Zajęli stolik pod oknem i zamówili mrożoną herbatę i lemoniadę cytrynową z wódką. Po odejściu kelnerki Adam zapytał:
– Jak sobie radzicie, ty i twoja rodzina?
– A jak ci się wydaje? Wygląda na to, że ktoś chce nas wszystkich wymordować. Od tego człowiek się robi nerwowy. – Włożyła do ust orzeszka ziemnego i dokładnie wytarła sól z palców. – I to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze ból po stracie bliskiej osoby. Nieszczęścia chodzą parami.
Kelner z niewielką bródką i serwetą owiniętą wokół pasa przyniósł im napoje. Na głowie miał beret przekrzywiony do tyłu, nie wiadomo, czy w ten sposób chciał zamanifestować swój styl, czy ukryć łysinę.
– Czekam na telefon od Hannah. Została całkiem sama w domu. Lucille poleciała na Florydę… – Machnęła ręką. – Nawet nie pytaj, nie wiem, dlaczego. A teraz odeszła mama… – Urwała i sięgnęła po szklankę. – Przepraszam. Radzono mi, żebym nie zachowywała się jak ofiara, więc nie będę. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czuję się bezradna i nie przeżywam czegoś w rodzaju szoku.
– Tyle się ostatnio wydarzyło.
– Tak – powiedziała niemal szeptem.
– Wcześniej też. Waszą rodzinę dotknęło wiele nieszczęść.
– Jak w greckiej tragedii – zgodziła się. – A jaka jest twoja rodzina?
– Moja rodzina? Niewiele jej mam. Mój ojciec zwinął manatki, gdy byłem małym dzieckiem. Nie bardzo go pamiętam, nie wiem, gdzie teraz jest. Mama, brat i ja mieszkaliśmy z babcią aż do śmierci mamy. Umarła nagle. Guz mózgu. Miałem wtedy jedenaście lat, mój brat szesnaście. Babcia się nami zajęła.
– Gdzie jest twój brat?
– Ostatnio był w Brukseli. Służy w marynarce. W wywiadzie. Nie jesteśmy w bliskich stosunkach.
– Nie masz siostry?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale przypuszczam, że mój ojciec był w stanie spłodzić cały chór żeński.
Zrobiło się jej głupio. Ona przynajmniej miała rodziców. Rodzeństwo. Prawdziwą rodzinę. Może nie idealną, ale jednak rodzinę.
– Przy tobie wychodzę na mazgaja.
– Ja tak nie uważam.
– Naprawdę? To jesteś wyjątkiem – przyznała. – Wszyscy zarzucają mi, że gram ofiarę, że jestem pesymistką, że ciągle się skarżę. – Uśmiechnęła się do niego. – To wpędza w kompleksy. Może dlatego wszyscy uważają, że mam nierówno pod sufitem. Nie myśl, że się nad sobą użalam, bo wcale tak nie jest. Moje rodzeństwo poważnie podejrzewa, że zwariowałam albo zaraz zwariuję. – Uśmiechnęła się smutno.
– Kto tak mówi?
– Wszyscy. Hannah, Amanda. Troy. Nawet Kelly.
– Siostra bliźniaczka nie staje w twojej obronie? – zapytał, patrząc na nią uważnie.
– Nie utrzymuje kontaktów z resztą rodziny. Myślałam, że o tym wiesz.
– Dlaczego?
– Nie mówiłam ci? Mama zerwała z nią stosunki po wypadku na motorówce. Obwiniała ją za to, że przepuściła spadek i że omal przez nią nie zginęłam.
Adam zmarszczył czoło i wytarł kropelkę wody na szklance.
– Opowiedz mi jeszcze raz o tym wypadku.
– Po co?
– Bo próbuję ci pomóc – powiedział łagodnie.
– O czym tu jeszcze mówić. Wiesz, co się wtedy wydarzyło.
– W porządku, a potem? Kiedy znów zobaczyłaś Kelly?
– Kiedy wypisano mnie ze szpitala. – Do czego zmierzał? Dlaczego tak na nią patrzył?
– Ją też wtedy wypisano, tak?
