Kate należała do rozmaitych grup samopomocy, została członkiem Ligi Rodzin. Nadal czytała wszystko, co jej wpadło w ręce, o Wietnamie, wysyłała listy w imieniu poszczególnych grup. Nie było to zajęcie dające zadowolenie. Często płakała, schudła, zgorzkniała, łatwo się złościła nie tylko na córki, ale również na Dellę. Wciąż nie udało jej się znaleźć pracy, która zapewniłaby jej godziwy zarobek. Tak jak przypuszczała, jej ziemista cera i zdesperowana mina skutecznie zniechęcały do niej potencjalnych pracodawców. Znalazła zajęcie na niepełny etat w antykwariacie; siedziała na zapleczu, katalogując i wyceniając książki. Jej stosunki z pozostałymi pracownikami, oferującymi książki klientom, były bardzo ograniczone. Lubiła zamykać się w swej skorupie, czasami podczas czterogodzinnej zmiany z nikim nie zamieniła ani słówka. Realizując co piątek swój skromny czek, nie mogła się powstrzymać od płaczu.

Była wiecznie zmęczona, pod presją Delli zażywała olbrzymie dawki witamin, które nic nie pomagały. Za namową Delli i Donalda Abbotta zapisała się na kurs sekretarek. Wieczorne zajęcia w szkole i ranki wypełnione nauką wyczerpywały cały zapas jej sił.

Zanim się Kate zorientowała, nadeszły święta. To Della i Donald ustawili choinkę, Della i Donald pakowali prezenty dla dziewczynek, Della upiekła świąteczne ciasteczka. Kate leżała w łóżku, przestała chodzić do pracy i na kurs. Zaczęła zaniedbywać dziewczynki, ale sprawiała wrażenie osoby, która nie potrafi się otrząsnąć z apatii. Jeszcze bardziej schudła, stała się jeszcze bardziej zrzędliwa. Coraz częściej Della musiała siłą wyciągać ją z łóżka i zmuszać, by wzięła prysznic.

Z któregoś pokoju dobiegły ją melodie kolęd. I jakieś szepty. A może to tylko złudzenie? – pomyślała. Ostatnio niczego nie była pewna. Może jeśli poleży wystarczająco długo, umrze. Czuła się taka zmęczona, taka wyczerpana. Patricku, gdzie jesteś? Obiecałeś mi jutro. Oto nadeszło. Ukryła twarz w poduszce, jej chudymi ramionami wstrząsnęły spazmy.

W korytarzu dziewczynki szeptały do siebie.

– Chcę ją tylko zobaczyć. Może obudzi się, jak się wślizgniemy. Będę cicho, Betsy, obiecuję – mówiła Ellie błagalnym tonem.

– Mamusia nie chce nas widzieć. Dziś wieczorem przyjdzie święty Mikołaj, a nawet nie upiekła nam ciasteczek. Della powiedziała, że nie wolno nam do niej wchodzić.

– Nie obchodzi mnie to – zapiszczała Ellie. – Proszę, Betsy, pozwól mi spojrzeć na nią tylko jeden raz. Tylko trzymaj mnie za rękę. Czy mamusia nadal będzie leżała w łóżku, kiedy przyjdzie wielkanocny zajączek? To jeszcze dużo czasu, prawda?

– Wiele dni – oświadczyła obojętnym tonem Betsy. – Obiecaj, że nic nie powiesz Delli i Donaldowi, dobrze? Tylko na nią spojrzymy. Musisz mi obiecać, Ellie.

Ellie przestępowała z nóżki na nóżkę.

– Obiecuję – powiedziała i Betsy oblizała usta. Tatuś mówił, że tylko próżniaki leżą bez powodu w łóżku. Serduszko biło jej jak oszalałe, kiedy podprowadziła siostrzyczkę do łóżka matki. Chciałaby, żeby żaluzje były podniesione, by mogła ja lepiej widzieć. Nagle ogarnął ją lęk i zaczęła żałować, że tu weszła. Czuła w swojej dłoni wilgotną rączkę Ellie.

Podeszły na paluszkach do łóżka. Betsy spojrzała na leżącą na nim nieznajomą kobietę. Rączka sama sięgnęła do lampki nocnej. Pokój zalało różowe światło. Oczy jej zrobiły się okrągłe, kiedy spojrzała z bliska na matkę. Zrobiła krok do tyłu, ciągnąc za sobą Ellie. Matka wcale nie udawała lenia.

