Caitlyn nie miała najmniejszej ochoty patrzeć, jak reporterzy roztrząsają, analizują, wyjaśniają i snują hipotezy dotyczące śmierci jej męża. Ale musiała. Wcześniej czy później trzeba zmierzyć się z prawdą o śmierci Josha. Jutro, ani nawet za kilka dni, wcale nie będzie łatwiej.
Rozdział 8
Prawdziwe świry. Szalony kapelusznik to przy nich betka. – Sylvie weszła do gabinetu Reeda, roztaczając zapach piżmowych perfum i niedawno wypalonych papierosów. Poszła do domu sprawdzić co u dzieci i najwyraźniej znalazła nową nianię, wróciła więc na posterunek.
– O kim ty mówisz?
– O Montgomerych, a niby o kim? Pieprzone świry! – Oparła się o parapet i objęła rękami.
– Pieprzone?
– Staram się hamować. – Przewróciła wymownie oczami. – Mam dzieciaki w wieku siedmiu i trzech lat. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak przeklinasz, dopóki przekleństwa nie wracają do ciebie, wypowiedziane niewinnymi ustami dzieci. Tak, to prawda. Któregoś dnia zmywam naczynia, dzieciaki siedzą w dużym pokoju, tuż obok. I słyszę, jak Toby zwraca się do siostry: pierdolony kutas… pewnie słyszał, jak mówiłam o jego ojcu. – Sylvie wzruszyła ramionami. – Priscilla roześmiała się i powiedziała mu, że jest głupi, bo dziewczynki nie mogą być kutasami i że nie mówi się pierdolony tylko pierdolony… No, rozumiesz, o co mi chodzi – wykrzywiła usta. – Powiedziałam im, żeby przestali, ale wtedy Priscilla wytknęła mi, że ja też się wyrażam, więc wszyscy zawarliśmy umowę. Za każde przekleństwo wrzucamy do świnki ćwierćdolarówkę… Nie patrz tak na mnie!
– Nic nie rozumiem. Do jakiej świnki?
– No, do świnki skarbonki. Zapomniałam, że żyjesz na innej planecie.
– O czym ty mówisz?
– Nieważne. Nie masz dzieci, nic nie rozumiesz. Chodzi o to, że nie powinnam była się na to zgodzić. Teraz nie odstępują mnie na krok i tylko czekają, kiedy coś pier… powiem. Cholera! O, nie… – Przewróciła oczami. – Wygląda na to, że uda mi się w tym roku nazbierać tyle pieniędzy, że starczy dla całej rodziny na wycieczkę do Disneylandu.
Odchylił się na krześle, aż zatrzeszczało.
– Zaczęłaś coś mówić o Montgomerych.
– Ja nie mogę! – potrząsnęła głową. – Tyle świrów. Całe pokolenia. I do tego tyle wypadków. Wypadki na polowaniach, na łodzi, w samochodzie, afery, skandale… Jerry Springer miałby niezłą pożywkę. Jak w jakiejś pier… pieprzonej operze mydlanej! Wiedziałeś, że istnieje jeszcze drugi pień drzewa rodowego Montgomerych? I nie chodzi tu o jednego czy dwóch bękartów. Nie, to jakieś zboczenie!
– Więc Cameron Montgomery – podjęła – ojciec Caitlyn i dziedzic fortuny zbitej na bawełnie i przewozie towarów miał drugą rodzinę. Tu niedaleko. – Machnęła ręką. – Miał nie tylko siedmioro dzieci ze swoją żoną, ale jeszcze jedno, dwoje albo i więcej z niejaką Copper Biscayne. Á propos, ona już nie żyje, tak jak i wielu innych związanych z Montgomerymi. Josh Bandeaux jest ostatni na długiej liście ofiar.
– Czy któraś poprzednia śmierć też wyglądała na samobójstwo? – zapytał Reed.
– Znów myślisz, że popełnił samobójstwo?
Potrząsnął głową.
– Nic nie myślę. Po prostu głośno się zastanawiam. Wiemy, że ktoś z nim był tej nocy; nie wiemy tylko, czy ten ktoś go zabił.
– Myślisz, że ktoś upozorował samobójstwo.
– To jedna z możliwości. – Pomasował kark. – Będziemy wiedzieć więcej, gdy dostaniemy raport z sekcji zwłok i z miejsca zbrodni. Przeczucie mi mówi, że będą tam dowody wskazujące na żonkę. Miała możliwości, motyw, okazję i nie może przedstawić nawet najmarniejszego alibi.
– Wydaje mi się, że nie dałeś jej szansy.
– Zapytałem, gdzie była zeszłej nocy, a ona odpowiedziała, że poza domem. To wszystko.
– Nie wypytałeś jej dokładnie.
– Nie mieliśmy pewności, że chodzi o morderstwo.
– Nadal nie mamy.
– Ale wiemy, że byli w separacji, że była inna kobieta w życiu Josha, że chciał rozwodu i jej pieniędzy, że chciał oskarżyć ją o przyczynienie się do śmierci dziecka. Sąsiad widział jej samochód na miejscu zdarzenia.
– Ale? – ponagliła go Sylvia. – Słyszę to w twoim głosie, Reed, jest jakieś ale.
Chwycił długopis i pstryknął w zamyśleniu.
– Ale musiałaby być głupia, żeby zostawić tyle śladów na miejscu zbrodni. Nie wygląda na głupią.
– Może się zdenerwowała. Nie zamierzała go zabić, ale wpadła w szał.
– Nie zamierzała go zabić? A te nacięcia na nadgarstkach? Widziałaś, jego ręce? Ktokolwiek to zrobił – i nie wykluczam tu samego Bandeaux – chciał, aby wykrwawił się na śmierć. – Zmrużonymi oczami popatrzył na Sylvie. – Coś tu nie gra.
– Coś? A może wszystko – powiedziała Sylvie, sięgając do kieszeni po pager. Skrzywiła się, spoglądając na wyświetlacz, i ruszyła w stronę drzwi. – Nic tu nie gra. Na razie. Ale będzie grało. Rozwiążemy to.
– Jesteś pewna?
Spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się.
– Jak cholera.
– Jaka szkoda – wycedziła sarkastycznie Sugar Biscayne, wpatrując się w ekran. Na jej ustach pojawił się zjadliwy uśmieszek. Ściągnęła spodnie i majtki. – Kolejny łajdak gryzie ziemię. – Kopnęła spłowiałe lewisy w kąt sypialni, włożyła czerwone stringi i spodenki ledwie zakrywające pupę. Dziennikarz wciąż mówił i mówił, jakby Josh Bandeaux był co najmniej bożyszczem Savannah. Tak, racja. Dopiła drinka i poczuła lekki zawrót głowy. Pewnie od wódki. Wcale nie było jej żal, że kolejny z klanu Montgomerych kopnął w kalendarz. Bandeaux był najgorszy, wkręcił się do rodziny, próbując dobrać się do pieniędzy. Co za gówno. Wzniosła kieliszek. – Powodzenia w piekle, ty chory sukinsynu!
"Noc Tajemnic" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Tajemnic". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Tajemnic" друзьям в соцсетях.