Gitarzysta przestał wreszcie grać i nagle zrobiło się bardzo cicho. Tylko wentylatory pod sufitem jednostajnie szumiały. Nie lubiła rozmawiać o Kelly, nie w taki sposób. Ale Adam czekał. Wpatrywał się w nią badawczo. Odstawiła szklankę i wzięła głęboki wdech. Najwyraźniej przyszedł czas spowiedzi, jak mawiała jej matka. Wszystkie sekrety musiały wreszcie wyjść na jaw. Drżąc lekko, zaczerpnęła powietrza
– Tak.
– Jak często się z nią spotykasz?
– Nie tak często, jak bym chciała. Ona stale wyjeżdża w interesach.
– Co robi? – zapytał.
– Pracuje w dziale zaopatrzenia jednego z dużych domów towarowych.
– Którego?
– Czy to ma jakieś znaczenie? – Po co te wszystkie pytania? – Kelly nie lubi, gdy mówię o jej życiu osobistym. Ceni swoją prywatność.
– Ale mieszka tu w okolicy.
– Tak. Kiedy wraca. Ma dom nad rzeką.
– Odwiedzasz ją?
– Czasami, ale przeważnie zostawiamy sobie wiadomości na sekretarce lub wysyłamy e-maile.
– A reszta rodzeństwa? Często się z nią kontaktują?
– Nie, mówiłam ci, że stanęli po stronie matki. – Lekkie drżenie powoli narastało, lada chwila przemieni się w potężny dygot. – Oni wszyscy… oni wszyscy zachowują się, jakby nie żyła.
Świat się zatrzymał.
Wypowiedziane słowa zawisły między nimi w powietrzu.
Adam nie odzywał się, patrzył tylko na nią i poczuła, że musi mu wszystko wyjaśnić.
– To działa w dwie strony. Kelly też nie chce mieć nic wspólnego z całą rodziną. Uczucia są odwzajemnione.
– Caitlyn…
W gardle jej zaschło, z trudem przełknęła ślinę.
– Przeczytałem dzisiaj nekrolog Kelly.
Zamknęła oczy.
– Caitlyn, ona nie żyje.
– Nie. – Wiedziała, że do tego dojdzie. Pociągnęła łyczek mrożonej herbaty, a potem potrząsnęła głową. – Jej ciało… jej ciała nigdy nie odnaleziono. Oficjalnie. Ale przeżyła wypadek. To był cud… – Udało jej się opanować wewnętrzne drżenie i uciszyć szum w głowie. – Wiem tylko to, co mi powiedziała.
– To znaczy? – Jeśli nie dowierzał, nie dał tego po sobie poznać.
– Że na zmianę to traciła, to odzyskiwała przytomność, że popłynęła z prądem, że wyłowił ją jakiś przemytnik narkotyków. Uratował jej życie… Wolał pozostać anonimowy, bo rozesłano za nim listy gończe. Kelly zaczęła życie od nowa. A rodzina… kiedy próbowałam powiedzieć im, że Kelly żyje, nawet nie chcieli słuchać. Uważają, że cierpię na jakąś chorobę psychiczną… nie, czekaj – „przypadłość”, tak to określała moja matka.
– Rozumiem. – Odchylił się na krześle. Znów popłynęła muzyka, brzmiała jak lekko zmieniona wersja poprzedniego utworu.
– Nie wierzysz mi.
– Tego nie powiedziałem.
– Nie musisz. Nikt mi nie wierzy. Albo nie chcą uwierzyć. Moja rodzina jest chciwa. Jeśli Kelly nie żyje, to znaczy, że jej część łupu albo, powiedzmy, spadku, mogą zagarnąć, rozdrapać między siebie.
– Caitlyn…
– Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale za każdym razem, gdy ktoś ją rozpozna, Kelly udaje mnie. Ma teraz nową tożsamość, nowe nazwisko. Nazywa się K.C. Griffin. K jak Kelly, C jak Caitlyn i Griffin – to jej drugie imię.
– I imię twojego przyjaciela z dzieciństwa?
Zrozumiała, dokąd zmierza.
– Tak. – Ze wzrokiem utkwionym w wypalone papierosami plamy wyszeptała: – Wiem, co chcesz powiedzieć. Że nie było żadnego Griffina, żadnego przyjaciela z dzieciństwa. Ale mylisz się. On istniał. – Zamrugała kilka razy, przypominając sobie długie, samotne lata dorastania. – Dla mnie on istniał.
