Berneda otworzyła zamglone oczy. Rozejrzała się zdezorientowana. Gdzie ona jest? Wokół panowała dziwna cisza, z korytarza sączyło się słabe światło. Powoli zdała sobie sprawę, że leży w szpitalu, w niewygodnym łóżku, podłączona do jakichś rurek. Umysł miała zmącony, myśli jej się mieszały, wiedziała tylko, że chce wrócić do domu. Do rodzinnej posiadłości, która kojarzyła jej się z lepszymi czasami, do własnego pokoju, do własnego łóżka.
Chciała, żeby zajęta się nią Lucille. Lucille była cierpliwa i miła, w przeciwieństwie do tych szorstkich młodych ludzi, którzy poszturchiwali ją, przekładali i jeszcze nazywali to opieką medyczną.
Co ona robi w tym pokoju? Kolejny atak? Tak… z pewnością. Jej umysł pracował bardzo leniwie. Widziała jak przez mgłę, z trudem rozpoznając kształty. Wszystko było dziwnie zniekształcone. Oblizała usta, język miała spuchnięty. Musieli podać jej silne leki.
Spać. Tak, spać. Już chciała zamknąć oczy, gdy dostrzegła ruch przy drzwiach. Ktoś poruszał się bezszelestnie niczym kot. Kobieta. Pewnie kolejna pielęgniarka. Kolejne tortury. Znowu jakiś zastrzyk albo mierzenie ciśnienia. Kobieta podeszła bliżej, a Berneda poczuła nagle, że coś jest nie tak. Mrużąc powieki, wytężyła wzrok. Kobieta wyjęła coś zza pleców, a potem, ze zwinnością jadowitego węża, rzuciła się do ataku. Przycisnęła poduszkę do otwartych ust Bernedy. Staruszka chciała krzyczeć, ale tylko zamachała rękami jak marionetka. Kobieta była silna, przerażająco silna.
Berneda próbowała jeszcze walczyć o oddech, ale daremnie. Przeszył ją ostry ból. Zaraz się udusi. Schorowane serce tłukło się niespokojnie w piersiach. Nie! To nieprawda! Kto chciałby ją zabić?
Kobieta jeszcze mocniej ucisnęła jej pierś i przykryła poduszką nos. Płuca Bernedy trawił ogień. Tuż przed śmiercią zobaczyła twarz morderczyni. Znajomą, zniekształconą twarz.
– Jestem Atropos – wyszeptała ochryple do ucha Bernedy. – Nadszedł twój koniec.
Rozdział 23
Adam obudził się zdyszany, zlany potem, z erekcją. Odrzucił kołdrę i poszedł do łazienki. Śniła mu się Caitlyn, całował ją, dotykał jej, prawie się z nią kochał. Pragnął jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety.
Ale to był tylko sen.
Piękny sen. Caitlyn na leżaku, na pokładzie luksusowej łodzi, całkiem naga. Miała na sobie tylko okulary słoneczne. Patrzyła na niego z figlarnym, kuszącym uśmiechem. Szedł po drewnianym pokładzie, również nagi. Wiedział, że zaraz będą się kochać.
Podszedł do niej, przyklęknął, pocałował w pępek. Jej skóra była ciepła i miała słonawy smak. Lśniła w słońcu. Przesunął się ku górze i dotknął językiem twardego, spragnionego dotyku sutka.
– Och! – jęknęła, przeciągając się. Leniwie zdjęła okulary i patrzyła na niego z rozbawieniem. Spojrzał jej w twarz. Jednak teraz nie była już Caitlyn Montgomery Bandeaux, była Rebeką. Jej uśmiech stygł, oczy zrobiły się szkliste, rysy rozmazane, a ciało zimne jak marmur.
To był tylko sen, ale uświadomił Adamowi, że jego najgorsze przeczucia mogą się sprawdzić. Rebeka wcale nie pojechała na jedną z tych swoich szalonych wycieczek. Nie wyruszyła na poszukiwanie przygód, raczej przytrafiło jej się coś złego. Być może już nie żyła.
I miało to związek z Caitlyn.