Lenie wyskakują z łóżka, kiedy włącza się światło, a potem się śmieją. Lenistwo to taka gra. Instynktownie wyczuła, tak jak potrafią to tylko dzieci, że przyszłość jej i jej siostry zapowiada się smutno.

– Co się stało z włosami mamusi? – szepnęła Ellie.

– Tak wyglądają włosy, kiedy się ich nie myje – odpowiedziała cicho Betsy.

– Dziwny tu zapach – zauważyła Ellie.

– Czuję – szepnęła Betsy.

– Jeśli mamusia na zawsze zostanie w łóżku, czy to znaczy, że już nie mamy mamusi? Jesteśmy bez tatusia. Jeśli zaczniemy płakać, czy nas przytuli i wstanie? – spytała płaczliwie Ellie.

Po policzkach Betsy płynęły łzy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć siostrze. Co będzie, jak ich mama umrze, bo nie myje włosów i nie bierze prysznica? Co się stanie, jeśli tatuś nigdy nie wróci do domu? Zacisnęła powieki. Jest dużą dziewczynką i nie powinna płakać bez powodu. Tak mówił tatuś. Ale w tej chwili tak bardzo cierpiała, że nie wiedziała, co robić.

Zrobiła kilka kroków, aż znalazła się tuż obok łóżka. Padła na kolana. Jedną ręką złapała się materaca, w drugiej ściskała dłoń siostry.

– Mamusiu – szepnęła. Nie usłyszała odpowiedzi, więc znów szepnęła, zbliżywszy buzię na odległość kilku centymetrów do twarzy matki.

– Betsy, czy mama umarła? – spytała Ellie. – Chcę, żeby mnie przytuliła.

– Obiecałaś, że będziesz cicho – syknęła Betsy.

– I co z tego. Obudź ją.

Kiedy Betsy znalazła się tak blisko matki, ogarnął ją nagle lęk. Może rzeczywiście mama umarła. Kiedy człowiek nie żyje, nie porusza się. Potem idzie do nieba, gdzie przebywają wszyscy zmarli. Pragnęła obecności tatusia bardziej, niż prezentów, bardziej niż świątecznego indyka, bardziej niż choinki. Tatuś wziąłby mamusię z łóżka. Jej tatuś potrafił zrobić wszystko.

Wyciągnęła rączkę, by dotknąć ramienia matki. Cofnęła się gwałtownie, kiedy Kate otworzyła oczy.

– Przepraszam… Mamusiu, chciałam cię obudzić – powiedziała Betsy. – Czy ty umierasz? Ellie chce, żebyś ją przytuliła. Czy jesteś leniuszkiem?

Chciała uciec, nie patrzeć na tę kobietę, która była ponoć jej matką. Tatusiowi też nie spodobałoby się, że mamusia wygląda tak okropnie.

Kate patrzyła na swe wylęknione córeczki, nie rozumiejąc, co robią w jej pokoju. Nie miała pojęcia, która godzina ani nawet jaki dziś dzień.

– Dziś wieczorem przyjdzie święty Mikołaj – powiedziała zapłakana Ellie.

Kate ujrzała jak przez mgłę Patricka. Ładnego, rezolutnego chłopczyka z zardzewiałym rowerkiem, na którym wszędzie jeździł.

– Och, Patricku – jęknęła. – Bóg uczynił cię aniołem. – Czy ty umierasz? – pisnęła Ellie.

Betsy czekała na odpowiedź matki. Sprawa była za poważna, by jej mama skłamała. Usłyszała, jak Ellie powtarza pytanie. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Nagle matka powiedziała z rozbawieniem w głosie:

– Nie wydaje mi się.

– Och, jak dobrze – krzyknęła uradowana Ellie.

Betsy wybiegła z pokoju. Kamień spadł jej z serca. A więc Bóg nie zamierza uczynić ich sierotami.

– Gdybyśmy zostały sierotami, tatuś nie wiedziałby, gdzie nas szukać – szepnęła. – Wiedziałam, że nie zrobisz nam czegoś takiego w same święta.

Kate wcisnęła głowę w poduszkę. Wigilia. Znów się zdrzemnęła. Śnił jej się mały chłopczyk z twarzą aniołka na zardzewiałym rowerku, skrzydła szeleściły mu na wietrze, gdy mijał jej dom.

– Patricku.


