– Gdzie, do diabła, byłaś? – spytała Sugar, wciąż roztrzęsiona.

Spod kuchennego stołu wyszła Caesarina i zaczęła zawzięcie machać ogonem. Przeciągnęła się, ziewnęła i podeszła wolno do Cricket, dopraszając się pieszczot.

– Jezu! Co jej się stało? – zapytała Cricket, patrząc na pokrytą szwami ogoloną szyję psa. Skóra była zabrudzona zaschniętą krwią i żółtą maścią antyseptyczną. – Pogryzł ją niedźwiedź?

– Nie wiem. Stało się coś dziwnego. Wypuściłam jarano i wróciła pocięta, przerażona jak diabli, a to, jak wiesz, do niej niepodobne. Popędziłam z nią do weterynarza, powiedzieli, że miała szczęście… Myślałam, że pożarła się z oposem albo szopem, ale lekarka twierdzi, że obrażenia wyglądają, jak zadane jakimś ostrzem. Dziwnie mi się przyglądała. Pewnie podejrzewała, że poranne dźganie nożem własnego psa to moje ulubione zajęcie. Powiedziała też, że Caesarina musiała mieć kontakt z jakąś toksyczną substancją. Do diabła, sama dobrze nie wiedziała.

– To konowały – powiedziała Cricket, poklepując sukę po głowie.

– W każdym razie żyje i chociaż wygląda paskudnie, nie jest z nią źle. Wszystko to było dziwne. Najpierw ten telefon, potem ranny pies… – Sugar wciąż jeszcze dygotała ze strachu.

– Więc – wróciła do tematu. – Gdzie byłaś?

– Co cię to obchodzi? – Włosy Cricket domagały się szczotki, makijaż wyblakł, marszczona bluzka była poplamiona. Spod dżinsów, którym też przydałoby się trochę vanisha, wystawał fragment tatuażu. Przeciągnęła się, odsłaniając płaski brzuch, w pępku zabłysnął kolczyk.

– Nie zaczynaj ze mną, dobrze? Póki tu mieszkasz, opowiadasz się mnie. Od zmysłów odchodziłam, zamartwiałam się o ciebie.

– Nie mam już dziewięciu lat.

– Taa, dorosła panna jesteś.

– Jezu, co cię napadło?

Sugar postanowiła najpierw się uspokoić i dopiero wtedy powiedzieć o telefonach. To pewnie jakiś palant z klubu. Nie ma powodu siać paniki. Najpierw musi opanować te głupie nerwy.

– Po prostu jestem dzisiaj zdenerwowana.

– A to mój problem? Raczej nie. Ochłoń najpierw.

– Mogłaś zadzwonić.

– A ty mogłabyś przestać zrzędzić – odszczeknęła Cricket. – Daj mi spokój, dobrze?

Sugar wzięła głęboki wdech. Wreszcie ustąpił strach, który na moment ją sparaliżował.

– Nie chciałam na ciebie naskoczyć.

– To dobrze. Więc już daj spokój. Przestań odgrywać rolę matki. – Cricket ziewnęła. – Jest jakaś kawa? – Przeciągnęła ręką po krótkich włosach. Ufarbowane na czerwono z niebieskawo-czerwonymi pasemkami wyglądały dziwnie, ale nie najgorzej. Kiedy były uczesane. A dziś rano nie były.

– Jest, ale zimna.

– Wszystko jedno, byle z kofeiną. – Poszła do kuchni, wzięła kubek i nalała sobie gęstniejącego płynu ze szklanego dzbanka. Ziewając, wstawiła kubek do mikrofalówki.

– Mogłabyś zrobić sobie świeżej.

– Taka może być.

– Gdzie byłaś?

– Poza domem. – Spojrzała chłodno i nie powiedziała nic więcej.

– Tyle to ja wiem. Z kim byłaś?

Cricket tylko na nią patrzyła. Była tak drobna i zmęczona, śmiertelnie zmęczona, że Sugar poczuła wyrzuty sumienia. Nie spisała się najlepiej, nie dała rady. Kiedy ich matka zginęła, Sugar obiecała sobie zająć się młodszym rodzeństwem, ale schrzaniła wszystko. Dickie Ray wyrósł na drobnego cwaniaczka i oszusta, a Cricket, fryzjerka, która spóźniała się na umówione z klientkami wizyty, nigdy w pełni nie rozwinęła swoich możliwości. Ale… jeśli uda im się zgarnąć część majątku Montgomerych, to wszystko się zmieni.