Z notatek, które pozostawiła Rebeka, wywnioskował, że Caitlyn Bandeaux była jej najciekawszym przypadkiem. Planowała poświęcić jej i jej siostrze Kelly więcej czasu i uwagi. Jednak notatki były bardzo chaotyczne. Intrygujące, lecz niekompletne. Wszystko wskazywało na to, że brakuje wielu stron.
Zarzucił ręcznik na szyję i poszedł do gabinetu. Była czwarta nad ranem, ale nie czuł zmęczenia. Odsunął krzesło i włączył komputer. Gdy maszyna budziła się do życia, stanął mu przed oczami obraz Caitlyn. Wyobraził sobie jej ciemne włosy rozrzucone na poduszce, miękką, jedwabistą skórę… do diabła, zbyt długo nie był z kobietą. Zdecydowanie zbyt długo. Odgonił kuszące myśli i sprawdził pocztę elektroniczną. Czekał na wiadomość od firmy, której powierzył twardy dysk. Liczył, że uda im się odzyskać dane. Ale wciąż jeszcze się nie odezwali.
A czas ucieka.
Wkrótce będzie musiał wyznać wszystko Caitlyn. I policji. I sobie samemu. Za daleko zabrnął. Jego zainteresowanie Caitlyn przekroczyło zawodowe granice. Stąpał po cienkim lodzie. Lada chwila tafla się załamie, a on zapadnie w ciemną głębię. Wir emocji pociągnie go na dno.
Uważał, że jest fascynująca. Tajemnicza…
I nie było to zasługą okoliczności, w jakich się poznali.
Nie dawała się zaszufladkować. Raz była nieśmiała, a po chwili bardzo pewna siebie. Jej reakcje wydawały się uzasadnione, a niepokój całkiem zrozumiały, ale może były objawem choroby psychicznej?
„Boję się… Jezu, boję się, że w jakiś sposób jestem odpowiedzialna za śmierć mojego męża”.
Morderczyni?
Nie.
Więc skąd te rany na nadgarstkach?
Skąd krew w jej sypialni? Czy to prawda, czy halucynacje?
I co byłoby gorsze?
Przetarł czoło brzegiem ręcznika, poszedł do kuchni i wyjął z lodówki piwo. Nie może związać się z Caitlyn Bandeaux. Nie może. Otworzył puszkę i pociągnął duży łyk. Kogo on, do diabła, oszukuje? Już był związany.
Już było za późno.
Atropos ukryła samochód i przy świetle księżyca pośpieszyła ścieżką na brzeg. Kajak stał tam, gdzie go zostawiła, wsiadła do niego i ruszyła w górę mrocznej rzeki. Wiosłowała powoli, zmagając się z prądem. Mimo zmęczenia uśmiechnęła się do siebie. Woda zawsze była jej żywiołem, a noc ją podniecała – jak wampira – pomyślała. Spojrzała na księżyc i przypomniała sobie o swoim zadaniu. Kiedyś nie było ono tak oczywiste, teraz podążała już jasno wytyczoną ścieżką. Czując zbliżającą się burzę, skierowała zwinną łódkę do przystani. Wysiadła i szybko poszła dróżką pod górę. Była zmęczona, ale i podekscytowana. Morderstwa zawsze ją wyczerpywały, a jednocześnie napełniały energią. Musiała jednak trochę odpocząć. Zastanowić się nad tym, co zrobiła. Przemyśleć wszystko.
Cicho przemknęła w ciemnościach do swojej samotni i pośpieszyła schodami w dół. Wkrótce będzie świtać. Latarka leżała na swoim miejscu. Atropos rzuciła snop światła na swoją ofiarę. Cricket zamrugała kilka razy, a jej wzrok powędrował w kierunku słoja z pająkami. Pobladła i szarpnęła się, próbując krzyczeć przez zakneblowane usta. Trzeba ją znów uspokoić.
– Załatwiłam kolejną sprawę – powiedziała Atropos, wyciągając z kieszeni nić życia.
Cricket zamarła.
– Berneda. Znasz ją, to matka rodziny. – Atropos westchnęła i odrzuciła włosy na ramiona. Miała ochotę zapalić… ale jeszcze nie teraz. Cricket wiła się na klepisku, usiłując odsunąć się od słoja. Żałosne. Taka bezczelna dziewucha, a teraz trzęsie się jak galareta – a wszystko przez kilka małych pająków. Jak łatwo było poznać ich fobie.