* * *

Kate obudziła się ze straszliwym bólem głowy. Wiedziała, że to wciąż Wigilia, bo słyszała, jak dziewczynki śpiewają „Jingle Bells”. Ellie paplała coś o świętym Mikołaju, wchodzącym przez komin. Musi wstać i wziąć udział w tym, co się działo w drugim pokoju. Udało jej się narzucić szlafrok. Weszła chwiejnym krokiem do kuchni. Della, Donald i dziewczynki spojrzały na nią szeroko otwartymi oczami. Della wysłała dzieci do pokoju dziennego, wręczywszy im słodkie ciasteczka w kształcie choinki.

– Cieszę się, że wstałaś – oświadczyła Della cierpkim tonem. – Mam ci coś do zakomunikowania. Przykro mi, że powiem ci to akurat dziś, bo to Wigilia. Zaraz po świętach odchodzę. Donald poprosił mnie o rękę, a ja… zgodziłam się.

Gdyby Kate nie patrzyła na Dellę, zauważyłaby zdumienie, malujące S1? na twarzy właściciela domu.

7 – Ale… nigdy nie wspomniałaś, że chcesz odejść – zawołała. – Nie możesz… co bez ciebie zrobią dziewczynki?

Serce jej biło, w głowie czuła pulsowanie.

– Kate, jestem tylko twoją gosposią. To ty jesteś ich matką. Gdzieś po drodze o tym zapomniałaś. To ciebie potrzebują, nie mnie. Są święta, a nie ruszyłaś palcem, by w czymś pomóc, dziewczynki stały ci się tak obojętne, że nie potrafisz się zmobilizować do jakiegokolwiek działania. Zapamiętają to. Jeśli nie umiesz się nimi zająć, opieka społeczna umieści je w rodzinach zastępczych. Jak wytłumaczysz to swemu mężowi, kiedy wróci? Zostawił dzieci pod twoją opieką wierząc, że… że będziesz czekała na jego powrót. Tymczasem ty wylegujesz się w łóżku, nie chcesz jeść i wszystko zostawiasz na moich barkach. To nie może dłużej trwać. Starzeję się, jeśli tego nie zauważyłaś. Donald obiecał, że uczyni moje życie lżejszym.

– To egoistyczne podejście – wymamrotała Kate.

– Może powinnaś spojrzeć w lustro, wtedy zobaczyłabyś, kto tu jest egoistą. Przestałaś płacić rachunki. Wiesz, że zaraz po świętach elektrownia odetnie nam dopływ prądu? Nie mamy drewna, by rozpalić w kominku, Donald kupuje dla nas żywność. Płacz nic tu nie pomoże. Mam już dosyć twoich łez i użalania się nad sobą. Twój mąż byłby bardzo rozczarowany twoim zachowaniem.

Ciałem Kate wstrząsał szloch, po policzkach płynęły jej łzy. Otarła oczy rękawem szlafroka.

– Okropnie mnie boli głowa – powiedziała. – Miałam sen… okropny sen… Śniło mi się, że byłam dzieckiem, mieszkaliśmy w Westfield. Do domu tuż za rogiem właśnie wprowadził się Patrick z rodzicami. Miał… miał ten swój stary, zardzewiały rowerek i przejeżdżał na nim obok naszego domu. W tym śnie… pochylił się nad moim łóżkiem, gdzie leżałam ja, taka, jaka jestem teraz. Powiedział, że jest sierotą czy coś w tym rodzaju. Chciałam go objąć ramionami, ale nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Miał dziwny głos, jakby płakał. Patrick nigdy nie płakał. Bardzo się tym szczycił. Nie rozumiem tego, Dello. Jak można nigdy nie płakać? Ja wciąż beczę. Przynosi to taką ulgę… Mężczyźni… mężczyźni też powinni płakać. Boże, ten ból głowy mnie zabije.

– Wiecznie boli cię głowa, a jak nie głowa, to brzuch, albo łapie cię skurcz, albo okazuje się, że zaatakował cię jakiś wirus. Litrami pijesz czarną kawę, palisz papierosy, na kupno których cię nie stać, nie jesz. Nic dziwnego, że wiecznie coś ci dolega… Zostanę na święta, bo nie mogę pozwolić, by dziewczynki znów przeżyły rozczarowanie. Przez cały tydzień szykowały dla ciebie prezenty. A co ty masz dla nich? – Della odwróciła się do kuchenki, mrugnąwszy porozumiewawczo do Donalda, któremu oczy wprost wyłaziły z orbit.