Adam wziął jej ręce w swoje dłonie.
– Jeśli był dla ciebie realny, to istniał. Wtedy. A teraz?
Potrząsnęła głową, powstrzymując łzy.
– Teraz wiem, że był wytworem mojej wyobraźni.
– Ale wtedy potrzebnym.
– O tak! – Pociągnęła nosem i przygryzła wargę, przypominając sobie noce, gdy wychodziła przez okno, wspinała się na dach i wpatrywała się w gwiazdy. Obok niej zawsze siedział Griffin. Gotów ją złapać, gdyby się zsunęła, gotów ją pocieszać… Nigdy jej nie zawiódł w przeciwieństwie do innych, w przeciwieństwie do starszego brata, który skradał się korytarzem i wślizgiwał do jej pokoju i do pokoju Kelly, wstrętny, śmierdzący piwem, oblepiający jej policzki plugawymi pocałunkami. W przeciwieństwie do matki, która jej nie wierzyła. W przeciwieństwie do ojca, który rzadko bywał w domu i nigdy nie interesował się swoimi dziećmi.
– Griffin był potrzebny – przyznała.
– Tak jak Kelly teraz? – zapytał delikatnie. Potrząsnęła głową. Nie rozumiał. Nikt nie rozumiał.
– Kelly istnieje, Adamie – upierała się. – Istnieje, tak jak ja istnieję.
Rozdział 28
Reed rozsiadł się w swoim komfortowym fotelu przed telewizorem. Płaski ekran, trzydzieści sześć cali. Telewizor był naprawdę ekstra, kosztował majątek, ale Reed go uwielbiał. Postanowił najpierw zjeść gówniany obiad z mikrofalówki, zerkając przy okazji na mecz, a potem pokręcić się koło domu Caitlyn Bandeaux. Poprosił Morrisette, żeby trochę poobserwowała dom i zgodziła się, mimo że jej córka właśnie przechodziła ospę wietrzną. Reed musiał trochę odpocząć. Pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę i czuł, że trzeba nieco wyhamować, spojrzeć na wszystko z perspektywy.
Zanim Caitlyn Bandeaux znów zatrzaśnie ci drzwi przed nosem.
Do diabła.
Bravesi przegrywali siedem do jednego pod koniec ósmej zmiany, dwóch zawodników zostało usuniętych. Kiepsko to wyglądało. Metsi mieli dobrą passę.
Reed popił obiad piwem, wyrzucił plastikowy talerz do kosza i wyłączył telewizor. Gdy tylko wyszedł, zadzwoniła komórka. Odebrał, wsiadając do swojego el dorado.
– Reed, słucham.
– Cześć, to ja. – Usłyszał głos Morrisette.
– Już jadę.
– W samą porę. Opiekunka dzwoniła dwa razy.
– Gdzie jesteś?
– W bocznej uliczce naprzeciwko małego baru, który nazywa się Nickleby’s. – Podała mu adres. – I wiesz co, nasza wdowa ma chyba randkę. Z tym swoim doktorkiem. Piją drinki. Wyglądają na naprawdę bliskich znajomych.
Ciekawe.
– Będę za dwadzieścia minut. – Wyjechał z podjazdu i ruszył w kierunku miasta. Po chwili znów zadzwonił telefon. Pewnie opiekunka ponaglała Morrisette.
– Reed.
– Mówi Bell, zastępca szeryfa w St. Simons. Chciał pan, żebym zadzwonił, gdy ustalimy tożsamość tej kobiety, którą wyciągnęliśmy z wody na północy wyspy.
Reed skręcił w lewo i czekał w napięciu.
– Tak, zgadza się.
– To Rebeka Wade. Zidentyfikowano ją na podstawie dokumentacji stomatologicznej.
– Wiadomo, kiedy zginęła?
– Trochę już przeleżała w wodzie. Kilka tygodni lub miesięcy. Jeszcze nie ustaliliśmy.
"Noc Tajemnic" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Tajemnic". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Tajemnic" друзьям в соцсетях.