Przerażone oczy spojrzały na Atropos.
– Zgadza się. Ona nie żyje.
Rozległo się przytłumione sapanie, to Cricket spazmatycznie łapała powietrze.
– Jak? Och, miała słabe serce i… drobne problemy z oddychaniem.
Po co strzępi sobie język? Ten żałosny pomiot z nieprawego łoża nigdy nie zrozumie.
– Ale nie martw się, To już niedługo. – Dotknęła nici okręconej wokół słoja. – Popatrz.
Ale Cricket wciąż patrzyła na nią. Patrzyła jak na wariatkę, Atropos to wyczuła. Ona? Szalona? Na moment odżył głęboko skrywany, choć zawsze obecny lęk. Czyżby była niespełna rozumu? Natychmiast odepchnęła od siebie tę okropną myśl. Spojrzała z góry na związaną, zakneblowaną i rozdygotaną kupę ścierwa.
– Już prawie nadeszła twoja kolej – powiedziała, żeby przypomnieć Cricket, co ją czeka.
Skierowała światło na regał i znalazła ukrytą dźwignię. Zgasiła latarkę i znów usłyszała irytujące jęki Cricket. Niewiele brakowało, a złamałaby własne zasady i zabiła ją, zanim nadejdzie jej czas.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz.
Cierpliwość jest cnotą.
Ciekawe, kto wymyślił coś tak głupiego?
Atropos już dawno nauczyła się, że do wszystkiego musi dojść sama; nie może czekać, aż ktoś ją wyręczy.
Założyła buty ochronne i weszła do czystego, białego pokoju – swojego sanktuarium, z dala od ohydnych pająków i jeszcze ohydniejszego związanego ścierwa. W chłodzie tego pomieszczenia mogła zregenerować siły i znaleźć wewnętrzny spokój.
Przez chwilę mogła napawać się swoim sukcesem.
Aż do następnego razu.
Który, wiedziała, wkrótce nadejdzie. Już niedługo.
– …o Boże, Caitlyn, ona nie żyje. Mama nie żyje! – Głos Hannah zadrżał, przechodząc w gwałtowny, rozdzierający szloch.
Caitlyn znieruchomiała za biurkiem, oderwana od pracy nad projektem. Nie szło jej najlepiej; denerwowała się przed dzisiejszym spotkaniem z prawnikiem, a na dodatek dręczyły ją niejasne myśli i sprzeczne uczucia wobec Adama.
– Poczekaj. – Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. – Uspokój się. – To musi być pomyłka. Musi. Może Hannah znów brała jakieś narkotyki. Już kiedyś przedawkowała LSD, może ma halucynacje. – Mama jest w szpitalu. Pamiętasz? Ma tam doskonałą opiekę i…
– I nie żyje! Nie rozumiesz? Nie żyje!
Caitlyn pokręciła głową. Owszem, matka była schorowana, ale przecież leżała w szpitalu, pod dobrą opieką i właśnie dochodziła do siebie.
– To nie może być prawda.
– Ale jest, na miłość boską! Prawdopodobnie ktoś ją zabił.
– Zaraz, zaraz, to coś nowego!
– Naprawdę? Naprawdę tak myślisz? Nie widzisz, co się dzieje? – wykrzykiwała Hannah. – Wiem, że już było lepiej, jej stan się stabilizował, tak mówili lekarze, a potem… potem… Troy odebrał rano telefon ze szpitala, dzwonił lekarz dyżurny, powiedział, że mama umarła we śnie. Jak? Jak to się mogło stać?
Caitlyn, oszołomiona, odchyliła się na krześle.
– Nie wiem. Jesteś pewna?
– Zadzwoń sama do tego cholernego szpitala, jeśli mi nie wierzysz. – Hannah znów się rozpłakała i dopiero teraz do Caitlyn dotarło, że matka naprawdę nie żyje. Poczuła wielki ciężar na sercu. Matka nie żyje? Czy to możliwe? – Była… była chora. Może po prostu odeszła.
"Noc Tajemnic" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Tajemnic". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Tajemnic" друзьям в соцсетях.