A jeśli nie? Może już za późno? Cholerny Flynn Donahue. Czas kopnąć tego leniwego prawnika w tyłek. Zadzwoni do niego dzisiaj. Gdy pomyślała o telefonie, przypomniał jej się zaraz ten szept w słuchawce.

„To ty idź do diabła”.

Kto to, do cholery, był?

– Zgadnij, kto wczoraj przyszedł do zakładu – powiedziała Cricket, zupełnie nieświadoma przerażenia Sugar. Zrzuciła z nóg sandały i podeszła do mikrofalówki.

– Kto?

– Pieprzona Hannah Montgomery.

Sugar poczuła ucisk w żołądku, jak zawsze, gdy myślała o Montgomerych.

Cricket zachichotała, chwyciła kubek i boso poczłapała w stronę tylnych drzwi.

– Chyba nie wiedziała, że pracuję teraz w tym salonie.

Sugar chwyciła butelkę dietetycznego Dr. Peppera, zagwizdała na psa i poszła za Cricket na werandę. Kilka lat temu Dickie Ray zainstalował na suficie wentylator, Sugar włączyła go. Pies zszedł po drewnianych schodach, obwąchał ogrodzenie i wypłoszył kilka ptaków.

Popijając kawę, Cricket usiadła na chwiejnym szezlongu przytarganym z jakiejś wyprzedaży.

– Na mój widok omal nie spadła z fotela Donny.

– Jak zareagowałaś?

– Przez cały czas stroiłam do niej głupie miny w lusterku. – Cricket spojrzała na siostrę, żeby sprawdzić, czy dała się nabrać. Nie dała się. – No dobra, powiedziałam „cześć” i przez następne dwie godziny nie zwracałam na nią uwagi. A co miałam zrobić?

– Stroić głupie miny – zażartowała Sugar.

– Powinnam, ale nie chcę, żeby mnie wywalili z pracy. I tak pewnie Donna straciła przeze mnie ważną klientkę. Masz papierosa?

– Myślałam, że rzuciłaś palenie.

– Rzuciłam. Prawie. Ale jestem zmęczona i muszę postawić się na nogi.

– Napij się jeszcze kawy.

Cricket skrzywiła się.

– To nie to samo.

– Nie marudź. – Sugar spojrzała na zachwaszczone podwórko. Taczki do połowy wypełnione chwastami stały tam, gdzie je zostawiła dwa dni temu, warstwa pokruszonej kory wokół krzaków wymagała uzupełnienia.

Cricket usiadła na podkulonej nodze i zapytała:

– Widziałaś się z nim wczoraj?

– Z kim?

– Wiesz z kim. Nie udawaj zdziwionej. Domyśliłam się. – Cricket pociągnęła duży łyk, nie spuszczając wzroku z siostry. – On cię wykorzystuje – dodała. – Jeśli liczysz na to, że przyjdzie tutaj, porwie cię i ożeni się z tobą, to jeszcze raz dobrze to sobie przemyśl.

Sugar nie była naiwna.

– Przynajmniej spędziłam noc w domu.

– Tym gorzej dla ciebie. Wezmę prysznic i idę do pracy. Nikt do mnie nie dzwonił?

– Nikt, kto miałby ochotę się przedstawić.

– Co masz na myśli?

– Głuche telefony.

– Pomyłki?

– Może tak… niektóre, ale… – Sugar wzruszyła ramionami i postanowiła nie martwić młodszej siostry. – Pewnie to nic takiego.

– Założę się, że to jakiś czubek z klubu. Klienci… tak ich nazywasz? Więc klienci Pussies In Booties nie są najwyższej próby.

Sugar zjeżyła się. Znów załatają fala wstydu, ale zdławiła to uczucie.

– Płacę nasz czynsz i jeszcze trochę zostaje na koncie.

– Tak, tak, wiem, już to słyszałam. – Cricket dopiła kawę i wstała. – Kiedyś będę miała klientów, którzy będą mi dawali studolarowe napiwki, i nie będę musiała za to zdejmować ciuchów.

– Już to widzę – powiedziała Sugar i natychmiast tego pożałowała. Cricket zaklęła cicho i weszła do domu. Po chwili dał się słyszeć szum wody płynącej starymi rurami.

Sugar odchyliła się na krześle i zamknęła oczy. Jak ta szczeniara śmie traktować ją z góry? Gdyby nie Sugar, po śmierci matki Cricket tułałaby się po domach dziecka. Albo jeszcze gorzej. Pewnie wylądowałaby w więzieniu za posiadanie marihuany i inne takie. Miewała do czynienia z policją.

Ale Sugar też. Miała znajomego policjanta, swoje prywatne źródło informacji. Za jego plecami nazywała go nawet Wtyka. Przynosił jej nowiny w nadziei, że kiedyś dorwie się do jej majtek, czy raczej stringów. Informował ją nawet o sprawie Josha Bandeaux. Uważał, że policjanci prowadzący śledztwo obstawiają morderstwo, a nie samobójstwo, co wydało się Sugar interesujące. Przydałoby się więcej szczegółów, ale informator był małomówny, pewnie chciał tym sposobem zaciągnąć ją do łóżka. Marne szanse.

Powiodła wzrokiem po okolicy. Suche zachwaszczone pola. Ten dwuhektarowy skrawek ziemi nie był najpiękniejszy w całej Georgii. Ale należał do niej. Spłaciła Dickie Raya i Cricket. Dogryzali jej, że pracuje w klubie, ale w trzy miesiące zarabiała więcej niż oni razem przez cały rok. Może to i nie było wielkie osiągnięcie, zważywszy, że Cricket trudno było utrzymać się w pracy, a Dickie Ray większość czasu poświęcał na wyłudzanie renty i zasiłków od pomocy społecznej. Wydawał te marne grosze na łatwe kobiety, alkohol, walki kogutów, hazard i kokainę. Nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze go toleruje.

Bo ważne są więzy krwi.

Tak, idź i powiedz to Montgomerym.

Sugar skrzywiła się na samą myśl. Pociągnęła duży łyk coli. To zabawne, jak Montgomery i Biscayne’owie byli ze sobą związani. Zabawne i chore. Sugar była tak podobna do Amandy, bliźniaczek i Hannah, że z powodzeniem mogły uchodzić za prawdziwe rodzeństwo. Dickie Ray i Cricket też. Może przez to cholerne kazirodztwo Dickie Ray nie grzeszy bystrością. Zawsze brakowało mu piątej klepki. Żeby tylko! Sugar miała czasem wrażenie, że ktoś zwinął mu cały parkiet.

Od lat słyszała plotki, że jej matka, która była nieślubną córką Benedicta, romansowała z Cameronem Montgomerym, swoim bratem przyrodnim. Boże, jakie to chore! Na samą myśl, że może pochodzić z tego związku, robiło jej się niedobrze. Oznaczałoby to, że w jej żyłach krąży więcej krwi Montgomerych niż w żyłach prawowitych członków rodziny.

Prawowici! A to dobre. Jeśli chodziło o Montgomerych, to według niej nic w tej rodzinie nie było prawowite. Wszyscy tylko udawali, że pracują, i żyli z cholernych funduszy powierniczych, a Biscayne’ów traktowali jak śmieci lub jeszcze gorzej, jak trędowatych.

Czy Cameron był jej ojcem? Sugar nie miała pojęcia. Druga możliwość też jej nie zachwycała, bo Earl Dean Biscayne był gnojkiem najgorszego sortu, kłamcą i strasznym chamem. Trzymał ich wszystkich krótko, a za nieposłuszeństwo karał biciem. Sugar nie rozpaczała, że zniknął bez śladu. Mniej więcej w tym samym czasie zginęła matka, tu, w tym miejscu, w płonącej przyczepie. Straż pożarna stwierdziła, że przyczyną pożaru było zaprószenie ognia od papierosa, ale Sugar wiedziała, że matka nie zasnęłaby z papierosem w łóżku. Prawie nigdy nie paliła w domu, a jeśli już, to tylko w kuchni. Earl Dean nawet nie pojawił się na pogrzebie. Ale on nigdy nie dbał o pozory, więc nikt się specjalnie nie zdziwił. Tyle że Earl Dean nie pojawił się nigdy więcej. Niektórzy gadali, że dowiedział się o zdradzie Copper, zabił ją i zwiał. Może i tak.